Rozdział 7. Jesteś poezją.
Po wrażeniach zafundowanych nam przez kolejkę górską chcieliśmy jeszcze więcej. Adrenalina jaką odczułem na wysokim szczycie atrakcji, z którego ludzie wyglądali niczym małe mrówki, udzieliła mi ekscytacji lunaparkiem. Taehyung cieszył się, niczym małe dziecko i nim zdążyłem się rozejrzeć dookoła, on już ciągnął mnie w stronę karuzeli, na której umieszczone były wielkie filiżanki. Nie zważał na to, że oddzieliliśmy się od grupy i ja także nie za bardzo się tym faktem przejąłem.
Taehyung zajął się kupnem biletów, a ja wyciągnałem z kieszeni w bluzie paczkę papierosów, w której poza nimi, zastałem coś znacznie bardziej interesującego. Zapomniałem, że właśnie tam upchałem marihuanę, której było jeszcze sporo i w obawię, że ktoś to zauważy, wyciągnąłem papierosa i w pośpiechu ją schowałem. Ludzie dookoła już zaczęli krzywo na mnie patrzeć, po tym, jak go odpaliłem, ale nie liczyłem się z tym zbytnio, momentalnie czując irytację tym, jak bardzo mieszkańcy Anseong, jak i całej Korei Południowej są zacofani i źle nastawieni do zupełnie normalnych rzeczy. Panowało to przekonanie, że człowiek rodzi się by ciężko pracować, by być silnym, nieugiętym, odmawiającym sobie "pogrążających ich" przyjemności, jak chociażby papierosy i alkohol. Do pewnego momentu też byłem raczej antagonistą względem tego przez co ludzie po prostu się dobrze bawią. Używki sprawiały wrażenie czegoś, co przynosi nagłą radość i optymizm a potem je brutalnie odbiera poprzez powrót do rzeczywistości i bolesne zderzenie się z problemami, od których staramy się uciec. Mimo to ludzie dalej je pochłaniają, poznając swój własny świat i tracąc kontakt z tym prawdziwym, a potem staje się to już rutyną. Brzydziłem się nimi i nie chciałem wchodzić w ten świat, a zamiast tego uczyć się, jak najwięcej by studiować medycynę, a potem zostać lekarzem.
Tata wierzył we mnie do końca. Gdy leżał wychudzony, biały, niczym śnieg na łóżku szpitalnym, a wyrok śmierci wydany mu przez samego Boga zapadł, on dalej trzymał moją dłoń, mówiąc, że będę najlepszym doktorem w całej Korei. Życzył mi żebym nie zszedł z drogi, jaką wówczas szedłem. Moja dłoń zacisnęła się na tej jego, a słowa same zaczęły uciekać z ust. Pamiętam je do dzisiaj: "Zostanę nim tato i to już niedługo. Będę leczył Ciebie i innych ciężko chorych, bo zasługujecie wszyscy by ponownie normalnie żyć. Zrobię to tato, a Ty wyzdrowiejesz i pojedziemy do kolejnego wspaniałego kraju w Europie i będziesz mógł patrzeć na mnie z dumą i radością, że twój syn jest taki, jaki ty i ja marzyliśmy bym był. Będzie naprawdę dobrze. Nie poddam się i Ty też nie możesz się poddać..." Wówczas nie potrafiłem powiedzieć już nic więcej, bo widok ojca, który nawet nie starał się powstrzymać łez, sprawił, że coś we mnie umarło. Zrozumiałem, wtedy, że łudzę się niepotrzebnie, a także staram się złudzić jego. Chociaż jego suche usta zamarły, załzawione oczy wręcz krzyczały z bólu. Bólu fizycznego i psychicznego. Świadomości, że zostawi swoje dorastające dziecko, które kształtował przez tyle lat. Dziecko, które było tym, dla kogo dalej walczył. Dziecko, dla którego on sam był przewodnikiem po życiu, świecie, wielkim autorytetem. Dziecko, które wciąż naiwnie wierzyło, że będzie jeszcze dobrze. Dziecko, które kochał tak mocno, jak ono kochało go.
Zakręciło mi się w głowie. Właśnie zrozumiałem, jak cholernie go zawiodłem. Ojciec nie zasłużył, by umrzeć z tak silną wiarą w człowieka, który wszystko w swym życiu po jego odejściu jebie. Nie zasłużył, by w ogóle umrzeć. Gdyby dalej żył na pewno bym tyle nie pił, nie brałbym żadnych narkotyków, nie krzywdziłbym żadnej dziewczyny mówiąc jej, że po tym seksie się już nigdy nie spotkamy, nie miałbym tak chujowych ocen i przede wszystkim miałbym jakiś cel.
Bo teraz absolutnie nie wiedziałem, czego chcę od tego popieprzonego życia.
Ponownie gubiłem się w sobie. Zdałem sobie też sprawę, że po raz kolejny nie wziąłem mojego leku na depresje, co pewnie miało największy wpływ na to, jak się teraz czułem. Pokusa tego, by zapalić jazz i chociaż na moment ostudzić nerwy była zbyt ogromna, bym mógł ją dalej tłumić. Nie chciałem odbierać Tae radości, ale w tym momencie naprawdę nie nadawałem się do bycia w przepełnionym ludźmi lunaparku. Musiałem się ukryć. Uspokoić narkotykiem i mieć przy sobie kogoś, kto dałby mi poczucie, że nie jestem z tym całym koszmarem sam. Były dwie opcje- albo znajdę dla naszej dwójki jakieś spokojne, bezpieczne miejsce, które zrekompensuje niebieskowłosemu pobyt w wesołym miasteczku lub wrócę do domu i powiem mamie to, co mówiłem jej już miliony razy- "przepraszam, że jestem tym czymś".
Wspomnienie pewnego miejsca, które znajdowało się w lasku tuż przy lunaparku, nakazało mi wybrać pierwszą opcję. Oczywiście wiązało się to z kolejnym, bolesnym zaglądnięciem w oczy przeszłości, ale wiedziałem, że chociaż Taehyung nie będzie żałował tego, że postanowił się tam zabrać.
Znalazłem go w kolejce, tupiącego nerwowo nogą i gdy zbliżyłem się, pomachał mi radośnie. Dostrzegając to, jak niespokojny byłem od razu zapytał:
-Jungkook, wszystko w porządku?- zwolnił miejsce w kolejce, podchodząc do mnie, co ucieszyło zmęczoną czekaniem dziewczynkę. stojącą za nim. Przyglądał mi się z troską w oczach, a ja zapytałem go, ledwie słyszalnie:
-Taehyung... możemy na chwilę stąd iść? Muszę się na moment schować przed całym światem, a znam pewne miejsce, które Ci się chyba spodoba.
Chłopak uśmiechnął się pokrzepiająco i pokiwał głową:
-Więc prowadź.
◾️◾️◾️
-Jungkook, czy na pewno wszystko jest w porządku?-zapytał Taehyung idąc za mną krętą drogą w lesie, od paru minut.
-Teraz już tak.- odpowiedziałem zastanawiając się, która ze ścieżek, na które spoglądam zaprowadzi nas do wyznaczonego miejsca. Nie było mnie tutaj szmat czasu, ale coś podpowiadało mi, że ta prowadząca w lewo, jest tą właściwą.
Sama cisza, spokój lasu, brak politowanych spojrzeń w moją stronę już nieco mnie ostudziły. W dalszym ciągu jednak nie potrafiłem poczuć jakiejkolwiek, malutkiej namiastki szczęścia, a wyrzuty, że zabrałem Taehyunga stamtąd i nie wyznałem mu co mnie sprowokało do tego, pogarszały mój nastrój. Miałem tylko tę nadzieje, że zaraz ujrzę to, czego szukałem, zapalę i wszystko chłopakowi wyjaśnię. Nie przejmowało mnie to, że znamy się tak krótko. Ufałem mu po prostu, a jego wrażliwość z pewnością nie pozwoliłaby przejść koło moich problemów obojętnie.
Im dalej szliśmy, tym ścieżka stawała się coraz bardziej wąska, a naszym wyzwaniem stało się przedzieranie przez krzaki i strącanie na bok gałęzi. Taehyung po raz kolejny zapytał dokąd zmierzamy, a w jego głosie można było wyczuć podekscytowanie miejscem i tą dozą tajemniczości, bo za każdym razem odpowiadałem, że niedługo zobaczy.
Z satysfakcją uznałem, że ścieżka się kończy, a gdy nasze głowy wychyliły sie zza gęstych krzaków i drzew, tak jak przypuszczałem- Taehyung po prostu stanął, jak wryty. Niebo z niezliczoną ilością gwiazd wisiało nad nami, a pełny księżyc rzucał łaskawie światło na łąkę, od której dzielił nas juz tylko krok. Dostrzegając, że Taehyung juz ulega zachwytowi, złapałem go za dłoń, by poprowadzić naprzód i zadziwić go jeszcze bardziej. Suneliśmy po delikatnie łaskoczącej, kołysającej się w rytmie wiatru trawie, a im bliżej znajdywaliśmy się końca łąki, tym szum płynącej wody w rzece był wyraźniejszy.
Usiadłem po turecku tuż przy brzegu, klepiąc miejsce przy mnie, które po chwili zajął Taehyung. Wokół nas szumiały wierzby, pozwalając na to, by wiatr także delikatnie trącał ich bujną roślinnością, a gdzieniegdzie wyłaniało się jakieś małe zwierzątko, starającę się niepostrzeżenie od nas uciec.
Taehyung nie powiedział nic odkąd tutaj przyszliśmy i ja nie chciałem go o nic pytać. Odpowiedź pewnie byłaby wymuszona, nie wyrażająca w pełni tego, co czuje, a ja liczyłem, że po prostu rzuci czymś, co jak zwykle werżnie się w moje serce i umysł, nie dając mi spokojnie myśleć. Kiedy otworzył usta, od razu spojrzałem w jego stronę:
-Co to za miejsce?- zapytał omiatając wzrokiem łąkę i starając się by nie przeoczyć żadnego jej fragmentu.
-Bardzo ważne dla mnie.- wyprostowałem łokcie, kładąc dłonie na ziemi i opierając się na nich. Moje spojrzenie utkwiłem w niezbyt dużej wierzbie, stojącej tuż przy mnie. Gdy przychodziłem tutaj z tatą była jeszcze malutka.- Tata mnie tutaj zabierał, gdy byłem mały i właściwie zawsze wtedy, gdy się wściekałem i potrzebowałem zwyczajnie posłuchać dla ukojenia szumu rzeki. Wtedy to miejsce zdawało się być takie tajemnicze, a nawet magiczne.
-Dalej jest magiczne.- przybrał tę samą pozycję co ja i leżąc tuż przy mnie wpatrywał się w sunące powoli prądy rzeczne. Ukradkiem też zerknął na moją rękę i jego radosna, zachwycona buzia momentalnie się zmieniła. Nie był jeszcze na tyle blisko mnie, co teraz by dostrzec w niektórych miejscach zszyte blizny, które szczpeciły moje ciało i przywoływawy w pamięci tę jebaną, zakrwawioną łazienkę. Nawet te które zakryłem tatuażami, wciąż dawały o sobie znak uwypuklonym miejscem. Taehyung nie chciał nic mówić, mimo, że w jego głowie kłębiło się milion pytań, a ja nie miałem zamiaru przed nim skrywać tak wielu rzeczy. Tak czy inaczej, musiałem wyrzucić z siebie to, co ciążyło na mojej duszy.
Wyciągnąłem papierosa, a także marihuanę, by rozpocząć skręcanie blenta. Chłopak nie miał względem tego przeciwskazań, bo już raz wspominał, że okazyjnie także pałił. Zagadnąłem go:
-Chcesz o coś zapytać?
-No wiesz...-nerwowo zaczął poprawiać włosy, unikając mojego wzroku, jakby bał się zadać pytanie i po prostu usłyszeć prawdę.-Skąd one są?
Pozbyłem się zawartości z papierosa, by upchać do środka za równo tytoń, jak i jazz, a w międzyczasie odpowiedziałem Tae.
-Po tym, jaka tata zmarł, też chciałem się zabić.- Nawet nie patrzyłem na Taehyunga w obawie, że jest wstrząśniety, ale nie zamierzałem przerywać.- Po prostu wziąłem nóż i rozkurwiłem sobie rękę, ale jak na złość oni musieli zdążyć na czas i żyje teraz kurwa dalej.- śmiech bez krzty wesołości opuścił moje usta, a ja czułem się jakbym płonął od środka.- Oczywiście musiałem też odbyć podróż do psychiatryka, gdzie w sumie leżałem przez dwa jebane miesiące, niczym warzywo, które ma problemy z tym by podnieść się z łóżka i cokolwiek przełknąć.
Kiedy wyszedłem nie było lepiej, oj zdecydowanie nie. Nie dotrzymałem mojej obietnicy ojcu, a on umarł niewiedząc, że zebrał ze sobą także i mnie.
Bo jestem teraz kimś innym. Jakaś obrzydliwą kreaturą Jeon Jungkooka, który traci kolejne szanse każdego dnia, który nie ma żadnego celu w tym popieprzonym życiu, który jedyne w czym jest dobry to w upijaniu się, jak świnia, i który kurwa powinien umrzeć tego dnia, gdy wbił sobie nóż w rękę.
Zapadło długie milczenie, które poświęciłem na dalsze tworzenie blanta, mimo, że ręce mi się trzęsły i miałem problem, by spokojnie wziąć oddech. Bardziej martwiłem się o Tae, ale nawet nie miałem odwagi, by spojrzeć na niego, wyobrażając sobie te piękne oczy goszczące żal i smutek, a może i nawet przerażenie.
Niespodziewanym więc następstwem wydarzeń było to, że jego ramiona od tyłu zacisnęły się na mojej klatce piersiowej, a zimny nosek wtulił w moją szyję. Jego twarz była mokra i z zaciśniętym sercem zrozumiałem, że Taehyung płakał.
-Tak mi przykto Jungkook.- pociągnął nosem, ściskając mnie mocniej.-To nie powinno Cię spotkać. Też straciłem kogoś ważnego, więc wiem co czujesz.
Fala ciepła wlała się do mojego wnętrza. Tak dobrze było czuć czyjąś obecność, wsparcie i przede wszystkim zrozumienie.
Zerwałem jego uścisk, ale tylko po to by odwrócić się, zjednać z nim wzrokiem i wysłuchać teraz tego, co mu leży w sercu. Uniosłem dokończonego blanta w jego stronę, a on przejął go wraz z zapalniczką. Podpalił go i wziął nie za dużego bucha, by nie zaktrzusić się dymem. Gdy blant znalazł się w mojej dłoni słuchałem gorzkiej części jego historii.
-Wiesz... mój kuzyn nazywał się Woobin. Właściwie to odkąd porzucił obywatelstwo w Korei stał się prawie moim bratem, bo ciocia z wujkiem nie chcieli go już znać. Jeździł z nami po wielu miejscach, ale dopiero w Nowy Jorku spotkało go jego przekleństwo.- Taehyung potarł oczy i pociągnął nosem, a ja wsłuchiwałem się dalej, ciągnąc dym do płuc, a następnie wręczając mu blanta. Chłopak wziął znacznie większego bucha, nawet nie kaszląc po nim. Musiał tego potrzebować w tym momencie, jak ja. -Woobin...Woobin był po prostu taki dobry. Akceptował mnie pod każdym względem, nakazał iść ścieżką marzeń i się nigdy nie poddawać. Dzięki niemu podjąłem się tego, by zacząć malować, a całe dnie poświęcałem na galerie sztuki, muzea, filmy, ksiązki, grę na pianinie... na czymś czym ludzie często gardzą, bo przecież artyści są zazwyczaj kojarzeni ze zboczeńcamy, kimś kto nie radzi sobie w szkole i jest po prostu do niczego, a to właśnie my, artyści sprawiamy, że ten świat jest chociaż trochę piękniejszy.- krótko mu przytaknąłem, by od razu podkreślić, że zgadzam się z nim absolutnie, a on kontynuował, nabierając ciężko powietrza:
-No i Woobin... on był chyba na wszystko aż za bardzo otwarty. Na przeróżne rzeczy, od których zwykli ludzie raczej stronią. Sypiał sobie raz z dziewczyną, raz z chłopakiem, interesowały go mega kontrowersyjne, często przepełnione nagością i brutalnością występy performersów i oczywiście narkotyki.- Tutaj Taehyung spoglądając pusto w ziemię wziął ode mnie blanta, a jego buch był jeszcze mocniejszy niż przedtem. Paradoksalnie mówił z goryczą w głosie o narkotykach, a sam właśnie jeden zażywał.- Wiesz.. I ja nie mówię o takiej marihuanie, która wydaje się być zupełnie nie groźna ale o... o opioidach.- zamarłem. Zażywałem przeróżne już środki, ale każdy, kto dla zabawy ćpa dobrze wie, że opioidy prowadzą tylko do nieuniknionej autodestrukcji. Po trzech zażyciach nie można się już od tego uwolnić, a jedyną ucieczką tak naprawdę od narkotyku jest śmierć. Chłopak mówił dalej:
- Właściwie, gdy się wyprowadził od nas to zażywał juz wszystko, ale właśnie to heroina zabrała mu życie.- Serce mi się rozdarło, gdy Taehyung ukrył twarz w dłoniach, by uciszyć szloch i ukryć łzy. Dokańczając resztkę blanta, wstałem, wyrzuciłem go do rzeki i znalazłem się przy Taehyungu.
Uklęknąłem wtulając go we mnie i pozwalając by łzy kapały na moją koszulkę. Głaskałem jego głowę, lecz w pewnym momencie nie byłem pewien czy z ust chłopaka wydobywa się płacz czy śmiech.
Pozwoliłem sobie na to, by złapać jego dłonie i oddalić od buzi, która choć była cała czerwona, a w kącikach oczu dalej lśniły łzy, ozdabiał ją uśmiech chłopaka, który nagle powiedział do mnie:
-Akuku!
Uśmiechnąłem się do niego, bo był taki słodki i wierzyłem, że słowa, które wypowiadał i kłębiące się, brudne myśli zniknęły. Ja praktycznie nie czułem żadnej negatywnej emocji, bo widocznie narkotyk już podziałał na naszą dwójkę. Wiedziałem, że to wszystko, co najgorsze jutro spowrotem powróci do naszych głów, ale w tym momencie to nie było ważne- liczyło się tylko moje dziś z Tae.
Chłopakowi chyba spodobał się zwyczaj łapania mnie za rękę i prowadzenia w miejsca, które go oczarowały bo zaprowadził nas na środek łąki, który teraz ozdabiały świetliki. Z podziwu nie mogliśmy puścić naszych dłoni, ale może to dodawało więcej piękna tej chwili. Roześmiany Taehyung opadł na ziemie, ciągnąc za sobą mnie. Położyliśmy się na ziemi, czując na policzkach łaskotanie traw i widząc świetliki wznoszące się ku niebu.
-Wyglądało to tak, jakby gwiazdy gościły przez moment na ziemi w postaci tych małych stworzonek, a potem wracały spowrotem tam w górę.- powiedziałem czując jakbym wtapiał się w granat nieba, a Taehyung czując to samo pokiwał powoli głową. Zastanawiał się nad czymś i dał mi szybko do zrozumienia co go nurtowało:
-Myślisz, że gdy umrzemy dosięgniemy ich? Że w końcu po śmierci dane nam będzie sięgnąć po to, co zawsze podziwialiśmy żyjąc?- zapytał wlepiając we mnie zaczerwieniowe oczka, z rozszerzonymi źrenicami, a ja językiem wypchałem policzek, wiedząc, co myślę na ten temat, ale też nie mając pojęcia czy powinienem to mówić Tae.
-Nie wiem Taehyung. Prawdę mówiąc wierzę tylko w to, że po śmierci nic ma.-odparłem zawiedzony swoim pesymistycznym spojrzenien na życie pozagrobowe.- Wierzę, że droga życia ziemskiego w pewnym momencie się urywa. Mózg, który wytwarza całe to przeświadczenie o duszy umiera wraz z całym ciałem, a potem kończy się wszystko.
-Ja wierzę, że to, że istniejemy nie jest zwykłym przypadkiem. Też do końca nie trafia do mnie ta wersja, że dusza sobie frunie do raju albo co gorsza człowiek się reinkarnuje, ale kto to wie? Może staniemy się częścią nieba nad nami, może trafimy do zupełnie innego świata. Może zmienimy w ciała niebieskie, bładzące po wszechświecie, a może odrodzimy się jako pieprzone ufo.- zaśmiałem się spoglądając na niego i nie mogąc dłużej ukryć zachwytu nad nim.
-Nie wiem, jak można być jednocześnie tak zabawnym, kochanym, wrażliwym i uroczym czlowiekiem, jak Ty. To co mówisz często brzmi jak poezja. Jak wiersz spisany na cienkim papierze piórem.
Na policzki Tae wlały się ciepłe rumieńce, ale zanim mi odpowiedział wziął głęboki oddech i dopiero wtedy rzekł:
-Ty Jungkook jesteś, jak poezja, którą interpretuje codziennie coraz dokładniej, poznając więcej jej piękna, wraz z kazdą przeczytaną linijką.
Zaniemówiłem, czując, jak przez całe moje ciało przepływa dreszcz- jak przenika do moich kości i je elektryzuje. Taehyung postanowił przejąć mój telefon i puścić muzykę, a ja wciąż wpatrywałem się w niego. Gdy zabrzmiało "Spotlight", a ja niezmiennie patrzyłem tylko na chłopaka, moje serce przyspieszyło uderzając mocno w moją klatkę piersiową i unosząc ją do góry. Oglądanie tego pięknego chłopca i rytm piosenki wprowadził mnie w jakiś trans, przez który czułem się, jakbym istniał w innym świecie. Świecie, gdzie jestem tylko ja, Taehyung, niebo, łąka i muzyka. Czułem na sobie powiew wiatru, który niósł ze sobą zapach kwiatów, trawy, słodkich cytrusów, jakimi pachniał Taehyung. Wyzbyłem się szarej, mglistej mgły ze swojego umysłu, uwalniając resztki radości. Podziwiałem chłopaka- leżał z założonymi pod głową rękami, przymkniętymi powiekami i lekko rozwartymi ustami. Wyglądał, jakby był namalowany, bo taka perfekcja mogła powstać tylko za sprawą weny jakiegoś obdarzonego darem malarza. Odsłonił swoje czekoladowe oczy, które błyszczały odbijając blask płynący z księżyca i obdarzył mnie nimi. Wpatrywaliśmy się w siebie bez odrobiny wstydu i skrępowania. To co powiedział o mnie utkwiło w mojej pamięci bardzo mocno i brzmiało w niej do teraz. Nikt tego nie powiedział. Żadna z moich kochanek, nawet Rae, dla której byłem tylko cholernie przystojnym chłopakiem. Taehyung dał mi jasno do zrozumienia, że jestem dla niego wyjątkowy, tak jak on dla mnie. Słowa już nam nie wystarczały i uznałem, że nadszedł czas, aby przekroczyć tę duszącą nas granicę. Taehyung językiem zwylżył wargi, rzucając wyraźny sygnał, co powinienem teraz zrobić.
Nim zdążyłem cokolwiek pomyśleć, moja dłoń juz unosiła jego podbródek, kciukiem głaszcząc dolną wargę. Wyczułem, jak usta mu drżą, a on nie próbuje nawet na chwilkę rozerwać naszych spojrzeń.
Przybliżyłem się do jego twarzy i jedynym, co czułem w następnej sekundzie były ciepłe wargi Taehyunga na moich. Jego usta smakowały tak pysznie- marihuaną i cukrem, których chciałem smakować przez resztę tego wieczoru. Ujął moją twarz w swego dłonie, pogłębiając nasz pocałunek. Nasze języki złączyły się, niczym dwa węże, których żadna siła nie mogła rozerwać. Moje palce błądziły po jego twarzy, muskając ją mym dotykiem. Przerywaliśmy nasz pocałunek tylko po to, by zaczerpnąć powietrza, a potem ponownie do niego wracać i tonąc w przyjemności, jaką nam dawał. Czułem się tak, jakbyśmy byli postaciami z obrazu. Jakbyśmy tworzyli sztukę, do której brudny świat nie ma dostępu, a może jedynie podziwiać nas. Topiłem się w jego ustach, które stały się nagle moim miejsce na ziemi, jego dotyk dawał poczucie jego oddania, a cytrusowy zapach działał na mnie, jak lek na uspokojenie.
W pewnym momencie oderwaliśmy się od siebie. Jego gorący oddech ogrzewał moje zimne policzki. Ja nie mogłem złapać spokojnie oddechu, bo nigdy nie odczułem tylu emocji podczas pocałunku, co teraz. Nie mogłem pojąć, że całowałem kogoś takiego, jak Taehyung i w tej chwili skarciłem samego siebie za to, jak bardzo starałem się walczyć z uczuciem do niego- po prostu z przyniesiem mi szczęścia. Słowa tkwiły nam w gardłach, nie mogąc opuścić ust, które tęskniły za obezwładnieniem ich drugimi wargami. Ale czy cokolwiek trzeba było tutaj mówić?
Wpiłem się ponownie w jego miękkie, malinowe usta, które wydały się nagle stworzone tylko i wyłącznie dla mnie. Taehyung zanurzył dłoń w moich, rozczochranych przez wiatr włosach, a gdy ja zacząłem coraz mniej tracić kontrolę i sunąć ustami po jego szyi, usłyszałem dzwonek mojego telefonu.
Wzburzony i jeszcze zamroczony pocałunkiem z Tae, niechętnie odebrałem numer Jimina:
-Czego Ty kurwa chcesz?
-Oj, mamy problem, wielki, wielki problem.- słyszałem krzyki Yoongiego i Namjoona w tle, ale nie potrafiłem rozszyfrować ich treści. Zniecierpliwiony zapytałem:
-Jaki niby problem Jimin? Zgarnęli Hoseoka na izbę wytrzeźwień albo za molestowanie Grace?- Taehyung zaśmiał się z tyłu, a Jimin zaskoczył mnie mówiąc:
-Gorzej.-zrobił dramatyczną pauzę, a ja zacząłem snuć domysły, że może Lisa dała mu kosza lub stało się coś równie małostkowego.- Możesz przyjść? Stoimy przy karuzeli, zaraz Ci wyślę dokładną lokalizację.
-A możesz mi w końcu powiedzieć co się tak strasznego stało?- zapytałem wkurwiony tym, że wciąż nie wiem o co chodzi i że być może Jimin zabiera mi czas, który mógłbym oddać w pełni Tae.
-Zaginął Seokjin. Jakaś mała dziewczynka odebrała jego telefon, gdy dzwoniliśmy, bo go zgubił. - odparł, a ja nie dowierzając w absurd tej sytuacji, krzyknąłem:
-CO KURWA?!?
Oesu, w końcu się coś wydarzyło XDD
Satysfakcjonuje mnie fakt, że rozdziały są coraz dłuższe i coraz przyjemniej sie je pisze.
Niedługo pojawi się kolejny!
Seokjiniee doo- where are you?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top