post 29: tanie słodycze, sól lawendowa i chaos
p o s t 29
s o n g: n e v e r b e m e - m i l e y c y r u s
Jako osoba z samymi ognistymi znakami w wielkiej trójce, byłem przekonany, że potrafię stworzyć największy, najbardziej płomienny i spektakularny dramat w historii. W podstawówce dosłownie podpaliłem koleżance warkocza, co nie było umyślne, jednak bardzo ukształtowało to, kim się stałem. Moje godzinne lamenty u szkolnej psycholog powinny zostać spisane wierszem i odegrane na deskach teatru. Poczucie bycia specjalnym, wyjątkowym, „innym, niż wszyscy" wylewała się ze mnie przez całe dojrzewanie, aż doszedłem do punktu, w którym zebrałem pełną kontrolę nad własnym pragnieniem jej posiadania, więc wybuchałem raczej kontrolowanie oraz przede wszystkim, bardzo dobrze radziłem sobie z pochłanianiem cudzych emocji, przetwarzając je w jakąś analizę.
To co miałem okazję dostrzec wtedy, dość znacząco przypominało wszystkie sceny z seriali dla nastolatków, gdzie główny bohater krzyczy przez telefon do rodzica, że z nim się jest i jego się nie zostawia, dlatego stojąc przy drzwiach byłem wręcz sparaliżowany i nie miałem pojęcia, w którym kierunku uciekać.
Uwielbiałem spektakularne wrzaski i wielkie mowy, ale tylko wtedy, gdy dotyczyły one względnie obcych mi ludzi, choć gdyby się zastanowić, na koniec dnia, przed pojawieniem się Luke'a, niemalże każdy był dla mnie obcy, dlatego odebrałem to osobiście.
Wówczas zrozumiałem na wszelkich płaszczyznach ten wyniosły cytat z każdej, post-apokaliptycznej historii, gdzie ktoś mówi: „you can't escape the fallout", bo właśnie w falloucie się znaleźliśmy. Katastrofa nuklearna? Wybuch wulkanu? Mutacja wirusów? Może atak obcych? Skąd. Wystarczyło, aby dorosły mężczyzna wyznał swojej katolickiej matce, że jest gejem, a cała gospodarka, technologia, milenia rozwoju ludzkości siadły.
Ashton nigdy nie kłócił się ze swoją rodzicielką, choć miał sto powodów, by rozpocząć powstanie na ziemiach własnego domu, relacji z żadnym kolesiem nie przeciągnąłem do tego poziomu, aby móc zobaczyć, jak konwersują ze swoimi rodzicami, tata Caluma dzwonił do niego dwa razy w tygodniu i gadali ze sobą tak luźno, iż każda spina najpewniej kończyła się tam śmiechem, także pierwszy w życiu byłem świadkiem tak monumentalnego chaosu.
Andrew wydarł się, aby każdy zachował spokój, jednakże nikt go nie słuchał, Jack i Ben zaczęli nagle kłócić się ze sobą nawzajem, Kim krzyczała na teściową, a Kate sugerowała, by ta się nie wypowiadała, bo to jej nie dotyczy, babcia stłukła szklankę, Susie się rozpłakała, jej dziewczyna była bliska ataku paniki, koleżanki dziewczynek nagrywały ten cyrk, młody zaczął rzucać jedzeniem; Luke tym czasem chodził w tę i we w tę pakując dramatycznie swoje rzeczy, Liz chciała go uspokoić, ale skończyło się rozdarciem przez nią rękawa jego koszuli, bo chciała syna zatrzymać, lecz on nie dopuścił jej praktycznie do słowa, czując się widocznie na takim flow, że nagle wyrzucił jej każdą rzecz, jaką trzymał w sobie, więc chyba przestali rozmawiać o jego homoseksualizmie...
Och, ponad wszelką wątpliwość, bo aż się cofnąłem, kiedy rzucając do mnie swoją i moją torbę podróżną, ruszył na stół i tak jak Tim rzucał jedzeniem, Luke wziął w obie ręce ogromne kawałki sernika, które wcisnął sobie do ust, patrząc Liz w oczy z premedytacją, podczas gdy ona powtarzała: „ty jesteś jakiś nienormalny!". Wycierając ręce w obrus natomiast padły teksty z serii: „Manipulujesz mną emocjonalnie całe życie! Nigdy nie chciałem zapraszać kolegów do domu! Nienawidzisz mnie, bo nie jestem taki jak byś chciała!"
I cała reszta, od której rozbolała mnie głowa, dlatego odrobinę trzęsącymi się rękoma podniosłem nasze bagaże i chcąc zakończyć to, co mogłoby doprowadzić do śwignięcia prochami dziadka o ścianę, zacząłem po prostu chłopaka wyciągać za ramię na zewnątrz. Jego matkę ciężko było zrozumieć, ponieważ osiągała wysokie decybele, dotarły do mnie wyłącznie słowa: „to ty mnie demonizujesz!", „jesteś niewdzięczny!", „nie pozwoliłeś mi nawet nic powiedzieć!", „kocham cię, nie chcę dla ciebie źle!"
Prawdę mówiąc na miejscu Luke'a chyba bym się rozpłakał i zebrał w sobie na tyle, by zaciągnąć ją do osobnego pokoju, aby wreszcie przedstawić własne patrzenie na świat, a potem ewentualnie zaakceptować lub odrzucić ją, w zależności od tego, jakie sama miałaby wobec sprawy podejście. Lecz jeżeli nauczyłem się o chłopaku czegoś przez ostatnie tygodnie naszej znajomości, to tego, że on nie potrafi inaczej, niż podczas mentala powiedzieć, co leży mu na sercu. Więc musiałem doprowadzić do ewakuacji, by nie doszło do eksterminacji.
Nie czekałem długo, bo gdy tylko zorientował się, że forsuję go do wyjścia, Luke sam pociągnął mnie za nadgarstek, a potem wyrwał mi z kieszeni kluczyki i otworzył sobie miejsce kierowcy.
- Hej, ja prowadzę! – krzyknąłem, bo tylko w ten sposób mogłem do niego w tamtym momencie dotrzeć.
- Nie, ja prowadzę, tak się umawialiśmy – odparł nisko i twardo.
Wciąż miał wypieki na policzkach, rozpiętą prawie do pępka koszulę, marynarkę na ramionach, rozczochrane włosy i gdyby był aktorem w filmie, uznałbym, że ten widok jest strasznie seksowny, ale jako, że naprawdę mi na nim zależało, poczułem, iż to co mam przed sobą jest obrazem strachu, nieakceptacji, paniki oraz czystego rozgoryczenia.
- Niech jedzie, Liz... Zostaw go! – Ze środka wydobyła się na ganek kobieta, którą mąż zatrzymał.
- Może wjadę w jakieś drzewo i będziecie mieli kurwa problem z głowy! – Cofnąłem się znów, gdy się wydarł.
- Czy ty się słyszysz, Luke?! Zachowujesz się jak rozwydrzony... - ciągnęła to.
- Michael, za kierownicę i jazda! – zwrócił się do nas Andrew cierpko i wojskowo, co nie brzmiało jednak na groźbę, jakby wyrzucał go właśnie z domu, a jakby za wszelką cenę próbował rozdzielić swoją żonę i syna choć na chwilę, póki oboje by nie ochłonęli, co brzmiało rozsądnie.
- Ja prowadzę. – Uparł się Hemmings, a nie chcąc naprawdę stracić życia przez jego humorki, popchnąłem go trochę, by puścił kluczyki, które udało mi się wyrwać tylko dlatego, że przez nerwy miał spocone dłonie. – Oddaj mi to, Mike!
Byłem tak otumaniony tym co się działo, że wręcz skręcił mi się żołądek, a mimo to, nie chciałem, aby na mnie również się wyżywał i ryzykował swoje oraz moje zdrowie, bo coś go uczuciowo oraz zwłaszcza psychicznie przerosło.
- Nie, siadaj na dupę i po prostu się zamknij – wycedziłem przez zęby, więc zmrużył oczy. – Nie chce mi się z tobą debatować na ten temat, wiesz? Możesz albo wsiąść i grzecznie pozwolić mi jechać, albo się uprzeć, to wtedy spoko, zostawiam ci auto, kluczyki i cały ten pierdolnik, wracam do Nowego Jorku samolotem i mam głęboko w dupie to, czy coś ci się stanie, czy nie, ale jeśli nie, to się do mnie kurwa nie odzywaj! – Wydarzyło się, bariera, którą nałożyłem na siebie będąc w środku chaosu opadła i została mi czysta złość.
Ten facet testował wszystkie moje granice, prze co nadszedł moment, gdzie nie potrafiłem mu współczuć, bo mimo dramatycznej sytuacji, mógł zachować się jak dorosły, albo przy okazji jak ktoś, kto nie projektuje negatywnych emocji, które ma wobec innych ludzi, na kogoś, kogo tak usilnie upiera się, że kocha.
Widząc, że się zapaliłem i teraz naprawdę jestem zły, Luke jakby również odzyskał jakąś świadomość. Otworzył szeroko oczy, a za nimi zaraz usta, które oblizał. Przeczesał włosy palcami, podciągnął nosem, pokiwał głową, koniec końców zajmując miejsce pasażera.
- Przepraszam – szepnął, gdy ja usiadłem za kółkiem.
Odpaliwszy samochód, tylko wzruszyłem ramionami.
*
Będąc w rodzinnym domu Luke'a, zanim to wszystko runęło, zacząłem odrobinę podważać swoją rację w tym, że nie powinniśmy teraz się w to ładować, ponieważ jakoś funkcjonowaliśmy, było nam razem dobrze, a cała reszta zawsze się jakoś układa. Stojąc w korku byłem za niego trochę wdzięczny, bo nie czułem się wtedy ani pewnie, ani stabilnie, zwłaszcza że dochodziła dziewiąta wieczorem, a ja wstałem o ósmej, poza tym wypiłem dwie lampki wina. Wiedziałem, że jeżeli kocha się kogoś całym sercem, to kłóci się z nim pełną gębą, zwłaszcza jeśli mówimy o bardzo zaangażowanym rodzicu, bardzo trudnego dziecka, jednakże nigdy wcześniej nie miałem okazji zobaczyć tego na własne oczy, ani tym bardziej poczuć na swojej skórze.
Ludzie często mają problem w tym, żeby dostrzec czerwone flagi u swojego partnera, potrafią usprawiedliwiać go i stawiać na piedestale, w moim przypadku sprawa miała się zupełnie odwrotnie, dlatego nawet w kontekście nieodpowiedniej miny, jaką bezwstydnie strzeliła Liz po wyznaniu Luke'a, tego jak wypowiedziała się o Calumie, albo później o mnie, uważałem, że zamiast stworzyć z tego coś konstruktywnego, Luke się zwyczajnie na niej wyżył i wypluł z siebie wszystkie żale, jakie miał do matki, nie mogąc robić tego regularnie w przeszłości. Z jednej strony kompletnie go rozumiałem, bo ile można, ale z drugiej, skoro zależało mu na tej relacji, mógł zamiast odstawiać cyrk, wyrazić swoje zdanie, a później wyjść i czekać na feedback. Ja bym tak zrobił, choć znów – jeżeli ignorowałbym Karen, pewnie nawet by tego nie zauważyła przez najbliższe pół roku. Poza tym... Czy to możliwe, aby przelało mu się aż tak bardzo?
Zerknąłem na chłopaka kątem oka. Luke zdecydowanie miał wiele świeżych ran na sobie w tamtej chwili i nie mam na myśli zdartej kostki od uderzenia w lustro w akademickiej windzie dzień przed przyjazdem do Atlanty, a raczej te wszystkie trudne do przebrnięcia elementy jego „ja", jakie wyłoniły się w ostatnim czasie i nie chciały pozwolić mu nawet odetchnąć.
Było mi strasznie trudno jednocześnie się na niego złościć, bo postawił mnie w paskudnie niewygodnej sytuacji oraz współczuć i stać się oparciem, jakiego potrzebował. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie miałem kwalifikacji, by stanowić to oparcie, a dalej tam byłem i dalej pozwalałem mu na to, by wywracać moje życie do góry nogami.
Nie rozmawialiśmy ze sobą w ogóle odkąd wyjechaliśmy, chłopak cały czas obejmował swoje ramiona z podkurczonymi na fotelu, bosymi nogami, ponieważ nie ubrał nawet butów wychodząc, jakby w głowie odtwarzał całe swoje życie, gdy ja starałem się nas nie zabić.
Jego komórka dzwoniła co chwila, na zmianę była to Susie, albo babcia, miał milion nieodczytanych SMS-ów od braci, co również zlewał, a ja pomyślałem sobie, że na jego miejscu byłbym wdzięczny za resztę tak zatroskanych członków rodziny. Nie tylko swoją matkę wykończył psychicznie tego wieczoru, tak jak ona wysysała go do cna przez całe jego dorastanie, a przy okazji ofiarami tego wybuchu stali się pozostali i ja, jednakże trudno było mnie, jak i podejrzewam innym Hemmingsom go winić oraz przede wszystkim ciężko było wskazać tylko jedną ofiarę tego wieczoru.
Miałem prawo się wściekać, prawda? Tak samo jak miałem prawo czuć wyrzuty sumienia, że nic nie powiedziałem i nie załagodziłem tej draki, albo w ogóle współczucie Luke'owi było wtedy uzasadnione... Chyba każda emocja miała sposobność, aby się wówczas rozwinąć.
Mój wzrok uciekł na niego znów, a widząc, że zaczął drgać, włączyłem ogrzewanie. Nieustannie wlekliśmy się w sznurku aut, aby dotrzeć do wyjazdu na autostradę, a myśląc o kolejnych długich godzinach drogi, zwłaszcza w środku nocy, do rana, co się zapowiadało, chwyciłem za telefon.
- Co robisz? – szepnął po chwili, kiedy ja po prostu zakręciłem i wyjechałem z korka, wybierając drogę prowadzącą ponownie do centrum miasta.
- Znalazłem skrót – powiedziałem równie cicho i ze zmęczeniem wyczuwalnym w głosie.
Do Luke'a chyba dotarło, że nie powinien krzyczeć na mnie, albo w ogóle stawiać mnie w takiej sytuacji, bo był skruszony i nie odezwał się słowem, jakby w pierwszej kolejności liczył na to, że będę bił mu brawo, a potem wyjdę razem z nim z domu, jak król wynosząc stamtąd butelkę szampana. Dlatego nawet jeśli nie czułem się z tym wszystkim komfortowo, uznałem, że nie będę tą osobą, która dołoży mu zmartwień, bo koniec końców, to nie o mnie w tym chodziło.
*
Jeżdżenie nieswoim autem po wielkim, nocnym mieście, którego się na dodatek nie zna, jest nie lada wyzwaniem, które pożera całą masę cierpliwości oraz czasu. Nie byłem wcześniej w Atlancie, dlatego wszystko co wiedziałem opierało się o internetowy research i o dziwo tym razem nie szukałem Maca. Podczas moich slalomów na jezdni, Luke zdążył przysnąć, albo się wyłączył z tych emocji, oczekując, że jednak rzeczywiście zaliczymy bliskie spotkanie z ciężarówką. Jego telefon się rozładował, zatem wreszcie przestał dzwonić, a ja sam ochłonąłem.
Przez lata mieszkania z Karen nauczyłem się tego, że to możliwe, aby złościć się na kogoś w tej samej chwili, gdy robisz rzeczy wynikające z czystej troski. Mama miała tendencję do wpadania w tarapaty, którą oczywiście odziedziczyłem, dlatego ogarnianie się po alkoholu, wstawanie z łóżka, aby podjechać do innej miejscowości, gdzie znajduje się ostatnia stacja komunikacji miejskiej, czy spędzanie niezręcznych godzin z byłymi kochankami, było w naszym przypadku wzajemne. Wiedziałem, że to nie jest do końca w porządku, abym zajmował się takimi rzeczami, ale chciałem to robić, bo byłem pewny, że jeśli nie ja, to nikt.
Dlatego zatrzymując audi na podziemnym parkingu dobrego, parugwiazdkowego hotelu, obudziłem Luke'a szturchnięciem ramienia, a gdy potarł oczy, patrząc na mnie pytająco, uśmiechnąłem się do niego lekko.
- Chodź skarbie, zrobimy ci długą, relaksującą kąpiel i odpoczniesz trochę w stylu Michaela Clifforda, okej? – Założyłem mu kosmyk włosów za ucho.
- Umn... Gdzie jesteśmy? – Zmarszczył brwi.
- Wciąż w Georgii, wiem, że będziesz się teraz śmiał z moich zdolności kierowcy, ale przynajmniej oboje żyjemy i tak, jechałem tu półtorej godziny.
Nic nie mówił przez chwilę, patrząc na mnie jak na ducha.
- Gdzie dokładnie jesteśmy? – Luke nieustannie nie podniósł się z miejsca.
- W Hiltonie, nie miałem na tyle kreatywności, by szukać czegoś mniej mainstreamowego.
- Ta, a ja nie mam ani pieniędzy, ani pomysłu, jak je zdobyć, bo jestem pewny, że zostałem wydziedziczony właśnie w tej chwili – burknął.
- Nie interesują mnie twoje pieniądze, interesuje mnie to, żebyś wziął się w garść chociaż do momentu położenia się w łóżku – użyłem dość twardego tonu, wreszcie zapinając te parę guziczków jego koszuli, aby Luke wyglądał mniej jak burdel.
Zapadła między nami kolejna, długa salwa milczenia. Chłopak patrzył na mnie z dołu, bo zjechał po siedzeniu odpoczywając w drodze, miał dość przerażoną minę, cały ledwie ogarniał rzeczywistość, a ja nie wiedziałem do końca jak się z nim obejść, dlatego po prostu wygładzałem materiał jego ubrania, by zająć czymś ręce.
- Chciałeś wynająć sobie mieszkanie, odkładać i takie tam... - szepnął wreszcie, szukając powodu, by odrzucić mój prezent dla niego tak naprawdę, choć rzeczywiście sam chciałem poczuć trochę luksusu po tym wybitnym rollercoasterze zdarzeń minionego tygodnia.
- Więc zrobię to w późniejszym terminie. – Ująłem jego dłoń. Szumiało mi w głowie ze zmęczenia – Posłuchaj mnie, Luke, możesz dać mi się sobą teraz zaopiekować, chętnie to zrobię, bo wiem, że czujesz się teraz, jakbyś umarł, ale możesz też być uparty, dać się swoim demonom, które każą ci myśleć, że pewnie wszyscy cię teraz nienawidzą i spędzić noc w samochodzie. Musisz wiedzieć o mnie jedno, ja nie zamierzam spędzać nocy w samochodzie, próbując cię ubłagać, żebyś się ruszył.
- Ale przecież to prawda, wszyscy mnie teraz nienawidzą – palnął.
- Dlatego chcę zaprowadzić cię do łazienki z wanną z hydromasażem? – Uniosłem jedną brew. – I dlatego twoi bracia, babcia i Susie się do ciebie dobijali przez połowę drogi? Bo cię nienawidzimy?
Nic nie odparł, a potem pokiwał głową, wychodząc z samochodu natomiast, Luke spojrzał jeszcze na mnie zdecydowanie prosząco.
- Możemy o tym nie gadać i po prostu iść spać?
- Jak chcesz – odpowiedziałem, bo byłem więcej, niż pewny, że to on jako pierwszy zacznie temat.
*
Lubiłem bywać w pięknych hotelach, bo podobała mi się idea tego, że w każdym momencie można się z nich wymeldować i nigdy tam nie wracać. Odpowiedzialność za ludzi, albo rzeczy nie należała do moich mocnych stron, kiedy jednak chodziło o wąskie grono tych, na których w rzeczy samej mi zależało, robiłem się bardzo opiekuńczy. To było absurdalne, że czułem potrzebę, aby wziąć i rozwiązać problemy Luke'a, jakbym przeżywał je mocniej, niż własne. Nie umiałem się do niego zdystansować, bo za bardzo się w to wkręciłem, co nie należało do zdrowych reakcji, ale w tym samym momencie przynajmniej byłem tego świadomy.
Może ja nie potrzebowałem faceta, albo masy randek, tylko projektu? Taa, oni mówią, że mogą go naprawić, kiedy on to jakiś Loki, czy Snape. Z drugiej strony, gdyby się zastanowić, trochę zwolnić i dać sobie wzajemnie oddech, to miałoby więcej sensu.
Nie potrafiłem nawet przeprowadzić porządnej batalii w głowie, aby jakoś się ustosunkować do tego, co z chłopakiem mieliśmy. Stojąc w kolejce całodobowego sklepu spożywczego, podczas gdy on sprawdzał co możemy zamówić z nocnego room-service, musiałem mieć minę, jakby w mojej głowie grała muzyka z windy, co było raczej domeną Luke'a, ale tak się wyprałem, że dosłownie nie umiałem inaczej.
Jak doprowadziłem do momentu, w którym wylądowałem czternaście godzin samochodem drogi od akademika, na cały weekend emocjonalnych uniesień, dla jakiegoś faceta?
- Ja pierdolę – szepnąłem sam do siebie bardzo cichutko, bo i tak stałem w kolejce z narąbanymi menelami. Przetarłem twarz dłonią.
Nie, to nie był dobry pomysł, aby się jakkolwiek zastanawiać, postanowiłem więc zwyczajnie... Żyć. Robić to co uważam za słuszne, gdyż złamałem każdą swoją zasadę i nie miałem pojęcia jak się z tego wygrzebać. Może dostatecznie wiele Hemmings przeszedł w ciągu ostatnich paru dób, żebyśmy teraz naprawdę mieli dalej to wałkować?
Może sam potrzebowałem zwyczajnie dać się przytulić, albo objąć jego, bo kiedy rozmawialiśmy o swoich matkach, w jego objęciach poczułem się najbezpieczniej.
- To będzie wszystko? – Dopiero kiedy kasjerka skończyła skanować moje zakupy, zorientowałem się, że w ogóle zaczęła.
- Paczkę Cameli złotych, zapalniczkę, setkę jakiejkolwiek cytrynówki i... - Obróciłem się do przykasówki, ściągając z niej paczkę prezerwatyw, bo z reguły kupowałem je, gdy padało to pytanie, aby nigdy nie zapomnieć. – Teraz będzie wszystko. – Uśmiechnąłem się życzliwie, zapłaciłem za swoje zakupy, a wynosząc w papierowej torbie serię pierdół, których sam sobie bym nie kupił, usiadłem na murku obok wcześniejszych żuli.
Panowie spojrzeli na mnie nieufnie, na co wyciągnąłem swoją wódkę, wypiłem ją duszkiem, po czym poczęstowałem ich jeszcze papierosem. W ten sposób wróciłem do hotelu, chcąc jak najbardziej wyłączyć się na istotne sprawy.
*
- Umn... - Luke nie wiedział nawet co ma powiedzieć, bo zastałem go w rozpiętej całkiem koszuli, samych bokserkach i skarpetkach, przykrytego kocem na fotelu, jakby bał się wejść do najwygodniejszego łóżka, w jakim prawdopodobnie kiedykolwiek leżał.
Nieustannie panowanie nad nim przejmował szok, nie mógł znaleźć ładowarki do telefonu, tym samym nawet go nie włączył, tak samo jak nie włożył karty na jej miejsce, aby uruchomić światło, ogrzewanie, czy telewizję w naszym apartamencie. Nie oczekiwałem od niego składnych zdań, „dziękuję", ani „pocałuj mnie w dupę", dlatego z troską pogłaskałem chłopaka po ramieniu, wysypując na materac nasze zakupy.
Tania, marketowa, lawendowa sól do kąpieli w saszetce, maseczki w płachcie, jedyne jakie mieli, więc właściwie miały bardziej posłużyć estetyce, niż skórze, trzy różne czekolady, paskudne chrupki orzechowe, żelki jabłkowe, sok bananowy, mleko, kakao, pianki, próbki bylejakich odżywek do włosów, lody miętowe oraz przede wszystkim – gazetka z dodaną krzyżówką i dwa długopisy.
- Kiedy byłem dzieckiem i miałem doła jedna z koleżanek mojej mamy dawała mi gazetę i miałem dorysowywać ludziom w niej wąsy, okulary i inne takie. – Zacząłem mówić, idąc puścić wodę do wanny, a gdy wróciłem do pokoju, gdzie Luke wciąż stał jak wryty, zsunąłem z niego koszulę. – Znalazłem w jednej krzyżówkę, przez co przepadłem dla krzyżówek na kolejne parę tygodni. Zapomniałem o tym oczywiście, ale za każdym razem, gdy myślę o najszczęśliwszym etapie mojego życia, to ten, w którym piłem gorące kakao, w tle leciało jedno z pierwszych wydań Idola w telewizji szerokości dużego kartonu, szafka nad lodówką miała całą masę właśnie tych słodyczy, a ja wypełniałem krzyżówki.
Mimo wszystko Luke się uśmiechnął patrząc na mnie chyba z wdzięcznością.
- Wiem, że ty to nie ja i masz swoje ulubione rzeczy, albo ulubione wspomnienia, nie mam pojęcia o wielu twoich dziwactwach, prócz tego, że lubisz orzechowe chrupki, czekoladę i pielęgnację, dlatego pozwól mi się tobą dziś zaopiekować, okej?
Dalej nic nie mówiąc pokiwał głową, dlatego to ja się uśmiechnąłem.
- Mogę cię rozebrać? – zapytałem w taki sposób, który nie był ani trochę seksualny. Znaleźliśmy się w podobnej sytuacji w przeciągu ostatnich trzech dni, ale nie miałem nic przeciwko wspólnym kąpielom, które nie były nastawione na erotyczne aspekty naszej relacji.
- Tak.
- Okej.
- Okej.
*
Mając trzynaście lat pierwszy raz pomogłem mojej mamie umyć włosy po imprezie, a potem regularnie sam robiłem obiady, bo wracałem szybciej ze szkoły, niż ona z pracy. Byłem dość niezależny, dlatego w liceum znajomi zapraszali mnie na chlanie, bo wiedzieli, że jestem w stanie wszystko ogarnąć i ze wszystkim sobie poradzić. To prawda, należałem do mocno wytrzymałych ludzi, którzy mimo swojej wybuchowej natury, kiedy zachodziła taka potrzeba, umieli wykazać się ogromną cierpliwością, a ta cecha okazała się mocno przydatna w kontekście Luke'a Hemmingsa, zwłaszcza w jego gorszych momentach.
Może jestem jakoś zaburzony, ale odpowiadało mi to, jak mogłem wisieć wręcz za nim na ogromnej wannie i myć mu włosy, kiedy chłopak poruszał ręką po pianie, która zbierała się na jego brzuchu pod wpływem wciąż dolatującej do środka, ciepłej wody. Patrząc wstecz, na to nieszczęsne farbowanie, które chyba trochę zapoczątkowało całą serię następnych, goniących nas absurdów, ten moment w Hiltonie wtedy, miał spore znaczenie.
- Jak to jest, że twoje włosy poradziły sobie z rozjaśniaczem i nie są martwe? – zapytałem, a on odchylił trochę głowę, więc patrzył na mnie do góry nogami.
- Mówiłem, że jestem dobry w dbanie o nie – odparł. – Obiecuję sto procent skuteczności, jak dasz mi się zająć twoimi.
- Ach tak? – Uniosłem jedną brew. – A jeśli ci się nie uda?
- Wtedy poniosę porażkę, jako człowiek i jako konsultant w drogerii. – Luke zamknął oczy na moment, gdy przesunąłem dłońmi po jego barkach, masując go lekko. Klęczałem za wanną, bo jak się okazuje – mój znak był ognisty, ale temperatura jego wody wręcz wrzała, więc nie wszedłem do środka, póki choć trochę nie ostygła. – Szkoda, że nie powiedziałem jej, że pracuję w drogerii, zesrałaby się na środku pokoju z wrażenia... auć, Mike!
Ścisnąłem mocniej miejsce łączenia jego ręki z ramieniem, bo wiedziałem, że ma tam ogromne spięcie.
- Spokojnie, już jest dobrze, nie ma cię w domu, jesteś w drogim hotelu, dostajesz prywatny masaż, zaraz dorysujesz komuś sławnemu wąsy długopisem i rozwiążesz krzyżówkę, wdech, wydech.
- I popiję chrupki orzechowe kakao. – Wydął dolną wargę.
- Właśnie tak. – Oparłem brodę na jego głowie. – A potem lody miętowe sokiem bananowym, więc sam się posrasz.
Parsknął, na co ja zaraz za nim, bo byłem zmęczony i miałem dosłownie gówniane poczucie humoru.
- Michael. – Kiedy przejechałem dłońmi na jego klatkę piersiową, bardziej przytulając Luke'a od tyłu, on pogłaskał mój nadgarstek. – Przepraszam, że byłeś tego świadkiem i że wrzasnąłem na ciebie po fakcie, to nie powinno mieć miejsca, bo to nie jest tak naprawdę twoja sprawa i nie powinieneś musieć ponosić konsekwencji moich chujowych relacji rodzinnych.
Zamknąłem oczy, oparłem policzek na obojczyku Luke'a, więc miałem okazję lekko cmoknąć go w szyję.
- To zabrzmiało tak dyplomatycznie – szepnąłem. – Jakbyś myślał o tym jednym zdaniu przez połowę drogi.
- Bo tak było – odpowiedział z lekkim wyrzutem, ale koniec końców odchylił głowę, ponieważ chyba chciał być znów pocałowany w szyję. – Wiem, że jestem... Straszny.
Cmokając chłopaka leciutko, ponownie zgodziłem się skinieniem, bo miał rację i nie zamierzałem mówić, iż wcale tak nie jest.
- Taa... Ogarnę się, słowo.
- Mhm, chce widzieć, że się ogarniasz, a nie słyszeć, że to zrobisz, wiesz? – Pomasowałem go znów z drugiej strony. – Co w ogóle samo w sobie jest hitem i kitem, że chciałbym tego dla ciebie, bo rzadko zależy mi na ludziach na tyle, by chcieć dbać o ich samopoczucie, czy cokolwiek.
Luke nic nie odpowiedział, przyciągając mnie za ręce trochę bardziej do siebie, tym samym do zimnej struktury wanny. Siedzieliśmy w ciszy w ten sposób, aż w końcu wyłączył wodę stopą i skinął, abym do niego dołączył.
- Jeszcze pięć minut, wybacz, ale ty się próbujesz ugotować, czy to jakaś forma auto-linczu? – Dźgnąłem go w żebra.
- Nie, to akurat nie jest toxic treatment, naprawdę kocham gorąco; sauny, wrzątek w wannie, piekielną herbatę, ciepłe zupy, wakacje na rajskich wyspach.
- Och, to ostatnie też mi się widzi. – Westchnąłem teatralnie. – Więc mam rozumieć, że latem zabierasz mnie gdzieś, gdzie będę pił drineczki z palemką?
- Ta, przed dom Caluma do dmuchanego baseniku, bo nie mam pewnie już gdzie mieszkać – powiedział to ze śmiechem, choć wyglądał na przerażonego.
- Na pewno nie. – Dałem Luke'owi jeszcze buziaka w czubek głowy, wstając na równe nogi.
Rzeczywiście zdjąłem z siebie przemoczone i brudne po całym dniu ubrania, aby doprowadzić swoją twarz do porządku, zanim miałem wejść do wody razem z nim. Poczułem jak chłopak wiedzie za mną spojrzeniem, opierając podbródek o róg wanny.
- Jak to nie? Po takiej dramie chciałbyś mieć coś w ogóle ze mną wspólnego na miejscu mojej matki?
- Luke, jesteś dorosły, nie musisz mieć jej przyzwolenia i łaski, żeby mieć gdzie mieszkać, nawet jeśli musiałbyś przejść na inny tryb studiów, albo wziąć dziekankę. Poradzisz sobie, nie jesteś... Sam nie wiem, szesnastolatkiem wyrzuconym z chaty za zapłodnienie koleżanki. – Wzruszyłem ramionami. – Poza tym, myślę, że ona naprawdę cię kocha, ale potrzebuje czasu, ale ty powinieneś zastanowić się, czy chcesz i pod jakimi warunkami przyjmiesz, bądź nie jej miłość oraz przeprosiny.
- Czyli co? Przywiozłeś mnie do hotelu w Atlancie, żebym jutro rano pojechał z nią porozmawiać? – Okej, nie spodziewałem się takiej interpretacji, ale przejeżdżając maszynką z mojej kosmetyczki po policzku, goląc się, zerknąłem na Luke'a w lustrze wzrokiem pełnym politowania.
- Przywiozłem cię tu, bo wypiłem trochę wina, jestem zmęczony i nie chciałem prowadzić, ani spać w przydrożnym motelu gdzieś, gdzie zamiast śniadania w ofercie, dostalibyśmy szczura w wentylacji. – Uśmiechnął się lekko rozbawiony tym komentarzem. – Poza tym miałem to w planach, jakby coś poszło nie tak, inną opcją była też podróż do Grecji na last minute, ale pierwszy dzień minął zaskakująco zbyt pozytywnie i wykupili nam ofertę.
- Co? – Luke otworzył oczy szeroko, lekko chichocząc. – Jak do Grecji?
- No tak, mniej więcej ze wszystkim wyszłoby to trochę drożej, niż dzisiejsza noc, wrócilibyśmy we wtorek na zajęcia dopiero, czemu nie? Rzeczy są dla ludzi, trzeba korzystać z życia, a nie trzymać się, jak na złość jakiejś ramy i tego, co pokazali nam nasi starzy. – Umyłem twarz, a potem wszedłem do wanny. – Kurwa nie, to jest magma. – Mimo wszystko usiadłem odrobinę się krywiąc.
Luke tym czasem wciąż patrzył na mnie trochę w szoku, trochę zainspirowany, bo rzeczywiście musiałem zaburzać całe jego postrzeganie świata, nie tylko w kontekście podejścia do związków, a przede wszystkim moim patrzeniem na życie ogólnie.
- Michael...
- No?
- Chcę cię poznać z każdej strony, w każdy sposób – powiedział to nisko, pomrukliwie, wręcz sennie, dlatego przeszedł mnie dreszcz i poczułem się... Wyjątkowy. Poczułem się zakochany, choć nie powinienem w tym bałaganie, jaki bezkarnie rozkoszował się gorącą kąpielą po załamaniu nerwowym, chyba piętnastym w ciągu jednego tygodnia.
Nie potrzebowałem chłopaka, tylko projektu.
On nie potrzebował chłopaka, tylko terapeuty.
Może oboje potrzebowaliśmy terapeuty?
Co nie zmieniało faktu, że w głębi serca chciałem się przed nim otworzyć, bo wszystko we mnie mówiło, że nikt nigdy nie będzie patrzył na mnie z tak wielkim uwielbieniem, jak robił to Luke Hemmings w wannie Hiltona, gdzie pływała bardzo tania sól lawendowa, a jego oczy były wykończone od płaczu.
- Nie jestem pewny, czy wiesz o co mnie prosisz – mruknąłem.
- To znaczy? – Luke uniósł jedną brew.
- Zrobiłem wiele głupich rzeczy, mam całą masę swoich dziwactw...
- Opowiedz mi. – Poruszył ręką. – Widziałeś jak wciskam sobie sernik rękami do ust, Mike, nie powiedziałbym, że jesteś normalny skoro dalej tu ze mną jesteś, gdybym zobaczył nas z boku. – Przewróciłem oczami w odpowiedzi, lekko chlapiąc go wodą z pianą.
- Wystarczy, że ty dzisiaj jesteś tykającą bombą, nie będziemy oboje znowu ryczeć. – Luke również opryskał mnie pianą. – Na dodatek w najbardziej fancy kiblu, jaki widziałem na kiedykolwiek.
- Może lepiej, że wyrzucimy z siebie wszystko w ten sposób, a potem będziemy się zbierać razem z podłogi. – Westchnął.
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu i o dziwo czułem wtedy spokój, jakbym rzeczywiście był bezpieczny tylko w bałaganie.
Niech mu będzie...
- Boję się – przyznałem. – Boję się zobowiązania, wyłączności, tego, że ktoś naprawdę będzie na mnie czekał w domu, kiedy ja sam narobię mnóstwo problemów, bo taki po prostu jestem. – Zaczesałem mokre od pary włosy palcami do tyłu. – Z jednej strony chciałbym mieć kogoś, kto się o mnie zatroszczy, ale z drugiej wiem, że jeśli już przywyknę, to będę zawiedziony, kiedy w końcu to się rozpadnie, bo ludzie zawsze odchodzą, dlatego jeśli kogoś naprawdę... Lubię, tak bardzo lubię, jak ciebie – dwa ostatnie słowa wyszeptałem – wolę się z tą osobą przyjaźnić, bo przyjaźnie rzadziej się kończą, niż związki.
- Mój związek z Lisą, nawet gdybym lubił dziewczyny, skończyłby się właśnie dlatego, że przestaliśmy być przyjaciółmi, myślę, że to jest właściwie podstawa sensownych związków, wtedy rzadziej się rozpadają, ale nie jestem specjalistą, jak widać.
- A ja jestem? – Uniosłem jedną brew. – Wiem, że sprawiam wrażenie, ale prawda jest taka, że nie mam zielonego pojęcia, jak kogoś kochać.
- Myślę, że tak jak robisz to wobec mnie – powiedział ściszonym głosem, na co uśmiechnąłem się z politowaniem znów.
- A ja myślę, że to o wiele bardziej skomplikowane – pogłaskałem jego łydkę, bo miałem ją przy swoim biodrze. – My nawet nie jesteśmy przyjaciółmi, nie byliśmy nimi ani przez chwilę, Lu.
- Więc kim jesteśmy, skarbie? – Uniósł jedną brew, na co dygnąłem w niepewności.
- Kochankami, którzy robią z prostych rzeczy wielkie uniesienia, bo przeżywają miesiąc miodowy relacji w zaburzony sposób. – Luke prychnął w odpowiedzi. – Nie potrafię wyobrazić sobie nas w spokojnym tygodniu, albo tym bardziej w spokojnym roku, kiedy oboje żyjemy studiami, pracą i nie kłócimy się non stop, kończąc to wybuchową grą wstępną.
- Wiesz... - odpowiedział od razu, nawet się nad tym nie zastanawiając. – A ja potrafię, właściwie to bardzo często o tym myślę, wiem, że się boisz, dlatego nie chcę cię naciskać, ale nieustannie chcę cię poznać.
Zjechałem w wodzie trochę niżej, więc Luke miał obie moje nogi prawie że owinięte wokół swojej tali. Opuściłem powieki, złapałem kilka głębokich oddechów. Lubiłem zapach lawendy wtedy i to jak zaczął delikatnie wodzić opuszkami po moich udach. Nie miałem już motylków w brzuchu, moje policzki się nie czerwieniły, ale wiedziałem, że jest mi dobrze i dalej byłem spokojny.
- Jako nastolatek spotykałem się z dorosłymi facetami, bo zdecydowanie mam daddy issues – zacząłem. – Sypiałem z nimi w motelach, nawet nie za pieniądze, tylko dla adrenaliny i dowartościowania samego siebie. Czasem mam wrażenie, że seks to jedyne, co sprawia, że mam jakąś wartość jako człowiek w ogóle. Raz wziąłem pięćset dolców za seks, co bym pewnie powtórzył, gdybym miał taką okazję. – Mój głos zadrżał, gdy wyznałem to na głos. – I kiedy mówisz mi, że chcesz mnie poznać, kiedy mówisz do mnie „skarbie" w zupełnie inny sposób, niż oni wszyscy, wreszcie czuję się jak... Osoba.
Luke zamilkł, przestał mnie głaskać, a gdy otworzyłem oczy, dostrzegłem, że ma szok wymalowany na twarzy. Poczułem się z tym bardzo dziwnie, bo bałem się, co powie, gdy to usłyszy. Ale już trudno, uznał, że chce, dlatego skoro miałem zrzucić z siebie wszystko na raz, to był jedyny moment, by to zrobić.
- Nie mam pewności, czy jestem stworzony do bycia wiernym, Luke. – Znów usiadłem prosto. – Wiem, że w tej chwili nikogo nie chcę bardziej, niż ciebie, nie wiem jak bym się teraz czuł z kimś innym, niż ty, po tym co zaszło między nami w szatni, albo co w ogóle zachodzi teraz, wiem że mógłbym dać ci cały świat w tej jednej minucie, ale trudno mi powiedzieć, czy będę chciał tego samego za tydzień, za dwa, za miesiąc, czy rok, kiedy nie będziemy oboje emocjonalną papką i naprawdę nie chcę cię tracić na rzecz trzymiesięcznego związku, bo za bardzo cię lubię.
Otworzył usta, ale nie wiedział co ma powiedzieć. Rozwaliło go dziś wszystko, każda strona, każdy front, jednak uznał, że chce wiedzieć, toteż dostał ode mnie otwarte karty na stole.
- Potrafię ciągnąć za bardzo cienkie i napięte struny, gdy jestem zły, czasem kiedy krzyczę, robię to tak, żeby kogoś skrzywdzić, a potem żałuję i jest mi wstyd. Na imprezę wchodzę pierwszy i wychodzę z niej ostatni, robię wokół siebie zamieszanie, moim priorytetem z reguły są pieniądze, a wszystko to wynika z tego, że tak naprawdę czuję się nieistotny, nieważny i jako coś zastępczego, przed finalnym produktem, więc nie chcę być z tobą w związku, bo umrę z zazdrości i złości, gdy się rozstaniemy, a moje miejsce zajmie ktoś, kto cię uszczęśliwi, więc będę wściekły na samego siebie, że ja sam nie potrafiłem.
Przetarłem policzki, odsunąłem się trochę od niego, bo oboje wciąż byliśmy nago i chyba zaczęło mi to przeszkadzać, skoro obnażyłem się na każdym poziomie, co zresztą Luke również zrobił przede mną, dlatego otrzymaliśmy to do czego dążyliśmy – bezpośrednią, szczerą informację, w jakim położeniu oboje jesteśmy.
Z tą różnicą, że jego rozbiegany wzrok teraz nie wyrażał już podziwu, a coś, czego wcześniej nie widziałem i nie umiałem nawet tego nazwać.
- Mogę... - chrząknął. – Mogę cię przytulić? – zapytał cichutko.
Woda w wannie zrobiła się prawie że chłodna.
- Nie wiem – odparłem, na co Hemmings tylko skinął i się nie ruszył.
- Michael. – Oblizał usta. – Ja...
- Nie musisz nic mówić, po prostu... Sam nie wiem, chodźmy spać, jutro pojedziemy do domu i...
- Nie – wszedł mi w słowo. – Po prostu nie mam pojęcia co powiedzieć, bo nie spodziewałem się, że myślisz o sobie tyle złych rzeczy. – Chwycił mój nadgarstek, gdy chciałem wstać i wyjść z wanny. – Nie jesteś rzeczą, a już tym bardziej taką zastępczą. Przykro mi, że żaden z tych dorosłych facetów, kiedy byłeś tak naprawdę dzieckiem, nie zachował się, jak powinien zrobić to dorosły facet, nie dziwi mnie, że wziąłeś pieniądze za seks, skoro w ten sposób go postrzegasz, nie dziwi mnie również to, że nie masz pojęcia, czy umiałbyś być w związku, skoro tak się ma sytuacja, okej.
- O-okej? – Odruchowo chwyciłem jego dłoń, bo trzymał mój nadgarstek. Nie spodziewałem się tego po Luke'u.
- Rozumiem dlaczego odrzuciłeś mnie w akademiku i... - Powstrzymał śmiech. – Chyba kible to nasza rzecz, ale mniejsza, ja... Ja naprawdę to rozumiem, bo ty nie jesteś pewny i tak naprawdę ja też nie jestem pewny, bardzo dużo się dzieje, życie mi się wywróciło do góry nogami, widocznie wywracam też twoje, dlatego... Dajmy się temu życiu jakoś ustabilizować, a potem się zobaczy, okej?
- Okej...
- Okej.
I znów patrzyliśmy sobie w oczy w tej zimnej, lawendowej wodzie.
- Mike.
- Tak?
- Mogę cię teraz przytulić?
Niepewnie pokiwałem głową, bo sam nie wiedziałem, jak się czuję z tym, co wyznał, ponieważ tak jak powiedziałem wcześniej, nie spodziewałem się po Luke'u takiej... Dojrzałości, prawdę mówiąc. Poczułem jak jego silne ramiona oplatają moje, a potem, gdy opuszkami palców przesunął wzdłuż mojego kręgosłupa, oparłem policzek na jego piersi. Uspokoiłem oddech.
- Jesteś bardzo wartościowym człowiekiem, bardzo, bardzo, przynajmniej dla mnie – wyszeptał. – Nie wiem kto, jak nie święty, zniósłby mnie w ostatnim czasie. – Uśmiechnąłem się lekko. – Wiesz... Doszedłem do wniosku, że ja potrzebuję terapii, kurwa, po tym wybuchu i fakcie, że moja matka mnie pewnie nienawidzi pewnie też leków na nerwicę, może... Może też chciałbyś pogadać z kimś, kto powie ci więcej mądrych rzeczy, niż ja?
- O boże – mruknąłem. – Mam traumę po szkolnym psychologu – przyznałem. – Ale jak znajdziesz kogoś spoko, to daj znać, idziesz na pierwszy ogień – wyburczałem w jego nagą skórę.
- Taa... Niech będzie. – Wówczas to Luke pocałował czubek mojej głowy.
Resztę wieczoru rzeczywiście spędziliśmy dorysowując gwiazdom wąsy i wypełniając krzyżówki, podczas jedzenia tanich słodyczy w drogim hotelu, kompletnie nieświadomi tego, co czeka nas po powrocie do akademika i wcale nie mam na myśli sesji.
____________________________
męczyłam ten rozdział cały dzisiejszy dzień, nie wiem jak wypadł technicznie, ale emocjonalnie myślę, że jest całkiem niezły. spodziewaliście się tego?
Następny w ogóle jest takim bopem, że aż chichoczę jak myślę o pisaniu go
Buzi dla karo, która przeczytała wszystko ostatnio, chociaż boyshit jest tak naprawdę pisane na podstawie naszego wspólnego pomysłu i to Karo wymyśliła poczatkowo tak zaburzonego luka xdddd
all the love xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top