post 20: herbata malinowa

      p o s t 2 0
      s o n g: h o p e i s a h e a r t a c h e  -  l e o n 

 Ciemność w pomieszczeniu rozbiło światło z latarki Caluma, powodując, że przebudziłem się rozdrażniony, mając na sobie silne, męskie ramię i ciepło kołdry, pod którą czuć było przede wszystkim miętowo-ziołowy zapach medykamentów. Ten typ gorąca jest przeznaczony tylko mroźnym, zimowym nocom, kiedy kładziesz się spać gdzieś przed zachodem słońca po męczącym dniu i otwierasz oczy kompletnie nieświadom, jaką mamy datę. Miękka kołdra docierała aż do mojej brody, a poczucie bezpieczeństwa, generowane przez chrapliwy oddech chłopaka obejmującego mnie nieprzerwanie, wydało mi się nagle bardziej niecodzienne, niż cokolwiek na świecie.

- Mike? – Hood wyszeptał moje imię, więc wychyliłem się odrobinę, aby zwrócić jego uwagę.

Spodziewałem się jak to wygląda, choć jednocześnie miałem prawo do czułości z bliskimi, Luke stał mi się bliski w ostatnim czasie, a zatem nie powinienem mieć wyrzutów sumienia. Nie pojawiły się one ze względu na Caluma i to co razem robiliśmy, ale dlatego, że on i tak kwestionował, choćby samym spojrzeniem, moją i Hemmingsa relację.

- Mhm? Która jest godzina? – zapytałem bardzo cichutko, bo oddech chłopaka będącego w naszym położeniu dużą łyżeczką, smagał mój kark, tym samym wiedziałem, że jeśli wydam z siebie jeden, fałszywy dźwięk on się zbudzi.

Chciałem, aby wypoczął, co raczej stanowiło spory problem przy mocno zatkanym nosie i bólach gardła. Spodziewałem się własnego przeziębienia w najbliższym czasie, jednak nie umiałem mu odmówić, gdyż byłem pewny, że Luke należy do tych ludzi, którym podczas chorowania najbardziej potrzebna jest troska kogoś zaangażowanego.

- Przed dziewiątą, ale lało cały dzień, dlatego wygląda jakby było około północy. – Calum usiadł na swoim łóżku, wyłączył latarkę, a przywykając powoli do mroku, zaczął nas obserwować. – Wciągnął cię i tak leżysz?

- Odespałem swojego kaca. – Westchnąwszy poprawiłem się za Lukiem, a gdy ten zaczął się wiercić, zmieniłem naszą pozycję tak, by znaleźć się wyżej, już na plecach. Hemmings wreszcie przeniósł swój policzek na mój obojczyk, tym samym lekko się skrzywiłem. Nawet jeśli spokojnie spał, miał właśnie całkiem wysoką gorączkę.

Przeczesałem jego włosy palcami, ułożyłem wierzch dłoni na jego czole, a potem sprawdziłem, czy ma zimne ręce. Miał, zatem okryłem go szczelniej kołdrą. Wydawał mis się wtedy taki biedny i poszkodowany. Chory facet jest gorszy, niż kobieta w menopałzie, słowo honoru.

- Rozumiem. – Calum nic nie mówił przez dłuższy moment po tym komunikacie, jakby powoli zaczął odgadywać jaki etap czułości pojawił się między nami.

Nie było mi z tym dobrze, nieustannie miałem wiele „ale" do moich dziennych wniosków, lecz z drugiej strony nie byłem w stanie tak po prostu powiedzieć, że nie chcę tych uczuć, aby zniknęły. Niestety to tak nie działa.

Obróciłem na dłuższą chwilę wzrok, chcąc w jakiś sposób odciąć się od męczącej sytuacji. Nie wiedziałem, czy Hood oczekiwał, że wyjdę, albo zaproponuję mu wspólne spędzanie czasu teraz. Właściwie pomyślałem sobie, że Luke byłby zawiedziony, gdybym zostawił go takiego, aby kolejną noc z rzędu zabawiać się w najlepsze. To fascynujące w jak krótkim czasie, zyskał nade mną taką władzę. Jedno kiedy robisz dla ludzi to o co cię proszą, drugie gdy sam na to wpadasz i respektujesz. Może powinniśmy poważniej porozmawiać? Ale kim bym był, gdybym wykorzystał słabszy moment chłopaka do roztrząsania naprawdę istotnych kwestii jego życia.

- Chcesz tu zostać? – zgadnął Calum.

- Hm?

- Pytam czy chcesz tu zostać, bo niby byliśmy umówieni i niby jest to mój pokój, ale jeśli sam kiepsko się czujesz, czy jakikolwiek masz... powód... – Wzruszył delikatnie ramionami.

Dalej milczałem, bo nie potrafiłem wydusić z siebie potwierdzenia. Cal należał do raczej domyślnych ludzi. Był takim facetem, jakiego chciałoby się zachować właśnie na stałe, gdyby on tego oczekiwał. Musiał mieć sporo cierpliwości i raz jeszcze tyle taktu. Dlaczego moja słabość nie mogła objawiać się względem właśnie takich mężczyzn? To było prostsze dla wszystkich.

- Nie wiem – mruknąłem.

- Może chcesz porozmawiać? – zaproponował.

Oddychając głęboko, znów przeniosłem wzrok na Luke'a. Byłem przekonany, że śpi, bo takie wrażenie sprawiał i choć wiedziałem, że on nie jest teraz świadomy chwili i tak pogłaskałem go po dłoni pod kołdrą.

- Nie trzeba, dzięki. – Przełknąłem ślinę.

Zacząłem denerwować samego siebie, jakby pojawiał się we mnie mechanizm, który kazał mi zburzyć wszystko, do czego już doszedłem w tym tygodniu. 

Co z tego, że byłem bardziej świadomy, skoro koniec końców nic nie mogłem z tym zrobić? Luke i tak wróciłby do Lisy, albo powiedział mi, że nie jestem ani poważny, ani normalny. Żyliśmy w monumentalnie durnej sytuacji, gdzie oboje stuprocentowo wiedzieliśmy co się dzieje, aczkolwiek nie potrafiliśmy powiedzieć tego na głos, jakby strach przed konsekwencjami i zmianą był czymś tragicznie wielkim.

Moje myśli zaczęły wracać do siebie, zszedł ze mnie cały promil ogłupiaczy przyjętych poprzedniej nocy, wyspałem się, przebudziłem, więc w jakim celu miałbym dalej tam leżeć i roztkliwiać się nad rozlanym mlekiem? Poznaliśmy się, spodobaliśmy się sobie, poszliśmy do łóżka i koniec historii. Możemy się znać, lubić, a wszystko dookoła i tak nie ma znaczenia, więc po co mi to wdeptywanie coraz głębiej w bagno pod postacią pobudzających emocji bez odzwierciedlenia w realnych czynach?

Spojrzałem na Caluma, odsunąłem trochę dłoń od tej Luke'a i uśmiechnąłem się do niego lekko.

- W sumie to się wyspałem, miałeś męczący dzień, więc chcesz coś obejrzeć, czy jednak masz ochotę na imprezę?

Hood nie był pewny skąd pojawiła się u mnie taka zmiana, ale zmierzył mnie z lekkim rozbawieniem, po czym wzruszył delikatnie ramionami.

- Jest piątek, umówiłem się z Ashtonem, a Kait z Lisą, że skoczymy na bary, miałem tylko zgarnąć ciebie, jeśli nasz wielki zarazek cię nie skończył.

Powstrzymałem śmiech. Właściwie to znów zebrała się we mnie złość na Lisę, bo jej chłopak sobie powolutku dogorywał, a ona zdobywała miasto. Nie byli do siebie przywiązani liną, to nie tak, że nie powinna bawić się, kiedy on nie mógł, lub nie chciał, ale mnie zwerbowano do przyniesienia mu leków, ja spędziłem z nim cały dzień (co z tego, że na śpiku), a ona zamiast chociaż wpaść, jak zrobił to Calum, by przez moment na niego spojrzeć z pytaniem, czy potrzebuje głupiej herbaty, nawet nie zadzwoniła. Słyszałbym, gdyby to zrobiła, bo pamiętam doskonale, jak gdzieś w trakcie mojej drzemki przebudzało mnie to, iż Luke rozmawiał ze swoją mamą.

Spiąłem się, ale to nie była moja odpowiedzialność, Luke pielęgnował (mocniej, lub słabiej) swój związek razem z nią, nie musiałem nawet tego przeżywać, a wyłącznie, jako dobry kolega, albo ten, który chciałby odkupić swoje winy po brzydkiej zdradzie, zasugerować im pogadankę jeden na jeden.

Już miałem wstać i powiedzieć: „okej, idźmy na bary", jednakże gdy tylko trochę się poruszyłem, wciąż z niepewną miną, Luke mocno ścisnął moją dłoń pod materiałem pościeli, chcąc mi chyba przekazać, abym z nim został. To też nie było w porządku, zwłaszcza względem niego samego, ale zdecydowanie miał taką samą, o ile nie większą, tendencję, niż ja by nawarstwiać sobie problemów.

- Wiesz... Skoro masz ekipę, to ja tu zostanę – mruknąłem szybciej, niż pomyślałem. – Przepraszam, ale wczoraj doprowadziłem się do takiego zła, że powinienem trochę spasować.

- Hm. – Calum powstrzymał parsknięcie, a potem przetarł brodę patrząc na mnie i Luke'a z leciutkim zastanowieniem i jakby podejrzliwością. On wiedział, albo przynajmniej sobie wyobrażał, co tu się dzieje. – Oki, będę spał w twoim pokoju z Ashem i Kait.

- Jasne, mi casa es su casa.

Moje serce biło szybciej, policzki same w sobie zrobiły się wściekle czerwone, więc dziękowałem wewnętrznie Hoodowi, że nie włączył światła. Byłem wręcz sparaliżowany do momentu, póki nas nie opuścił, a kiedy to się stało, ledwie wyczuwalnie pogłaskałem kciukiem knykcie wciąż trzymającego mnie za rękę Luke'a.

Wyszedł z tego przynajmniej jeden, bezsprzeczny pozytyw. Spędziłem pierwszą od dawna, piątkową noc w łóżku nienago.

*

- Ja wiem, ja wiem... - Poklepałem Luke'a po plecach, kiedy przebudził mnie znów bliżej północy, aby wziąć swoje leki.

Nigdy nie należałem do ludzi, którzy szczególnie dbaliby o swoje zdrowie, on natomiast wydał mi się dość nadgorliwy w tej kwestii, zwłaszcza kiedy co do milimetra odliczył ilość syropu na kaszel, nabranego przez miarkę. Nie dziwiłem się temu zachłyśnięciu, gdybym miał przełknąć (odłóżmy wszystkie żarty na bok), coś co śmierdziało tak paskudnie, wolałbym chyba kaszleć przez następne dwa tygodnie.

- Ja pierdolę. – Aż się wzdrygnął i potarł policzki.

Zaśmiałem się pod nosem, a wstając uchyliłem nam okno i podałem mu paczkę chusteczek. Grzecznie opróżnił swój nos, raz jeszcze zakasłał, by wreszcie paść w poduszki jęcząc z niezadowoleniem i wręcz desperacją w głosie.

- Kiedyś wróciłem z festiwalu trzy dni później, bo dołączyłem się do jakiś innych ludzi, miałem na sobie tylko szorty i przemoczoną koszulkę, moje buty się rozkleiły, ogólna masakra, Ashton podjechał po mnie na stację kolejową ze sandałami swojej matki, która ma swoją drogą ogromną stopę! Ale sens jest taki, że zdychałem przez prawie miesiąc czasu! Nigdy więcej. – Usiadłem obok niego znowu, podając chłopakowi kubek chłodnej już herbaty.

- Nie chcę być divą, ale nienawidzę zimnej herbaty. – Mimo wszystko wziął łyk, wykrzywiając trochę buzię. – Twoje historie z życia mnie przerastają, naprawdę. Masz więcej takich odpałów w jednym tygodniu, niż ja przez całe studia.

- Jaka jest najbardziej szalona rzecz jaką zrobiłeś, prócz kolczyka oczywiście? – Rozmawiając z Lukiem dalej, przetrzepałem nam poduszki i odblokowałem komórkę, by zobaczyć, czy ktoś do mnie napisał.

Zmarszczyłem brwi widząc wiadomość od Lisy. Kiedy byliśmy sami i prowadziliśmy jakąś konwersację z chłopakiem, nie było mi aż tak niekomfortowo, ponieważ żyłem tą daną chwilą, dopiero później zastanawiałem się godzinami, czego byliście zresztą świadkiem, bo raczej należałem do ludzi proszących o przebaczenie, niepytających o pozwolenie.

Lisa: jak czuje się luke?

Dlaczego nie mogła po prostu tu przyjść, albo napisać do niego? Była jego dziewczyną, czy matką?! Ciśnienie mi skoczyło, jednak odpisałem.

Michael: trzyma się jakoś, wziął leki, sama zapytaj

Lisa: ok ok

Lisa: zrób mu herbatę malinową, lubi ją

Chciałem odruchowo zaproponować, że taką mu zrobię, ale jakaś zła część mnie podpowiedziała, abym Luke'a zwyczajnie zaskoczył, gdzie on nie musiałby wiedzieć, że to znikome troski jego dziewczyny zaparzyły mu tę herbatę moimi rękoma, a moja własna domyślność.

Spojrzałem na niego, by powiedzieć, że idę zorganizować nam chociaż jakiś ramen do zjedzenia, ale on patrzył na mnie w tak wymowny sposób, że aż musiałem unieść jedną brew. W tych pięknych, niebieskich, zaszklonych od temperatury oczach znajdowało się wtedy tak wiele blasku.

Czy my byliśmy ogólnie rzecz biorąc już chorzy na swoim punkcie, że potrafiliśmy coś ustalić, a potem zawalać swoją granicę tylko dlatego, że bycie razem przynosiło nam więcej emocji, niż zdecydowanie powinno? Ugh, znów poczułem ochotę na wyrzucenie do śmietnika wszelkich obaw i zaryzykowanie ponoszenia jawnej, pełnej odpowiedzialności za nasze strachy, tylko po to, aby utrzymać te emocje na dłużej.

Byłem nim strasznie zauroczony, choć gdybym chciał to zracjonalizować, podałbym całą serię powodów, dla których to zauroczenie było w rzeczy samej bezpodstawne.

- Co jest? – Skinąłem mu z ciekawości.

- Moja najbardziej szalona rzecz. – Luke uśmiechnął się do mnie półgębkiem, więc aż rozchyliłem wargi na moment i pokręciłem głową.

- Nie jestem rzeczą, skarbie. – Położyłem dłoń na sercu. – I zdecydowanie ja „zrobiłem" ciebie, nie ty mnie. – Ruszyłem już do wyjścia z pokoju.

- Jasne – Luke przytulił się do poduszki patrząc za mną ze złośliwym grymasem. – Idziesz sobie, bo mam rację?

- Idę sobie, bo mnie wkurzasz – skłamałem, bo szedłem nie sobie, a nam, po gorący napój oraz jedzenie.

- Mikey...

Już miałem coś powiedzieć, jednak jego telefon zadzwonił, a po minie Luke'a byłem pewny, że będzie teraz konwersował z Lisą. Zdusiłem swoją zazdrość, która rozeszła się wręcz po moich żyłach, jakbym nie wiedział, że tak właśnie to będzie wyglądało. Nie mogłem mieć go dla siebie, choć bardzo lubiłem udawać, że jest inaczej.

Z tą myślą zrobiłem Luke'owi najlepszą herbatę malinową, jaką potrafiłem.

*

- Nie mam pojęcia czyje to jest, ale ta osoba ma wielkiego pecha i pewnie by nas zabiła, jakby wiedziała – wyznał Luke popijając malutkie łyki naparu ziołowego, który dostał ode mnie w wersji z miodem oraz cytryną.

Siedzieliśmy oboje pod kołdrą, z podstawkami pod laptopy jego oraz Caluma, gdzie umiejscowiliśmy chińsko-rosołową zupę, kupioną przeze mnie na czarną godzinę, czyli właśnie taką jak tamta. Herbatę serio komuś podkradłem, ale to nie tak, że tylko ja robiłem za złodzieja suchego prowiantu w tym akademiku. Gdybym zostawił cokolwiek we wspólnej lodówce, nie liczyłbym na to, że jeszcze znajdę swój obiad, tak samo jak ktoś sukcesywnie opróżniał moją skrytkę ze słodyczami, za bezglutenową trutką na ludzi Ashtona. W tej kwestii akurat wiedziałem, gdzie szukać winnego, bo tylko Irwin i Hemmings wiedzieli, że ta skrytka istnieje, a zatem straciłem na rzecz Luke'a już dwie paczki żelków i trzy batony.

- Trzeba naprawdę mocno wierzyć w ludzi, albo mieć gdzieś swoje jedzenie, żeby zostawiać je na pastwę bursy. – Spojrzałem na niego znacząco, bo właściwie w taki sposób poznaliśmy się bardziej osobiście. – Mam ci pogryźć ten makaron? – Poruszyłem zaczepnie brwiami.

- Nie trzeba, radzę sobie. – Pokazał mi język w odpowiedzi. – Mogę ci coś powiedzieć?

- Zawsze. – Napiłem się własnej, miętowej herbaty, którą Karen spakowała specjalnie dla mnie, gdy wyjeżdżaliśmy od niej w zeszły weekend.

- Robisz najlepszą herbatę na świecie – przyznał. – I nie mówię tego tylko dlatego, że ta jest malinowa, masz jakąś niepokojącą zdolność do parzenia herbaty.

- To genetyczne. – Odłożyłem swój talerz, a wraz z nim podstawkę pod laptop i przeciągnąłem się odrobinę ziewając. – Spanie w dzień mnie dobija, wolę po prostu leniuchować do południa, bo teraz całą noc będę miał zbyt wiele energii.

- To chodźmy gdzieś. – Luke wzruszył ramionami, z uwagą zgrzebując kawałki makaronu osadzone na bokach miski.

- Wiem, że leki ci trochę pomogły, ale to chyba nie jest najlepszy pomysł.

- Jestem dużym chłopcem, wiem co dla mnie dobre.

Spojrzałem na niego z tak wielkim politowaniem we wzroku, że aż przewrócił oczami i zaśmiał się pod nosem.

- Jak chcesz możesz iść.

- Czy znowu pociągniesz mnie za rękę? – zapytałem chyba bardziej złośliwie badając teren, aniżeli chcąc prowadzić poważną konwersację na ten temat.

Zapadła między nami dłuższa chwila ciszy, podczas gdy Luke skupiał się przede wszystkim na swojej zupce. Nigdy wcześniej nie miałem takiej relacji, jak z nim, on widocznie też nie, dlatego błądziliśmy odrobinę w tym, jak powinniśmy ze sobą rozmawiać, zwłaszcza o skomplikowanych rzeczach.

- Przepraszam – szepnął. – Wiem, że ty i Calum...

- Lu, jakie masz wyobrażenie o mojej znajomości z Calem? – Przerwałem mu, wyciągając jedną nogę za kołdrę.

- To znaczy?

- Bo czasem zachowujesz się tak, jakbym był z nim w związku, a zaręczam, że tak nie jest i nie było, ani tym bardziej nie będzie.

- Chciałem powiedzieć ty i Calum mieliście plany, ale dziękuję za rozwianie wszelkich wątpliwości. – Chrząknął, po czym odkaszlnął, więc sam krzywiąc się odrobinę, odstawił ten ramen. – Nie wiem, Mikey... Nie chciałem być sam i chyba też w jakiś pokrętny sposób próbowałem uratować cię przed kolejnym błędem.

- To znaczy? – Wtedy się nawet obruszyłem, zatem powtórzyłem swoje wcześniejsze pytanie.

Kim Luke był, aby komentować moje błędy, albo podważać decyzje, które podejmowałem? Nie musiał popierać mojego trybu życia, jasne, ale chcąc coś komentować, chyba wypada najpierw pozbierać własny burdel i to chciałem mu powiedzieć, póki sam nie zaczął.

- Przyszedłeś do mnie w stanie rozkładu mówiąc, że zrobiłeś coś głupiego, może mam katar, ale twój kac emanował na odległość. Nie chcę prawić ci morałów, ani mówić, co jest dla ciebie dobre, bo jesteś dorosłym facetem, jednak przeraża mnie trochę to, jak agresywnie idziesz w swoje przyzwyczajenia, które wiesz, że cię wykańczają...

- Ha ha, to się teraz wypowiedziałeś. – Założyłem ręce na piersiach i pokręciłem głową.

I tak byliśmy na siebie skazani tej nocy, bo Calum już oznajmił, że wraca do mojego łóżka, a sam nie chciałem dzielić pokoju z Ashtonem i Kaitlin, zwłaszcza, że Hood pewnie i tak wróciłby nawalony i poszedłby od razu spać. Dlatego właśnie nie wstałem i nie wyszedłem, ani nawet nie opuściłem posłania Luke'a, idąc w zaparte.

- Nie chciałem cię urazić, ani nic z tych rzeczy, może po prostu... Sam nie wiem, jestem zaniepokojony, bo nie bez powodu już któryś raz z rzędu pytam, czy ktoś cię skrzywił, kiedy wracasz z miną, która wyraża tylko znudzenie pustym seksem?

- Przynajmniej mam jakiś seks, który sprawia mi przyjemność.

- To było poniżej pasa, Michael.

- Poniżej pasa to zszedłeś w zeszłym tygodniu, kiedy twoja dziewczyna pojechała do swoich rodziców świecić oczami, że cudownie wam się układa, podczas gdy ty jesteś po prostu...

- Zamknij się. – Szturchnął mnie, a potem cały czerwony ze złości schował twarz w dłoniach.

- Sam się zamknij! – Oddałem mu, bo kiedy wszedł ze mną w tę potyczkę słowną, nie miałem ochoty rozczulać się nad tym, jak jest zagubiony. Niech najpierw się poodnajduje, a potem może szukać mnie, jeśli czuje w tym misję, mam to w dupie, ale nie będę przyjmował porad życiowych od kogoś, kto nie umie powiedzieć nawet własnym rodzicom, że jego związek go nie satysfakcjonuje – pomyślałem. – Przylazłem do ciebie, kiedy mnie potrzebowałeś, gdy twojej dziewczynie było ciężko zrobić ci głupią herbatę malinową!

- Nie prosiłem cię o to! – odkrzyknął, a że miał zdarty głos od kaszlu, brzmiał dość mocno desperacko. – Dlatego do ciebie nie zadzwoniłem, tylko do Caluma...

- Widzisz, a mogłeś załatwić to sam, nie musiałeś do nikogo dzwonić!

- Nie jestem taką samolubną pizdą jak ty, dlatego robię rzeczy dla ludzi, a ludzie robią rzeczy dla mnie, stałeś się jednym z tych ludzi, poradź sobie z tym – burknął, pokaszlując w ramię. – Sam jesteś rozpierdolony, bo nie rozumiesz po co tu przylazłeś, powiedzieć ci?

- Powiedzieć ci, dlaczego dałeś mi się rżnąć w usta? – Uniosłem jedną brew.

Poszło po całości. Cały się zapaliłem, byłem tak wściekły i w takiej histerii, że miałem ochotę go rozsadzić. Mógłbym wykorzystać wtedy każdą broń, wszystko co o nim wiedziałem, tylko po to, by Luke'a zranić. Naprawdę chciałem go wtedy zranić, a tylko to, że naprawdę bardzo mi zależało na tym, aby mógł spojrzeć potem w lustro, powstrzymało mnie przed dalszym mówieniem. Nie byłem i nie jestem dobrym człowiekiem, który moralność i cudze uczucia przekłada nad własne, ale tak samo mocno jak byłem na niego zły oraz chciałem, aby usłyszał to co sobie o nim myślałem, pragnąłem również, by ta kłótnia się wreszcie skończyła.

Dlatego zamilkliśmy.

O co nam w ogóle poszło? Dlaczego nie powiedział, żebym wyszedł, albo ja sam tego nie zrobiłem? Czemu to musiało wyglądać... Tak? Odetchnąłem głęboko, pomasowałem swoje skronie, a potem przełykając ciężko ślinę, złapałem go za rękę. Luke jakby zamarł, pozwalając mi na ten gest, choć po jego minie ciężko było mi określić, czy jest bliski płaczu, czy zwyczajnie przeziębiony.

- Nie chcę, żeby coś ci się stało, Michael, bo uznaliśmy, że będziemy kumplami, po czym kiedy chciałem z tobą porozmawiać byłeś dla mnie dupkiem, a potem wpadłeś w jakiś dziwaczny wir odreagowywania... Czego? Mnie? Nas? – Byłem pod wrażeniem, że to on właśnie chciał dalej to ciągnąć, ja tym czasem miałem ochotę tylko załagodzić konflikt, by nie musieć do niego wracać.

A tak już zupełnie na poważnie, czułem nieodpartą chęć, by spalić ten most, jak spalałem wszystkie, które robiły się niewygodne.

- Po co to robisz, Luke? – Udało mi się zachować poważną minę, gdy podniosłem na niego wzrok. – Czemu drążysz tę rozmowę, skoro żaden z nas nie jest głupi i wiemy do jakich wniosków dojdziemy?

- Bo chciałbym umieć być twoim przyjacielem.

- Jak mam być twoim przyjacielem, kiedy wiem o tobie takie rzeczy, jakie przyjacielowi, właśnie z troski, bym wyrzucił, ale w tym wypadku nie mogę, bo one... Dotyczą mnie?

Hemmings wstrzymał oddech, oparł się bardziej o ramę łóżka, a potem przyciągnął moją dłoń na swoja klatkę piersiową, tam ją pozostawiając. Moglibyśmy udawać, że jesteśmy mniej skomplikowani, niż w rzeczy samej byliśmy, ale wiedziałem jak to udawanie się skończy. Chyba tylko katar i ostatki wiary w to, że sam się nie rozchoruję po tym wspólnym spaniu, powstrzymywały mnie przed tym, by powiedzieć mu: „pieprzmy tę przyjaźń, a potem pieprzmy siebie".

- Możemy po prostu się położyć i nic nie mówić? – zapytał szeptem, na co pokiwałem głową po dłuższym momencie.

Luke rzeczywiście zajął swoje miejsce odrzucając poduszkę, a ja obserwując każdy jego gest, zrobiłem to samo. Mieliśmy skronie przy sobie, nasze ręce odpoczywały bezwiednie wzdłuż naszych ciał, a stopy w grubych skarpetkach dotykały się tylko kostkami. Niby oboje czekaliśmy teraz na to, aż podniesie się sufit i zobaczmy gwiazdy.

W pokoju pachniało zupką chińską i zdawkowo świeżym powietrzem wpadającym przez uchylone okno. Miałem wrażenie, że słyszę, jak biją nam serca. Co jakiś czas poruszałem palcami dłoni znajdującej się przy jego boku, więc wreszcie, by chłopaka nie drażnić, ułożyłem ją na swoim brzuchu.

To było takie dramatyczne i romantyczne w jakiś sposób, totalnie przesadzone, jak cała otoczka, którą wytworzyliśmy wokół naszej znajomości.

- Nie jestem aż tak samolubny, jak chciałbym być – wyszeptałem półgłosem, bo pierwszy raz od dawna nie mogłem znieść ciszy pomiędzy mną, a kimś. – Jestem bardziej zły na siebie, niż na ciebie, że rzuciłem wszystko, żeby się tobą dziś zaopiekować.

- Doceniam to i przepraszam. – Jego głos był niski, głęboki odrobinę zachrypnięty. Zamknął oczy.

- Ja też przepraszam.

W tej głębokiej ciszy, kiedy znów nic nie mówiliśmy, zacząłem odnajdywać jakiś spokój, wraz ze smutnym wnioskiem, że będę długo leczył się z tego epizodu.

- Myślisz, że naprawdę nie możemy się przyjaźnić? Bardzo chciałbym mieć w tobie przyjaciela. – Luke obrócił się na bok w moją stronę.

Nieprzerwanie patrzyłem na sufit, jakbym tam miał znaleźć odpowiedź na jego pytanie. Ona była oczywista, ale właśnie z tej samolubności i potrzeby choć zdawkowego czerpania z uczucia, jakie mi dawał, nie umiałem powiedzieć prawdy.

- Możemy spróbować jeszcze raz. – Również się obróciłem, co chyba było błędem, bo nasze nosy się niemalże zetknęły.

Hemmings zamiast się odsunąć jednak, co ja planowałem zrobić automatycznie, opuścił powieki i delikatnie wydął usta. Chciał, żebym go pocałował, czego sam nie potrafił zrobić, bo to za każdym razem ja byłem prowodyrem naszych gestów romantycznych uniesień. Uśmiechnąłem się z lekkim politowaniem, oblizałem dolną wargę. Przez tę odległość między nami, leciutko zwilżyłem też koniuszkiem języka tę jego, co sprawiło, że rozchylił usta znikomo, coraz bardziej oczekując, że go porwę. Mój oddech zadrżał, również niewinnie otworzyłem usta, choć wciąż miałem zarówno otwarte oczy i nieustannie nie poszedłem ani o krok dalej.

- Przyjaciele się nie całują, skarbie.

- I nie mówią do siebie „skarbie" – mruknął.

- To bardzo przyjacielskie „skarbie" – odparłem w ten sam sposób.

Chyba się zorientował, że nie ma czego oczekiwać, co mnie i tak kosztowało całe mnóstwo silnej woli, bo także otworzył oczy. Luke miał najpiękniejsze oczy, jakie widziałem.

Nie wiem jak to się stało, ale z tej bardzo bliskiej odległości, gdzie końcówki naszych nosów się stykały, zaczęliśmy patrzeć sobie w oczy. Ledwie oddychaliśmy, byliśmy niemożliwie wręcz cicho. Jedyny gest, na który pozwolił sobie on, okazał się muśnięciem stopą, wciąż w skarpecie, mojej stopy, więc uśmiechnąłem się prawie niewidocznie i sam go zaczepiłem dosłownie tak samo. Czułem każdy pierwiastek mojej skóry, czułem to, że jest mi ciepło, jak to uczucie pragnienia rozdziera mój żołądek i doprowadza rozgoryczone wręcz usta do pulsującego mrowienia.

Mógłbym spędzić wieczność patrząc mu w oczy, bo czułem się trochę tak, jakbym stał na brzegu morza i liczył, że jeśli nie zmienię pozycji, to sama w sobie fala mnie nie wciągnie. Ale woda bywa zdradliwa i warto uważać gdzie stawia się kroki.

- Lu...

- Hej...

Weszliśmy sobie w słowo, dlatego oboje się cicho zaśmialiśmy, na skutek czego Luke miał czoło na moim czole.

- Ty pierwszy. – Trącił nosem mój nos.

- Chciałem tylko powiedzieć, że chyba bardzo chcesz mnie zarazić.

- Szanse na to, że będziesz zarażony wynoszą jakieś sto procent, Mikey.

- Fakt. – Wzruszyłem ramionami. – Teraz ty.

- Chciałem zapytać, czy grałeś kiedyś w Red Deada.

- Red Deada?

- Red dead redemption, takie GTA na dzikim zachodzie, mam dwójkę i możemy pograć, skoro się wyspaliśmy za dnia.

- Umn... Okej. – Pokiwałem głową, gdy zadowolony z tego, że się zgodziłem Luke wstał po pada od konsoli i włączył telewizor.

Sam usiadłem, zaczesując włosy palcami do tyłu. Obserwowałem każdy jego ruch, bo nie wiedziałem do końca jak on się teraz czuje. Czy się znudził tym bezsensownym leżeniem, a może jednak po prostu potrzebował jakiegoś rozpraszacza? Czemu nie mogłem po prostu wejść mu do głowy?!

*

- To nie jest moja wina, że gramy w grę na x-boxa padem od ps4! – jęknąłem niezadowolony, kiedy po raz kolejny uśmierciłem biednego Arthura (bohatera gry) w jakiś idiotyczny sposób. – Gra mówi wciśnij X, to ja wciskam X, nie do cholery trójkąt, czy cokolwiek innego!

- Spokojnie, nic się nie stało, czekaj, zrobię ci początek misji. – Luke powstrzymywał śmiech, bo moja złość widocznie bardzo go bawiła.

Dobrze, że zabraliśmy się za coś, zamiast dalej tak leżeć i dyskutować, ponieważ było mi trochę łatwiej. Zresztą za każdym razem bawiłem się z nim dobrze. Nadawaliśmy na tych samych falach, mieliśmy ciągoty do podobnej rozrywki i przede wszystkim, prawie identyczne poczucie humoru. Hemmings należał do tych ludzi, których chciałbym mieć przy sobie nawet bez żadnych profitów cielesnych. Był jak upgrade Ashtona, co jest straszne, ale z wiekiem moje i Irwina pasje się podzieliły, a pomijając studia, rzadko łapaliśmy wspólny temat. Nie wnikałem w to, czy różnicom między nami była winna jego dziewczyna, czy on sam tak po prostu wydoroślał ze spędzania długich godzin nad budowaniem imperium w Minecrafcie, albo nie cieszyło go już znajdowanie nowych aut w Forzie. Nie chodził do kina na filmy Marvela, a gdy tylko zaproponowałem mu zrobienie czegoś, w co bawiliśmy się świetnie kiedyś, mówił że to już dla niego żadna rozrywka. Nie powinienem czuć się, jakbym zastępował swojego kumpla Lukiem, ale właśnie tak było, dlatego gdy on, jakby to była bułka z masłem, wystrzelał strażników, by zdobyć wóz, zapytałem:

- Jak długo kumplujecie się z Calem?

- Całe życie – odparł bez zastanowienia. – Dosłownie nikogo nie znam dłużej, niż jego tak ze swoich znajomych, czemu?

- Tak pytam. – Skrzywiłem się, gdy Luke zaklął bardzo siarczyście na grę, ponieważ stracił ukradziony pojazd. – Macie wspólne zainteresowania i takie tam?

- Mhm. – Pokiwał głową. – Czasem nie chce nam się gadać o życiu totalnie, dlatego włączamy sobie właśnie jakąś gierkę, albo wchodzimy na fora i nabijamy się z najgłupszych pytań i odpowiedzi, typu sam nie wiem... Czy można zajść w ciąże z plakatem, czy coś takiego. Mamy swoje dziwactwa.

- Rozumiem. – Uśmiechnąłem się pod nosem.

- Jakby... Wiem, że wszystko może zdechnąć, ale nie ta przyjaźń.

- Pytam z ciekawości, bo mnie i Ashtonowi trochę się drogi rozeszły i to jest... Dziwne, bo zawsze był moim jedynym kumplem, takim wiesz... Bliższym, a z tobą czuję się trochę tak, jakbyś odblokował we mnie beztroską zabawę i... Luke! – zawołałem bardzo szybko.

- No co za skurwysyny! – Rzucił padem wściekły. – Dobra, ostatni raz, innym sposobem. – Wziął głęboki oddech, sięgając do paczki chipsów, którą ukradliśmy właśnie Hoodowi. – Cieszę się, że się tak przy mnie czujesz, z początku serio byłem trochę zazdrosny o Cala, ale on nie ma nic przeciwko, parę tygodni temu nawaliliśmy się, wyznawaliśmy sobie miłość i ustaliliśmy, że nie po to jako dzieci przecięliśmy sobie dłoń kamieniem i dostaliśmy zakażenia od brudnej ściany na podwórku, żeby teraz poróżniły nas jakieś związki, albo coś takiego. Calum jest super, jest wyluzowany i takie tam...

- Ta, wiem o tym. – Uśmiechnąłem się lekko, a widząc, że misja Luke'a się powiodła, aż się przeżegnałem, gdy podał mi pada.

Przełknąwszy ciężko ślinę, zacząłem jechać po prostej drodze, co i tak szło mi dość marnie, bo przez głupie oznaczenia myliłem przyciski ze sobą.

- Tego pada ostatnio mi właśnie Cal przywiózł, bo jak graliśmy w call of duty, tak się wkurzył, że rozbił mojego o ścianę. Wyobraź sobie, że wbił na chatę mojego brata i zapłacił mojej bratanicy, żeby sprzedała mu swojego od ps4, po czym jeszcze pobrał jej hakerską wersję simsów dwójki, więc dostaliśmy dostęp do gier na x-boxa... Hackerman. – Powstrzymałem parsknięcie dalej się skupiając.

- To ja z kolei mam wrażenie, że nie umiem już gadać z Ashem, jakby związek go pochłonął do tego stopnia, że nie ma z nim kontaktu czasami i cieszę się, że im się układa, ale brakuje mi przyjaciela, który wypije tanie piwo i spędzi ze mną godziny w elektronicznym, bez potrzeby szukania zasięgu co pięć minut na tripie, by przekazać lasce, jak bardzo za nią tęskni.

Luke zmarszczył brwi, a potem pokiwał głową w prawo i lewo, niby się zastanawiał, czy on kiedyś zrobił tak Lisie, czy jednak po prostu nie rozumie kobiet, albo... Nie rozumie Kaitlin.

- Zróbmy męski wieczór we czwórkę. – Wzruszył ramionami. – Wieczór gier, o!

- Ale bez monopolly?

- Jak to wieczór gier bez monopolly?! – aż się uniósł. – Zniszczę cię w monopolly. – Zrobił znaczącą minę.

- Tak? To sobie uważaj, bo zagramy w karty i będziesz płakał. – Pokazałem mu język.

Luke zamilkł na moment, a potem się zaśmiał.

- Kto ma szczęście w karty, ten nie ma w miłości.

- Gówno prawda. – Przeniosłem na niego wzrok, by coś na ten temat powiedzieć, ale zaraz za moimi oczami, dość podświadomie powędrowały palce.

- Michael! – krzyknął.

- Luke! – odkrzyknąłem, bo nie wiedziałem o co mu chodzi, natomiast patrząc w stronę ekranu, zorientowałem się, że zniszczyłem nam całą misję, wpadając na prostej drodze w kamień. – Przepraszam, już nie krzycz, masz, graj sam, ja będę potem wędkował.

- Ta, to jest jedyne, co ci tu idzie lepiej niż mnie. – Pokręcił głową, a ja nie miałem pojęcia, czy Luke jest serio zły, czy tylko się ze mną droczy.

- To ten pad od psa!

- Jasne, to twoje żałosne umiejętności gry, nubku.

- O matko, nigdy bym nie powiedział, że jesteś aż tak bardzo w grach.

- Tak? – Luke trochę mnie szturchnął, a jego dołeczki w policzkach zrobiły się bardzo głębokie i słodkie. – To poczekaj aż będziemy zaliczać wf.

- Nie przypominaj mi. – Aż się wzdrygnąłem, trochę odruchowo kładąc głowę na jego ramieniu. Sięgnąłem sobie po garść chipsów.

- Zrobię tak, że pokochasz futbol.

- Powiedziałem już Finchowi, pokochać to ja mogę futbolistów.

Wypaliłem to szybciej, niż pomyślałem, dlatego musiałem bardziej się wychylić po kolejną paczkę, nie chcąc aby trochę zszokowany Luke, z przygryzioną dolną wargą zauważył, że się zaczerwieniłem.

Na szczęście zignorował to co padło, aczkolwiek przeszedł w innym, trochę niepokojącym kierunku.

- W sumie to mam do ciebie biznes.

- O Chryste. – Pokręciłem głową. – No? – Swoją drogą nie miałem pojęcia jak on może ogarniać tę grę nawet bez patrzenia.

- Mówiłem ci o mojej bratanicy.

- Mhm...

Luke sam zjadł garść chipsów.

- Jest fanką, jakkolwiek to brzmi, nie oceniam ani ciebie, ani jej. – Zmarszczyłem czoło. – I chciałaby cię poznać, a jestem jej winny też przysługę za tego pada, poza tym obiecałem ją ratować przed bierzmowaniem i nawaliłem, więc musi je zrobić, no i twoja obecność według niej złagodziłaby mękę, jaką będzie musiała przejść.

- Poczekaj, poczekaj... - Aż mnie zmiotło, bo nie spodziewałem się czegoś takiego. – W jakiś pokrętny sposób chcesz mnie przedstawić swojej rodzinie? Lisa tam będzie?

- Umn... - Luke trochę się zakłopotał, ale wlepiając wzrok w ekran brzmiał na mniej wybitego z rytmu. – No tak, robię podchody, by cię zapytać od stu lat, a teraz pomyślałem, że to dobry moment, zwłaszcza, że hej, ja pojechałem z tobą do twojej mamy.

- Ale nie na wielką imprezę rodzinną, związaną jeszcze z jakimiś obrzędami, których nie rozumiem. – Zrobiłem znaczącą minę. – Luke, możesz przez chwilę się skupić?

- Jestem skupiony, no... Będzie spoko, dużo darmowego jedzenia, poza tym moi rodzice są naprawdę mili.

I najpewniej bardzo homofobiczni.

- A jak cię posadzą z Lisą po prawej i ze mną po lewej?

- Jakoś to przełknę... Słuchaj, obiecałem Susie. – Zastopował grę, zwracając się już w moim kierunku z większą powagą. – Naprawdę chciałem zrobić dla niej coś miłego i cała ta... Sytuacja między nami, jakby... Przyjaźń, nie? – zasugerował, a mnie nie chciało się wierzyć w to, jaki jest absurdalny.

- Wow.

- Mike...

- Wiesz, pojadę tylko po to, żeby zobaczyć twoją minę, kiedy się zorientujesz co zrobiłeś tym zaproszeniem, Luke. – Poklepałem go po ramieniu.

On był albo bardzo głupi, albo bardzo rozchwiany. Być może oba...

- Serio?

- Serio. – Pokiwałem głową.

Powinniśmy oboje to teraz przegadać, skupić się bardzo mocno nad tym, jakie są za i przeciw, ja sam powinienem mieć wiele wątpliwości, ale czułem się tak fajnie oraz przede wszystkim chyba wyczerpałem swoją pulę zamartwień na ten tydzień. Co mogło pójść nie tak?

- Zagramy w Destroy all humans? – zaproponowałem, bo widocznie Luke powoli zaczął łączyć kropki.

- O tak. – Pokiwał energicznie głową.

- To dawaj, ale ja gram ty patrzysz, ja się już napatrzyłem...

*

Kochałem spać bardzo długo i bardzo efektywnie. Od początku studiów tamten dzień, albo raczej dni, były dla mnie takim poziomem relaksu fizycznego, o jakim zdążyłem już zapomnieć, że istnieje. Nie byłem zatem zdziwiony, kiedy około szesnastej w sobotę, mnie i Luke'a obudziła poduszka lecąca w naszą stronę. Musieliśmy paść gdzieś nad ranem, ponieważ słuchaliśmy jeszcze muzyki i obejrzeliśmy parę odcinków Family Guy. To dość ironiczne, bo zawsze wydawało mi się, że najbardziej spirytualne noce to te podczas długich, głębokich rozmów. Rozkładanie na czynniki pierwsze sensu egzystencji jest domeną kochanków, to coś osobistego i buduje wspólne napięcie. Jasne, uwielbiałem takie dyskusje, tak samo jak dobrze rozmawiało mi się trochę ponad podstawę z Lukiem, ale lubiłem z nim zwłaszcza te małe, głupkowate rzeczy, ponieważ nie czułem się ani trochę oceniany. Hemmings należał do tych osób, którym chce się pokazać swoje najbardziej żenujące playlisty na spotify, gdzie potem w odpowiedzi z reguły zamiast wzroku politowania, dostajesz radosny pisk, że nie jesteś sam w nieironicznym słuchaniu Britney Spears. Byliśmy pokomplikowani, ale bardzo lubiliśmy proste rzeczy, zwłaszcza ze sobą nawzajem.

Jednakże wróćmy do poduszki...

Byłem przekonany, że to jakaś siódma rano i Calum próbuje nas obudzić w zemście za to, gdy ostatnio nie dawaliśmy mu spać przed zajęciami. Dlatego bardziej schowałem się za Lukiem, wtulając mocniej policzek w jego łopatki, przez co przesunąłem dłonią po całej jego klatce piersiowej pod podwiniętą koszulką. Było mi dobrze, dawno nie wyspałem się tak bardzo, a już zwłaszcza z kimś obok. Tym razem to ja byłem dużą łyżeczką, co tym bardziej mi odpowiadało. Z Lukiem wypoczywałem, bo nie był inwazyjny mimo wszystko, dawał się przytulić, nie próbował sam mnie atakować przygniataniem, pod jedną kołdrą byliśmy wręcz zaplątani w siebie, a ciepło pod kołdrą i zapach poduszki, na której miał głowę, doprowadzały mnie do bardzo przyjemnego stanu błogości.

Chłopak raczej półspał, to ja byłem daleko w krainie snów, a zatem mruknął czując, jak oberwaliśmy i zacisnął dłoń na moim biodrze, a potem wciągnął na siebie bardziej moje udo i na szczęście odbyło się to pod okryciem pościeli. Musiał odzyskać większą świadomość, bo potarł oczy, a orientując się, że to Lisa, nie Calum nas zaatakowała, aż zamarł na moment.

- Hej, co tu robisz? – szepnął niewinnie.

- Sprawdzam czy żyjesz, jak się czujesz? – Miałem na sobie jej trochę zdekoncentrowany wzrok, co powoli mnie wybudzało, lecz słysząc głos dziewczyny, postanowiłem udawać nie śpiącego, a martwego.

- Lepiej. – Pokiwał głową. – Graliśmy z Michaelem do rana. – Przetarł twarz dłońmi. – Zrobił mi herbatę i w ogóle.

Czułem jego lęk w tamtej chwili, co bardzo mnie dotykało, więc sięgnąłem po broń ostateczną, to znaczy wkurzonego śpiocha.

- No cicho bądźcie! – jęknąłem zabierając Luke'owi większość kołdry, zachował jej skrawek między nogami i wszyscy wiemy dlaczego, ale ja obróciłem się twarzą do ściany, założyłem jeszcze poduszkę na głowę i leżałem taki zawinięty, kompletnie przerażony przy okazji też, bo o mój boże! O mój boże.

W panice trochę skopnąłem Luke'a z łóżka, toteż się zaparł ręką, uderzając lekko moje biodro.

- Auć, śpij, a nie... - Mogłem zobaczyć w wyobraźni, jak przewraca oczami. – Lisa, coś mnie ominęło? Jak impreza?

Co mieliśmy wtedy oboje prócz wstydu w sobie? Gay pannic.

- Tak jakby jest szesnasta... - Usiadła na rogu łóżka, pogłaskała go po ramieniu, a potem się położyła i sama przytuliła do klatki piersiowej swojego chłopaka.

Kiedy zorientowałem się, że ona jest w tym łóżku, a Luke między nami, to mnie już totalnie rozbiło. Zachciało mi się aż rzygać i nie były winne temu ani chipsy, ani zupka chińska! To było dziwaczne i złe! Chyba wolałbym się teleportować, bo zrobiłem się... Zazdrosny o jego laskę, z którą doskonale wiedziałem, że jest, gdy my bawiliśmy się w zdradzanie.

- Ups? – Poklepał ją po plecach, jak znajomą, nie miłość swojego życia. – Co z tego, jestem chory, mamy sobotę, nie pracuję dzisiaj – mruknął.

- Wiem, ale mogłeś napisać chociaż przed snem. – Lisa trochę bardziej się w niego wtuliła i tak jakby mnie tam nie było, musnęła jego policzek. – Zostawiłam ci całą masę wiadomości.

- Graliśmy i...

Kiedy usłyszałem, że Lisa znów cmoknęła kość jarzmową Luke'a, skończyła się moja cierpliwość, więc podniosłem się, jak mumia, zrzucając z siebie wszystkie pościele.

- Hej, może ja wam wyjdę co?

- Hej, Mike, masz...

- Hm? – Skinąłem jej, stając już na podłodze. Odruchowo dotknąłem brody, bo pomyślałem, że to chips.

- A nie, łańcuszek Luke'a ci się odbił na policzku. – Lisa uśmiechnęła się do mnie dość niepewnie, co odwzajemniłem.

- Hah, no tak. – Podrapałem się po karku. – Te łóżka są za małe dla dwóch dorosłych facetów, mniejsza, dzięki za wczoraj, wiesz jak brać tabletki, pa. – Z prędko bijącym sercem ruszyłem prosto do wyjścia.

- Michael! – Hemmings też się podniósł, patrząc za mną.

Chwyciłem klamkę od drzwi, obracając głowę w jego stronę, Lisa dalej przywierała do ramienia swojego faceta, a on miał w oczach panikę.

- Dzięki – powiedział.

- Nie ma za co, do zobaczenia. – Posłałem im krzywy uśmiech i nie dbając o to, jak to wyglądało i o czym teraz będą oboje rozmawiali, zostawiłem Lisę oraz Luke'a samych, kierując się przez korytarz prosto do łazienki.

Popchnąłem jakiegoś kolesia ramieniem przez przypadek, drugi przeze mnie niemal nie upuścił talerza z kanapkami. Miałem to gdzieś, bo kręciło mi się w głowie od chłodu, emocji i rozwijającego się kataru.

Kiedy jednak spojrzałem na siebie w łazienkowym lustrze, aż wbiłem paznokcie w nadgarstek, bo rzeczywiście miałem odbity krzyżyk na twarzy, a gdy Lisa dołączyła do nas w łóżku, uświadomiłem sobie, że zgodziłem się tym razem ja jechać do niego do domu, bo w nocy ten pomysł wydawał się nie wadzić mi aż tak bardzo.

- Jebać futbolistów – wyszeptałem sam do siebie. 

_________________

Hej kochani, dajcie znać co myślicie, bo ja całkiem lubię ten rozdział. Jak oni się męczą o geez 

all the love xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top