post 5: różowe róże

   p o s t  5
   s o n g:  k i s s i n g  o n  m y  j e w e l e r - s o u l e x

Wyłapanie dźwięków relaksującej muzyki, takiej samej w restauracji, jak i w hotelowym lobby, okazało się zdecydowanie trudne, kiedy popijałem swojego drinka, beznamiętnie wpatrując się w przestrzeń siedząc na stołku przy barze. W liceum przez chwilę pracowałem jako kelner, aby zarobić na fajniejsze ubrania, niż te, które kupowała mi Karen w supermarkecie, razem z warzywami na zupę, ale tamto zatrudnienie nijak się miało do pełnoetatowej pracy w lokalu bardziej wykwintnym, niż miejska pizzeria. Nie wyobrażałem sobie musieć przez całe dnie chodzić w brzydkiej, przylegającej, białej koszuli, uśmiechać się do nadętych buców, mieć oczy dookoła głowy, a na dodatek jeszcze liczyć na napiwki bardziej, niż na własną wypłatę. Byłem na trzecim roku studiów, do ich końca zostały mi dwa lata, wraz z napisaniem i obroną pracy magisterskiej, aczkolwiek i tak z ogromną trudnością procesowałem informację, iż czeka mnie najprawdopodobniej robienie pod kimś, dostosowywanie się do humorków zarządu i wyznaczonych norm. Nie nadawałem się na pracownika podrzędnego, byłem zbyt wielkim indywiduum, zresztą moja internetowa karierka mogła zarówno pomóc mi dostać pracę, jak i zablokować ścieżkę rozwojową, bo nie każdego, zwłaszcza starego piernika, ekscytowała wizja wydawania poleceń komuś, kogo grupa zakochanych obserwatorów, jest w stanie wypromować hasztag na twitterze w kilka godzin. Nigdy nie chciałem nikogo kończyć, bo nie podobała mi się idea usuwania ludzi z przestrzeni publicznej na podstawie jednego, głupiego błędu, aczkolwiek sam fakt, że mogłem, pozwalał mi czasem spokojniej spać.

Naprawdę nie lubiłem spędzać samotnych nocy w pokoju z Ashtonem, który albo się uczył, albo ślimaczył z Kaitlin. Doskonale wiedziałem, że mój przyjaciel bardzo chciał znaleźć sobie dziewczynę, o co jęczał przez całą szkołę średnią i niemalże na każdej zmianie wtedy w pubie. Nie miałem mu za złe mniejszej ilości czasu dla mnie. Gdy wprowadziliśmy się ze sobą, na samym wejściu uprzedziłem go, że prawdopodobnie przez większość dnia nie będziemy w ogóle rozmawiać, a to, że milczę nie oznacza, że przeżywam w głowie jakąś wojnę, ja zwyczajnie nie jestem tak komunikatywny, jak może się wydawać, gdy spędzamy czas w grupie. Uszanował to, choć z samego początku siadał jeszcze na rogu mojego łóżka i pytał, czy aby na pewno wszystko gra i czy aby na pewno nie potrzebuję z kimś pogadać. Byliśmy kumplami, a jednocześnie nie znaliśmy się tak dobrze, abym chciał opowiedzieć mu o wszystkim. To nie tak, że nie ufałem Ashtonowi szczególnie, ja zwyczajnie nie lubiłem ufać ludziom w pełni na dłuższą metę, bo nie umiałem uwierzyć w żadne „na zawsze i na wieczność". Może o tym powinienem z kimś porozmawiać?

Uśmiechając się do własnej myśli dopiłem drinka i odstawiłem kieliszek, skinąwszy barmance, że poproszę rachunek, ale kobieta podsunęła mi kolejne szkło, wypełnione dosłownie tym samym martini i pochyliła się na łokciach przy mnie.

- To od tamtego pana, rachunek jest opłacony – szepnęła, dlatego uśmiechnąłem się pod nosem i pokiwałem głową na znak zgody.

Nie umówiłem się z nikim wyjątkowym, miałem po prostu taki zwyczaj, że czasami wychodziłem po południu i wchodziłem do przypadkowych miejsc w mieście z ciekawości, czy moje noce okażą się samotne, czy może jednak poznam kogoś wartego uwagi. Czasem siadałem na ławce w parku z słuchawkami, innym razem wybierałem interesującą książkę na półce w bibliotece. Lubiłem samego siebie zabierać na randki, nie wstydziło mnie pójście w pojedynkę do kina, albo na kolację, aczkolwiek nie miałem nic przeciwko, by ktoś za mnie zapłacił, czy się do mnie przyłączył.

Nie obróciłem się unosząc martini do ust, nawet nie drgnąłem nieustannie obserwując przestrzeń przed sobą, bo wiedziałem, że mam zbyt ładną, czarną koszulę, zbyt wyzywający, gruby łańcuch na szyi i zbyt obcisłe spodnie z metalowymi emblematami, aby osoba decydująca się na postawienie mi drinka, sama nie poległa w czekaniu na moje choćby jedno, ukradkowe, ciekawe spojrzenie.

Wiele czasu nie zajęło, a Colin, którego imię miałem poznać lada chwila, zajął wolny stołek tuż obok mnie. Był starszy, lecz nie na tyle, abym tę sytuację mógł nazwać niepokojącą, choć wchodząc do hotelowej restauracji, słuchałem Lolity od Lany. Mężczyzna miał piękne, jasne włosy, na które od razu zwróciłem uwagę, choć nie kręciły się jak u Luke'a Hemmingsa, dlatego to okazało się jego minusem, nie plusem. Był bardzo szczupły, miał orli nos i widocznie tylko czekał aż wyczuje kogoś oczywistego w swojej preferencji do penisów. Odrobinę się opalił, a zatem dostrzegłem jaśniejsze miejsce po obrączce, poza tym... Jeżeli to kobietę chciał dziś zdradzić, na bank była z nim tylko dla pieniędzy.

Ale smakowało mi martini.

- Mogę panu w czymś pomóc? – zapytałem dość figlarnie, rozkoszując się płynącym po moim podniebieniu trunkiem.

- Colin. – Przedstawił się wyciągając do mnie rękę, więc zmierzyłem go spod uniesionej brwi, nawet nie drgając. To go wyłącznie zachęciło, bo wyprostował się na stołku.

- W czym mogę ci pomóc, Colin?

Poczułem, że kelnerka nas obserwuje, widocznie ciekawa jak to rozegram, bo to jasne, że ja miałem panowanie nad sytuacją. Jeżeli zamierzał mnie upić i zaciągnąć do łóżka, musiałby wiedzieć, że mam zbyt mocną głowę, by pozwolić sobie na skończenie pijanym, a poza tym to ja zamierzałem przelecieć jego i właśnie wybierałem, czy dotrzemy do jego apartamentu, czy zrobię to już w windzie.

- Postawiłem ci drinka – powiedział niepewnie, dlatego westchnąłem ciężko, dopiłem zawartość szkła, a gdy je odstawiłem, obróciłem się trochę w jego stronę, delikatnie mrużąc oczy. – Ja... Umn...

- Wciąż nie wiem w czym mogę ci pomóc. – Zniżyłem głos przybliżając się do faceta bardziej i bardziej... Rozchylił wargi, a moja dłoń powędrowała na stolik, gdzie siedział, ale dotknąłem mebla, nie jego uda. Niby niezauważenie przeleciałem wzrokiem po długości Colina, a dostrzegłszy, że łatwo poszło i już jest podniecony, oblizałem lekko usta. – Bo ja wiem w czym ty możesz pomóc mnie.

- Umn...

- Poproszę całą butelkę tego martini – powiedziałem do kelnerki, a ona podała mi alkohol z wystawy.

Nie czekałem aż powie, że zapłaci za to. Byłem pewny, że to zrobi, tak samo jak pójdzie za mną, bo nie dałem mu żadnego wyboru. Tak też się stało, miałem go w garści i bardzo mi ten fakt odpowiadał.

*

Przychodzenie na zajęcia mając potężnego kaca nie było moją ulubioną rzeczą na świecie, więc najpewniej zostałbym w łóżku, gdybym był u siebie, ale w tych okolicznościach, postanowiłem wygrzebać się z już tak nie do końca świeżej pościeli hotelowej, założyć wczorajsze ubrania i uciec, aby zmyć z siebie zapach uprzedniej randki. Siadając na materacu przeciągnąłem się, przetarłem twarz dłonią, a potem ziewnąłem widząc, że Colin jeszcze śpi, choć nie polecałbym mu wstawania, ani w ogóle siadania tego dnia, choćby świat miał się zawalić. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo to było ciekawe doświadczenie, ale nie jedno z tych, które chciałbym pociągnąć.

Nie rozmawialiśmy zbyt wiele; jeśli jesteście ciekawi, zaliczyliśmy pierwszą bazę już w windzie, co brzmi niepoprawnie, ale nie byłem w hotelu, do którego musiałbym kiedykolwiek wrócić, toteż nie miałbym nic przeciwko, gdyby moje zdjęcie zawisło na korkowej tablicy z czarną listą.

Mojego kochanka natomiast... Nie chciałbym spotkać ponownie. W jego historii to ja być może byłem jakimś przełomem, jakąś zapałką ku temu, aby zacząć żyć tak jak rzeczywiście natura tego od niego chciała, ale w mojej, on widniał jako krótki epizod, kilka godzin perwersyjnego seksu i cień, którego nie rozpoznałbym na ulicy w ubraniach.

Nie patrzyłem w stronę Colina zbyt długo wciskając swoje spodnie, a potem zakładając tylko rozpiętą koszulę na ramiona. Wygrzebałem komórkę spod poduszki i dostrzegłszy, że mama napisała mi miłego dnia, przewróciłem oczami, bo wyczucie czasu miała genialne. Odesłałem jej emotikonkę serduszka, szukając butów po kolanach. Była dopiero siódma rano, a zatem miałem jeszcze prawo zdążyć na wykład z historii, która stała się tak naprawdę zapychaczem, jak większość przedmiotów na moich studiach.

- Michael?

Klęcząc przodem do drzwi, zacisnąłem mocno powieki i zakląłem bezgłośnie, wyłącznie poruszając ustami. Naprawdę liczyłem na to, że unikniemy tej konfrontacji, aczkolwiek on zdołał się obudzić.

- Muszę iść – powiedziałem, gdy wygrzebałem spod wysokiej szafki swojego Martensa, którego wcisnąłem na nogę, siadając już w stronę łóżka, a zatem przodem do Colina.

- Gdzie? – Zmarszczył czoło.

- Na zajęcia, studiuję – wypaliłem, choć przypomniawszy sobie, że nie jest zbyt bezpiecznym zdradzanie bogatym kolesiom, których zna się jedną noc i to taką z wkładaniem, czym zajmuje się w życiu, chrząknąłem. – Filologię włoską – skłamałem, choć po włosku umiałem powiedzieć być może cztery słowa, w tym pizza.

- Studiujesz, hm. – Pokiwał głową obserwując jak się ubieram, a gdy podszedłem już do wyjścia, zorientowałem się, że Colin idzie w moją stronę, mając na sobie całe nic oraz dzierżąc w dłoni portfel. Zmarszczyłem brwi. – Wyszedłbyś bez zapłaty.

Miałem ochotę prychnąć mu w twarz, bo czy on naprawdę pomylił mnie z męską prostytutką? Z drugiej strony co mi szkodziło? Seks i tak uprawialiśmy, a jeśli miałem nigdy więcej go nie spotkać, czy to miało jakikolwiek znacznie? Zrobiwszy szybką kalkulację w głowie doszedłem do wniosku, że byłbym głupi, gdybym nie wziął tej kasy, dlatego błysnąłem uśmiechem.

- Zobaczymy się jeszcze? – zapytał.

- Jasne – skłamałem.

- Mogę wziąć twój numer? – zaproponował.

- Oczywiście. – Odebrałem pięćset dolarów, które dał mi tak po prostu, próbując nie parsknąć śmiechem, a opierając się o drzwi, kiedy sięgał po kartkę i długopis, zacząłem dyktować kolejno serię liczb.

Nie miałem pojęcia czy Chad z liceum zmienił komórkę, ale jeżeli nie, mógł potraktować to ode mnie jako prezent – łopatę, a nie gotowy produkt, by samemu zapracować na felgi, które wymieniłby w swoim wziętym na kredyt samochodzie.

Pięćdziesiąt dolarów wydałem na pokój i śniadanie w innym hotelu, gdzie zrobiłem zdjęcie, by upięknić mój Instagram, no i wziąłem przyjemną kąpiel. Kupiłem też nowe bokserki, skarpety oraz koszulę, natomiast na uczelnię przyjechałem taksówką, nie autobusem.

@cliffo.official: kiedy życie daje ci cytrynę, weź ją, hej to darmowa cytryna!

Przy okazji znalazłem też Colina w social mediach, rzeczywiście miał żonę i dwójkę dzieci, dlatego uśmiechając się pod nosem, zablokowałem go na każdym, możliwym portalu. Całe szczęście nie obserwował mnie. 

*

Mój mózg nie był nieustannie skupiony tylko na facetach, ale nie mogłem odmówić temu, że odkąd tylko poszedłem na studia, nagle moje życie w tym zakresie zaczęło rozkwitać. Jednakże potrafiłem skupić się też na studiowaniu samym w sobie, bo interesował mnie mój kierunek, a nierzadko nawet tematyka przedmiotów, które w rzeczy samej stanowiły jedną, wielką zapchaj dziurę. Tym razem nie spóźniłem się ani chwili, choć nie miałem ze sobą nawet zeszytu, dlatego odbierając telefon od Karen, ustawiłem się w kolejce do ksero, aby poprosić obsługującą tam panią, by sprzedała mi kilka kartek i długopis.

- Hej, co tam? – zapytałem mamę, która również była w biegu.

- Jadę do pracy, ale potem prowadzę zajęcia. – Grupę wsparcia dla początkujących czarownic. – I uznałam, że zadzwonię teraz.

- Jasne, ja zaraz wchodzę na wykład z historii – odparłem, a gdy odsunąłem od siebie lekko komórkę, zwróciłem się do kobiety za ladą. – Kilka kartek, długopis i ciastka czekoladowe. – Ponownie przyłożyłem telefon do ucha, kładąc banknot przed kasjerką. – Wszystko gra tak ogólnie?

- Tak, tak, ale dawno nie dzwoniłam i chciałam sprawdzić, jak radzi sobie moje wykształcone dziecko.

- Jeszcze nie jestem wykształcony, ale radzę sobie całkiem nieźle, a jak radzi sobie moja super spoko mama? – Odebrałem swoje zakupy i próbując nic nie upuścić, ruszyłem do otwartej auli wykładowej.

- Też w porządku, chociaż powstrzymuję się przed rzuceniem uroku na Katie z recepcji.

- Nie rób tego, zawsze znajdzie się jakaś Katie z recepcji i skończą ci się uroki.

Strasznie śmieszył mnie fakt, że kiedy Karen pracowała w korpo, które rzuciła naprawdę z hukiem, bo oblała swojego mizoginistycznego szefa kawą, również nienawidziła recepcjonistki, a teraz, po zatrudnieniu się w rodzinnym studio masażu u jakiejś kuzynki jednej z setki swoich koleżanek od palenia kadzidełek, ponownie miała na pieńku z recepcjonistką. Tyle, że ta Katie niedawno kończyła osiemdziesiątkę i... Musielibyście usłyszeć, jak mama o tym opowiada.

- To tak nie działa, Mikey, ale... Mniejsza. Myślałam, żebyś wpadł na obiad w weekend, albo cokolwiek, wcale nie masz daleko, poza tym William chętnie przyjmie pomoc w malowaniu mieszkania, to znaczy wiesz... Kocham go, ale ty to zrobisz lepiej, tylko mu tego nie mów.

Powstrzymałem śmiech. Karen naprawdę bardzo długo po moim ojcu była sama, ale nie dziwiłem jej się, bo zaufania, czy tam jego braku, do facetów nauczyłem się właśnie od mamy. Will jako jedyny potrafił sprostać jej wymaganiom, humorkom i wymysłom, to znaczy kilkutygodniowym zajawkom na punkcie szydełkowania, tatuaży, albo jazdy na rolkach. Poza tym traktował ją jak boginię i sam chętnie palił szałwię, dlatego nie miałem nic przeciwko temu, aby zaopiekował się moją mamą, choć doskonale wiedział, że nie ma szans, abym nazywał go tatą.

- Może za dwa tygodnie? – zasugerowałem. – Za tydzień mam egzamin z hiszpańskiego i będzie problemito, jeśli go nie zdam.

- Tak, masz rację, lepiej się poucz. Ale zabierz ze sobą Ashtona, albo innego takiego, co będzie w stanie wnieść drabinę do mieszkania, bo zastanawiam się nad wyburzeniem ściany, a w internecie pokazywali, żeby robić to od góry.

Aż otworzyłem oczy szerzej, choć uśmiechnąłem się do Lisy, która zajęła miejsce tuż obok mnie rozkładając swój idealnie zadbany laptop, by robić doskonałe notatki, których i tak nigdy później nie miała, bo rozpraszała się w połowie pisania.

- Nic nie wyburzaj póki nie przyjadę, dobrze? Kocham cię, mamo, muszę lecieć, załatwię ci taką ekipę budowlaną, że pokażą nas w telewizji i to nie ze złych powodów, a teraz trzymaj się i trzymaj też swoje ziółka z dala od Katie, bo pieprznie na zawał i tylko ciebie pokażą w telewizji. Mniejsza, pa!

- Pa, Mikey. – Westchnęła chichocząc pod nosem. Karen wiedziała, że nie potrafię wziąć jej do końca na poważnie, gdy snuła swoje wielkie plany, ale to dlatego, że naprawdę troszczyłem się o mamę i szczerze mówiąc cieszył mnie fakt, że William był w pobliżu.

Dopiero rozłączając się opadłem wygodniej na siedzenie, opierając skroń o ramię Lisy.

- Moja mama będzie robić świetlik – wypaliłem, na co dziewczyna nie powstrzymała parsknięcia, klepiąc mnie po ramieniu.

- Cóż, moja suszy mi głowę o pierścionek zaręczynowy, więc rozumiem trudne rozmowy z matkami. One żyją w swoim świecie.

Chciałem coś powiedzieć na temat Luke'a i pierścionka, ale zatrzymałem to dla siebie, bo niekoniecznie zamierzałem wówczas zaprzątać sobie nimi głowę.

*

Mówiłem wam już o tym, że nie czułem się stuprocentowo komfortowo, kiedy Luke był w pobliżu, choć od momentu z brokatem, miałem do niego trochę inny stosunek. Mniej zachowawczy, bardziej zaintrygowany i nie potrafiłem do końca tego kontrolować, ale myśli o nim nie pojawiały się w mojej głowie, kiedy go nie widziałem, ani o nim nie rozmawiałem. Trudno mi opisać to uczucie, coś jakby delikatny stres, maleńki ścisk w żołądku, odrobinę chłodne, trochę pocące się dłonie i to ciepło na buzi. Jakbym zrobił się na niego uczulony, jednakże w ten bardziej przyjemny sposób, który każe ci pogłębiać stan swojego otumanienia, poprzez zwiększanie dawki jego źródła.

Kiedy wyszedłem z wykładu, chcąc przy okazji sprawdzić komentarze pod ostatnim postem na insta, Lisa nie zostawiła mnie, by pójść na swoje zajęcia, a po prostu szła obok, opowiadając o czymś, co zainteresowało moją percepcję dopiero, gdy w treści słów dziewczyny pojawiło się imię jej partnera. Dla niepoznaki jednak, że jakkolwiek mi zależy na dowiedzeniu się czegoś więcej, nie podniosłem wzroku znad komórki.

- ...więc czekaj na efekt wow – zakończyła swój wywód. – To będzie piękne, zobaczysz.

- Ale że w sensie? – Zmarszczyłem brwi, a gdy wreszcie spojrzałem prosto, stało się to co zwykle, to znaczy niemalże nie wszedłem w Luke'a, który tym razem zachowawczo złapał moje ramiona w małym tłumie, jaki zrobił się na korytarzu.

Podniosłem wzrok przełknąwszy ślinę.

- Auć, nie byłem świadomy tego, że na mnie lecisz – zażartował sobie, więc poruszyłem brwiami odbijając to w ten sam sposób.

- Czyżby? Nie byłeś świadomy? – Luke zachichotał, a zaraz za nim Lisa i chłopak, z którym szedł przez środek budynku, to znaczy Calum Hood we własnej osobie. – To się non stop dzieje, widocznie oboje na siebie lecimy. – Puściłem Hemmingsowi oczko, toteż prychnął kładąc rękę na sercu.

Tamten tekst, tamto oczko i tamten pokaz nie był jednak dla niego. Wiedziałem, że stojący obok Luke'a Calum patrzy na mnie i jest oczarowany tym, jak bardzo nie zwróciłem się od razu w jego kierunku. Dopiero kiedy Lisa podeszła pocałować Luke'a po policzkach, niby od niechcenia przeniosłem leniwe spojrzenie w stronę Hooda, który był niesamowicie przystojnym, wysokim brunetem z ciemnymi oczami lustrującymi całą duszę człowieka od jednego zerknięcia. Widziałem na tej pięknej buzi całą naszą wspólną przyszłość, to znaczy następne kilka godzin, podczas których wymienimy parę zdań, by ustalić, czy łączy nas idea spędzonej razem nocy.

Cholera, powinienem był przystopować choć na moment, skoro nieustannie miałem w buzi posmak Colina, ale nie miałem na to najmniejszej ochoty, zwłaszcza że Lisa zrobiła mi już smaka, poza tym... Chciałem zniknąć z towarzystwa Luke'a, bo ta aura, którą wytwarzał, zwłaszcza w towarzystwie swojej dziewczyny, robiła się powoli upierdliwa.

- Calum – zwróciłem się do niego.

- Michael? – odparł nie do końca pewny, co zaraz usłyszy, choć nie mógł spuścić ze mnie wzroku.

- Nic, chciałem usłyszeć jak mówisz moje imię, lubię twój akcent.

Hood przygryzł lekko dolną wargę.

- Ale przecież, Michael, on wymawia twoje imię dosłownie tak samo jak wszyscy – wypalił Luke bardzo pretensjonalnie, dlatego Lisa lekko uderzyła tył jego głowy.

- Przestań, nie widzisz że oni mają moment? – zapytała szeptem swojego chłopaka, niby zafascynowana obserwowaniem mnie w akcji.

- Nie? – Hemmings uniósł jedną brew. Wciąż szeptali.

- Nie musisz być zazdrosny...

- Słucham?!

- No o Caluma, nie przestaniecie się przyjaźnić na pewno, kiedy zacznie się z kimś umawiać... Skarbie.

Luke zmarszczył brwi w skupieniu obserwując mnie i Caluma.

- Okej, może być „skarbie", nie brzmi najgorzej. – Widocznie wciąż rozwiązywali ten problem. Prowadzili jednak konwersację równolegle do tej naszej, dlatego jednym uchem wpuszczałem, co Luke i Lisa mówili, drugim to wypuszczając. Ale poczułem satysfakcję, gdy okazało się, że moja rada z ksywką zadziałała. Czekałem tylko na kwiaty, a w tym zakresie miałem się mocno zdziwić.

- Mamy moment? – Trochę zawstydzony Calum spojrzał na mnie, bo widocznie był zainteresowany, aczkolwiek nie do końca pewny, jak to rozegrać.

- Nie wiem, a chciałbyś żebyśmy mieli? Rzeczy są takimi jakimi je widzisz – odparłem zupełnie poważnie, jedynie delikatnie wzruszając ramionami. Nie spuszczałem z niego wzroku, choć wiedziałem, że na mnie patrzy nie tylko Calum, ale także Luke, co nie było takie dziwne, zwłaszcza, że Lisa odeszła na moment, by zaczepić kogoś innego.

- Więc jak to widzisz, Michael? – Specjalnie zaakcentował moje imię. – Okiem sarkastycznego chuja.

No tak, blog, niektórzy uważali przez niego, że tym właśnie jestem - sarkastycznym chujem. 

- O nie, w sam środek mojego serduszka. – Udałem smutek. – Twój szczęśliwy dzień, bo właśnie odkryłeś, że nie mam żadnego serca i bez serca, zapraszam cię na kawę pomiędzy wykładami, czyli właściwie teraz, żebyśmy mogli rozłożyć ten problem na czynniki pierwsze.

- Proponujesz mi randkę z góry mówiąc, że nie masz serca?

- Więc jednak mieliśmy moment. – Spojrzałem na swoje paznokcie, kątem oka zwracając uwagę na to, czy Luke dalej nas obserwuje.

- Co? – Calum mnie nie zrozumiał.

- Widzisz tę kawę jako randkę, więc mieliśmy moment. Musisz ją teraz ze mną wypić dla zachowania konceptu wytworzenia następnego momentu. – Wsuwając dłonie w kieszenie spodni, uśmiechnąłem się niewinnie, jakbym to nie ja stworzył tę zasadę.

- Jesteś zaborczy, hm? – Calum zrobił mały krok w moją stronę.

- A to tylko jedna z moich zalet – zniżyłem głos.

W tej samej chwili, gdy już miałem obrócić się na pięcie i odejść do kafeterii, Lisa ponownie do nas dołączyła, trzymając w ręku bukiet różowych róż, które chaotycznie wręczyła swojemu zdezorientowanemu chłopakowi, na samym środku uczelnianego korytarza, co wyłącznie zwróciło na nich uwagę, której Luke widocznie nie chciał, bo rozbieganym wzrokiem zaczął mnie szukać, niby mógłbym cokolwiek na to zaradzić.

To był przykry zbieg okoliczności, że mój flirt z Calumem wymagał nagłego oddalenia się do kafeterii, aby sprawdzić, czy za mną pójdzie. Nie mogłem się już wrócić, a Hood chyba wolał przeciągać naszą gierkę słowną, niż być częścią niezręczności Luke'a i Lisy. Źle to rozegrała, ale z dwojga złego zawsze mogła poratować się wymówką, że to był mój pomysł.

- Idziemy? – zapytał Calum, delikatnie kładąc dłoń na moim ramieniu.

- Tak, jasne. – Obejrzałem się raz jeszcze.

Z tamtego przedpołudnia zapamiętałem przede wszystkim wybitego z rytmu, zarumienionego na policzkach Luke'a Hemmingsa, który stał po środku korytarza w jasnej bluzie, obcisłych, czarnych jeansach i białych trampkach, trzymając bukiet różowych róż, przy okazji wyszukiwania mojego spojrzenia wśród harmidru innych ludzi.

Również chciałem wtedy spojrzeć mu w oczy, dlatego odchodząc za Calumem sprawiłem, że nasze spojrzenia się spotkały. Zupełnie niekontrolowanie, ja sam zarumieniłem się nieznacznie.

_______________________

Dzisiaj mniej mukowo, ale dostaliśmy kolejną, dziwaczną randkę Michaela. Czasem będę pisała właśnie jakieś takie jego spotkanie na początku, czasem posta, czasem może tweeta, czasem nic. Następne rozdziały będą już bardziej blisko muke'a samego w sobie i zaczniemy poznawać Luke'a, ale potrzebny był mi w tym wszystkim Calum, który jest Luke'a współlokatorem, soooł. Ale Calum jest spoko w tym ff z tego co pamiętam concept, także mam nadzieję, że też go polubicie. 

Dajcie znac co myślicie, a ja może jutro napiszę kolejny, bo mnie to odstresowuje przed obroną, ktorą mam za równy tydzień skskks

No ale,

all the love xx 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top