Ósme spotkanie
Ostatnie dni tego roku każdy spędzał według własnego upodobania. Jedni woleli ukryć się w fortecy z poduszek, koców i innych różności, oglądając seriale i filmy, objadając się popcornem i ciesząc jedynym w swoim rodzaju towarzystwem — sobą. Drudzy preferowali huczne imprezy wśród obcych ludzi, a inni świętowanie w gronie rodziny, czyli jedną z duńskich tradycji. Trzydziestego pierwszego dnia grudnia babcia z dziadkiem, mama z tatą wraz z rodzeństwem i dziećmi zasiadali do wspólnego stołu opatrzonego gwiazdą wieczoru — gotowanym dorszem pachnącym cytryną i miętą. Po zjedzonej kolacji w ruch obracał się pilot od telewizora i o godzinie osiemnastej wszyscy z uwagą wsłuchiwali się w ciepłe, mądre słowa królowej, szanowanej i poważanej przez każdego Duńczyka. Ten wyjątkowy klimat mogła ugasić już w zarodku tylko jedna osoba.
— Śnieżek pada, Lars już kwili,
Może byśmy się zabili?
Nikłe płomyki świeczek zapachowych ustawionych tydzień temu na ladzie przez Rosę topiły pozostałości po wosku. W kącie igła po igle rozbierała się wystrojona w czerwone, żółte i niebieskie akcenty choinka, a obok niej siedzieli już wszyscy członkowie bractwa. W kącie cicho grało radio, męcząc po raz setny jedną z popularniejszych świątecznych piosenek. Prawie wszystko wróciło do normy: na stoliku znów pojawiły się kokosowe ciastka i wypieki bożonarodzeniowe, które zresztą znikały w zastraszającej prędkości, pochłaniane przez Mortena. Każdy (prócz Camilli) trzymał w rękach filiżankę z gorącą różaną herbatą, której zapasy zostały niedawno uzupełnione. Jedno tylko nie zgadzało się z krajobrazem, do którego każdy zdążył przywyknąć — kelnerka siedziała przy stole bractwa, do którego została zaproszona przez Larsa. Ta starsza i aspołeczna część zgromadzenia (w rolach głównych: Lone, Tatiana, Tekla) mierzyła ją nieprzychylnym wzrokiem, a jedynie blondyn uśmiechał się, próbując zatuszować niezręczność sytuacji, czym wywoływał zupełnie przeciwny efekt. Finn starał się chłopaka wspierać i zachować jednocześnie ten arogancki i egoistyczny fason. Camilla wierna swoim wartościom miała wszystko głęboko gdzieś.
— Wiecie, że to tak nie może być? — spytała Loni, wskazując dłonią na kelnerkę, a potem na cały stolik. Inger zmarszczyła brwi. Jej też nie do końca to pasowało. W końcu nie należała (dzięki Bogu!) do bractwa. Miała nadzieję, że do nich nie pasuje, bo w końcu nie była psychicznie chora. Zaproszenie jej do stolika można traktować dosyć... dwuznacznie.
— Też tak myślę — dorzuciła swe trzy grosze Tatiana, zaciskając usta w wąską linię. Kilku jeszcze członków pokiwało głową na znak zgody.
— No ale w czym ona przeszkadza? Co to za problem, by z nami siedziała? — bronił swojej decyzji Lars, choć nie był pewny siebie. Czekał tylko, aż ktoś potwierdzi jego wątpliwości, a kelnerka opuści stolik.
— Biorąc pod uwagę, że płacą jej w tej chwili za nicnierobienie? Żaden. — Camilla wzruszyła ramionami, wpatrując się w pomalowane na czarno paznokcie, jakby znalazła w nich coś nadzwyczaj interesującego.
— Wy chyba nie do końca rozumiecie powagę sytuacji.
Wszystkie pary oczu zwróciły się w stronę Tekli, która ze śmiertelnym spokojem mierzyła wszystkich przenikliwym wzrokiem. Camilla przymknęła powieki.
— A ta znowu zaczyna.
Tekla, nie zwracając uwagi na ten komentarz, spojrzała na zegarek i wstała od stolika.
— Ubierajcie się, coś wam pokażę. — Wszyscy prócz kelnerki podnieśli się z krzeseł, patrząc po sobie z pytaniami wymalowanymi na twarzach. — Pani idzie z nami — dodała w stronę kobiety.
Na zewnątrz już się ściemniło. Ulice oświetlały lampy, w których świetle błyszczały spadające płatki śniegu. Morti ujął smycz swojej suczki, która co chwila kłapała w powietrzu zębami, łapiąc śnieżynki. Zmierzwił jej sierść dużą dłonią, w której spokojnie zmieściłaby się cała głowa. No, może wystawałby nosek. Felix podszedł do niego z uśmiechem, bacznie przyglądając się zwierzęciu. Camilla obserwowała ich, wywracając oczami. Nie dawała tego po sobie poznać, ale irytowała ją sytuacja, w której Morti poświęca całą uwagę jakiemuś kundlowi, a nie jej osobie.
Lars wraz z Finnem wyszli jako ostatni. Kelnerka zamknęła za nimi drzwi, a klucz schowała głęboko do kieszeni płaszcza. Wszyscy wypuszczali w powietrze obłoczki pary, wkładali ręce do kieszeni i naciągali na głowy czapki. Temperatura o tej porze dawała się ostro we znaki.
Szli w zwartej grupce, prowadziła Tekla. Nie oglądała się za nimi, pewnie podążała na przód. Camilla w swojej czarnej czapce, czarnej kurtce, czarnym szaliku, czarnych getrach i czarnych glanach kroczyła podejrzanie blisko Mortiego, który podejrzanie nie zwracał na nią swojej uwagi. Rozmawiał z Jedenastką na jedyne łączące ich tematy — jedzenia i muzyki.
Kelnerka cały czas myślała nad jutrzejszym dniem. Kilka miesięcy temu, kiedy jej głowy nie zaprzątały jeszcze problemy bractwa, wpadła na dobroduszny pomysł. Postanowiła, że właśnie jutrzejszego dnia udostępni kawiarnię wszystkim bezdomnym i ubogim ludziom, którzy w te święta nie mają co liczyć na ciepły posiłek i dach nad głową.
— Coś się stało, Inger? — spytał Lars, zwalniając kroku i zrównując go z kobietą. Otrząsnęła się z zadumy i uśmiechnęła do niego przepraszająco.
— Nic takiego, po prostu jutro organizuję charytatywny wieczorek i zastanawiam się, czy dam sobie z tym radę sama.
— O, ja z chęcią ci pomogę — stwierdził niby od niechcenia, wzruszając ramionami i szeroko się uśmiechając. Kobieta pokiwała energicznie głową, zaprzeczając.
— Nie, nie mam zamiaru cię nawet o to prosić. Jutro wszyscy powinni spędzać czas w gronie rodziny.
Chłopak westchnął.
— Może gdybym pracował z rodzicami, widzielibyśmy się w święta. — Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza. — Właściwie planowaliśmy z Finnem pooglądać jutro filmy i jakoś przetrwać tę noc, ale z chęcią ci pomożemy. Prawda, Finn? — zwrócił się do idącego z przodu, ale słuchającego kumpla (bo chyba już może go tak nazwać, skoro planowali „pooglądać filmy"). Chłopak nie był zbyt ochoczo nastawiony do pomysłu, ale tylko wzruszył ramionami.
Inger nie chciała psuć chłopakom wspólnego wieczoru, tym bardziej że to kolejny krok w ich relacji, jednak Lars uciął rozmowę krótkim:
— I tak przyjdziemy.
Po kilku minutach wędrówki Tekla zatrzymała się przed niską furtką z tabliczką, której napis był zupełnie niepotrzebny. Stali przed cmentarzem. Na niektórych nagrobkach świeciły się znicze, ale większość okrywała gruba warstwa śniegu. Suczka Mortiego zaczęła nerwowo powarkiwać. Właściciel poklepał ją po łbie i ucichła.
— Co do... — wyszeptał Finn, patrząc z niedowierzaniem na wchodzącą przez furtkę Teklę, która nie miała najmniejszego zamiaru na nich czekać. Członkowie zmierzyli się zaniepokojonymi wzrokamii niepewnie weszli na cmentarz.
— Kluczymy między grobami i alejkami, ślepo ufając chorej psychicznie dziewczynie. Świetnie — wyszeptał Felix.
— Chyba zapominasz, że ty też jesteś psychiczny — odpowiedziała mu Camil, prychając.
— Ale ja nie oprowadzam was po cmentarzach.
— Ogromna szkoda, wypadałoby się do tego miejsca przyzwyczajać.
Wreszcie przystanęli przed jednym z grobów, ale jak się później okazało Tekla chciała pokazać im cały rząd. Po kolei odśnieżała napisy na nagrobkach i czytała nazwiska. Jedno szczególnie przykuło uwagę kelnerki. Było to nazwisko jej poprzedniczki.
— Ludzie nazywają ten cmentarz „Cmentarzem Samobójców". Wiecie czemu? — Zrobiła dramatyczną pauzę, czekając, aż jej ostatnie słowo odbije się echem od każdego grobu i ucichnie. — Bo większość grobów należy do samobójców.
— Widzę przed nami świetlaną przyszłość — skwitował to z sarkazmem Malte.
— To znicze — odpowiedziała Camilla i po cmentarzu potoczył się nerwowy chichot kilku osób.
— Nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale jesteśmy częścią ogromnego mechanizmu, który tylko steruje naszymi ruchami — kontynuowała, znów ignorując prześmiewcze komentarze. — Możecie sobie śmiało wmawiać, że sami jesteście dla siebie indywidualnymi systemami, ale ten mechanizm chce, żebyście w to wierzyli. To on pociąga za sznurki. Zawsze. Jesteśmy tylko nic niewartymi częściami. Osobno nie znaczymy tak naprawdę nic, ale tworzymy pewną całość. — Dziewczyna skierowała swój wzrok na kelnerkę. — Do której ty nie należysz. Przynajmniej na razie.
Zapanowała ogłuszająca, gęsta cisza, słychać było spadające na ziemię płatki śniegu. I w tej gęstej ciszy unosiło się niewypowiedziane pytanie.
— Kto tu leży? — spytała Rosa, ale znała odpowiedź na to pytanie. Wszyscy znali.
— Członkowie bractwa — odpowiedziała kelnerka.
— I kelnerka — dodała Tekla, patrząc na Inger, aby dodać dramatyczności tej i tak dramatycznej chwili.
— Okej, to zaczyna przypominać te szekspirowskie dramaty... — mruknął Malte, kręcąc głową i wydychając obłoczki pary, gdy tylko wzdychał.
Morti uważnie przyglądał się napisom na płytach. W pewnym momencie zaczął przechadzać się od pierwszego grobu do ostatniego, a za nim podążał Morti, jakby był wtajemniczony w siedzące w głowie Felixa myśli. W pewnym momencie chłopak zatrzymał się, popatrzył na nagrobki ze zmarszczonymi brwiami. Ponownie zaczął przechadzać się obok grobów. Znów przystanął, nic nie rozumiejąc. Camilla, prawie okazując irytację, spytała:
— No co?
— Tu jest tylko dziesięć grobów, nie licząc kelnerki. Gdzie jest jedenasty? — spytał wszystkich, ale swój wzrok utkwił tylko w Tekli. Nie odpowiedziała mu. Nawet Lone zmarszczyła brwi. — Kto był pierwszy w tej edycji bractwa? — dociekał.
Wszystkie oczy skierowały się na Teklę. Felixowi momentalnie zrzedła mina, jakby doszedł do bardzo istotnego wniosku.
— Ktoś musiał być pierwszy. Ktoś musiał wyjaśnić reszcie zasady. Ktoś musiał wyrecytować i nauczyć pozostałych tej pojebanej rymowanki... — Popatrzył po wszystkich, aż w końcu zostawił swój wzrok na poważnej, ale spokojnej Tekli. — Ty zostałaś z poprzedniego bractwa. To ty powinnaś tu leżeć.
Zapadła cisza. Morti stanął jak wryty obok Felixa, a Lila spojrzała na swojego pana i aż zaskomlała, jakby pytając, co się stało. Nawet Camilla uniosła brwi, gdy dotarło do niej, że to, co mówi Jedenastka, jest faktem, a nie przypuszczeniem. Tekla odchrząknęła, przerywając ciszę.
— Nawet jeśli, to raczej powinniście wziąć me słowa na poważnie, skoro wiem o wiele więcej od was. To byli moi przyjaciele. — Tutaj popatrzyła na groby i zamilkła. Kelnerka zastanawiała się, czy obecni członkowie też myślą o sobie jako o przyjaciołach. Szczerze w to wątpiła. Ta dziewczyna miała skłonności do dramatyzowania. Mimo to współczuła jej. Straciła dziesiątkę znajomych. To na pewno zostawiło trwały ślad w jej i tak już uszkodzonej psychice. Tatiana podeszła do dziewczyny i ją przytuliła. Camilla ponownie zmarszczyła brwi i aż się obruszyła, czując zbyt duże natężenie uczuć w powietrzu.
Po tym krótkim przedstawieniu członkowie rozeszli się do swoich domów z pytaniami, których nikt nie odważył się wypowiedzieć na głos, ale to jedno zadawał sobie każdy, bez wyjątku: Czy będą następni?
Kelnerka wparowała do restauracji z ogromnym garnkiem, kilkoma reklamówkami i dwoma chłopakami po swych bokach.
— Przepraszam, że musieliście czekać. Rodzina teoretycznie poparła moją inicjatywę, ale praktycznie... jakby myśleli, że wszystko zorganizuje się samo. Zatrzymywali mnie przy kolacji jak najdłużej, a tego, że nie usłyszę obwieszczenia królowej, znieść już nie mogli — tłumaczyła zasapana.
Lars uśmiechnął się życzliwie, ale Finn, trzymając ręce w kieszeniach, nie oparł się stwierdzeniu:
— Jak dobrze, że jestem ateistą.
Kobieta odłożyła zakupy i wielki garnek na stół w kuchni i odetchnęła głęboko.
— No to zaczynajmy.
Inger planowała zrobić zupę rybną i częstować wszystkich ciepłą herbatą, ciastkami, które zostały zakupione z pieniędzy, które przez kilka miesięcy były zbierane w słoiku z napisem: Na akcję charytatywną. Prawdę mówiąc, nie uzbierało się tego zbyt wiele. Szef obiecał, że pociągnie jej z pensji, więc się zgodziła.
Chłopcy kroili składniki, w tym samym czasie gdy Inger wstawiała pełne garnki wody i szykowała dzbanki oraz pojemniki na ciastka. Przysłuchiwała się rozmowom Finna i Larsa, które napawały ją dziwną satysfakcją.
— Przeprowadziliśmy się niedawno, ale Jonas jakoś to zniósł. Nasza relacja jakoś się trzyma. Nie tęsknię za starą szkołą. W tej przynajmniej nie mam znajomych, którzy wyzywają mnie od pedałów. Kilka osób wie, ale nie cała szkoła — odpowiadał Lars, wpatrując się w trzymany w dłoni nóż. Miał na sobie waniliowy sweter, którego przydługie rękawy podwinął teraz, ukazując strupy po licznych ranach. Kelnerka odwróciła szybko wzrok, bojąc się, że chłopak zauważy, że się im przypatruje. — Staram się — odpowiedział na spojrzenie Finna. — A ty?
— Cóż, po śmierci Liv, przeniosłem się tutaj. Utrzymuję kontakt z jej kuzynem — Hugo. To on podesłał mi link do bractwa, a gdy się nie zgodziłem, zgłosił mnie. Wiele mu zawdzięczam. Bractwu zresztą też. — Zrobił pauzę, powstrzymując się przed wypowiedzeniem kolejnych słów. — No i tobie.
Kelnerka czuła, że w tym momencie powinna szykować się do wyjścia, bo rozmowa chłopców wkroczyła na tory intymności, w której była intruzem.
Pierwsi goście weszli do kawiarni o godzinie osiemnastej. Inger zaproponowała im poczęstowanie się zupą, czego nie odmówili, a Lars po chwili nalewał już z dzbanków herbaty. Powoli sala się zapełniała. W głośnikach cicho grały kolędy, w kącie świeciła choinka, a Lars z Finnem rozmawiali po kolei z każdym przybyłym. Byli to ludzie różni, najczęściej starsi, obdarci, w łachmanach zwisających na chudych ciałach, a wszyscy uśmiechnięci i uprzejmi bardziej niż nie jeden bogacz. Nie szczędzili miłych słów kelnerce, którą nazywali swoim aniołem na ziemi. Kobieta tylko dolewała im zupy, zapewniając, że to nic takiego. W końcu przyszedł czas na gry i gawędy. Lars rozstał się z Finnem i obaj zaczęli zapraszać do gry w szachy kolejnych gości. Nawet nie zauważyli, kiedy zegarek wybił godzinę dwudziestą, a potem dwudziestą trzecią.
Każdy przybysz taszczył ze sobą pełen bagaż wspomnień i przygód, z którego wyciągał ciekawe historie i wymieniał się z resztą. Nie wybuchła żadna kłótnia, każdy szanował siebie wzajemnie. Kelnerka co chwila widziała jak Finn i Lars wymieniają się uśmiechami z przeciwnych stron sali. Sama tkwiła w kółeczku złożonym z samych pań, które wspominały o swoich adoratorach z dawnych lat.
Nim spojrzeli, wskazówki zegara wskazały pięć minut do północy. Goście zaczęli się podnosić, Finn patrzył na nich, nic nie rozumiejąc. Szukał wzrokiem Larsa, który już kierował się w jego stronę.
— To nasza sylwestrowa tradycja. Dosłownie wskakujemy w nowy rok. Musimy znaleźć sobie wolne krzesła.
Finn, nadal mało rozumiejąc, wyruszył na poszukiwania siedzenia. Nie musiał szukać daleko. Razem z Larsem ustawili je obok siebie.
— I co dalej? — spytał Finn, wyczekująco wpatrując się w chłopaka. Ten uśmiechnął się do niego figlarnie i wszedł na stołek, zapraszając go gestem do zrobienia tego samego. Finn uniósł brwi, rozejrzał się po sali, a widząc, że wszyscy czynią to samo, co ten wariat, westchnął i również wspiął się na zaklepane siedzenie. A więc dosłowne wskakiwanie w nowy rok... — Co za pojebana tradycja... — szepnął, aby nie usłyszeli go starsi. Lars spojrzał na niego z rozbawieniem, a potem skierował wzrok na zegarek.
— Piętnaście, czternaście... — zaczął głośno odliczać, a po chwili dołączyła się cała sala. Finn sceptycznie do wszystkiego nastawiony, wolał przypatrywać się Larsowi. Drobny chłopak, rozpromieniony w waniliowym za dużym swetrze i czarnych spodniach prawie podskakiwał na krześle.
Sześć, pięć...
Chwycił jego dłoń. Blondyn wyprostował się jak struna i poczerwieniał na twarzy. Nie zdążył spojrzeć w jego stronę. Zamknął oczy i skoczył. Wskoczył w nowy rok wraz z Finnem.
_______
CIEKAWOSTKA: Liv Larsen - przyjaciółka Finna, nosi nazwisko łudząco przypominające imię Larsa. Przypadek? I don't think so...
U góry macie gif mojego autorstwa. Na dodatek pierwszy, więc proszę o wyrozumiałość XD
Rozdział jest inspirowany nową piosenką Imagine Dragons - Machine. Zachęcam do wysłuchania jej, jak i całego nowego albumu Origins, którym osobiście jestem zachwycona (a West Coast to już w ogóle...).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top