post 27: bardzo dobrzy przyjaciele

    p o s t 2 7 
    s o n g: m a d a t g o d - s a r a h s a i n t j a m e s
    l u k e

  Raczej rzadko stawiałem się mamie, tak samo jak z dużą łatwością zatajałem przed nią rzeczy, by przypadkiem nie wywołać konfliktu. Tym razem nawet o niej nie pomyślałem w tym kontekście, nim zasnąłem objęty przez Michaela, bo potrzebowałem tego przytulenia. 

Liz nie wyglądała na szczególnie zawiedzioną, czy skonsternowaną, kiedy prowadziła mnie przez korytarz, abyśmy mogli zjeść wspólnie jakieś śniadanie przed rozpoczęciem szopki w postaci przygotowań do imprezy. Prawdę mówiąc wolałbym nie musieć brać w tym udziału, jednak hej, rodziny się nie wybiera i nie w porę odmówiłem, dlatego przekonywałem się w głowie godzinami, że to tylko dwa dni, co złego może się stać? 

Odpowiem wam: wszystko.

Usiałem przy stole w kuchni, bo ten z jadalni został już rozłożony. Przywitałem się skinieniem z nastoletnią córką sąsiadów i jej dwoma koleżankami, którym mama widocznie zapłaciła za obsłużenie tego spędu, a także przygotowanie go przed przyjściem wszystkich. Sam obskoczyłem tak parę imprez z Calumem, niby matki w mojej dzielnicy umówiły się ze sobą na wypożyczanie sobie wzajemnie taniej siły roboczej.

Liz zdążyła wstać długo przede mną, choć zegarek na mikrofalówce wskazywał dopiero pięć po siódmej rano. Przeciągnąłem się więc, ale gdy tylko chciałem wstać, by wsunąć chociaż płatki przed paranoidalnym spojrzeniem kobiety, które skomentowałoby jakoś moje przytulanie się z Cliffordem, mama mnie wyprzedziła, bo zrobiła i kanapki, i kawę, które postawiła przede mną.

- Dziękuję – mruknąłem pod nosem. – Nie trzeba było.

Przewróciła oczami. To był właśnie sens jej życia, gdy mieszkałem w tym domu. Podstawianie mi odpowiedniej ilości posiłków pod nos, wożenie mojej dupy na treningi i sprawdzanie, czy w moich gierkach nie ma zbyt wiele przemocy. Boże, jak dobrze, że wyjechałem.

- Dziewczynki, jesteście głodne?! – zawołała prosto do jadalni, zupełnie nie dbając, czy obudzi tatę, albo Mike'a, bo babcia z pewnością włączała aparat słuchowy tylko wtedy, gdy była od Liz bardzo daleko, albo nie wypadało udawać, że sprzęt nie działa.

- Nie, dziękujemy! – odkrzyknęły wszystkie trzy chórem.

- Dobrze, jakby co lodówka jest pełna, możecie się częstować, co byłoby wskazane, bo nie wiem czy garażowa wystarczy na nasz catering. – Zaśmiała się perliście, a one za nią.

Moja zmęczona głowa, z ustami zatkanymi chlebem pełnoziarnistym wysmarowanym humusem z buraka, wyobraziła sobie właśnie, że Liz powinna sama otworzyć taką działalność imprezową z nieletnimi kelnerkami, którym płaciłaby w formie poniższej, niż najniższa krajowa, ale powtarzałaby też, że daje im cenne doświadczenie. Mama doskonale pasowała do tej roli, choć gdybym powiedział to na głos, obraziłaby się na mnie.

Z zamyślenia wyrwało mnie zamknięcie się drzwi kuchennych, które nie pozostawały otwarte wtedy i tylko wtedy, gdy między rodzicami zapanowała nieprzyjemna sytuacja i musieli odciąć się od wszystkich domowników, by przedyskutować to w pomieszczeniu z ostrymi nożami. Prawie podskoczyłem na krześle, humus wylądował na mojej brodzie, natomiast kanapka na kolanie.

- Kurwa – zakląłem pod nosem, ściągając z siebie śniadanie, bowiem dotarło do mnie, że muszę patrzeć gdziekolwiek indziej, niż w jej oczekujące spojrzenie, by nie wykrzyczeć w panice „jestem gejem, daj mi spokój!".

- Proszę. – Mama podała mi namoczony ręcznik.

- Dzięki, niby to są tylko spodnie do spania, ale wciąż, mogłoby nie być na nich plamy. – Zirytowałem się na samego siebie. – Dojem i pójdę się ogarnąć, obudzę Mike'a i w ogóle. O, zrobię mu jajecznicę! – Podniosłem się na równe nogi. – W akademiku kuchenka ma tylko dwa palniki, które działają jakby chciały, a nie mogły, pewnie nie jadł jajecznicy od stuleci, bo Mike nienawidzi wcześnie wstawać, a o ósmej we wspólnej kuchni są już całe tłumy. W sumie to mu się nie dziwię, sam bym sobie dłużej pospał... - Świetnie, jednak wpadłem w ten cholerny słowotok.

- Zrobiłam mu kanapki. – Liz oczywiście to zauważyła, zakładając ręce na piersiach. Poczułem jak mnie lustruje, od góry do dołu, dlatego moje tętno przyspieszyło jeszcze bardziej.

Oczywiście, że dobrze szło mi okłamywanie moich starych, póki nie zostawałem z nimi w pomieszczeniu sam na sam!

- Och... - Odłożyłem patelnie na jej miejsce, nie chcąc w takim razie tworzyć bałaganu. – To zaniosę mu kanapki. – Nalałem chłopakowi kawę z ekspresu w ulubiony kubek mojego taty, co automatycznie przywiodło mi na myśl ten niepoprawny żart, jakim Clifford sam rzucał za każdym razem.

- Luke...

- Tak? – Nie obróciłem się nawet, patrząc w taflę ciemnego napoju, bo Mike ani nie słodził, ani nie dodawał śmietanki. – Myślisz, że powinienem się ogolić? – Pogłaskałem podbródek, marszcząc brwi.

- Luke...

- Masz rację, ogolę się.

- Luke, spójrz na mnie. – Te słowa zabrzmiały ostrzej, niż zazwyczaj, dlatego wziąłem głęboki oddech i z wydętymi policzkami, obróciłem się w stronę mamy, opierając tyłek na blacie.

Wypuściłem powietrze ze świstem, zakładając ręce na piersiach.

- Tak? – Postanowiłem grać głupa, bo ciśnienie podniosło mi się do niemożliwych rozmiarów. Wiedziałem, że jeszcze chwila i zacznę się teatralnie pocić.

- Co się stało pomiędzy tobą, a Lisą? – zapytała wreszcie.

Nie miała więc obiekcji wobec tego, że posiadając dwa posłania tak naprawdę, ja wybrałem spanie z Michaelem, totalnie w niego wtulony, przy okazji przyciskając jego łydkę jak najbardziej do swojego krocza? Nie obchodziło ją to, że chłopak trzymał dłoń wplecioną w moje włosy, a gdy wlekłem się za Liz, moje policzki nieustannie były zaróżowione od spania na jego żebrach? Chodziło jej o... Lisę?

- Po prostu zerwaliśmy, rozmawiałaś z nią? Powiedziała ci coś? – Skinąłem, bo może jednak to poszło w tym kierunku.

- Nie, chociaż jej matka mówi, że to była twoja wina i się tego spodziewała, a ja nawet nie wiem o co chodzi, więc nie wiem jak mam cię bronić i tyle. – Wzruszyła ramionami. – Luke, pogadaj ze mną, bo widocznie jesteś dziwny, w jakimś dołku, że aż lepisz się do nowych kolegów. – O, tu jesteśmy i jak na złość kości jarzmowe zaszczypały mnie znów. – Jakby to chociaż był Calum... O co w ogóle chodzi, skarbie?

- Umn... - Przygryzłem dolną wargę. – Wiesz, nie musisz mnie bronić, bo nie potrzebuję tego, jestem dorosły i podjąłem dorosłą decyzję o rozstaniu się z dziewczyną, myślę, że nic tobie i mamie Lisy do tego. – Zacząłem skubać skórki przy paznokciach. – Jestem inny i dziwny, bo próbuję się poznać, kiedy jestem bez niej, poza tym... Naprawdę bardzo lubię Mike'a. Jakby... Bardzo.

- Rozumiem, jesteście bardzo dobrymi przyjaciółmi, nie "nowymi kolegami". – Pokiwała głową, wkładając talerz po mnie do zmywarki, co równie dobrze sam mogłem zrobić, ale nie pomyślałem, żeby spieszyć się przed nią, bo chciałem go ruszyć na wyjściu z kuchni.

- No... - Miałem wrażenie, że zaczynam bladnąć, bo chyba chciałem jej powiedzieć, skoro sama zaczęła temat i chciała mnie bronić, to może w takim razie... Obroniłaby mnie też przed moją własną głową, w której, wyobrażałem sobie, jak wraz z tatą mnie wydziedziczają. – Tak jakby... Mike... Ja... Ja i Mike.

- Ja rozumiem, że nie musisz mi mówić o wszystkim. – Ogarniała zlew obrócona tyłem, tym samym nie widziała, jak się motam i że ewidentnie próbuję powiedzieć jej coś bardzo dla mnie ważnego. – Ale jestem twoją matką i myślę, że możesz mi powiedzieć chociaż dlaczego rozstałeś się z kobietą, której jeszcze w wakacje planowałeś się oświadczyć.

- Coś sprawiło, ze jednak się jej nie oświadczyłem, prawda? – burknąłem, bo mnie tym tekstem zirytowała.

To prawda, zacząłem rozmawiać z Liz o pierścionku, który dla mnie miała, bo spanikowałem po tym, jak zwaliłem sobie do myśli o facecie, który teraz na domiar wszystkiego leżał w moim łóżku, gdzie to się stało.

- No właśnie, co takiego?

- Sprawy – wypaliłem.

- Jakie sprawy?

- Moje sprawy...

- Słoneczko, nie chcę, żebyś był jak Calum, który nie powiedział swojej mamie nawet kiedy wreszcie mu przeszło to całe lgbt i teraz znowu umawia się z dziewczyną. – Prawie się zakrztusiłem. – No co? Mieszkacie razem i nie wiedziałeś? Wstawili zdjęcie na facebooka. - Chodziło pewnie o Natalie, z którą chillował.

Wziąłem to bardzo personalnie. Jakby zaraz z nieba miał spaść psychoterapeuta z simsów dwójki i uderzać mnie w głowę kartonowym przyrządem do wrócenia mi zdrowych zmysłów, których moja własna rodzicielka właśnie mnie pozbawiła tym tekstem.

Już chciałem coś powiedzieć, być może rozpocząć ogromną wojnę, największą w historii tego domostwa, sam nie wiem co, bo odbiło mi przez ten wysryw, jaki Liz uważała za swoją opinię najwidoczniej. Zrobiłem się bardzo defensywny, jednakże drzwi kuchni otworzyły się z łoskotem, a do środka wpadła główna zainteresowana dniem dzisiejszym.

Rozpalony do czerwoności obróciłem głowę, by nakrzyczeć na Susie, żeby dała mi pięć minut batalii z jej szanowną babcią, ale dziewczyna automatycznie władowała w moją rękę monstera mango i uśmiechnęła się szeroko.

Byliśmy podobni, jak zresztą każdy członek tej rodziny, ale ostatnim razem, jak ją widziałem, sięgała mi tylko do piersi, teraz już trochę ponad ramię, włosy miała bardzo kręcone i bardzo długie, chociaż wówczas nie tylko blond, bo dwa pierwsze pasma zafarbowała na fioletowo, no i nosiła outfit, który moja mama pewnie chciała skomentować jako menelski. Wyciągnęła też kolczyk z nosa, co poznałem po dziurce, bo ledwo przykrywał ją krem BB.

- Susanne, a co ty tu... Nie powinnaś być u fryzjera, co ty sobie zrobiłaś z włosami?

- Tata wszedł ogrodem, możesz iść go o to zjeść, bo gdyby mnie nie wkurzył, to bym ich nie pofarbowała. – Wzruszyła ramionami. – Wybacz, babciu.

Liz spojrzała na mnie, potem na swoją pierwszą wnuczkę, której skomentować nawet nie umiała, bo już niejednokrotnie dostała reprymendę od mojej bratowej, że to jest jej córka, więc wychowa ją po swojemu. Toteż mama wylewała swoje żale biednemu Benowi.

- Pogadamy potem, okej? – Wskazała na mnie.

- Okej. – Pokiwałem potulnie głową.

- Ben! – Liz wpadła na salon, jak burza.

Zostaliśmy więc z Susie sami.

Zmierzyłem nastolatkę od góry do dołu, kiedy ona znów zamknęła kuchenne drzwi, opierając się o nie tak, że ojciec dostałby zawału widząc glany na białym drewnie. Założyła ręce na piersiach, ewidentnie czegoś ode mnie chciała i wcale nie chodziło o Michaela.

- Więc? – skinęła, a kiedy uśmiechnęła się półgębkiem, w jej policzku pojawił się dołeczek. Miała tylko jeden.

- Więc... Co? – Cofnąłem się trochę.

Powiem to, młodzież mnie przeraża.

- Dostałeś okres? – Skinęła na plamę, którą zrobiłem sobie buraczanym smarowidłem do chleba. – A tak serio, powiedziałeś jej?

- Powiedziałem jej... Co? – szepnąłem trochę się nawet spinając.

Nie sądziłem, że dzieciak, któremu wepchnąłem kiedyś łyżkę z obiadkiem do gardła tak głęboko, że dostałem szlaban na dwa tygodnie, będzie mnie kiedyś maglował, ale proszę bardzo, oto jesteśmy, sześć lat różnicy wiekowej na moją korzyść, a mimo to Susie miała większą siłę przebicia. Rodzice nazwaliby to wynikiem bezstresowego wychowania, jakie wprowadzili Kim z Benem. 

Dziewczyna zgięła nadgarstek, a ja aż się zapowietrzyłem.

- Przepraszam bardzo, co ty mi insynuujesz?

- No błagam, znam cię całe moje życie, Luke, myślałam, że ty i Mike coś tam ten, bo byłeś na jego story milion razy, a w to, że jesteś hetero uwierzę dosłownie nigdy.

- Cicho bądź, Sus – syknąłem, przecierając twarz dłońmi. Nie miałem pojęcia, że jestem aż tak oczywisty! Albo byłem oczywisty dla kogoś, kto wszedł w posiadanie mojego laptopa. – Nie powiedziałem – mruknąłem, bo nie było czego przed nią ukrywać. – Zresztą to nie jest twoja sprawa, lepiej się zainteresuj klepaniem paciorków.

- Trochę moja. – Susanne aż załamała ręce.

- Bo?

Podwinąwszy rękaw bluzy do ramienia, pokazała mi tatuaż z gumy do żucia przedstawiający lesbijską flagę, który powoli się już zdrapywał. Zmrużyłem oczy.

- Ty pierwsza – burknąłem.

- O nie, ty pierwszy.

- Niby dlaczego?! – krzyknąłem na nią szeptem.

- Bo to dla twojego dobra! – odwrzasnęła w ten sam sposób.

Musieliśmy wyglądać komicznie, gdyby ktoś nas teraz z boku obserwował.

- To znaczy? – Zrobiłem zdziwioną minę, siadając na blacie, o który cały ten czas się opierałem. Dla wygody założyłem nogę na nogę, podczas gdy Susie, mając czarną spódniczkę tenisową, stała w dość sporym rozkroku.

- Jeśli ja powiem pierwsza, a ty od razu po mnie, to uznają, że sobie wymyślasz i cofasz się w rozwoju, zachowujesz się jak szesnastolatka i takie tam, a jeśli ty powiesz pierwszy, to będę mogła wypowiedzieć swoją wielką mowę o tym, jak twoja odwaga zainspirowała mnie do bycia sobą. Win-win.

- Ta, powiedzą, że cię zdemoralizowałem. – Przewróciłem oczami raz jeszcze, do tego bardzo teatralnie. – Nie i już, zdania nie zmienię.

- Ugh, jesteś takim bykiem!

- Ugh, jesteś takim strzelcem!

Susie pokazała mi język, więc odwdzięczyłem się tym samym. Staliśmy przez dłuższy moment w zupełnej ciszy, mierząc się wzajemnie na spojrzenia, aż wreszcie dziewczyna wspięła się na blat kuchenny tuż obok mnie, zabrała monstera, którego mi dała i napiła się go małym łyczkiem, bo widocznie tak jak ja, gazowane nie wchodziło jej duszkiem.

- Mike przyjechał tu z tobą, przedstawiłeś go rodzicom, a teraz nawet nie chcesz im przyznać po co? To żenujące.

- Przywiozłem go tu dla ciebie, bo mnie poprosiłaś i w porę nie wyciągnąłem cię z cyrku w postaci klepania tych cholernych paciorków.

- Tu nawet nie o to chodzi, może ty po to go tu przywiozłeś, ale on tylko po to nie przywlekłby się aż tutaj.

- Ta, zrobił to, bo jestem naprawdę żałosny i było mu mnie szkoda. – Uderzyłem lekko tyłem głowy o szafkę. Zamknąłem oczy na chwilę.

Powoli zbliżała się ósma, dlatego tak czy tak powinienem doprowadzić się do porządku, żeby grzecznie pojechać wyznać swoje grzechy jakiemuś kolesiowi, by poręczyć mojej lesbijskiej bratanicy w akcie związania ze wspólnotą, która jeszcze z dwieście lat temu prawdopodobnie by nas oboje podpaliła.

- Pogodziłem się z faktami dosłownie przedwczoraj – przyznałem. – Dalej uczę się tego, co te emocje dla mnie oznaczają, nie jestem w stanie teraz udźwignąć dramatu, Susanne, przepraszam, ale będziesz musiała to zrobić po swojemu, jeśli chcesz, a ja po swojemu, ale i tak cię podziwiam, że wiesz tyle o sobie w tak młodym wieku.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała, a jedynie pokiwała głową, lekko ujęła moją dłoń i oparła skroń o moje ramię.

- Okej, nikomu nie powiem – szepnęła. – Kurwa, jest ósma rano, a ja nie śpię.

- No nie?

Oboje zaśmialiśmy się cicho, bym na koniec dostał jeszcze połowę energetyka w prezencie.

*

Liz była bardzo zajęta prowadzeniem zażartej konwersacji z Benem i Kim, dlatego nawet nie zawahała się, by puścić mnie bez starań o to, abyśmy pojechali razem do kościoła, autem Caluma. Najstarszy brat zbił mi tylko grabę, a bratowa zatrzymała mnie na dosłownie parę sekund, by poprawić kołnierzyk koszuli, który zwinął się przez marynarkę. 

Zastanawiałem się jak to powinno wyglądać, przy okazji poczułem, że pożera mnie ogromny stres, nie tylko na skutek zbliżającej się katastrofy, ale przede wszystkim dlatego, że pozwoliłem Susie obudzić Michaela, tym samym mieli swój czas sam na sam, jak to idol z fanką.

Wchodząc za kółko, poprawiłem jeszcze włosy w lusterku, które potem ustawiłem adekwatnie do jazdy i wysłałem Hoodowi zdjęcie, że właśnie prowadzę.

Pamiętałem drogę na parafię, jak mógłbym zapomnieć, skoro co niedziela musiałem wysłuchiwać wywodów, których nawet nie rozumiałem i przez tę godzinę zastanawiałem się, po co bierzemy w tym rodzinnie udział. Może to jest właśnie problem wiary przekładanej z pokolenia na pokolenie? W końcu któreś przestaje tłumaczyć, więc następne nie rozumie, a jeszcze kolejne nabiera dostatecznej pewności, aby podważać. Karen wyjaśniła mi o wiele więcej na temat Boga, którego osobiście nie czciła, niż zrobiła to moja mama, odwołująca każdy swój upadek, do jakiejś przypowieści, gdzie ktoś został wybrany.

Ludzie lubią czuć się ważni, tak samo jak trudno im pogodzić się z faktem, że nie są w stanie wszystkiego pojąć, dlatego łatwiej zracjonalizować im cierpienie, stawiając je na piedestale, jako próbę zwieńczoną wieczną nagrodą. Nie chciało mi się tego rozumieć, jeśli mam być szczery. Wolałem chyba ufać fizyce, albo reinkarnacji, czy idei, że po śmierci nie ma nic, bo to byłoby wygodne, ale skoro od dziecka słyszałem, że w przypadku złego postępowania, spłonę w piekle, trudno było się tego nie obawiać.

Kiedy Mike wyszedł podczas mojej dyskusji z jego mamą, naprawdę zaczęło mi się podobać to co i jak pewnie do mnie mówiła. Że chodzi o to, żeby się wzajemnie kochać i szanować, a fanatycy często nie znają treści własnej książki wyznaniowej, więc sami tworzą herezję na podstawie strachu.

Nienawiść jest o stokroć prostsza, niż miłość, ale byłem tak zmęczony nienawidzeniem pewnych elementów samego siebie, że postanowiłem zmienić taktykę i wreszcie się pokochać.

Dlatego wszedłem do tego kościoła z myślą, że odpowiadam przed nadnaturalnym bytem, który uważa mnie za kopię własnej doskonałości, nie przed człowiekiem w konfesjonale, który jest tak samo zepsuty, jak ja. Zrzucając z siebie natomiast cały ciężar tych wszystkich grzechów, począwszy od zdrady na Lisie, skończywszy na traktowaniu Michaela przedmiotowo, uświadomiłem sobie, że nie potrzebuję kościelnego błogosławieństwa, tylko terapii z psychologiem.

Ale spowiedź pomogła! Chociaż nie dostałem rozgrzeszenia, bo w zgodzie ze sobą, powiedziałem, że nie żałuję tego, jak się czuję wobec innego mężczyzny. No trudno, na szczęście to nie ksiądz będzie wpuszczał do nieba. (Według Netflixa zasadniczo siedzi tam Lucek, także miejmy nadzieję, że jego słabość do blondynek nie kończy się na Decker!)

*

Kupiłem paczkę fajek w kiosku i spaliłem za budyneczkiem, pozwalając emocjom powoli ze mnie spływać. Miałem jeszcze paręnaście minut, zanim cała moja rodzina i rodziny innych dzieciaków, zaczęły się zjeżdżać w celu celebrowania tego dnia. Michael napisał, że Susie mnie właśnie upokarza, na co odesłałem tylko płaczącą emotkę, bo byłem w takim stanie, iż właściwie miałem to w dupie. Naprawdę trudno jest dojść samemu ze sobą do etapu gdzie wiesz, że potrzebujesz pomocy. Nie byłem gotowy na powiedzenie prawdy, tak samo jak doszło do mnie, że wielu rzeczy jeszcze o sobie nie wiem i chciałbym je poukładać, by móc ruszyć dalej. To nie był dzień, w którym czułem się na siłach, aby funkcjonować jakkolwiek społecznie, a jednak podjąłem decyzję, byłem tam i musiałem to udźwignąć. Nie chcąc jednak się wycofać, wraz z powrotem do Nowego Jorku, skleiłem wiadomość.

Luke: hej mogę mieć do ciebie wielką prośbę?

Calum: dawaj, ale jeśli serio zepsułeś coś w mojej audicy, to nie żyjesz

Luke: haha, nie, ale ja prowadzę w drodze powrotnej, więc wszystko może się zdarzyć!

Calum: o kur- niech zwijają asfalt

Luke: ha ha bardzo zabawne

Ręce mi się zatrzęsły, bo nie wiedziałem, jak to ugryźć.

Calum: co chcesz ode mnie w takim razie?

Przełknąłem ciężko ślinę. Nałożyłem ciemne okulary na nos i spojrzałem w niebo. Miałem na sobie już garnitur, co nie było dobrym rozwiązaniem w połączeniu ze słońcem, ale nie miałem innego wyboru, poza tym moja marynarka i tak posłużyła za poduszkę, żebym nie siedział tyłkiem na murku.

Calum: luke?

Luke: zmotywujesz mnie do terapii, jak wrócę?

Calum: ale że ja mam ją przeprowadzić?

Luke: nie lol

Luke: po porstu wiem, że zrezygnuję z tego pomysłu, a myślę, że to mi pomoże poukładać sobie w głowie

Calum: powiedziałeś starym?

Luke: nie

Calum: rozumiem i jasne, nie ma problemu

Calum: wszystko gra?

Luke: tak, to raczej dobre wnioski namawiają mnie na terapię, nie te tragiczne 

Calum: to dobrze, cieszę się

Luke: rozmawiałeś z lisą?

Calum: zablokowała mnie wszędzie

Luke: mnie też

Luke: zadzwonię do ciebie potem, mike przyjechał z sus, kim i benem

Calum: daj kim buzi ode mnie

Luke: phi zostaw moją bratową!

Calum: teraz już wiem, czemu nie rozumiałeś mojej fascynacji nią

Przewróciłem oczami z lekkim śmiechem, potarłem policzki, podciągnąłem nosem, a potem wstałem na równe nogi, doprowadzając się powoli do porządku. Zacząłem iść w stronę swojej rodziny oraz Michaela, który właśnie sam poprawiał Susanne bardzo skromną, elegancką sukienkę, zakrywającą ramiona, łokcie, uda, kolana, fakt, że jest dziewczyną i widocznie nie była z tego wyboru modowego zadowolona, ale Mike i Kim pokazywali na materiale coś, co chyba oznaczało, że po fakcie ją skrócą i odpowiednio pomarszczą.

- Wyglądasz jak zakonnica – powiedziałem złośliwie.

- A ty masz mech na marynarce – odpowiedział mi brat, otrzepując narzutkę, którą trzymałem w ręce. – I jak tam? – Wzruszyłem lekko ramionami.

- Dobrze.

Mój wzrok uciekł na Clifforda, który również miał na sobie garnitur, wraz z rozpiętymi pierwszymi guziczkami czarnej koszuli, przez co wyglądał niesamowicie seksownie, choć jego spojrzenie automatycznie pożarło wręcz mnie, dlatego odrobinkę się nawet speszyłem.

- Jesteśmy pewni, że dobrze i nic nie pójdzie nie tak? – Kim wskazała na nas oboje dłonią.

- To znaczy? – Uniosłem jedną brew.

- To znaczy, że pójdziesz do komunii, prawda? – wyjaśnił mi Ben.

- Umn... - Cholera.

- Umn? – Susie lekko trzepnęła mnie w bok. – Co znaczy „umn"? – Zerknęła na Mike'a tak, jakby on miał kompletnie ją zrozumieć, co chyba się stało, bo po chwili oboje się lekko uśmiechnęli.

- To jest... - Podrapałem się niezręcznie po karku.

- Czy ty zrobiłeś coming out prędzej przed obcym typem w wychodku, niż przed starszym bratem? – Ben mnie zaskoczył, więc spłonąłem rumieńcem, a potem zakrztusiłem się śliną, co spowodowało, że Michael zasłonił usta, by nie roześmiać się na głos. – Sorry, Luke, ale bierzesz wafla pod język.

- To zabrzmiało tak źle. – Clifford wybuchnął jednak tym śmiechem, a zaraz za nim Susie.

- Hej, ogarnijcie się, nie mówcie tak, trochę szacunku. – Kim pokręciła głową. – Ale no trudno, schowasz najwyżej w chusteczkę i weźmiemy komunię do domu.

- Ale o co chodzi? – Michael totalnie nie był w temacie, on zwyczajnie tego nie rozumiał, czemu się nie dziwiłem, choć nie miałem siły, ani chęci tłumaczyć czegokolwiek, bo dalej procesowałem fakt, że Ben wiedział.

- Powiedziałeś im? – Skinąłem do chłopaka, skoro Susie obiecała milczeć. – No wiesz. – Zgiąłem nadgarstek, tak jak dziewczyna wcześniej w kuchni u Liz.

- Nie, boże. – Pokręcił głową.

- Nikt nie musiał mi mówić, serio. – Ben zrobił znaczącą minę. – Jack przegrał ze mną stówę, ale jeszcze o tym nie wie. – Potem spojrzał na Michaela. – Luke powiedział, że się pieprzycie księdzu.

- Co? – Michael aż uniósł obie brwi.

- Może nie tak dosłownie... - Zaplotłem ręce za plecami onieśmielony, zwłaszcza, gdy Kim uderzyła lekko Bena w ramię, żeby się wyrażał, a Susie zaczęła śmiać się jeszcze donośniej, tym samym też zaliczyła oziębłe spojrzenie od matki. – Musiałem, bo to grzech.

- Ja pierdolę. – Michael przetarł twarz dłonią. – Świetnie ci idzie to bycie pod przykrywką, słonko.

- Ugh!

Teraz już cała rodzina mojego brata, wraz z chłopakiem, w którym byłem zakochany, śmiała się ze mnie, do momentu, aż nie podbiegł do nas Jack, który w tej samej chwili walnął w tył głowy i mnie, i Bena.

- No hej ci brzydsi bracia!

- Ale jesteś wredny, tato – odezwał się za nim Tim, czyli jego syn, który od razu przywarł do mojej nogawki, bo tak jak resztę członków rodziny widywał regularnie, mnie tylko na święta, no i dawałem mu fajne prezenty. – Hej wszystkim, o mój boże, nowy pan, czad. – Skinął Michaelowi.

- Cześć, jestem Michael, ty musisz być Jack, a ty Timmy. – Uścisnął dłoń z moim środkowym bratem, a potem przybił żółwika młodemu. Z oddali natomiast, niosąc dwa wielkie bukiety kwiatów, chyba w intencji od nas wszystkich, chybotała się malutka, drobniutka Kate, która zaliczyłaby krawężnik na obcasach, przeciążona przez rośliny, gdybyśmy oboje z Cliffordem, zauważając to, nie ruszyli jej z pomocą.

- Co się tu dzieje, gdzie Lisa? – zapytał Jack Bena.

- Jesteś biedniejszy o stówę, młody. – Mój najstarszy brat poklepał tego środkowego po klacie, śmiejąc się pod nosem, jak prawdziwy Lucyfer.

Na szczęście nie słyszałem tego i nie musiałem się jeszcze tłumaczyć.

To był poranek – szaleństwo, ale przynajmniej wiedziałem, że mam w nich sojuszników, o czym myślałem przez całą następną godzinę. Uroczystość przebiegła, jak każda, czyli nudno, choć zabawnie oglądało się Michaela, który próbował śpiewać słyszane pierwszy raz w życiu pieśni. Trochę się tego obawiałem, lecz chłopak miał bardzo dużo szacunku do obrzędu, którego wcześniej nie był świadkiem i wiary, jakiej nie wyznawał. Klękał w chwili, gdy robili to wszyscy, mówił „amen", kiedy zaszła taka potrzeba, tak samo wstawał, albo w ogóle w pierwszej kolejności wyciszył telefon i próbował za wszelką cenę nie ziewać.

W pewnym momencie nie mogliśmy na siebie patrzeć, by nie ziewać, ale gdy zaczęło się kazanie na temat tego, jak ważna jest miłość i takie tam, zrobiło mi się nawet przykro, co chłopak od razu zauważył, dlatego niepostrzeżenie chwycił pod ławką moją dłoń, choć zarzekał się, że to nie tak, iż my się kochamy. 

Cóż, bez względu na jego opinię, nie zamierzałem się wycofać z tego, do czego dojrzałem tego dnia, albo w ogóle na przestrzeni ostatnich paru dni. Jednakże czekał nas jeszcze rodzinny obiadek i tam dopiero zaczyna się zabawa. 

___________________

Nie umiałam skleić tego rozdziału, długo go męczyłam, dlatego mam wrażenie, że jest taki sobie, następny będzie lepszy może xdd 

all the love xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top