Jens

Najpierw pojawia się pytanie. Przechodzę obok tych samych budynków, obok tych samych drzew w parku, przechodzę przez te same białe pasy na jezdni. Idę tym samym chodnikiem do szkoły, do domu, do kawiarni. I pojawia się pytanie.

A co jeśli w oknie tego budynku stoi zamachowiec?

Co jeśli to drzewo, ten wieloletni dąb zaraz runie i przygniecie mnie swoim kilkutonowym ciężarem?

Co jeśli ten kierowca nie zatrzyma się w porę, nie zauważy jarzącego się w oddali czerwonego światła i mnie potrąci?

Co jeśli ten przechodzień to tak naprawdę uzbrojony bandyta albo śledzący mnie psychopata ze szkoły?

Co „jeśli"?

To tak naprawdę pytania bez jednoznacznych odpowiedzi, których brak powoduje zamartwianie się. W głowie kotłują się myśli, widzę najgorsze scenariusze. Co jeśli umrę? Nie mogę zostawić przecież mamy. Ona nie da sobie rady. Pytania te dręczą człowieka, aż zapomina o świecie rzeczywistym, przestaje w nim uczestniczyć. Nierówne i szybkie bicie serca dudni w uszach, a dłonie zaczynają trząść się ze stresu. Jak wtedy, gdy nieprzygotowany uczeń dowiaduje się, że za pięć minut ma kartkówkę. W takich sytuacjach pojawia się stres, tyle że na jednych działa jak siła napędowa, a na innych jak paralizator. Jedni zaczynają sobie szybko coś przypominać, by uratować swą sytuację, a drudzy zadają sobie pytania: Co jeśli dostanę jedynkę z tej kartkówki? Przecież nie uda mi się jej poprawić i będę zagrożony.

Oczywiście takie sytuacje przydarzają się każdemu, ale są krótkotrwałe. Teraz wyobraźcie sobie, że dopadają was w zupełnie niespodziewanym momencie, kiedy wykonujecie rutynowe czynności jak choćby spanie. I nie chwytają was w swoje łapska raz. Lecz po kilkanaście razy. Dziennie.

W każdym razie tak jest w moim przypadku. Terapeuta każe (poleca) mi odpowiadać racjonalnie na każde dręczące pytanie, co ma w założeniu zapobiec panice czy nawet atakowi paniki. Jednak jak wspomniałem wyżej, to nie są pytania, na które da się jednoznacznie odpowiedzieć. Jeśli w oknie stoi zamachowiec, może mnie postrzelić w stopę, ramię, serce, a może w ogóle, bo nie celuje we mnie. Jeśli drzewo przygniecie mnie swoim ciężarem, to pytanie, czy zmiażdży nogi, kręgosłup, głowę, czy coś innego? Jeśli kierowca mnie potrąci, to spowoduje tym moje trwałe kalectwo, śmierć? I tak dalej. Pytaniami odpowiadam na pytania i udręka się nie kończy.

To po prostu jest uwarunkowane genetycznie, więc kicha. Moja mama to naprawdę kochana
osoba, ale z pewnością nienormalna. Jeśli chodzi o nadopiekuńczość, to u niej przeskoczyła na zupełnie inny poziom. Nigdy nie jeździłem na szkolne wycieczki, nie chodziłem ze znajomymi na ogniska czy imprezy. Nigdy nie wychodziłem do kina, nie zostawałem po lekcjach. Wydawać by się mogło, że to mama sterowała moim życiem. I tak było. Tyle że to nie ona się mną opiekowała, a ja nią. Ojciec opuścił nas, kiedy miałem kilka lat. Ledwo go pamiętam, ale potrafię zrozumieć, czemu odszedł. Mimo że zostawił też mnie i już nigdy więcej się nie odezwał (chyba że liczyć kartki urodzinowe). Rodzina wariatów. On wariatem nie był, ale po jakimś czasie z pewnością dostałby coś w zamian.

Gdy odszedł, mamie zaczęło się pogarszać, bo do nerwicy lękowej doszła depresja. Wtedy to ja stałem się głową rodziny. Niezłe osiągnięcie, zważając, że miałem te osiem lat. Rodzicielka od małego wpajała mi, że świat jest niebezpieczny. Człowiek człowiekowi wilkiem i tak naprawdę niewielu osobom można ufać. Mieliśmy tylko siebie. Nigdy nie była i nie jest złą matką. To ona czytała mi Harry'ego Pottera do snu i opowiadała o mitologii nordyckiej, mimo że nie wierzyła w nic z powyższych. Nie wierzyła w czary, bogów, drugie życie. Zawzięta realistka, która czytała dziecku fantastykę do snu, to wzór rodzica, naprawdę. Kocham ją za to i za wszystko. Doskonale wiem, że nigdy w życiu bym sobie bez niej nie poradził, a ona beze mnie.

Czasem, gdy jest naprawdę źle, kupuję karmelowy popcorn, wracając ze szkoły. W domu parzę wielki dzbanek zielonej herbaty z cytryną i przynoszę do salonu wszystkie poduszki i koce. Zasłaniam okna i stwarzam atmosferę wprost z kina (w którym byłem tylko raz, ale cicho, ona o tym nie wie). Potem sprowadzam mamę, która udaje, że wszystko jest w porządku i że tak naprawdę wcale nie płakała przez te wszystkie godziny, kiedy byłem w szkole, i puszczam maraton. Harry'ego oczywiście. Nie rozmawiamy, bo oboje wiemy, jak jest.

Mama kocha Hermionę i, wstyd się przyznać, ale shippuje ją z Malfoy'em. Tak, wiem. Koszmar. Realistka, a jednak...

— No daj spokój, mama. Ich związek nie ma w ogóle sensu. Oni się nienawidzą — powtarzam po raz setny.

— Co za oszczerstwo. Nikt nie zna uczuć Draco, musi tak traktować Hermionę, bo tak go wychowano. W głębi serca ją kocha. Spójrz chociaż na Przeklęte Dziecko! Jego dziecko i dziecko Rona i Hermiony. Oni się kochają. To wystarczający dowód.
Z moją mamą się po prostu nie dyskutuje. Całe szczęście, że nie czytała mi fan fiction o Dramione do snu.

Nie często się sobie zwierzamy. Oboje jesteśmy raczej introwertykami (i to nie do końca z wyboru). Jednak bywają chwile, kiedy te bariery pękają. W szczególności po kilku lampkach wina. Mama raz powiedziała coś, co przykleiło się do mojej pamięci jak guma do podeszwy buta.

— Kiedy się urodziłeś, wcale nie byłam tryskającą szczęściem matką. Chciałam się cieszyć twoimi narodzinami, naprawdę. Ale nie mogłam. Bałam się, że cię skrzywdzę. Byłeś taki drobny, taki delikatny. Gdy brałam cię na ręce, robiłam to tak ostrożnie jak gdybym brała do rąk porcelanową lalkę. I te ciągłe myśli... WYOBRAŻAŁAM sobie, że cię krzywdzę. Tak strasznie się bałam. Nienawidziłam się za to. Nie potrafiłam znieść myśli, że mogę cię skrzywdzić. Że mogę zrobić coś jedynej osobie, którą tak mocno kocham.

Nie, żebym zaczął się wtedy bać. Po prostu wybiegłem z salonu, zostawiając mamę samą z opróżnioną butelką wina. Nie mogłem tego słuchać, ale tak naprawdę nie chciałem usłyszeć dodatkowego zdania:

— Nadal nie mogę.
Chyba najgorsze dla dziecka to usłyszeć, że mogło się nie urodzić. Wiem, że mama nie powiedziała tego wprost, ale zapewne ta myśl przechodzi jej przez myśl nie raz. Ciekawi mnie, jak wyglądałoby jej życie beze mnie. Czy ojciec zostałby w domu? Czy zaczęłaby przyjmować leki bez obaw o opiekę społeczną?

Nasza sytuacja nie wygląda kolorowo. Tata odszedł, zostawiając chore dziecko z chorą matką. Gdyby mama ujawniła się z chorobą, zyskalibyśmy zainteresowanie w oczach opieki społecznej. I to niemałe. Dlatego mama zrezygnowała z leczenia. Stąd rodzi się prosty wniosek: poświęca się dla mnie. Gdyby mnie nie było, nie musiałaby się poświęcać. Tak byłoby dla niej lepiej.

Mama kiedyś spytała o moją orientację. Przy obiedzie zachowywała się nietypowo. Wierciła się na krześle, zaciskała usta w wąską linię, marszczyła brwi — krótko mówiąc, coś ją dręczyło. Spytałem o to, ale ona tylko spojrzała na mnie z powagą i założyła krótkie włosy za ucho.

— Synku, wolisz chłopców czy dziewczyny?
Zakrztusiłem się makaronem. Kilka wypadło mi z ust na talerzyk. Zastanawiałem się, co skłoniło ją do takiego pytania. Przecież nie każdy rodzic pyta dziecko o orientację. Musi mieć jakieś podejrzenia. Wtedy zacząłem się zastanawiać, czym je wzbudziłem. Obiektywnie przyjrzałem się sobie: swojemu ubiorowi, fryzurze, zachowaniu. Porównałem do kolegów, którzy są w stu procentach hetero. Znalazłem kilka różnic, ale nie rażących.

Dopiero potem zacząłem przejmować się odpowiedzią. Tak naprawdę jej nie znałem. Nigdy nie pociągało mnie w kobietach to, co zazwyczaj pociąga facetów. Szczerze mówiąc, nigdy nie patrzyłem na nie w ten sposób. Do tej samej płci też nie czułem pociągu.

Bezmyślnie wbijałem widelec w jedzenie, rozważając odpowiedzi. Męczyło mnie to. Męczył mnie ich brak. Gwałtownie wstałem od stołu i pobiegłem do pokoju. Wstydzę się swojego zachowania, tego, że zostawiłem mamę samą, tak samo zmęczoną.

Chyba od tego właśnie momentu zacząłem analizować, czy jestem normalny. I z kolei tym razem dręczyły mnie odpowiedzi, które otrzymywałem.

Nie interesowałem się sportem. Nie imprezowałem. Nie czytałem też książek. Jedynie seriale i filmy oglądałem nałogowo. To nie takie nienormalne, ale jednak brak zainteresowania obiema płciami już trochę bardziej. No i do tego skłonności do zadawania sobie tak wielu pytań...
W końcu powiedziałem mamie o swoich podejrzeniach. Kobieta zareagowała spokojnie. Uśmiechnęła się i już kilka dni później spotkałem się z psychologiem, a potem terapeutą. Nerwica lękowa. Czyli w skrócie: hehe, jednak jestem nienormalny.

Do bractwa dołączyłem niedawno. Ledwo zdążyłem spamiętać imiona, a pojawił się Felix. Jestem najmłodszy, jednak tam nie odczuwa się różnicy wiekowej. Do tej pory nie przyzwyczaiłem się do tak dużej ilości osób wokół. Wszyscy z mniejszym lub większym poziomem nienormalności. Cudownie. Potem spotkania przerodziły się w rutynę. Stały się częścią nieciekawego żywota, którego nie próbuję urozmaicać. Nie, żebym od razu ich wszystkich kochał. Obawiam się, że większość jest mi obojętna. Z kilkoma osobami w miarę się dogaduję. Nic poza tym. Chyba chodzi tu bardziej o poczucie przynależności do społeczeństwa. Nigdzie indziej nie pasuję.

To takie żałosne, że nie mam przyjaciół. Nie z winy charakteru, bo na pewno z kimś zdołałbym się zakolegować. Chodzi o moje podejście. Nie chcę nikogo, kto zostawiłby mnie jak tata — z powodu nienormalności. No i poza tym nie ufam ludziom. Nie lubię ich. Są... irytujący. Wiem, że sam jestem człowiekiem. Siebie też nie lubię, jeśli chcecie wiedzieć. Dlatego chciałem spróbować przyjaźni z osobą równie nienormalną.

Nie wiem, czemu wybrałem akurat Larsa. Może dlatego, że to on zawsze przychodzi jako pierwszy na spotkania, a może dlatego, że również kiedyś miał problem z określeniem siebie, swojej orientacji i akceptacją jej. Może dlatego, że wydawał się osobą, która z pewnością udzieliłaby mi dobrej rady. Tak więc przyszedłem jakieś dziesięć minut przed spotkaniem. Lars siedział na swoim krześle wpatrzony w tekst grubej książki. Coś w jego twarzy zachęcało mnie do rozpoczęcia rozmowy. Coś leciutko popychało mnie w jego kierunku. Usiadłem obok, po prawej stronie. Gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się ciepło i zamknął książkę. Miętoliłem w dłoniach przed chwilą zdjętą czerwoną czapkę smerfetkę. Myślę, że dostrzegł wtedy na mojej twarzy wymalowaną niepewność i bicie się z myślami, bo, chcąc pomóc, zagaił:

— Wcześnie przyszedłeś. Już dawno nikt nie przyszedł przed czasem, dlatego biorę ze sobą książkę. — Zastukał palcem w twardą okładkę, która wydała cichy, ale pusty dźwięk. — Jedynego towarzysza rozmyślań.

— J-ja... chciałem z tobą porozmawiać. — Odchrząknąłem nieporadnie. Nie patrzyłem mu w oczy ani w ogóle w jego stronę. Wzrok utkwiłem w czerwonej czapce. Prawie podskoczyłem na krześle, kiedy dostrzegłem czarną kropkę na jej rąbku. Odetchnąłem z ulgą, gdy dotarło do mnie, że to tylko kawałek splątanej nici. Wyobraziłem sobie obrzydliwego czarnego robaka, który zrobił sobie gniazdo z nakrycia. Mimowolnie odsunąłem od niej ręce. Spojrzałem na Larsa, który cierpliwie czekał, aż zacznę. Już wtedy przejawiał cechy dobrego słuchacza. Nie pospieszał mnie.
Przełknąłem ślinę wraz z gulą, która utknęła w mym gardle.

— Chciałem spytać... jeśli to nie problem dla ciebie... jak poradziłeś sobie ze świadomością, że jesteś... no, że jesteś gejem.
Odwróciłem wzrok, bojąc się jego reakcji. Zacząłem żałować, że w ogóle się odezwałem. Przez myśl przeszło mi tyle pytań, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie nawet części z nich. Oczekiwałem wybuchu za trzy... dwie... jedną...

— Na początku było ciężko. Wiesz, człowiek żyje ze świadomością, że to bycie hetero jest rzeczą normalną, codzienną, niepodważalną. Ale tak nie jest w przypadku ludzi homo. Nie potrafiłem tego zaakceptować. Na początku szukałem w sobie pociągu do kobiet. Starałem się. Miałem nawet dziewczynę, jednak to wszystko było sztuczne i takie... na pokaz. Po prostu nie byłem sobą. Sprawy skomplikowały się, gdy spodobał mi się pewien chłopak ze szkoły. Pominę swoją historię coming outu, bo wcale nie był rzeczą, którą chce się wspominać, i nie poprawił, a raczej pogorszył moją sytuację. Mimo wszystko, już nie udaję. Nie udaję osoby, którą nie jestem, Jens. Mimo że codziennie muszę mierzyć się z ludźmi, którzy tego nie rozumieją, bo nigdy tego nie przeżyli i raczej nie przeżyją. Najważniejsze, byś nie krył siebie pod maskami, byś nie oblepiał swojego nieidealnego ciała warstwą kłamstw. Ważne, byś wygrzebał się spod sterty śmieci, którymi obrzucają cię inni. A im większa sterta, tym trudniej się wydostać, gdy jesteś na jej dnie.

Lars jest poetą. Emanuje wrażliwością, a jego wypowiedź pozbawiła mnie tchu i całkowicie skupiła na sobie uwagę. Kiedy skończył, rzuciłem się, by objąć go w uścisku, jakim obdarzałem tylko mamę. Nie, nie byłem homo. Nie byłem też hetero, ale z moich oczu leciały łza za łzą strumienie. Lars odwzajemnił uścisk i co chwila szeptał słowa na pocieszenie.

— Wszystko będzie dobrze, spokojnie. Na szczycie twojej starty zawsze będzie stał ktoś, kto wyciągnie pomocną dłoń. Dobrze, że ją chwyciłeś. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top