post 19: "skarbie"
p o s t: 1 9
s o n g: c o p i n g - r o s i e d a r l i n g
Dźwięk telefonu dotarł do mnie jak zza szyby, przebijając się przez barierę wspomnień minionej nocy. Czerwone światła nieprzerwanie sunące po mojej twarzy, niby kolorowały ją według własnej koncepcji, coraz bardziej wciągając to kim byłem przed pierwszym kieliszkiem, w to czym się stałem po ósmym kieliszku. Czułem na języku kwaśność używek – mieszankę tego wszystkiego, czym się zatrułem. Wreszcie, powoli przeganiając świst spowodowany głośną, klubową muzyką z uszu, uświadomiłem sobie, że mam cudze kończyny na sobie, w pokoju jest duszno i nieprzyjemnie, natomiast moją głowę powoli zaczyna rozsadzać już kac.
Uwielbiam uczucie w trakcie picia wódki, nienawidzę, gdy ona opuszcza mój organizm i pozostawia wrak człowieka, niby spirytus odkażał mnie z granic oraz uprzedzeń, a potem się zabliźniał, więc to, co zrobiłem pod wpływem, pozostawało ze mną na dłużej.
Nie byłem w stanie otworzyć oczu, choć dźwięk dzwonka nieustannie wiercił dziurę w mojej skroni. Zastanawiałem się, dlaczego kończyny na mnie nie zbierają się, aby wyłączyć cholerne źródło hałasu, dlatego od niechcenia sięgnąłem po jedną rękę na moim brzuchu, a gdy zorientowałem się, że jest jeszcze druga w poprzek, która obejmuje moją łydkę i jakaś głowa pomiędzy moimi biodrami, a piersią, musiałem unieść powieki.
Wstrzymałem oddech na chwilę, gdyż dźwięk zrobił się mniej złośliwy, niż jasność pomieszczenia. Nie miałem pojęcia gdzie się znalazłem i kim było dwóch mężczyzn przytulonych do mnie, jakbym przez całą noc stanowił dla nich danie główne. Orientowałem się tylko w tożsamości Kevina, czyli blogowego Boba, który dopiero rozpoczął swoje studia na moim uniwerku, a zatem to on mi przypomniał o fakcie, że powinienem zdać wf.
Cholera.
Skrzywiłem się, a widząc, że to doprawdy moja komórka na stoliku z porozlewanymi plamami od brandy robi tyle zamieszania, mozolnymi gestami zacząłem zdejmować z siebie delikwentów, których musieliśmy z Kevinem ściągnąć za sobą prosto z klubu poprzedniej nocy.
Uporządkujmy fakty...
Byłem wściekły, gdyż zobaczyłem Luke'a, a mój żołądek wywinął fikołka, bo widocznie zatrułem się, gdy tylko nasze usta spotkały się w wymianie śliny, jakby zaraził mnie swoim byciem emocjonalną papką gówna. Zrobiłem się jeszcze bardziej zły na tego dupka Fincha, a potem wpadłem do mieszkania Kevina, gdzie razem zebraliśmy się prosto na imprezę. Tak. To musiało być tam, bo znikąd indziej nie wyczarowałbym kolesi, którzy chcieliby tak nagle przeżyć jakiś dziwaczny gang-bang, na który zgodziłem się chyba tylko dlatego, że Kevin dał mi ekstazy. Nie brałem narkotyków, to nie była moja rzecz, ale kiedy promile odpowiednio wchodziły, zagłuszały natłok myśli w mojej głowie, natomiast cała reszta poszła już z górki.
Zresztą musiało być mi dobrze, kiedy się pieprzyliśmy. Przynajmniej tak pomyślałem, widząc ich cudownie wyrzeźbione klatki piersiowe, gdy wreszcie doczołgałem się do komórki. Bardzo odruchowo odebrałem.
- Mów, szybko.
- Umn... Nie ma cię na zajęciach?
- A brzmię, jakbym był na zajęciach? – Pomasowałem sobie skroń, natomiast przez fakt, że oni spali, miałem okazję pozbierać posklejane, brudne rzeczy z podłogi, aby ubrać cokolwiek przed ucieczką z tego mieszkania, czy tam domu tak, by nigdy nie musieć tego konfrontować.
Głos Caluma po drugiej stronie przysporzył mi trochę wyrzutów sumienia, nie wobec niego, a wobec faktu, że był czwartek, właściwie to już piątek, a ja zamiast odpowiednio zorganizować sobie życie, jak na dorosłą osobę de facto przystało, wziąłem jakąś tabsę i przeleciałem trzech kolesi jednocześnie. Gdyby Luke się o tym dowiedział... Dość, nieważne, nie jesteś mu nic winny, ogarnij się – przekonałem samego siebie.
- Dobra, super, że cię tam nie ma, kiedy wrócisz? Błagam, powiedz, że jesteś w drodze, albo w akademiku.
- Mhm... Nie wiem za bardzo gdzie jestem, ale ubrałem właśnie gacie, więc znajdujemy się bliżej, niż dalej drogi wyjścia.
Rozejrzawszy się po pokoju, odnalazłem swoją przeszywaną srebrną nitką koszulę, która okazała się czymś totalnie pomazana. Aż się wzdrygnąłem, bo ponad wszelką wątpliwość miałem do czynienia ze spermą, pytanie tylko, z czyją... Skrzywiłem się, westchnąłem i otworzyłem szafę. Nie miałem pojęcia, który z tych chłopaków nosi bluzy z nadrukiem Wiedźmina, ale zaplusował u mnie, bo narzuciłem materiał na siebie.
Odnalazłem portfel w spodniach, a potem jeszcze swoje buty i wyszedłem najciszej, jak tylko potrafiłem. Byłem w czyimś domu, nie w mieszkaniu, na szczęście nie natrafiłem na żadnych rodziców, ani dziadków, choć zacząłem się skradać dla bezpieczeństwa.
- Ty kiedyś zginiesz, Clifford, wiesz o tym, prawda?
- Cóż, jak ci to przekazać, kotku, wszyscy umierają.
- Jakby ci to odpowiedział Hemmo, wszyscy umierają, wszyscy płaczą i wszyscy kłamią. – Zmarszczyłem brwi, bo to jak Hood skrócił nazwisko Luke'a brzmiało bardzo licealnie i tak jakby próbował być fajniejszy, niż był w rzeczywistości, a Luke ogólnie był bardzo fajny...
- To jest Everybody Lies, fajna piosenka. – Stawałem na stopniach poduszkami palcowymi, z nadzieją, że nie spadnę, ani w rzeczy samej nie zbudzę jakiegoś chrapiącego dziadka, albo psa.
Chociaż dla właścicieli tego domu ja sam w sobie nie byłbym największym powodem do zawodu, tylko ta plątanina aktualnie już trzech, nagich męskich ciał, w łóżku jednego z nich.
- Mhm... Gdzie ty właściwie jesteś?
- Nie mam kurwa pojęcia – powstrzymałem chichot, a potem wreszcie udało mi się wytoczyć na ganek.
Okolica okazała się bardzo przyjazna, domki jednorodzinne dookoła obrastały zadbane grządki kwiatów, równy asfalt nie miał ani jednego pęknięcia, a z oddali słychać było samochód rozwożący lody. Marszcząc czoło w słońcu, sięgnąłem do kieszeni swoich spodni po okulary słoneczne, które okazały się złamane na jednym oku, ale i tak lepsze to, niż nic.
Oblizałem usta, bo zaczęło mnie suszyć, zacisnąwszy szczękę, jakby to miało pomóc mi się skupić, wybrałem, że pójdę w prawo, nie w lewo, a potem powiedziałem Calumowi, że ma się nie rozłączać, a ja zorientuję się we własnej lokalizacji.
Ekran mojej komórki wciąż się obleśnie lepił, miałem odrapane etui i pęknięte szkło hartowane, musiałem wyglądać bardzo blado, poza tym marzyłem o zjedzeniu czegokolwiek, by przydusić trochę kaca w swoim brzuchu.
Widząc się natomiast w wyświetlaczu, prawie zwymiotowałem. Kurwa, czemu ja to sobie robię. Bolały mnie nogi, pilnie potrzebowałem prysznica, miałem brokat w bardzo dziwnych miejscach. Niby pozbawiłem się wstydu i wcześniej potraktowałbym to jako jedną ze swoich zabawnych historii do opowiadania w przyszłości, jednak teraz... Teraz naprawdę zrobiło mi się głupio, jakbym kogoś zdradzał, a przez kogoś mam na myśli samego siebie oraz moje granice.
Prawie się zachłysnąłem widząc, gdzie lokalizacja mnie określiła.
- Cal...
- No? Szybko, bo zaraz mam ćwiczenia.
- Umn... Jestem w Louisville.
- Słucham?! Jak ty tam trafiłeś?!
- Ee- Nie pamiętam? – Podrapałem się delikatnie po karku, wciąż rozmawiając z nim na głośnomówiącym, podczas gdy przemierzałem to urocze osiedle, rodem z reklamy proszku do prania, wyglądając jak imprezowa zmora. – Co ode mnie potrzebujesz? To jak wrócę może ogarnę.
- Nie, nie trzeba, masz swoje zmartwienia.
- Powiedz mi, czuję się dodupnie, potrzebuję zrobić coś dobrego.
Zacząłem przeglądać połączenia kolejowe oraz w ogóle ustawiłem sobie nawigację, by zdążyć na stację, gdzie musiałem wlec się po nogach przez dobre trzydzieści minut w pełnym słońcu, ponieważ nie dość, że trafiłem do obcego miejsca, gdzie nigdy wcześniej nie byłem, to jeszcze nie znałem tam nikogo, aby mnie podwiózł, a aplikacja nie rejestrowała mi wolnych taksówek.
- Chciałem tylko, żebyś podskoczył do mnie na uczelnię, dam ci dowód Luke'a i pojechałbyś do apteki.
- Apteki? Dowód Luke'a? Powoli, ja dziś nie kleję. – Ścierając resztki nocy ze swojej twarzy, musiałem zawrócić, bo jednak gdybym poszedł w poprzednim kierunku, do peronu miałbym bliżej. Kupiłem sobie też bilet przez blika, przeszczęśliwy, że nie zgubiłem portfela, bo gdyby to się stało, musiałbym zastrzec kartę.
- Noo, w nocy dostał kaszlu i gorączki, więc rano podleciałem z nim do lekarza, ale nie zdążyliśmy już do apteki, a jak dziś mnie nie będzie na zajęciach, to nie zdam, bo moje obecności są żałosne i pomyślałem, że załatwisz to dla mnie, skoro moje nieobecności to w dużej części twoja wina. Teraz też gadam z tobą, a ćwiki mi się zaczęły.
- Lisa? – zasugerowałem, bo średnio mi się uśmiechała tułaczka gdziekolwiek dalej, niż do własnego łóżka. – Albo Ashton, czy Kait? Może ten wasz kumpel, Craig?
- Lisa pojechała gdzieś z jakąś kumpelą, chyba nawet nie rozmawiała z Lukiem rano, Ashton i Katilin w ogóle się zmyli i nie ma z nimi kontaktu, sobie weekend od piątku zaczęli...
- Mm, matka Asha ma urodziny, dostałem powiadomienie na fejsie, muszą być u niego.
- Craig poszedł na dziekankę i wrócił do Atlanty.
- Co ty pierdolisz! – aż się uniosłem w szoku. – No tego się nie spodziewałem.
- Ja też nie, ale widocznie miał jakiś powód. No mniejsza, bo nie chcę mieć aż tak efektywnego spóźnienia, to sobie ogarnę to, myślałem, że będziesz szybciej i prawdę mówiąc od razu pomyślałem o tobie.
- Niby czemu? – zapytałem trochę niepewnie, w tej samej chwili pisząc pani Irwinowej SMS-a z życzeniami urodzinowymi skopiowanymi z pierwszej strony wyszukiwań Google.
- Bo masz wobec Luke'a energię mamy misia.
- Mamy? – Uniosłem jedną brew, choć wiedziałem, że Calum tego nie zobaczy. – Jest aż tak obłożnie chory, że nie może sam sobie pójść do apteki?
- Zabrałem już jego dowód, komukolwiek innemu strach dać, nawet za siano, nazwiesz mnie przewrażliwionym, ale z moich dobrych intencji ktoś weźmie kredyt na mojego kumpla. Dobrymi intencjami jest wysnuta droga do piekła...
- Coś w tym jest. Mógł sam do mnie zadzwonić.
- Sorry, stary, ale ponoć wczoraj byłeś taką chujozą wobec niego, że ja bym się bał, jakbyś na mnie fuczał.
- Nie fuczałem! Muszę zaliczyć wf! – Aż jęknąłem zrezygnowany. – Co za ośla łąka, dobra, za pół godziny powinienem być na stacji, potem mam dziesięć minut do pociągu, wysiądę na centralnym, podskoczę metrem po ten dowód i myślę, że tak za trzy godziny Hemmings powinien stanąć na nogi, ale wisisz mi za to podwójnego Royala, maraton Peaky Blinders, loda i może tańczenie do High School Musical, ja będę Troyem.
- Zrobię wszystko prócz tego ostatniego. Dzięki, Mikey, a teraz serio spadam, bo facetka mnie wykończy. Pa, widzimy się wieczorem?
- Tak, ale przyjdź do mnie, skoro Asha nie ma, okej? Damy Luke'owi trochę odpoczynku, należy mu się. – Nawet dla mnie to byłoby dziwne obściskiwać się z Calumem, mając chorego Luke'a tuż obok.
*
Umówmy się, nie jestem najbardziej grzeczną, ani poprawną osobą na świecie, dlatego zdarzało mi się wracać w bardzo złym stanie, czy do domu, czy do akademika, ale tamten dzień przekroczył wszelkie granice akceptowalności. Oczy zamykały mi się same, nie miałem czasu, by kupić butelkę wody, a co dopiero usiąść gdzieś i przespać się dłużej, niż ta chwila w pociągu, zanim jakiś dzieciak zwrócił się do matki: „nie siadamy koło tego żula!" Musiałem doprowadzić się do okropnego stanu, skoro tak zostałem podsumowany, ale złośliwie otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem prosto w twarz gówniarza, który prawie zwiał swojej opiekunce z przedziału. Dzieci nie należały do mojego ulubionego stadium człowieka, sprowadzanie ich na świat i ta chęć posiadania własnych, nie mieściła się w mojej głowie, a wówczas przypomniałem sobie dlaczego.
Kiedy Calum wybiegł z zajęć, by podać mi dowód Luke'a, sam aż się skrzywił, po czym napisał tę wiadomość, gdy wlekłem się dalej w bluzie wiedźmina i pękniętych okularach na autobus:
Calum Hood: całe seksualne napięcie jakie wobec ciebie miałem, właśnie umarło, moją dupę zobaczysz może na święta
Wiedziałem, że kłamie i nie powstrzyma się kiedy wezmę długą kąpiel, a potem ubiorę jego ulubioną, zieloną koszulkę. Hood miał coś do mnie w zielonym, mówił że to przez oczy, ale wspomniana koszulka nie na długo okrywała moją klatkę piersiową, kiedy zdecydowałem się ją ubrać do niego.
Mimo wszystko, myśl o powrocie w ramiona Caluma odrobinę mi wadziła. Jasne, nie umawialiśmy na nic, tak samo jak nie czułem wielkiego związania z Lisą, a jednak ich powiązania z Lukiem mnie blokowały i sprawiały, że miałem poczucie winy, gdy tylko pojawialiśmy się wszyscy czworo w jednym pomieszczeniu. Nie dałem sobie szansy na emocjonalne rozważenie minionego weekendu, choć zaczynał się już następny. Liczyłem, że jeśli to wyimprezuję, to mi totalnie przejdzie i wrócę do normalnego siebie, ale po poniedziałku nie było lepiej, we wtorek uprawiałem seks na smutno, bo chciałem, żeby to blondyn raz jeszcze przeciągnął moje biodra do swoich ust, w środę wyobrażałem sobie, że jednak pozwala mi wziąć się od tyłu, co w mojej głowie nie było perwersyjne, tylko bardziej... Uczuciowe. Dlatego czwartek zakończył się wybuchem i obdarciem z dobrego smaku, w piątek natomiast... Płaciłem za swoje winy.
To była tylko głupia recepta i durne przeziębienie, jak sprawę przedstawił Hood, a mimo tego, wydawało mi się, że za moje gierki jestem Luke'owi winny swoją pomoc, poza tym nie chciałem, aby czuł się źle i jak bardzo musiało mnie pogiąć, że w swoim dosłownie najgorszym stanie, zadbałem przede wszystkim o jego komfort.
Starałem się być dobrym przyjacielem, ale Ashton nigdy nie potrzebował mojej opieki, to raczej on zbierał mnie z podłogi, gdy przesadziłem z alkoholem, albo przypadkiem popiłem kebaba mlekiem. Tak, da się zrobić to przypadkiem. Luke był zupełnie inny, a obiecałem, że będziemy kumplami, więc teraz musiałem zachować się jak dobry kumpel. Jakby chodziło tylko o kumpelstwo, a nie inny poziom troski.
W autobusie sam stanąłem obok menela, bo nie wiedziałem, który z nas bardziej musi obrzydzać ludzi. Ceniłem sobie wielkie miasto tylko za to, iż kompletnie o tym zapomni, a moja obecność w tym autobusie zostanie wyparta z pamięci mojej, czy innych podróżnych.
Za apteczną ladą poprosiłem jeszcze o tabletki na kaca, w sklepie spożywczym obok kupiłem sobie energetyka, którym popiłem wspomniane medykamenty, bo nie należałem do ludzi troszczących się o własne zdrowie na tyle, by rozważyć to połączenie.
Na miejsce dotarłem tak śpiący i wycieńczony, że unosiło mi się z żołądka do gardła od samego zapachu korytarza. Musiałem się wykąpać, zanim miałem zobaczyć Luke'a. Nie chciałbym, żeby mnie takiego oglądał, bo musiałbym się mu wytłumaczyć. Nie, bo on by tego chciał, ja poczułbym potrzebę. Naczynie wytrzymałości przelała chwila, gdy usiadłem jeszcze na balkonie, chcąc zapalić, ale trąciłem ręką słoik z petami oraz wodą, więc wylałem to na swoje spodnie. Jęknąłem niezadowolony, wyrzuciłem całą paczkę szlugów do kąta i uderzyłem tyłem głowy o ścianę.
- Kurwa.
Pomyślałem sobie o Karen, co by powiedziała, gdyby mnie takiego zobaczyła. Pewnie by się śmiała, a potem zrobiła mi herbatę. Szkoda. I mówię to zupełnie serio, bo czasem chciałbym dostać od niej porządny opierdziel za to, jaki niezdrowy tryb życia prowadzę. Potrzebowałem kogoś, kto powie mi wprost, że robię się nieuważny, przez co skończę w piachu, ale nikt taki nie pojawiał się, bo każdy wierzył w to, że Michaela Clifforda nie da się ani zranić, ani zabić, ani nic z tych rzeczy. Byłem wykończony i bezbronny, bo opuściły mnie też resztki piksy, którą wziąłem gdzieś pomiędzy późną nocą, a wczesnym rankiem. Przynajmniej zrobiło mi się chłodno i nie miałem już zimnego potu na karku od ciepłej bluzy w pełnym słońcu.
Może podświadomie testowałem ile mam żyć, a nie czerpałem realną przyjemność ze swojego rozwiązłego życia? Seks bez uczuć jest super, kiedy naprawdę go oczekujesz i na niego liczysz. Nie każdy musi się zakochać, ja kompletnie tego nie chciałem, aczkolwiek wyłącznie w tamtym stanie, dopuściłem do siebie malutki, cichutki głosik szepczący, że z nikim innym nie powtórzę tego, co stało się w pick-upie, albo wcześniej w moim dziecinnym pokoju.
To było spirytualne; móc dotknąć kogoś, kogo pragniesz nie tylko zerżnąć, ale przede wszystkim wysłuchać i okryć ciepłą kołdrą.
Ale życie toczy się dalej, gdyby ludzie mieli wchodzić w związki tylko na podstawie czystych uczuć, świat byłby pięknym miejscem, pełnym wzajemnego zrozumienia, bez tajemnic, czy zabawy w kotka i myszkę. Luke okłamywał Lisę, Lisa wcześniej okłamała Luke'a, ja dawałem się im wszystkim adekwatnie wykorzystać, a jedyna osoba, z którą mógłbym wcielić w życie mój plan, o zachowaniu wzajemnego bezpieczeństwa w przyszłości, będąca Calumem, nie chciała ani takiej relacji, ani nie dawała mi tego poziomu dopaminy co zagubiony, toksyczny kłamca.
Byłem zmęczony problemami sercowymi mojej mamy i jej przyjaciółek od dzieciaka, później pojawił się Chad, a przekonany, że zakochanie musi być bolesne, aby stanowiło coś pięknego i wartego przeżycia, dałem się omamić i naprawdę wierzyłem, że on kiedyś przestanie ukrywać się publicznie z tym, że tak naprawdę mnie lubi, że rzuci Christie, że jest dla nas szczęśliwe zakończenie. Nie lubiłem Chada ani trochę. Lubiłem to, jak się przy nim czułem, znajome wrażenie o ciągłym niebezpieczeństwie, zgaduj-zgadula: jaki będzie dla mnie dziś, a jaki ja będę dla niego. Te wszystkie randki z przypadkowymi ludźmi, wrażenie o najsilniejszej pewności siebie, jakie emanowało ze mnie bardziej, niż inne cechy, jakie miałem. Czy to były mechanizmy obronne? Czy ja po prostu byłem bardziej wrażliwy i zraniony, niż chciałem być?
Rozważając to wszystko bawiłem się dowodem Luke'a w dłoni. Przeniosłem wreszcie wzrok na kawałek plastiku, a widząc jak zabawnie wyszedł na swoim zdjęciu, przygryzłem wargę w uśmiechu. Wyglądał zupełnie inaczej, niż teraz. Miał krótkie, nastawione do góry włosy, rzeczywiście kolczyk widniał w jego dolnej wardze, kości policzkowe wydawały się bardziej wydatne, ramiona szczuplejsze. Boże, jaki on był kiedyś przerażająco wręcz chudy, a jednocześnie taki słodki i niewinny.
Teraz wyglądał jak silny mężczyzna, którego nic nie jest w stanie ruszyć, po czym otwierał usta i zaczynał mówić, a jego oczy zachodziły się strachem. Ciekawe, czy mając osiemnaście lat, Luke również wydawał się na pogubionego, gdy tylko wpadał w słowotok. Co spowodowało, że nagle przepadł? To niemożliwe, aby być na skraju upadku nieustannie. Musiał mieć jakiś zapalnik. Coś co doprowadziło go po sznureczku do wniosków.
Miałem ochotę powiedzieć mu wtedy wszystko co myślę i czuję. Jakiś pierwiastek mnie zasugerował, że jestem w stanie energię, jaką kumuluję wobec całej masy innych, obcych ludzi, władować tylko w tę jedną, konkretną osobę, która jest zwyczajnie trudna. Nie musiałbym poznawać nikogo innego, mógłbym odciąć się od nowych wrażeń i budować coś z dnia na dzień coraz bardziej silnego.
Ale nie chciałem znów słyszeć: „jasne, zostawię ją w końcu i zaczniemy chodzić razem za rękę". Nie zrozummy się źle, bo nie oczekiwałem od Luke'a ryzykowania własnego bezpieczeństwa tak naprawdę, czy wyrzeczenia się rodziny, albo miejsca w społeczeństwie jakie pełnił prosto z mostu. To nie był mój warunek. Chciałbym mieć zwyczajnie pewność, jakiej on nie mógł mi dać, że po tej tułaczce i po tej ciężkiej pracy, jaką być może oboje włożylibyśmy w to, co moglibyśmy mieć, nadejdzie taki czas, gdy rzeczywiście będziemy szczęśliwi i nie będziemy musieli przeżywać cotygodniowych załamań nerwowych.
Macie mnie. Musiałem się upić, skończyć, przejść marsz wstydu i prawie zasnąć oblany petownicą na balkonie, by przyznać się wam oraz samemu sobie: to nie tak, że ja się nie zakochuję, zwyczajnie robię to raz, a porządnie i totalnie na zabój, dlatego raczej unikam okoliczności, w których mógłbym przepaść.
Przełknąwszy ślinę, z drżącymi rękoma podniosłem się na nogi, a potem zaniosłem rzeczy do swojego pokoju, biorąc wszystko, czego potrzebowałem, by zaliczyć orzeźwiający prysznic. Zwymiotowałem jeszcze dwa razy, wtykając sobie końcówkę szczoteczki do zębów do gardła, a pachnąc już jak trochę kaca, miętowy płyn pod prysznic, pasta do zębów i krem do twarzy, w dresowych spodenkach i własnej bluzie Pink Floydów, podreptałem do kuchni, by zrobić herbatę z cytryną i miodem, a potem prosto do pokoju Caluma i Luke'a.
Nie kłopotałem się z pukaniem, zwyczajnie otworzyłem drzwi łokciem. Hemmings automatycznie spojrzał na mnie w kompletnym szoku, mocniej naciągając na siebie kołdrę. W starym telewizorku, gdzie z reguły widniały obrazy gier wideo, wówczas leciało Call me by your name, co było ironiczne, bo ten film miał więcej problemów, niż estetyki, ale był odprężający i musiałem mu to oddać.
- Michael? Wszystko okej, co ci się stało?
Pokręciłem głową, aby nic nie mówił, bo brzmiał na naprawdę styranego bólem gardła. Uchyliłem okno, by pozbyć się zapachu amolu. Resztkami sił położyłem ciepły napój na stoliku nocnym, wypakowałem przepisane tabletki oraz sam wsadziłem jego dowód do portfela, który leżał na biurku. W reklamówkę po lekach, nie dbając o to, że mogę się zarazić, albo, że to obrzydliwe tak na dobrą sprawę, zebrałem chusteczki z jego łóżka oraz okolic. Dopiero wtedy usiadłem na skraju posłania i przyłożyłem wierzch dłoni do czoła jeszcze cieplejszego, zaczerwienionego Luke'a, niż był, nim tu wszedłem.
- Mikey...
- Nic nie mów, skarbie, musiałeś załatwić się bieganiem w deszczu. – Założyłem kosmyk jego włosów za ucho, po czym podałem mu jeszcze butelkę wody i leki. – Proszę, masz na kartce rozpisane jak to brać? – Pokiwał głową w odpowiedzi, grzecznie przyjmując medykamenty.
- Co ci się stało? – Mimo moich próśb, byśmy nie rozmawiali, dociekał.
Musiałem wyglądać tak samo paskudnie jak on, a jednak wciąż Hemmings miał w sobie całą masę uroku. Jeszcze raz przeczesałem jego krótsze, niż wcześniej włosy palcami, a potem pogłaskałem z uwagą różowy policzek Luke'a. Byłem tak bardzo zmęczony i porozbrajany...
- Ktoś cię skrzywdził?
Pokręciłem przecząco głową. Oczy zaczęły mi się same zamykać, to była naprawdę długa podróż od momentu, gdy się obudziłem, dlatego oparłem czoło na jego ramieniu. Luke zachowawczo pogłaskał moje plecy.
- Nie mam nic przeciwko, ale się zarazisz... - Wzruszyłem ramionami. – Michael, skarbie...
Jestem żenujący, wiem, ale słysząc to „skarbie", poczułem jak pojawiają mi się w oczach łzy. Ja widziałem płaczącego Luke'a. Ba, widziałem całe mnóstwo moich płaczących znajomych, z tą różnicą, że mnie w tym stanie widział tylko Ashton i ostatnio chyba z siedem lat temu. Ale przy Hemmingsie czułem się bardziej tak, jakbym miał prawo do własnych słabości, do niebycia przez chwilę zodiakalnym baranem, który zamiast się rozckliwiać, po prostu spala wszystko wokół siebie złością.
- Położymy się, okej? – szepnął, już bardziej zdecydowanym gestem mnie obejmując, a gdy pokiwałem głową, rzeczywiście wylądowaliśmy w poduszkach.
- Jestem wykończony, zrobiłem coś głupiego, jest mi wstyd i się oczyszczam, zaraz będzie w porządku, to ze zmęczenia.
- Okej... - Zaczął masować moje plecy, odchylając głowę, bo zatkał mu się nos, ale jak chciałem z Luke'a wstać, by było mu łatwiej oddychać, mocniej przycisnął dłoń do mojej łopatki. – Możesz opowiedzieć mi wszystko.
- Nie chcę.
- Możesz mi zaufać.
Ja miałem kaca, a on amol na szyi, nie byliśmy mistrzami estetycznego i bajkowego wręcz istnienia przy sobie.
- Ufam ci, po prostu jest mi głupio...
Luke wtulił policzek w moje włosy czekając aż trochę ze mnie zejdzie, bo to nie była histeria, a krótka chwila słabości. Rzeczywiście odsunąłem się po momencie, wycierając swoje policzki, ale byłem tak śpiący, że przeniosłem się ze skronią tylko na jego ramię z klatki piersiowej, na której zostawiłem ślad po swoich łzach i mokrych włosach.
- Dzięki – palnąłem. – Już sobie idę...
- Zostań jeśli się nie boisz grypy.
Nie, grypa nie była moim lękiem wobec tego, że spędziłbym z nim kolejne parę godzin w łóżku. Ale nie chciało mi się z tym walczyć, dlatego wszedłem pod jego kołdrę, której skrawkiem pomógł mi się okryć.
- Lubisz ten film? – Skinął w stronę ekranu.
- Mam na jego temat opinię – mruknąłem dość zgryźliwie. – Lubię piosenkę z niego.
- Ja też – wyznał, a potem powstrzymał śmiech, bo coś mu się widocznie przypomniało. – Kiedyś skomentowałem jej dziesięciogodzinną wersję na youtubie, że to dziesięć godzin ryku i to był najbardziej lajkowany komentarz, więc kłóciłem się z jakimiś nawiedzonymi homofobami w komentarzach.
- Jeśli to był ten najbardziej lajkowany, to ci go polubiłem – odparłem z lekkim chichotem.
Miałem wrażenie, że Luke zaraz powie coś w stylu: „widzisz, to przeznaczenie", ale nic takiego się nie stało.
- Wyszła ostatnio bajk... film animowany – zacząłem. – Gdzie ludzie bardzo porównują go do właśnie tego filmu, chcesz pójść? – Mój śpiący, skacowany mózg nie zakodował, że zaproponowałem mu drugą randkę.
- Jasne. – Luke chyba też tego tak nie odebrał.
- Okej, to jesteśmy umówieni.
Chwilę później zasnąłem, pierwszy raz od kiedykolwiek jako mała łyżeczka.
________________________
wymyśliłam ten rozdział wczoraj słuchając bloodline, ale napisałam go rzeczywiście dziś do coping, więc polecam wam posłuchać piosenki, idk całkiem go lubię, ma jakąś taką głębię i fajny wniosek, że jednak gdy są najsłabsi, to wracają do siebie, czy coś. Mniejsza. Ta relacja wymaga naprawdę wieeeele pracy, zanim będę mogła stwierdzić "tak, teraz są na takim etapie, gdzie mogę nazwać to zdrowym". A co wy myślicie? Koniecznie dajcie znać.
All the love xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top