post 15: paco rabanne i hugo boss

    p o s t 1 5 
    s o n g:  l o s t - s a r a h p r o c t o r 

   Nigdy nie przyprowadziłem do domu żadnego chłopaka, z którym coś mnie łączyło. Wyjątkiem był oczywiście Ashton, ale on nie zaliczał się do tego typu kolesi. Właściwie nie wiedziałem, jak powinienem określić Luke'a, tym samym trudno było mi powiedzieć, czy przez Hemmingsa łamię jakąś kolejną swoją zasadę. Skłamałbym gdybym nie przyznał, że zaburzył mój spokojny sen. Intrygował mnie, trochę denerwował, a w tym samym czasie okrutnie pociągał, chyba przede wszystkim faktem, jak bardzo pogubiony nie tyle się wydawał, co po prostu był.

Miałem tendencję wyłapywać ładne buzie, zwodzić swoich łóżkowych partnerów, a przedstawiając sprawę dość jasno, kończyć te znajomości szybciej, niż niektórym ludziom w ogóle udawało się wchodzić w związki. Nie dawałem sobie szansy, aby polubić któregoś z nich, dobrze, albo chociaż odrobinę poznać, a przede wszystkim stworzyć jakieś nasze wspólne rzeczy. 

Jak choćby to, ze na tamtą chwilę mieliśmy z Lukiem już różowe włosy, różowe róże i różowy brokat, a zatem róż stanowił definicję naszej znajomości. Frezje również kupiłem dla niego w tym kolorze. To był z mojej strony zwyczajnie sympatyczny gest, który wiedziałem, że Hemmings doceni. Wydawał mi się osobą balansującą pomiędzy prawdą, a marzeniem. Taką, którą wyciągnięto brutalnie ze świata fantazji, nagle oczekując od niego, iż zagra doskonale rolę poważnego, młodego dorosłego. Trochę jak w Zaczarowanej. Pytanie, kto był przeciętnym nowojorczykiem, a kto księciem – ja bardziej czułem się tym pierwszym, Lisie zatem przypadła rola monarchy. Nie muszę chyba mówić, że Luke w tej metaforze to księżniczka, prawda?

Idąc z nim przez hol kamienicy, w której mieszkała moja mama, uśmiechnąłem się pod nosem, bo z zaciekawieniem obserwował graffiti na ścianie. Nie mieszkaliśmy w złej okolicy, tak samo jak nie narzekaliśmy na sytuację finansową, zwyczajnie Karen miała sentyment do mieszkania swojej martwej ciotki (która według niej wciąż dzieliła z nami lokum, odzywając się czasem poprzez stłuczony kubek), a ja nie podważałem estetyki własnej matki wierząc, że bez problemu wynajmę, a potem kupię własne mieszkanie, gdy tylko nadejdzie odpowiedni moment.

Mimo wszystko budynek nie znajdował się na osiedlu złożonym z białych domków z podwórkiem i amerykańską flagą przywieszoną do drzwi, za oknem nie biegały rozbawione dzieciaki sąsiadów, tylko bezdomne koty, natomiast zamiast czuć kwiaty oraz grilla, do naszych nozdrzy dochodziła jedynie woń spalin. Osobiście czułem się w takim otoczeniu bardziej bezpiecznie oraz bardziej sobą, niż odwiedzając znajomych, których rodzice posiadali wielką działkę i na trzyosobową rodzinę, postawili wręcz pałac. Co za marnotrawienie zasobów – pomyślałem.

- O tak, też lubię się nad tym zastanawiać. – Stanąłem za Lukiem, kiedy oczekiwaliśmy aż przyjedzie po nas stara, skrzypiąca winda, którą zawołałem. – Te niesamowite freski namalował Szwedzki artysta, którego imię nie jest nam znane, co roku setki gości przyjeżdża do tej kamienicy, by podziwiać ten kunszt sztuki plastycznej. Linie układają się w napis „Chuj ci w dupę", co jednocześnie można interpretować, jako komunikat, abyś usunął się z przestrzeni, a także zachętę do obcowania płciowego, jest to zatem erotyk... - Powiedziałem całą tę formułkę bardzo radiowym, niskim i uspokajającym głosem, na co Luke uniósł tylko jedną brew, obserwując moją buzię uważnie. Z każdym kolejnym słowem tracił powagę coraz bardziej, aż wreszcie wybuchnął śmiechem, co odwzajemniłem.

- Po prostu patrzyłem. – Wzruszył lekko ramionami, na jednym poprawiając swoją torbę. – Ale podoba mi się ta historia, niczym interpretacja kawałka If you seek Amy, jako odnajdywanie siebie i porównanie Britney Spears do Shakespeare'a, gdzie akcentujesz „spear" w nazwisku Shakespeare.

Chłopak był równie poważny, co ja wcześniej. 

Podeszliśmy razem do windy, a wchodząc do środka, automatycznie znaleźliśmy się bliżej siebie. Nie wiedziałem jak czuję się z naszą bliskością tak ogólnie w kontekście tego, co zaszło pod prysznicem. Myślę, że było mi przede wszystkim wstyd, nie dlatego, że zrobiłem głupotę, ale dlatego, iż nie czułem ani trochę, bym zachował się źle. Jednakże on nie musiał o tym wiedzieć, a przeprosiny i tak przyjął.

Wewnątrz małej przestrzeni uniósł się cudowny zapach perfum Hugo Bossa, których używał Luke, mieszając się z moim Paco Rabanne, na co chyba oboje zwróciliśmy uwagę, bo zauważyłem, jak nozdrza chłopaka się poruszają, niby chciał nawdychać się jak najwięcej tej mieszanki, bo doprawdy była bardzo ładna. Oboje mieliśmy słabość do ślicznych, mocnych zapachów, które zostają jak najdłużej na ubraniach i nie tylko.

Uważałem perfumy za swoją tajną broń. Nie ma nic lepszego, niż zostawić na poduszce kochanka swoją woń, z wiedzą, że już nigdy nie zadzwonisz, ale on nie wyrzuci waszej nocy z głowy tak długo, aż nie zmieni pościeli. Szczere? To było trochę podłe, ale liczyłem na to, że poszewka Luke'a wciąż pachniała nami.

- Wymyśliłeś to sam? – Odniosłem się rozbawiony do jego interpretacji.

- Coś ty, tik-tok to zrobił. – Pokiwałem głową ze zrozumieniem, bo ja też większość swojego humoru brałem właśnie stamtąd.

- Wyobraź sobie, że kiedyś tak bardzo uzależniłem się od Twittera, że ze śmiertelną powagą powiedziałem do swojej własnej mamy „wyrucham ci matkę", gdzie niby nie używam takich gównianych pocisków, ale śmialiśmy się i w ogóle...

- Chryste! – Hemmings wyglądał na przerażonego. – Za taki tekst dostałbym w pysk, słowo, nawet bym jeszcze podziękował, albo się obliznął, cholera, Mikey!

- No... Karen w sumie się zaśmiała i powiedziała „powodzenia, nikt jej nie ruchał od lat dwudziestych ubiegłego stulecia na pewno". Moja mama jest mega wyluzowana, tylko ze spokojem, nie zarzucaj takimi tekstami... - Luke spojrzał na mnie jak na idiotę. – No wiem, że tego nie zrobisz, jednak wciąż. Po prostu bądź sobą.

- Umn... Jasne. – Podrapał się niezręcznie po karku, niby dałem mu największe wyzwanie, jakie mogłem.

Zerknąłem sobie przez ramię na niego, bo szedł za mną, gdy opuściliśmy windę z zamiarem dotarcia do mieszkania. Wydawało mi się, że Luke jest zestresowany, ale właściwie nie miałem pewności jakbym się czuł, gdybym miał poznać rodziców kogoś ze swojej paczki znajomych, wystarczyła mi opinia mamy Ashtona, gdybym miał poznać więcej takich kobiet z opiniami, chyba dostałbym na głowę.

Weszliśmy do wąskiego korytarza, a gdy Karen usłyszała przekluczenie zamku, od razu podeszła do nas, by sprawdzić co to za kolegę jej przyprowadziłem. Nie opowiadałem wiele o Luke'u, jakby to, że chciałem wystarczyło, by mnie samego trochę przerazić. W jego kwestii musiałem dość mocno się pilnować na wielu płaszczyznach, zwłaszcza tej emocjonalnej, bo nie powiedziałem mu tego być może, ale trochę mi zależało, by złapał wspólny język z moją mamą.

- Hej, jesteśmy, o mój boże, czy ty już poprzykrywałaś meble? – Rzuciłem torbę z zakupami, bo zwiozłem do domu spożywkę, byśmy mogli chociaż wsunąć rano płatki, zamiast roślinnych eksperymentów Karen, bo właśnie przechodziła epizod z dietą wegańską, która z jakiejś przyczyny nie zawierała w sobie płatków. – Mieliśmy zacząć od rana. – Zmarszczyłem nos.

Całe mieszkanie liczyło sobie dwa pokoje, jedną łazienkę, balkon i osobną kuchnię. Zupełnie wystarczało, zwłaszcza, że nie lubiliśmy wprowadzać dodatkowych mężczyzn do naszego życia, pojawiali się sporadycznie, z reguły zapraszając mnie lub ją do siebie. Tym samym zorientowałem się, że nie mamy zbyt wielu opcji jeśli chodzi o spanie, bo dodatkowy, rozkładany fotel, który chciałem zająć w salonie niedaleko wersalki mamy, by nasz gość wypoczął w moim pokoju, albo raczej tym, który miał moje łóżko i bieżnię robiącą za suszarkę do prania, został szczelnie okryty folią malarską wraz z pozostałymi meblami.

Spojrzałem na Karen wymownie, bo byłem przekonany, że jej podła natura to uknuła. Luke nie chciałby spać z moją mamą na jednym posłaniu, ja też raczej bym tego nie chciał, więc jedynym, sensownym rozwiązaniem okazałoby się to, w którym ona na spokojnie zostałaby tutaj, a ja podzielił moje stare łóżko z Hemmingsem. Mama odpowiedziała mi niewinnie mrugając. Co za... Ona wiedziała, że ja wiem, że ona to wymyśliła! Przecież nikt nie czytał tyle „o nie, nie ma wolnych pokojów w tym motelu, będziemy musieli dzielić jedną kołdrę!" tropów w książkach, co ona!

- Dzień dobry, jestem Luke, bardzo miło mi panią poznać. – No tak, nasza mała bitwa na spojrzenia trwała dosłownie kilka sekund, tak samo jak reakcja na przykryte meble, więc nie rozumiejąc co się dzieje, zwyczajnie się przedstawił, wyciągając do mamy rękę.

- Karen, ciebie również miło poznać, nie jestem ściskającą dłoń osobą, raczej wolę przytulanie, o matko jakiś ty wielki! – Wyciągnęła do niego obie ręce, a on kompletnie wybity z rytmu dał się objąć i nawet pocałować po policzkach.

- Dziękuję... Chyba, to był komplement, prawda? – Zerknął na mnie mówiąc te słowa konspiracyjnie, podczas gdy sam zastanawiałem się gdzie zostawiłem dmuchany materac, bo mógłbym rozwiązać to tak.

Nie żebym miał coś przeciwko spaniu z Lukiem, jednak nie chciałem, aby mama pomyślała sobie cokolwiek na dłuższą metę. Już się zachowywała, jakbym co najmniej poinformował ją, że ja i Hemmings weźmiemy wkrótce uroczy ślub i adoptujemy słodkie dziecko. Dziwne, bo wcale nie pchała mnie nigdy w niczyje ramiona, ale sam nie do końca wiedziałem o co jej chodzi, bo może coś się pozmieniało, kiedy nie widzieliśmy się przez ostatnie miesiące.

- Tak, to był komplement – wyjaśniła od razu, klepiąc Luke'a po piersi. – Usiądźmy sobie w kuchni, co? Jesteś głodny, mam zapiekankę ze szpinaku, ciecierzycy i bobu.

- A ja wciąż mam kluczyki i chyba zaproponuję ci tacos, bo są niedaleko. – Skinąłem mu, ponieważ nie wiedział, jak odmówić gospodyni. – Mamo, serio, przecież on się posra! – Poszedłem za Karen przewracając oczami, a Luke niepewnie odłożył swoją torbę obok moich zakupów, rozglądając się po mieszkaniu.

Tam dopiero miał na co patrzeć. Kobieta rzeczywiście zajmowała się wszystkim i niczym, zwłaszcza sztuką, więc wisiały u nas uplecione przez nią ze sznurków wzory, na niektórych ścianach namalowała kwiaty, a w ramkach zamiast rodzinnych zdjęć, znajdowały się naszkicowane przez mamę obrazki świętych interpretowane przez różne religie; od chrześcijaństwa, po wiarę w bogów greckich.

Nie dziwiłem się, że Karen marzy o remoncie, to miejsce zaczęło przypominać zapyziałą dziuplę starej babci, a ona wcale nie była stara, ledwie skończyła czterdziestkę.

- W sumie to mogę zjeść tę zapiekankę... - Luke próbował zrobić dobrą minę do złej gry, na co moja mama założyła ręce na piersiach, uniosła jedną brew i prześwietliła wzrokiem nas oboje.

- Tak? – Uniosła jedną brew.

- Mhm... - Pokiwał prędko głową.

Karen ruszyła w stronę lodówki, na co ja, trochę spanikowany, że ona naprawdę zamorduje mi Luke'a tym zielonym świństwem, zacząłem szeptać do niego jedno, wielkie „nie rób tego!" Powalczyliśmy przez moment na wzrok teraz my. Spotkali się czarownica, people pleaser i zodiakalny baran, kto przeżyje ten weekend?

Odetchnąłem jednak z ulgą widząc, że mama wyciągnęła ciasto (na bank robione przez naszą sąsiadkę), krojąc nam wszystkim po kawałku. Ja w tym czasie nalałem kawę z ekspresu.

- Musisz bardzo lubić Michaela, skoro zjadłbyś tę zapiekankę, Luke – powiedziała niskim, poważnym głosem i nie mam pojęcia, który z nas był wtedy bardziej czerwony na policzkach; ja czy on.

Może wcześniej, przed sytuacją z prysznicem, zareagowałbym z większym dystansem, ale naprawdę nie chciałem przyprawiać Luke'a o dyskomfort, zwłaszcza, że zdecydował się zwyczajnie pomóc nam w remoncie, który zapowiadał się sam w sobie dość mocarnie. Jednak tym razem Hemmings mnie kompletnie zaskoczył mówiąc już po zjedzeniu pierwszego kawałka placka czekoladowego:

- To prawda, bardzo lubię Michaela.

Moje serce przyspieszyło, zrobiło fikołka, poleciało do Chin klasą ekonomiczną i zdążyło wrócić pomiędzy moje żebra. Pociągnąłem łyk kawy, patrząc najpierw na Luke'a dość niepewnie i ze swego rodzaju fascynacją, a potem na szczerzącą się Karen. Co się jej u licha stało?!

- Jesteśmy dobrymi kumplami – wyjaśniłem, bo poczułem, że to musi zostać powiedziane. – Ja nie zjadłbym dla ciebie tej shrekowej papki, sorry stary. – Skinąłem mu przepraszająco, choć najgorsze jest to, że bym kurwa to zjadł. Zjadłbym dla niego smarka jakiegoś trolla, gdyby od tego zależała nasza znajomość, co za człowiek! – Ale wiesz, mamo, Luke ma dziewięć żołądków, jedna taka papka zabija tylko jeden! – Mówiłem trochę za głośno, co oboje zauważyli.

Luke nieustannie wydawał się dość zestresowany faktem, że jest tam ze mną, ale kiedy to ja zacząłem zachowywać się dziwnie, wzrosła jego pewność. Może to i lepiej?

- Mike ma rację. – Pokiwał głową. – Dlatego właściwie jestem za tymi tacos.

- Możemy skoczyć za chwilę, są całodobowe, co nie raz uratowało nam dupę na gastro.

- Fakt, mamy z Michaelem tradycję nocnego podjadania. – Kobieta poprawiła okulary w grubych, czerwonych oprawkach na nosie, uważniej przyglądając się Luke'owi.

Już wiedziałem co mi powie, gdy zostaniemy sami... Że jest ładny i powinienem go zatrzymać. To byłoby w jej stylu, gdzie przez to zatrzymać rozumiemy wykorzystywać przez dwa tygodnie, by później poradzić sobie ze stratą dwoma szotami jakiejś domowo robionej, smakowej wódki i iść dalej.

- Więc... Co właściwie trzeba zrobić w tym mieszkaniu? – Luke usiadł bardziej prosto, obserwując przygotowane narzędzia. – Na pewno malowanie.

- Tak, poza tym wyburzamy tę ścianę, pod którą siedzisz – oznajmiłem. – Robimy aneks zamiast kuchni, dlatego czeka nas trochę hałasu i nie rozumiem czemu mama zakryła już meble. – Przeniosłem na Karen bardzo wymowny wzrok.

Kobieta westchnęła, uśmiechnęła się z politowaniem, a potem ręką wskazała, byśmy odeszli od stołu. Luke z lekką dezorientacją zrobił to, a ja zaraz za nim, bo nie wydawała się żartować. Odsunęła stół nogą, za nim poszły krzesła; na szczęście nie były to drogie i ciężkie meble. Po chwili natomiast ze stoickim spokojem, w swojej długiej, czarnej, koronkowej sukience, chwyciła za piłę mechaniczną, którą bez zawahania przyłożyła do boku ściany, powodując, że pusta konstrukcja z łatwością zaczęła przyjmować atak, zwyczajnie dając się rozwalić.

Luke otworzył oczy i usta szeroko, ja zasłoniłem lekko swoje, by nie nałapać się pyłu, a mrużąc powieki, pozwoliłem sobie na widzenie tylko części ruchów, jakie wykonywała. Gdy doszła do połowy ściany, siłą wyrwała z niej piłę, a nogą przekopała się na drugą stronę, powodując, że fragment konstrukcji nie upadł, tylko oderwał się od dołu.

- Umn... - Luke zakasłał.

- Mówiłem ci, że mam zajebistą matkę – mruknąłem.

Po kimś musiałem odziedziczyć swoją porywczość w działaniu. Proszę bardzo, każdy Clifford jest trochę nienormalny, a oto przykład.

- Waszym zadaniem jest to wyrównać, no i doprowadzić do takiego stanu, że nie będę się bała, że coś runie mi na łeb w środku nocy.

- E-ehe. – Hemmings znów przytaknął bardzo niepewnie.

Po chwili natomiast zabraliśmy się za sprzątanie gruzów z ziemi i obklejanie reszty pokoju, by z samego rana móc pomalować jak najwięcej, przy okazji wyburzając oraz poprawiając przejście stworzone przez niecierpliwość i zapalczywość Karen.

Dobrze, że sąsiedzi nie zadzwonili na policję przez zaburzanie ciszy nocnej. 

*

- Pamiętam jaki byłem wtedy w szoku... - Nie mogłem powstrzymać śmiechu, próbując przy okazji nie ubrudzić się swoim taco. – I jakaś część mnie wiedziała, że to złe, ale z drugiej strony byłem też pod wrażeniem. Myślę, że wtedy mały Michael postanowił robić notatki!

Luke wpatrywał się we mnie szeroko rozdziawionymi ślepiami. Jedzenie w jego dłoniach zdawało się być takie malutkie i to nie dlatego, że pożerał je w prędkości światła, on zwyczajnie miał wielkie ręce, co zwróciło moją uwagę dopiero wtedy, kiedy dostrzegłem, jak trzyma taco.

Szliśmy wąską, kiepsko oświetloną uliczką przez okolicę, ponieważ postanowiliśmy dać już spokój ledwie zipiącemu pick-upowi, a zniżka w meksykańskim zapowiadała też potrzebę rozchodzenia tego, co planowaliśmy wsunąć. Skoro mieliśmy kisić się w jednym pokoju, czego on chyba jeszcze nie był świadom, potrzebowaliśmy bardzo mocno dać temu żarciu opuścić nasze ciała, w każdej, możliwej formie. Toteż spacerowaliśmy, rozmawiając tak naprawdę ponownie o rodzicach, ponieważ Hemmings nie mógł wyjść spod wrażenia tym, jak Karen lekko i nieumyślnie po prostu zniszczyła ścianę.

- Żebyśmy się dobrze zrozumieli. – Luke miał pełną buzię, dlatego brzmiał zabawnie, przy okazji ocierając rękawem bluzy sos z kącika swoich ust. – Nie radziłeś sobie z angielskim, więc twoja mama, ta sama, która cię urodziła, wykarmiła wychowała, po prostu zerżnęła twojego nauczyciela. – Pokiwałem głową, ponieważ właśnie tak było. – A ty, w wieku ośmiu lat, dowiedziałeś się o tym, przyłapując go w swojej kuchni, bo chciałeś zrobić sobie wagary?

- Dokładnie. – Wzruszyłem niewinnie ramionami. – Pomyślałem sobie wtedy... Woah, mieć tyle mocy w swoich genitaliach. Nie muszę chyba mówić, że angielski zaliczyłem śpiewająco?

- Bo Karen zaliczyła tego kolesia! – Luke niemalże pisnął. – Niesamowite, moja mama zawsze dawała kawę nauczycielom, chociaż częściej to ja ją dostawałem i szedłem taki zawstydzony, choć wiedziałem, że całą klasę to bawi.

Uśmiechnąłem się do Luke'a pocieszająco, a widząc, że skończył jeść, oddałem mu swoje taco, którego nie mogłem już zmieścić. Wziął moją porcję zachwycony, co tylko pogłębiło mój uśmiech. Nie miałem pojęcia, czy jego spust gdzieś się kończy, ale nie zamierzałem nawet pytać, czy czegokolwiek sugerować, bo kwestie jedzenia widocznie stanowiły dla chłopaka jakieś tabu, a nie mogłem nawet zaczynać konwersacji na ten temat, po tym jak oboje napchaliśmy się po brzegi.

- Hej, kawa też jest przekupstwem. – Zrobiłem znaczącą minę. – Czasem trzeba być zwyczajnie sprytnym.

Dotarliśmy do miejsca, gdzie stało kilka domków jednorodzinnych, a także dwie konstrukcje niedokończonych budów. Przez lampki oświetlające ogrody, mogłem lepiej dostrzec profil idącego tuż obok mnie chłopaka, który zaczął rozglądać się z zaciekawieniem. W tle słychać było kojące dźwięki pobliskiego lasu oraz rzeki, która wpływała do jeziora niedaleko. Powietrze pachniało trawą, a wilgoć otoczenia osadzała się na naszych policzkach. Przez chwilę patrzyłem na Luke'a dłużej. Wydawał mi się spokojny, zrelaksowany i bardziej wyciszony, niż kiedykolwiek, mimo zmęczenia spowodowanego wcześniejszym obklejaniem pokoju. Oboje byliśmy ponad wszelką wątpliwość nieświeży, zwłaszcza że na naszych włosach osadził się pył z tynku. Nie przeszkadzało nam to jednak, bo czerpaliśmy satysfakcję z preludium zmęczenia, które miało nadejść jutro, poza tym byliśmy zupełnie sami w ładnej przestrzeni. Pomyślałem sobie, że mógłbym spędzać więcej wieczorów w ten sposób. Zupełnie przeciętnie, ale sam na sam z kimś, kogo towarzystwo mi nie wadziło. Nie czułem, że muszę udawać kogokolwiek, nie grałem w żadnym, ponadczasowym romansie, jak na wszystkich swoich randkach, ani nie starałem się za wszelką cenę, by poprowadzić tę noc do finału w postaci łóżka. Nie był to dla mnie codzienny, bezpieczny grunt, a jednak nie panikowałem. Polubiłem to uczucie.

- Odnośnie mojej mamy – mruknąłem po chwili ciszy. – Zawsze jak tędy przejeżdżaliśmy rano, bo kawałek dalej jest moja stara szkoła, opowiadaliśmy sobie, że kupimy ten dom i połowa jego będzie moja, połowa jej. Niby odpowiada nam małe mieszkanie, bo czego więcej chcieć, jednak mieliśmy plan, by na dole ona otworzyła sklep ze swoimi magicznymi przedmiotami, a na górze ja miałbym salon gier i takie tam. – Wsunąwszy dłonie do kieszeni spojrzałem na budynek. Poczułem wzrok Luke'a na sobie. – Kiedyś wyłamaliśmy z Ashtonem deski z okna, więc potem siedziałem tu godzinami, żeby ominąć PE.

Chłopak zaśmiał się pod nosem.

- Można tu wejść? – Zrobił krok w stronę posesji, a kiedy pokiwałem głową w obie strony, na znak, że trudno powiedzieć, podszedł jeszcze bliżej. – Czyje to w ogóle jest?

- Jakiegoś gościa z Nowego Meksyku, właściwie to pustostan, zostawił to na etapie konstrukcji. – Dołączyłem do Hemmingsa i z ciekawości pociągnąłem za klamkę od drzwi, które były zakluczone. – A co?

- Nic, zastanawiam się, czy można to kupić.

Zmarszczyłem brwi. Nie widziałem go tak zaangażowanego w nic wcześniej. Luke zamiast zrobić to czego się spodziewałem, czyli odpuścić, skoro posesja nie należała do żadnego z nas, ani nikogo z naszych bliskich, zaczął robić obchód, by sprawdzić, czy istnieje jakakolwiek możliwość wejścia do domu. Powstrzymałem śmiech; przypominał mi wtedy dziecko, nie mogące poradzić sobie z ideą, że nie wie, co znajduje się w pudełku, albo za klapą z nalepką czaszki, oznaczającą wysokie napięcie. Dobrze się na to patrzyło, więc wciąż z nonszalancko wciśniętymi w kieszenie dłońmi, podążałem za każdym ruchem Luke'a.

Nie dbał o to, że materiał jego czarnej bluzy ubrudził się od białego pustaka, albo o swoje czerwone trampki obsypane lepkim, wilgotnym żwirem. Wtedy liczyło się tylko okno trochę wyżej, niż na parterze budowli, do którego zadowolony podskoczył, łapiąc się niewykończonego parapetu, co było możliwe, przez usypaną właśnie z jasnego piasku górkę. Przewróciłem oczami.

- Myślisz, że wejdę tam za tobą?! – zawołałem.

- Wciągnę cię.

Aż rozchyliłem wargi widząc, że podciąga się na sile własnych ramion, przy okazji podratowując ten ciężar nogami ułożonymi do ściany. Dość niezdarnie wdrapał się na parapet, przy okazji wydając ze swoich ust świst niewielkiego trudu. Kiedy sam wspiąłem się na górkę żwiru, patrząc po Luke'u już totalnie z dołu, on zadowolony majtał nogami w powietrzu.

- Nie znałem cię od strony Spidermana – mruknąłem i stanąłem na palcach, wyciągając do niego rękę.

Luke pochylił się od razu, wcześniej posyłając mi zaczepne spojrzenie za tamten komentarz. Ująłem jego dłoń, drugą ręką chwytając się tak jak Hemmings wcześniej parapetu. Odrobinę się skrzywiłem, bo sam nie byłem taki silny jak on, a gdy moja noga zaczęła się ześlizgać z płaskiej ściany, Luke mocniej złapał mnie za drugą rękę. Gdybym spadł, najwyżej coś bym sobie złamał. Nie było tam aż tak niebezpiecznie, aczkolwiek wciąż, takie zabawy wydawały się łatwiejsze kiedyś, teraz były wyłącznie urozmaiceniem i wprowadzeniem jakiejś estetyki, przynajmniej dla mnie. On wydawał się zachwycony, zwłaszcza stając naprzeciw wielkiej, otwartej przestrzeni ciemnego, ani trochę niepowykańczanego pokoju, kiedy oboje mieliśmy już stateczny grunt pod nogami. Otrzepałem swoje ubrania. 

Nie włamałbym się dla nikogo innego do opuszczonego domu przez okno na pierwszym piętrze. No chyba, że ten ktoś oferowałby mi trawkę i picie drinków za darmo.

- Kocham takie miejsca – wyznał Luke z zachwytem obserwując pustkę wokół. Bez zastanowienia, czy oczekiwania na moją aprobatę, ruszył przez miejsce na drzwi, by sprawdzić ułożenie wewnętrzne budynku.

- Tak?

- Mhm, lubię wszystko, co wydaje się być tajemnicą, ale z reguły tego nie drążę. Dziś mnie naszło.

Echo naszych głosów mieszało się ze sobą. Czułem zapach podobny do tego, który pozostał w moim mieszkaniu po wyburzeniu ściany. Pod nogami mieliśmy prawdopodobnie beton, cokolwiek wylewa się przed położeniem kafelek, lub paneli. Na dole natomiast, gdzie szło się rusztowaniem, dostrzegłem butelki po wódce, puste paczki chipsów i zarośnięte mchem ściany. Tam nie było podłogi, a jedynie piasek, w którym co kawałek pojawiał się jakiś chwast. Zmarszczyłem czoło, kiedy przeleciałem wzrokiem po górze, szukając Luke'a, który próbował zbadać stabilność rusztowania jedną nogą.

- Nie właź tam, do cholery! – krzyknąłem za nim, a podbiegając złapałem go za ramię. – Widziałem balkon z dołu, możemy sobie na nim posiedzieć, co ty na to?

- Okej, okej. – Rozchichotany chłopak wrócił się pod wpływem mojego gestu. – Spokojnie, praktycznie wychowałem się na budowie przez tatę.

- Twój tata, by cię zjebał, że nie masz kasku i włazisz na zagrzybiałe rusztowanie na cudzej posesji!

- A co? – Uniósł jedną brew. – Teraz ty jesteś moim tatą?

- Chciałbyś – prychnąłem i nie puszczając jego przedramienia, poprowadziłem Luke'a przez korytarz na górze, do kolejnych, nietkniętych dalej, niż surowy etap pokoi.

Zdecydowanie mnie zaskoczył, ale w ten dobry sposób, dlatego odrobinę się rozluźniłem i pozbywając się blaszanej maty przykrywającej wyjście na balkon, puściłem chłopaka przodem. Wtedy zaparło mi dech w piersi, bo dom miał cudowny widok na jezioro, a cała okolica ginęła w strukturze drzew składających się na niewielki lasek. Chętnie zamieszkałbym z takim widokiem. Jemu też się podobał, bo Luke bez zawahania stanął przy balustradzie, oblizując dolną wargę, a wraz z nią swój kolczyk. 

Miałem do niego wtedy wyjątkową słabość.

Po chwili zasiedliśmy na ziemi pod ścianą i z tej perspektywy podziwialiśmy krajobraz. Wsunąłem sobie do ust papierosa, Luke wyciągnął dłoń, bo też chciał zapalić, dlatego uzupełniłem swoje wargi o drugą fajkę, zapalając je obie na raz. Czujny wzrok Hemmingsa spoczął na moich gestach, a widząc jak podaję mu zawiniątko, przełknął ślinę. Ułożył usta na filtrze, który ja miałem przed chwilą w swoich. Żaden z nas nie był tragicznie nałogowym palaczem, ale istniała jakaś wyjątkowość w tym, gdy paliliśmy ze sobą. Niby wszystko co robiliśmy razem zaczynało nabierać znaczenia. 

Chłodny wiatr smagał moje ciało, a zatem założyłem kaptur na głowę, Luke powtórzył moje ruchy, koniec końców podciągnąwszy jeszcze kolano pod brodę. Musieliśmy wyglądać jak prawdziwi buntownicy z okna sąsiadów, zwłaszcza że wciąż pozostawaliśmy ozdobną częścią porzuconej konstrukcji.

- Mam tak, że lubię żyć w marzeniu – powiedział wreszcie Luke przerywając naszą wspólną ciszę. – Przynajmniej przez większość życia snuję różne historie w głowie i żywię do nich szczersze uczucie, niż do wszystkiego, co mnie otacza, jakbym dotychczas umiał romantyzować tylko fikcję.

Obróciłem głowę w jego stronę, nieustannie opierając ją o ścianę za nami. Jedną ręką trzymałem fajkę, a drugą położyłem przy swoim udzie, to znaczy bliżej dłoni Luke'a. Nie wiedziałem, czy się zorientował, iż to zrobiłem w pierwszej kolejności, czy raczej nic nie poczuł. Ja sam miałem trudność z określeniem, czy chciałbym złączyć nasze palce, czy raczej wolę tworzyć napięcie poprzez nieznaczne, trudne do interpretowania przez pryzmat emocjonalny ruchy.

- Kiedy spotykam się z ludźmi udaję, że gram w oscarowych filmach.

- Matko, nie idź na randkę jako Joker. – Luke zrobił wielkie oczy, również obracając głowę w moim kierunku.

Wtedy poczułem nasze wspólne zmęczenie, a jednak nie było ani tak późno, ani tak źle z nami, żebyśmy mogli podważać użyteczność naszych gestów, czy słów.

- Joker nie był takim dobrym filmem – szepnąłem, bo w tej samej chwili mogłem uzyskać jego aprobatę, ale też zrzucić bombę.

- Wiesz... Obejrzałem połowę, potencjalnie niebeznadziejne kino, to nie jest mój typ kina, raczej preferuję gnioty, mózg mi wtedy odpoczywa. – Pozostawiając papieros pomiędzy swoimi wargami, Luke przyłożył palce do skroni, imitując gest wybuchającej głowy, drugą rękę natomiast, troszeczkę przysunął do tej mojej, więc dotykaliśmy się bokami dłoni, aczkolwiek myślałem tylko o tym, jak on ładnie wygląda paląc jedynie za pomocą swojej buzi.

- Skoro oglądasz gnioty, jaką fikcję sam tworzysz, hm? – szepnąłem.

- Och... Chujową. – Luke zaczął się śmiać, a ja zaraz za nim. Nie umieliśmy przeprowadzić kompletnie poważnej, dojrzałej i głębokiej rozmowy, nawet na całkiem ładnym tle, z rozgwieżdżonym niebem nad nami. – Dobra, nieważne... W sensie... - I znów parsknęliśmy. – Trudno to wytłumaczyć, Mike.

- Spróbuj, słucham cię.

- Wiem i to mnie przeraża. – Wypuścił powietrze wraz z dymem ze świstem, wykruszając żar palcem wskazującym i kciukiem. – To, że ty naprawdę mnie słuchasz i do tego słyszysz. – Dalej tak po prostu na niego patrzyłem, by nie przestał się otwierać. – Moja fikcja raczej jest jak... Pewnego dnia będę bardzo szczęśliwy, będę miał to czego zapragnę i w ogóle będę wiedział czym jest ta rzecz. Póki co to okres przejściowy, on nie ma znaczenia, w końcu uwolnię się od uprzedzeń i... - Wzruszył ramionami. – Zacznę żyć. Jakby... Naprawdę czasem czekam jeszcze na ten list z Hogwartu, albo że w naszej czasoprzestrzeni pojawi się ktoś, kto powie: „Luke, musisz uratować świat", a ja będę jak: „wiedziałem, że ta chwila kiedyś nadejdzie!", co jest złym nastawieniem, ponieważ wybrańcy nigdy nie chcą być wybrańcami, ja tam bym chciał, chociaż wstyd się przyznać.

- Nie, coś ty, też chciałbym być wybrańcem. – Zrobiłem minę pełną uznania, bo do takich dziecinnych marzeń trudno się przyznać w momencie twojej egzystencji, kiedy każdy oczekuje, że będziesz mieć cele, nie marzenia, najlepiej rozpisane na kartce oraz w excelowskich słupkach.

- Wiesz, chciałem wsiąść w samochód wtedy, pojechać w podróż i takie tam, bo będąc samemu ze sobą, przy okazji różnych sytuacji, miejsc i osób, poczułbym, że to jest historia o mnie, że moje życie dotyczy mnie przede wszystkim, a nie stanowię narratora, czy tło dla innych ludzi. Plus, już abstrahując od nużących smętów, jakie ci zapodaję non stop. – Powstrzymałem śmiech, bo ważnym było, że to zauważył. – To byłaby przygoda, coś szalonego, no błagam!

- Czy ty wiesz jak bolałyby cię wtedy plecy? – Sprowadziłem go trochę na ziemię, co zrobiłem z czystej złośliwości. – Ale cię rozumiem, prawdę mówiąc, chciałbyś dać się wyszumieć swojemu wewnętrznemu dziecku.

- Chyba. – Luke oblizał usta znów, a potem przeczesał włosy palcami. – Te włosy... Ten kolczyk... Czuję się inaczej, niż zawsze.

- Lubisz się takiego? – zapytałem, choć wydawało mi się, że Hemmings ma coś jeszcze do powiedzenia. Zmarszczył jednak brwi na to co padło.

- W sensie?

- Czy podobasz się sobie taki?

- Hm... A tobie się podobam taki? – Uśmiechnął się w taki sposób, że nie wiedziałem, czy żartuje, czy naprawdę chce wiedzieć.

- Podoba mi się twoja energia w tej chwili, jesteś trochę dekadencki, ale też poniekąd wyzwolony. Podobało mi się, jak rozmawialiśmy o New Girl przez połowę drogi na tacos i wkręciłeś się tak bardzo, że nie usłyszałeś, że nie widziałem więcej, niż trzy odcinki... Podobasz mi się... - Uświadomiłem sobie, jak brzmi to wszystko, co opuszcza moje usta, dlatego sam odrobinę się speszyłem, choć nie skłamałem ani trochę mówiąc o tym, że Luke mi się zwyczajnie podoba.

Nie musiałem mieć z nim niczego głębszego, niż to co wtedy, by móc stwierdzić, że jest śliczny i całkiem słodki, poza tym rzeczywiście czułem się, jakbym znalazł przyjaciela.

Poczułem jak chłopak gładzi małym palcem wierzch mojej dłoni, dlatego przeszedł mnie dreszcz. Nasze głowy były bardzo blisko siebie, wydawało mi się, że to do czegoś zmierza, ale obróciłem swoją w stronę jeziora, bo nie chciałem powtórki z tego, co zaszło wcześniej pod prysznicem. 

- Lubię się w blondzie – powiedział wreszcie, chrząkając przy okazji. Też obrócił głowę i nagle przestał nawet głaskać opuszkiem palca moją rękę, dlatego złożyłem je obie, bo zrobiło mi się trochę głupio. – Ale chciałbym taki jaśniejszy, może nie na poziomie Draco Malfoya, ale wiesz, jaśniejszy niż mój. Kolczyk może zostać na jakiś czas. – Wzruszył ramionami. – Najbardziej to bym chciał, względem samego siebie, okraść twoją garderobę.

Zaśmiałem się szczerze, bo znów mnie zaskoczył.

- Da się zrobić, ale nie wiem jaki będzie stosunek moich koszul do twoich barków.

- Mam nadzieję, że pozytywny, bo nie zamierzam też nosić czegoś, co nagle się rozepnie w środku dnia, boże to byłoby w moim stylu, Lisa pewnie by powiedziała coś jak „więcej tych batonów" – sparodiował jej głos, a mnie zrobiło się przykro, trochę źle, może nawet się zirytowałem, bo co to przepraszam miałby być za komentarz?!

- Luke, pójdziemy na zakupy – powiedziałem wreszcie. – Serio pójdziemy razem na zakupy!

- Możesz czasem skończyć wyrąbany bardziej, niż kiedykolwiek, bo potrafię przeistoczyć się w demona, zwłaszcza w lumpeksach. – Zrobił znaczącą minę, dlatego obróciłem głowę zachwycony tą informacją.

Wyciągnąłem do niego pięść, byśmy mogli przybić żółwika, na znak, iż posiadamy umowę, na podstawie której czekał nas wspólny trip po lumpeksach.

Opuściłem na moment powieki oddychając głęboko, rozkoszowałem się wręcz tą chwilą, bo wydawała mi się naprawdę jedną z przyjemniejszych w moim życiu. Zrobiłem się zmęczony, a zatem dość niepewnie oparłem skroń o ramię Luke'a.

- Mike – mruknął.

- No?

- Śmierdzę robotą, pyłem i sosem meksykańskim.

- I Hugo Bossem, co z tego? – Podniosłem na niego wzrok, nie odsuwając się ani trochę. – Chyba, że nie mam...

- Nie, jeśli ci to nie przeszkadza...

- Śmierdzę tak samo. – Zrobiłem znaczącą minę, stanowczo przysuwając się bardziej, co zszokowany Luke odebrał dość pozytywnie, bo sam objął mnie ramieniem.

- Nie, ty używasz Paco Rabanne.

- O, znasz moje perfumy. – Poruszyłem brwiami poprawiając się trochę.

Na filmach to wygląda bardzo ładnie, gdy jeden bohater po prostu przytula drugiego ramieniem, ale w rzeczywistości ta pozycja nie jest aż tak wygodna, zwłaszcza, że różnica wzrostu pomiędzy mną, a Lukiem wcale nie była duża. Dlatego wierciłem się przez chwilę, chcąc znaleźć sobie miejsce, on sam się przestawiał. Wyszło na to, że Luke podkurczył do połowy obie nogi, a ja położyłem się na plecach, czyli twarzą do jego buzi, na jego brzuchu. Koniec końców Hemmings zjechał bardziej po ścianie, tym samym byłem bliżej jego brody, ale ta pozycja okazała się ostateczną, w której utkwiliśmy na dłuższy moment i bardzo mi odpowiadała.

- Chcesz... - Uniósł lekko dłoń. – Chcesz, żebym pogłaskał cię po włosach? Ty robiłeś to mnie ostatnio i... - Skinąłem, więc Luke wplótł palce w moje kosmyki z ewidentnym wyczuciem, jakby badał teren na ile lubię siłę w czułościach. Nie wiedziałem tego, bo raczej nie zaznawałem takich czułości. – Matko, twoje włosy są serio suche.

- Mhm, spieprzaj, jak rozjaśnię twoje, to też będziesz miał siano.

- Nie, albo w połowie nie, mam tyle produktów do włosów, że prędzej ty wyłysiejesz, niż ja będę wyglądał jak tleniona blondyna.

- Będziesz tlenioną blondyną. – Pokazałem mu język. – Mówiłeś, że najbardziej lubisz się w takim kolorze, to taki zrobimy. – Poczułem się ponownie dość nieswojo z tymi czułościami, a zarazem bardzo dobrze, dlatego aby pozbyć się trochę dziwnego uścisku w brzuchu, pogłaskałem pierś Luke'a równie troskliwie. Niby miałem mu to przekazać. 

- Nie wiem... W sensie, a jeśli będę wyglądał źle?

- To zrobię cię na łyso, to tylko włosy, wyluzuj.

- Łatwo ci mówić, kiedy twoje trzymają się jakoś po tych wszystkich kolorach. Wszyscy zawsze mi mówili, że mam najśliczniejsze włosy na świecie, jak się urodziłem ponoć nie byłem łysy, więc teraz miałbym być łysy?!

Zacząłem się śmiać z jego oburzenia. Patrzyłem na Luke'a od dołu, przy okazji zastanawiając się jakby to było, gdybyśmy mogli częściej spędzić ze sobą czas sam na sam w ten sposób. Nieustannie widywaliśmy się nocą, jakbyśmy coś ukrywali, albo dopiero wtedy pozwalali sobie na przeistaczanie się w nasze prawdziwe formy: dość nieporadnych, ale całkiem uroczych gości, gdzie na co dzień on taranował ludzi podczas gdy w futbol, a ja łamałem serca zarabiając na tym pieniądze.

- Kiedyś... - Próbowałem powstrzymać śmiech, ale samo to wspomnienie było głupie, aż wstałem z niego, zatem Hemmings przestał mnie głaskać, jednak nie był zawiedziony, bo chyba zorientował się, że to będzie dobra historia. – O Chryste... - Odkaszlnąłem. – Mój... Jakby to nazwać, chłopak z którym kręciłem i sypiałem jednocześnie, ale on też był moim tak trochę... Prześladowca to mocne słowo...

- Michael? – Uniósł jedną brew.

- Luke? – Powieliłem jego mimikę. – Byłem jedynym, gejowym dzieciakiem w swoim liceum, spodziewasz się, że mnie kochano i wielbiono? Jeszcze z tym nastawieniem? – Skrzywił się lekko. – Nie wspominam tego źle, chciałem opowiedzieć ci o tym, że kiedyś Chad wkleił mi gumę we włosy, dlatego musiałem obciąć się na bardzo krótko. Pofarbowałem się na zielono, wyobraź sobie, a że to był moment, w którym trochę kręciliśmy, pieprząc go ubierałem perukę.

- Ja nie wiem co mam powiedzieć, przepraszam – wyznał zupełnie poważnie z rozchylonymi ustami. – Mike...

- No co?! – jęknąłem śmiejąc się z tego. – Widzisz, dlatego nigdy nie randkuję na poważnie i żeby być w związkach, moje crushe to toksyczni faceci myślący, że są totalnie hetero. Chad teraz spodziewa się dziecka, wyobraź sobie.

- O kurwa. – Luke podrapał się po karku, a mnie zrobiło się głupio, gdy opowiadałem tę historię, bo rzeczywiście, ktoś kto mnie wtedy nie znał, albo mojej drogi od szkoły średniej do tego, czym byłem wówczas, mógł uznać opowieść o gumie oraz perukach za bardziej smutną, niż zabawną. Dla mnie była... Absurdalna.

- No... Także powiedzmy, że zauroczenia to moja kiepska rzecz, ale hej, każdy przechodził przez beznadziejnego crusha, który nie miał prawa bytu, co? Opowiedz mi o swoim, najgorszy twój crush. – Uśmiechnąłem się, nieustannie siedząc naprzeciw trochę zmieszanego Luke'a. – No i co najgorszego zrobiłeś dla tej... Dziewczyny? Osoby?

Zapadła między nami chwila ciszy. Chłopak siedział w zamyśleniu patrząc na mnie jakby nie umiał odnaleźć żadnych, adekwatnych słów, dlatego poklepałem lekko jego kolano, chcąc go ośmielić.

- Umn... Opowiem ci o swoim najdziwniejszym crushu, ale to musi zostać między nami.

- Wszystko co mi mówisz zostaje między nami. – Uniósł jedną brew. – Powiedziałem jej tylko o kwiatach!

- Dobra, dobra, spoko... - Przeciągnął się, a potem podrapał po policzku. – Calum i Craig, ten wiesz który, od sera. – Wskazał na mnie, więc przytaknąłem. – No, oni wyszli z szafy. – Poprawiłem się aż, gdyż zapowiadało się dobrze. – Siostra Caluma była wniebowzięta, bo założyła się o to ze swoimi znajomymi. Zaprosiła nas wtedy do Hoodów, kiedy nie było ich rodziców na oglądanie serialu. Nie wiedziałem czemu mnie uwzględniła, ale uznałem „okej, niech będzie". W sumie z reguły widywaliśmy się w takim gronie.

- Mhm... - Nie byłem pewny, czy to zmierza do Caluma, Craiga, czy raczej Mali, to znaczy siostry tego pierwszego, a zatem słuchałem uważnie.

- Włączyła nam Queer as folk, wiesz co to jest? – Pokiwałem głową, próbując powstrzymać parsknięcie. Skrótowo, dla tych co nie wiedzą: serial o grupie homoseksualnych przyjaciół, próbujących odnaleźć się w dorosłym życiu, tacy Friendsi, ale o gejach, gdzie zamiast głównego, beznadziejnego romansu Rossa i Rachel, pojawia się historia trzydziestolatka z moim podejściem do spraw erotycznych oraz związków i siedemnastolatka zakochanego w nim po uszy. – No... Więc oglądaliśmy ten serial i nie wiedziałem o co mi chodzi, ale za każdym razem gry Brian – wspomniany trzydziestolatek – pojawiał się na ekranie, dostawałem wewnętrznego pierdolca. Takiego chujoskrętu wręcz. Proszę, oto mój najgłupszy, najbardziej toksyczny crush. – Luke schował twarz w dłoniach.

Po pierwsze, nie miałem pojęcia czy powinienem czuć się urażony, ponieważ dość utożsamiałem się z tym bohaterem, a po drugie musiałem przewrócić oczami, gdyż nie o taką historię mi chodziło.

- Luke... - mruknąłem. – Kto nie kocha Briana Kinneya, ten nie ma gustu, każdy go kocha. – Westchnąłem. – A po drugie, chodziło mi o prawdziwego crusha, kogoś z realnego życia...

- Wiesz, to jest trochę mój problem, o którym ci powiedziałem, nie czuję do realnych ludzi tych rzeczy, co do Briana Kinneya. – Założył ręce na piersiach, jego policzki zalał jeszcze większy rumieniec, jakby chciał się bronić, dlatego uśmiechnąłem się pod nosem.

- Och, na pewno ktoś był! Chociażby w podstawówce, albo na jakiejś kolonii...

- Nie. – Pokręcił głową.

- Skarbie...

- Michael, co chcesz usłyszeć?! – Tego wybuchu się nie spodziewałem.

Za nami wciąż było widać piękne jezioro, nieustannie znajdowaliśmy się na balkonie cudzej, niewykończonej konstrukcji budowlanej, a moje serce zaczęło bić zdecydowanie szybciej, niż powinno, kiedy zorientowałem się, że Hemmings wręcz zapłonął.

- Umn... - Przełknąłem ślinę.

- Powiedz mi, czego oczekujesz, skoro doskonale wiesz, co powiem...

- Nie wiem – przerwałem mu. – Gadamy sobie, śmieszkujemy, opowiedziałem ci o moim traumatycznym upokorzeniu, jest miło – nie powiedziałem tego z wyrzutem, czy cokolwiek, zwyczajnie zaznaczyłem ten fakt. – Możemy zmienić temat, albo...

Luke ponownie skrzyżował ramiona i zaczął obserwować mnie w taki sposób, że jego śliczne, błękitne oczy wydały mi się całkiem zaszklone. Jakby nagle dostał gorączki, co tylko dodawało mu niesamowitego uroku. Wypalał wzrokiem dziurę w mojej buzi, bardzo mocno chciał zdobyć się na wyznanie, więc sam przestałem mówić i odważyłem się spojrzeć prosto w oczy chłopaka, oczekując, iż zrobi to pod presją.

- Ty jesteś moim beznadziejnym zauroczeniem – wyszeptał wreszcie, a moje serce przestało bić na parę sekund. Otworzyłem usta, ale teraz nie tyle się wstrzymałem, co nie umiałem nic mu odeprzeć. – Chciałbym, żeby było inaczej, ale nie jest.

- O-okej – mruknąłem.

Wielokrotnie słyszałem, albo czytałem, że ktoś mnie kocha, czy sądzi, że jest we mnie zakochany. Żadna z tych osób nie miała podstaw, aby tak twierdzić; śmieszyło mnie to, przyprawiało o przewracanie oczami. Z Lukiem było inaczej, ponieważ powoli budowaliśmy jakąś relację opartą na słuchaniu siebie nawzajem, wzajemnym zrozumieniu i akceptacji, coś czego się wystrzegałem, ale zarówno chyba potrzebowałem, by podstępem mnie zaszło, bo czułem się wtedy bardzo na miejscu, choć ponad wszystko nie powinienem. 

Moja ręka zadrżała, zacząłem panikować, co miałem mu na to powiedzieć innego, niż „okej"? Luke dalej nie spuszczał ze mnie wzroku, ja swoim zacząłem błądzić po jego nosie, ustach, szyi, aż wreszcie też dłoniach, których palcami się bawił.

Nie znałem uczucia gorąca, jakie przeleciało przeze mnie od przełyku, przez żołądek do podbrzusza, aż w końcu nawet pięt. To nie było podniecenie, raczej coś z nim zmiksowane tylko w celu rozsypania mojej stabilności.

- Przepraszam, że to powiedziałem, nie powinienem. – Skulił się wręcz obejmując swoje kolana, bo nie uzyskał ode mnie żadnej odpowiedzi. – Cholera... Głupio mi.

- Nie! – Wyciągnąłem do Luke'a rękę. – Ludzie na mnie lecą, to dość normalna rzecz. – Próbowałem włożyć jakąś maskę, chociaż jedną ze wszystkich, które miałem, ale nie zabrzmiałem zbyt pewnie. – Prawda jest taka, że zaskoczyłeś mnie trochę, może nie tym, jak się czujesz, ale tym, że to powiedziałeś i... Jest prawdopodobieństwo, nie, inaczej. – Westchnąłem. Znów zaczęły pocić mi się dłonie. – Też mi się podobasz, serio – wydusiłem z siebie wreszcie.

Luke podniósł na mnie wzrok, ja wciąż patrzyłem na niego. Dlaczego oboje to powiedzieliśmy i to jeszcze tak nieudolnie?! Zrobiło mi się niedobrze. Po pocałunku miało być niezręcznie? O nie, teraz dopiero zapowiadała się żenada!

Jednakże on się uśmiechnął, leciutko kopnął podeszwą buta podeszwę mojego i z cierpliwością położył policzek na materiale swoich spodni, obserwując jak coraz bardziej tracę panowanie nad sytuacją. Odebrał mi je! On... On wiedział co dalej?!

Nienawidzę futbolistów, nienawidzę ich! A mimo to odwzajemniłem uśmiech.

- Napisałem do ciebie wiadomość po tym co się stało, ale ją skasowałem. Prawda jest taka, że to był dobry pocałunek, nie żaden błąd. – Zmarszczyłem brwi, kiedy zaczął mówić. – Ale za bardzo się boję i nie chcę w to tak zaangażować, nie mogę, nie powinienem... Wiem, że ty też tego nie zrobisz, bo nie bawisz się w miłostki. – Oblizał usta. – Ale mamy coś, co powoli wykańcza i mnie, i ewidentnie ciebie, dlatego chciałbym tego spróbować, jeżeli ty też.

Nie, poprawka, nienawidzę Luke'a Hemmingsa, bo cholernie dobrze to ujął i sobie wymyślił. Ja nie potrafiłem, a powinienem. On naprawdę miał wtedy panowanie nade mną oraz nad całą tą sytuacją. Potrafił wypowiedzieć składne zdania, coś mi zaproponować, a mój oddech nie chciał się wyrównać, jakbym stracił kontrolę nad całym systemem.

- To znaczy... - wydukałem. – Czekaj, o co ci teraz chodzi, jak spróbować? – Starałem brzmieć względnie najbardziej poważnie.

Doskonale radziłem sobie z facetami... Na których mi ani trochę nie zależało. 

- No wiesz. – Spojrzał mi na usta. – Przez ten weekend, chciałbym cię całować i spać z tobą w jednym łóżku, a potem wrócilibyśmy do swojego życia, moglibyśmy dalej się przyjaźnić, bo ja nie... Nie chcę, to znaczy, to jest dla mnie epizod, na pewno, a ty... Ty jesteś sobą i nie zamierzam cię zmieniać, ani naprawiać.

Wstrzymałem oddech na moment. To niesamowite, moc genitaliów naprawdę odziedziczyłem po Karen! Wtedy byłem przekonany, że chodziło mi tylko o frustrację, ponieważ nie mogłem go mieć, a nagle on sam otworzył się i powiedział wprost, iż tylko fizyczności ode mnie oczekuje. Po weekendzie moglibyśmy zacząć jeszcze raz, jako zupełnie nowi ludzie, jako kumple, którzy się wspierają, ale nie chcą ze sobą więcej spać, bo pozbyli się napięcia!

Poderwałem się na kolana i w ten sposób podszedłem do Luke'a, który dalej siedział przytulony do swoich nóg. Przełknąwszy ślinę, dotknąłem jego ramienia, a on rozluźnił własny uścisk, pozwalając bym uniósł jego podbródek. Oczy chłopaka błyszczały, policzki miał różowe, a nos troszkę zmarznięty. Był niewiarygodnie śliczny. Nie myślałem zatem dłużej, tak jak lubiłem i potrafiłem najlepiej, złączyłem nasze wargi w dość namiętnym geście, ale tym razem on nie oddał go od razu, odwracając głowę na bok. 

Zmarszczyłem brwi, przecież sam chciał się całować!

- Hej? – szepnąłem opierając czoło na skroni Luke'a, który położył obie dłonie na mojej tali, sprawiając, że dość automatycznie usiadłem na jego nogach, które rozprostował.

- Powoli – wyszeptał ponownie obracając się tak, że nasze nosy się otarły. Zaschło mi w gardle, kiedy czując jego oddech na swoich ustach, byłem w stanie jedynie leciutko polizać dolną wargę chłopaka. – Powoli, z czułością... Dobrze? – Podniósł wzrok, a przez bliskość czułem jakby błękit jego oczu mnie wręcz pochłaniał. - Potrzebuję czułości. 

- Mhm... - Położyłem obie dłonie na policzkach Luke'a.

Oddychałem przez usta, wciąż siedziałem na nim okrakiem, byłem na górze, ale w jakiś pokrętny sposób zdominowało mnie to rozpraszające, niesamowite uczucie, które kazało mi wręcz pomrukiwać, gdy tylko byliśmy w tym usytuowaniu.

Luke musnął moją górną wargę, na co opuściłem powieki, jedną ręką przesuwając w jego włosy. Założyłem mu kaptur, a on założył mi mój. Podkurczył trochę nogi, więc byłem jeszcze bardziej na nim i jeszcze bliżej... Nie wiedziałem jak on się z tym czuje, a chciałem, bo mnie... Mnie te czułości sprowadziły mentalnie na kolana i to w taki sposób, jakiego się nie spodziewałem.

Ale jasne... Po weekendzie będzie wszystko w porządku!

________________________

kto się nie spodziewał pije 5 szotów pod rząd! wszyscy nawaleni? ;) 

nie no, żartuję. mam nadzieję, że rozdział się wam podobał i jesteście ciekawi, jak to między nimi będzie się dalej rozwijać. chciałam dać im moment na koniec weekendu początkowo, ale imagine jaki ten remont, to malowanie i w ogóle ta noc... jakie to będzie super cute, gdy oni będą na etapie udawania, że mogą się tylko całować, może coś więcej..... (nie wiem, nic nie mówię), a potem wrócić do codzienności, gdzie mike randkuje, a luke udaje, że wcale nie zdradził lisy. jqkby... nie popieram ich zachowania, żeby było jasne, ale co to by było za opowiadanie, gdzie wszystko byłoby cacy stuk stuk, a bohaterowie niepogubieni. 

no...

koniecznie dajcie znać,

all the love xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top