Rozdział 1


Pomieszczenie wypełniała delikatna muzyka, otulająca każdy mebel, każdą drobinkę kurzu i każdy promień słońca wpadający przez uchylone lekko okno. Smyczek głaskał delikatnie struny wysłużonego instrumentu, postępując według woli dłoni, która go trzymała.
Była to dłoń duża, smukła, delikatna i blada. Mogłaby należeć do jakiegoś zadbanego bogacza a nawet hrabiego. Tymczasem właściciel ręki był ledwo mieszczaninem, mimo iż jego wygląd mówił całkiem inaczej. W jego postawie wyczuwało się wyższość, spojrzenie było lodowate i dumne, a podbródek wysoko uniesiony, świadczący o dużej pewności siebie. Wszystko to dodawało wdzięku do arystokratycznych rys; mocno zaznaczone kości policzkowe, podłużna twarz oraz zmierzwione czarne loki, okalające delikatnie czoło grajka. Blada nieskazitelna cera niemal lśniła w półmroku, jaki go otulał.

- Sherlock!

Mężczyzna szybko odłożył skrzypce i zerwał się z miejsca. Teraz można było dokładnie ujrzeć jego strój, lekko nadgryziony zębem czasu, ale zadbany w miarę możliwości, oraz odczuć wysokość.
Młodzieniec pognał korytarzem starego domu w stronę uchylonych drzwi sypialni. W środku na łóżku leżała zmizerniała postać kobiety. Jej ciemne długie włosy opadały na poduszkę, a na czole lśniła rosa. Uśmiechnęła się na widok przybysza i przywołała go do siebie dłonią.

- Chodź, chodź! Przecież wiesz, że nie zarażam. Lekarz tak powiedział.

- Kto ich tam wie, tych lekarzy - prychnął Sherlock, kucając przy łożu dziewczyny. Wyciągnął tą samą dłoń, którą jeszcze przed chwilą grał tak piękne melodie, i ścisnął mocno wątłą rękę chorej.

- Musisz napisać jakiś nowy utwór, braciszku - odezwała się słabo - Ten już mi się znudził.

- Napiszę całą operę, jeśli dzięki temu wyzdrowiejesz - uśmiechnął się ciepło Holmes i delikatnie ucałował siostrę w policzek, wilgotny i zimny - Wiesz, że jutro jadę?

- Praca?

- Tak.

- Nie nadajesz się na służącego. Może uda ci się tam zagrzać miejsce na jakieś 3 miesiące, ale tylko dlatego, że masz gładką gadkę.

- Siedź cicho, Eurus. Potrzebujesz leków, a z gry na skrzypcach nie uzbieram odpowiedniej sumy - mówi cicho brunet, spuszczając głowę - Przełknę gorycz, dumę schowam w swoją dziurawą kieszeń kamizelki i będę potulnie sprzątał dom jakiejś nadętej rodziny. Postaram się unikać wygłaszania na głos moich dedukcji i tym razem nie rozbiję żadnej nowobogackiej rodziny.

Kobieta zaśmiała się cicho, co przyniosło ulgę jej sfrasowanemu bratu. Wyjęła swoją dłoń z uścisku jego i przejechała palcami po wklęśniętym policzku brata.

- Pilnuj się braciszku i wróć do mnie jak najszybciej.

- Oczywiście. Znaczy i tak musiałbym wrócić, bo nie darowałbym sobie, gdybyś wyzdrowiała pod moją nieobecność - zażartował - Pamiętaj, że musimy się jeszcze zmierzyć w pojedynku.

- Ha! Polegniesz, Holmesie!

- Szczerze wątpię.

Sherlock wstał i kiwnął głową do Eurus, która wykonała pod pościelą ruch, jakby dygnęła grzecznie. Mężczyzna obrócił się i wyszedł z sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi. Kiedy oddalił się z powrotem do swojego pokoju, jego maska obojętności, podobna do antycznego posągu, zniknęła. Malowały się tam takie emocje jak strach, gniew i bezsilność wobec losu, jaki każdemu potrafił zgotować coś zgoła innego, niż mu by się należało.
Zerknął smutno na malutką walizkę, w której zmieścił cały swój dobytek: parę pogniecionych koszul, trzy ciemne kamizelki, dwie pary spodni i jedna książka. Skrzypce zostaną tutaj, w domostwie rodziców.
Smutna to rzecz, zostawić w domu to, co najcenniejsze.

***

dwa dni później

Pozostawiając za sobą brudne ulice centrum Londynu, znalazł się na obrzeżach miasta.
Powietrze wydawało się tam lżejsze i delikatniejsze, wiatr wiał inaczej niż między zniszczonymi kamienicami. Tam po prostu dął i podrywał ze sobą nieliczne śmieci. Tutaj zaś układał kompozycje, przygrywał sam sobie. Wysokie soczyste trawy falowały, przypominając bezkresne zielone morze. Gdzieś w tych wodach pływały czerwone maki, poddając się całkowicie woli Zefirka. Na polach stały samotne brzozy, majestatycznie wyciągając się w górę i wygrzewając w słońcu.
Sherlock zmrużył delikatnie oczy i poprawił uchwyt swojej walizki. Wieś do której przybył, okazała się być większa, niż sądził. Domy bogaczy znajdowały się niedaleko siebie, tworząc okrąg wokół fontanny, gdzie rozbił się targ. Wszędzie dookoła odchodziło mnóstwo uliczek, prowadzących na pola i do pobliskiego lasu. Mnóstwo ludzi rozmawiało, przekrzykiwało się i licytowało.
Holmes zdołał przecisnąć się przez całą ludzką masę i podszedł do policjanta, stojącego pod jedną z lamp.

- Witam szanownego pana. Wie pan może, gdzie znajdę domostwo doktora Watsona? - spytał brunet szybko, pokazując, że mu się spieszy. Nie lubił przebywać w takim tłumie ludzi.
Stróż prawa zmierzył go wzrokiem i uśmiechnął szeroko, wskazując na jeden z największych domów na ulicy.

- To tam, nie można nie trafić. Za tym wielkim budynkiem jest szeroka zadbana uliczka, która prowadzi prosto do pana Watsona. Wspaniały człowiek, nie ma co. A cóż to! Pan jest tu nowy?

- Nazywam się Sherlock Holmes i przybyłem w sprawie oferty pracy u tego dżentelmena.

- W takim razie witamy! Jestem sierżant Lestrade, miło pana poznać. Gdyby wpadł pan w jakieś kłopoty, proszę się nie obawiać i po mnie posłać.

Sherlock uśmiechnął się uprzejmie i potrząsnął wyciągniętą w jego kierunku ręką. Automatycznie zanotował w swojej pojemnej głowie nazwisko "Lestrade", doszukując się w nim sprzymierzeńca. Może nie przepadał za doktorami, ale policjanci i żołnierze to co innego. Od razu miał do nich pewne zaufanie, mimo że często okazywali się niekompetentni i mało inteligentni.
Stawiał kroki szybko i pewnie, zwinnie wymijając stojących na jego drodze handlarzy i wszelkich kupców, próbujących mu wcisnąć jakieś tanie produkty. Wyminął ten potężny dom, który wskazał mu stróż prawa, i skręcił w jedyną możliwą uliczkę, ponieważ na drodze nie napotkał żadnych rozwidleń.
Brukowana kostka odbijała echem jego stąpnięcia, kiedy zbliżał się do piętrowego budynku wykonanego z jasnej cegły w stylu barokowym. Nad wejściem widać było przepiękne misternie wykonane festony, a ściany budynku były oplecione wiekowym bluszczem, nadając willi tajemniczości i pewnego piękna.
Sherlock pomyślał, że Eurus by się tu spodobało. Kochała naturę, jednak przez swoje mizerne zdrowie nie mogła spędzać czasu na dworze.
Przyspieszył, chcąc mieć już za sobą pierwsze spotkanie ze swoim gospodarzem. Starał się nie snuć teorii bez pokrycia ani nie nastawiać się źle do niczego i nikogo, ale trzeba przyznać, że w całej tej wsi, ba!, w całym Londynie nie ma bardziej nieprzewidywalnego i zmiennego człowieka niż on. Dlatego mimo to, że teraz zdołał się powstrzymać, nie znaczy, że to zrobi po zadomowieniu się.
Dwoma długimi susami pokonał świeżo wypastowane schody i zapukał pewnie do drzwi, chcąc zrobić jak najlepsze wrażenie. Zdradzała go jedynie lewa dłoń, która drżała na rączce walizki.
Białe potężne drzwi uchyliły się, ukazując mężczyźnie niską, drobną, siwą staruszkę, która uśmiechnęła się ciepło i wpuściła go do środka.

- Pan Holmes jak mniemam? Dobrze, że już pan jest. Akurat teraz przyda się ktoś do pomocy. Pani teraz nie ma, wyszła z dziećmi na spacer. Ależ nie, nie, proszę zostawić walizkę tutaj! Chłopiec na posyłki zaraz ją zaniesie do pana kwatery. Moje nazwisko Hudson, niezwykle miło pana poznać. Cieszę się, że do naszej społeczności doszła nowa osoba.

- Dziękuję za tak miłe słowa, pani Hudson - uśmiechnął się Sherlock, nie spodziewając się tak przyjemnego powitania - I, proszę, niech pani mówi do mnie po imieniu. Czułbym się dziwnie, gdybym musiał utrzymywać z panią oficjalny ton.

- Jak sobie życzysz, kochanieńki. Właściwie to racja, tyś jeszcze młody, więc mówiąc do ciebie "panie Holmes", mogłabym cię nawet obrazić!

Brunet ruszył za starszą kobietą w głąb domu, który sprawiał wrażenie ciepłego domowego gniazdka, w którym wszyscy zaznali miłości i akceptacji. Już wyobrażał sobie rodzinną idyllę, która musiała się tu odgrywać każdego wieczoru, kiedy cała rodzina skupiona jest w salonie przed kominkiem i wesoło spędza wspólnie czas.
Mężczyzna zacisnął zęby. On sam zostawił swoją siostrę, jedyną rodzinę jaka mu została, po to aby zarobić na jej lekarstwa. Nie potrafił ocenić, czy postąpił dobrze czy źle, ale jedno było pewne - żałował.
Sam wystrój domu był dość nowoczesny i przytulny. Zawsze znalazło się miejsce, gdzie można było usiąść i odpocząć, a w prawie każdym pomieszczeniu, do którego zaprowadziła go pani Hudson, znajdowała się jakaś książka. A to o filozofii antycznej, a to o medycynie, a to zwykły almanach sportowy z ubiegłego roku.
Podczas oprowadzania po domu staruszka wyjaśniła mu wyczerpująco co, jak i kiedy ma robić. Wszystko notował w głowie, przyklejając kartki do tablicy w swoim Pałacu Pamięci. Doktor Watson wychodził codziennie do pracy o 7.00 rano, dlatego należało posprzątać, przygotować jego ubiór oraz śniadanie już o 6.00. Poza tym miał prać, sprzątać parę pokoi (sypialnia państwa Watson, salon, jadalnia, gabinet i pracownia) oraz robić zakupy. Na początku kazano mu również gotować, jednak szybko wyjaśnił, że nie umie nawet ugotować jaj.
O pozostałych mieszkańcach wiedział niewiele więcej, niż o samym panu domu. Pani Watson spędzała dnie w domu na zabawianiu dzieci, których miała aż 6, w dodatku 7 było w drodze. Ojciec pani, Mycroft, dbał o interesy domostwa. To on wydawał pensje pracownikom, opiekował się skarbami domu i narzekał na wszystko wokół niego. Resztą służby nie miał zamiaru się specjalnie przejmować. On miał swoją pracę, oni swoją.
Pani Hudson przydzielała im zadania, przekazywała ważne ogłoszenia oraz opiekowała się nimi wszystkimi, jak to miały w zwyczaju starsze, nadto troskliwe kobiety.

- A tamto pomieszczenie? - wtrącił Sherlock, akurat kiedy jego przewodniczka rozwodziła się nad cudownością oraz niewinnością wszystkich dzieci państwa Watson. Stali na korytarzu na piętrze, a on wskazywał palcem na odchodzącą od korytarza głównego ścieżkę, na końcu którego znajdowały się przymknięte drzwi.

- To jest gabinet i pracownia w jednym - szepnęła konspiracyjne pani Hudson, poprawiając fałdę uwierającej ją szarej sukni - Pan Watson często się tam zamyka na długie godziny i oddaje swojej profesji lub hobby.

- A czy jedno nie powinno być też drugim?

- Pan interesuje się medycyną zawodowo jednak dla rozluźnienia robi coś zgoła innego.

- Co takiego? - zainteresował się Holmes, wpatrując w niewielką szczelinę pod drzwiami, gdzie widać było czarne lakierowane buty. Byli podsłuchiwani. Pani Hudson prawdopodobnie również odnotowała owy fakt i wzruszyła tylko ramionami, jakby chciała powiedzieć "Przekonasz się sam!".
Odeszli od tajnej pracowni doktora, a tajemnicze buty również zniknęły z pola widzenia obserwującego.

***

Brunet usiadł na swoim nowym łóżku, które dziwnie skrzypiało, ilekroć choć trochę się poruszył. Jego nowa kwatera okazała się być wszechstronną piwnicą, pełną przecierów, win i zapasów. Specjalnie dla niego sprowadzono tam stare łóżko, które wcześniej gościło na strychu.
Trochę współczuł ludziom, którzy musieli to specjalnie znieść. Pani Hudson wyjawiła mu, że to pani Watson kazała go ulokować pod ziemią. Nie miał ochoty wnikać w sprawę głębiej, niż powinien. Obiecał sobie, że przestanie snuć tezy na temat ludzi oraz ich relacji i nie będzie się w nic wtrącać. Ot potulny baranek.
Sherlock położył się na plecach, starając ignorować odgłosy chrupania i skrzeczenia, które wydawało jego posłanie.
Nagle ze zdziwieniem stwierdził, że jego głowa leżała na czymś o wiele twardszym niż poduszka. Podniósł się niewiele w górę i wsunął dłoń pod szarawą poduszkę. Złapał za coś gładkiego i twardego, i wyjął, przystawiając przedmiot do ciepłego blasku świec.
Okazało się, że przez krótką chwilę leżał na pejzażu wsi, w której się właśnie znajdował. Nie mógł się mylić; te same zielone morza traw, te samotne kołyszące się sennie maki i pojedyncze brzozy. Na niebie goniły się ciemne chmury, rzucając niewielki cień na część pola. Zdawałoby się, że w jego oddalonych częściach zaczął już padać deszcz. Im dłużej wpatrywał się w dzieło, tym wyraźniej czuł smaganie wiatru po twarzy, zapach świeżości i słyszał delikatny kojący szum.
Uśmiechnął się i odłożył obraz na półkę z winem, która stała naprzeciwko jego łóżka. Dzięki temu był w stanie odpłynąć w błogi sen, wcześniej wpatrując się jak zaczarowany w krajobraz.
Człowiek ten był doskonałym obserwatorem, niemal nic nie zdołało umknąć jego przenikliwym oczom.
Jednak gdyby choć trochę się skupił, zdołałby dojrzeć podpis autora dzieła. W prawym dolnym rogu, tuż przy ramie widniał mały napis "J.H.Watson".

***

Pierwszy rozdział za mną!

Jak już mówiłam wcześniej, język tej pracy jest dość... specyficzny? Chyba tak można to ująć.
Pierwszy rozdział jest wstępem do klimatu, w jakim pisany będzie fanfik. Służący Sherly, tajemniczy doktor (uśmiechnęłam się, pisząc ten zwrot), wielka rodzinka, Mycroft jako ojciec Mary (kolejny uśmieszek) i wszechwiedząca pani Hudson, największy sojusznik Holmesa w nowym otoczeniu.

Włączcie BBC SHERLOCK THEME po przeczytaniu tego, wyzywam was!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top