Rozdział 1. Nie wierzyłem w coś takiego, jak miłość.
Przepiszę Ci Depralin.- głos psychiatry wyrwał mnie z zamyślenia sprowadzając wprost do jego gabinetu. Podniosłem głowę, by napotkać jego małe oczka, zdające się prześwietlać mnie. Nazwy leków, które wymieniał nic mi nie mówiły, więc tylko kiwnąłem pokornie głową zgadzając się biernie na kolejne świństwo, które mi przepisywał. Obserwowałem, jak odwraca nagle ode mnie uwagę i szybkimi ruchami notuje nazwy leków oraz ich dawkowanie. Co chwile odrywał się od pisania by dopytywać się mamy o mój apetyt czy sen. Odcinałem się powracając do zabawy sznurkami, które zwisały z mojej bluzy. Zegarek na ręce wskazywał, że za około pięć minut będę mógł opuścić jego gabinet.
Nie znosiłem tutaj być. Nie zmieniło się nic, a nic od trzech lat- od momentu gdy przyszedłem tutaj po raz pierwszy. Brudny róż na ścianach, obrazy przedstawiające pastwiska i lasy oraz sztuczne kwiaty wsunięte w firanki przywoływały na myśl sielankę- miejsce, gdzie można uciec od problemu i wreszcie odpocząć. Wrażenie to było całkowicie mylne, bo to właśnie tutaj ludzie ukazywali swoje wewnętrzne demony, najstraszliwsze koszmary, to co burzyło ich rzeczywistość i nie pozwalało funkcjonować.
Zmuszony zostalem do tego, by tutaj się udać, gdy już całkowicie straciłem całą nadzieję i chęć do życia. Wszystko zostało spowodowane śmiercią taty- odszedł gdy miałem trzynaście lat. Nie byłem gotowy na to. Wątpię, że byłbym kiedykolwiek gotowy na ten moment, ale wtedy potrzebowałem go najbardziej. Zaczęły się problemy z dorastaniem, pierwsze zauroczenia, a co najważniejsze- miałem wyjechać na wymianę. Byłem jednym z najlepszych uczniów, a wymiana ta miała zapewnić mi rozwój i doskonalenie swoich umiejętności. Pragnąłem zostać lekarzem, a wyjazd wiązał się z wieloma kursami i zajęciami powiązanymi z tym zawodem. Jego śmierć zamknęła mi wszelkie możliwości. Nie chciałem już absolutnie nic od życia. Przez caly ten czas gdy był uczył mnie, jak żyć, pokazywał przeróżne rzeczy, zwiedził ze mną pół świata i przede wszystkim poświęcał swój czas. Najlepsza jego cechą było to, że stawiał rodzinę ponad pracę i obowiązki z Nią związane, choć umiał pogodzić jedno z drugim. Myślę, że prócz tego, że dawał mi ogromny autorytet, to był niesamowitym czlowiekiem- dobrym, kochanym, życzliwym. Uśmiechał się nawet wtedy gdy choroba była zaawansowana, gdy wręcz umierał, gdy wiedział, że nie ma ratunku. Dawał nadzieję i mógł to robić dalej. Kiedy okazalo się, że choruje na białaczkę powiedział nam: "Przeszliśmy już wiele trudności w życiu. Przejdziemy też i przez to." Choroba jednak wykończyla go całkowicie. Płakałem codziennie widząc, jak z tak silnego mężczyzny białaczka robi całkowitego wraka. W dzień jego śmierci byłem z Jiminem u jego dziadków. Spacerowaliśmy we dwójkę przepiękną aleją, pełną kwitnących wiśni i śliwek. Gdy mama zadzwoniła i płacząc oznajmiła, że zmarł, upadłem na środku ulicy zalewając się łzami. Przyjaciel próbował mnie podnieść i zabrać w bezpieczne miejsce, dalekie od zaniepokojonych spojrzeń gapiów, lecz ja nie byłem w stanie się ruszyć. Tkwiłem tam nie zważając na patrzących na mnie ludzi i mając nadzieję że wtopię się w ziemię i nie będę już nic czuł- po prostu znikne i stanę się częścią gleby, tak jak za kilka dni miał się stać nią mój ojciec. Po kilku minutach, które zdawały się być niekończącymi się godzinami, Jimin postawił mnie na nogi i podtrzymując zabrał do domu dziadków.
Jimin był ze mną właściwie od samego początku. Byliśmy w tym samym wieku i mieszkaliśmy w sąsiadujących ze sobą domach. Prócz tego, że po każdym spotkaniu z nim bolały mnie policzki ze śmiechu, to jeszcze zawsze mogłem na nim polegać i mieć stuprocentowe do niego zaufanie. W ten pamiętny, okropny dzień, gdy znaleźliśmy się już w domu jego rodziny, okrył mnie kocem i tulił do momentu, gdy przyjechali po nas jego rodzice. Jimin potrafił wyjść z domu nawet w nocy, gdy chciałem się z nim zobaczyć i był wtedy gdy go potrzebowałem. Jest po prostu moim najlepszym przyjacielem i cieszę się, że go mam.
Nie byłem w stanie pojąć, że tata zmarł. Właściwie to od początku jego choroby nie dopuszczalem do siebie tej myśli, że on może odejść. Łudzilem się, że choroba będzie tylko krótkim etapem w naszym życiu, który zakończy się wyzdrowieniem i powrotem do normalności. Przez jego śmierć kompletnie się załamałem. Po
pogrzebie czułem, że tracę rozum- przed oczami miałem wciąż widok jego zimnego ciała w trumnie. Niszczyło mnie to doszczętnie. Czułem, że tego nie zniosę- nie potrafiłem sobie wyobrazić dalszego życia bez niego i chciałem jak najprędzej do niego dołączyć. Odbywała się stypa w naszym domu, gdy postanowiłem popełnić samobójstwo. Pamiętam, że chwyciłem najostrzejszy nóż, jaki znalazłem w kuchni i udałem się do łazienki. Byłem na tyle roztargniony że zapomniałem zamknąć drzwi na klucz. Zacząłem ciąć wzdłuż żyły w mojej ręce. Wyłem z bólu na tyle głośno, że slyszal mnie pewnie caly dom. Po chwili krew rozprysła się we wszystkie strony i na jej widok zemdlalem ze świadomością, że to już koniec. Dosłownie kilka sekund później do łazienki wbiegła masa ludzi. Wujek zatamował ręcznikiem krwotok na tyle, na ile mógł. Interwencja odbyła się bardzo szybko. Przyjechało pogotowie i zabrali mnie do szpitala, choć podobno od zgonu dzieliło mnie dosłownie kilka minut. Obudziłem się w szpitalu z dokładnie zszytą ręką i mamą siedzącą przy łóżku. Miała ogromne sińce pod oczami, a z jej oczu płynęły bezustannie łzy. Widać, że nie spała całą noc i była wycieńczona. Na jej widok uderzyły mnie okrutne wyrzuty sumienia- nie dość, że kilka dni temu straciła męża, to teraz jej syn próbował się zabić. Zostałaby z niczym. Uzyskałem wtedy tę świadomość, że choćbym niewiadomo, jak cierpiał i niewiadomo, jak strasznie się czuł to będę żył właśnie dla niej. Wiedziałem, że sobie sam nie poradzę, więc poprosiłem ją o umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym. Tak też się stało.
Moje wspomnienia ze szpitala są bardzo niewyraźne i mało tak naprawdę z niego pamiętam, bo przez prawie cały czas pakowali we mnie garść leków uspokajacych, które robiły ze mnie czlowieka-robota. Nie żyłem wtedy- po prostu wegetowałem. Potrzebowałem tego, bo myśli by mnie chyba zżarły i pewnie po pewnym czasie bym zwariował. Z czasem jednak stopniowo mi odkładali leki, pozostawiając dwa rodzaje antydepresantów. Po dwóch miesiącach opuściłem szpital, lecz obiecałem mamie, że wciąż będę jeździł do psychiatry i kontrolował swój stan psychiczny. Nauczyłem się żyć bez ojca, lecz wspomnienie jego wciąż wywoływało niewyobrażalny ból. Nie byłem w stanie żyć tak jak dawniej.
Odpuściłem sobie naukę i myśl o zostaniu lekarzem. Wszelkie plany i marzenia zniknęły. Zacząłem wieść bardzo eksperymentalne życie na totalnym wyjebaniu. Zmieniłem się nie do poznania- za równo z wyglądu, jak i charakteru. Nie byłem już grzecznym i przykładnym chłopcem. Przekułem uszy i rozepchałem dziurki, by mieć tunele, a miejsce ogromnej blizny po pamiętnym nacięciu zapełniłem tatuażami. Rozpoczął się okres imprez, ciągłego picia, a także narkotyków- nie brałem ich zbyt często, ale nie ukrywam, że gdy ktoś proponował to sobie nie odmawiałem. Zacząłem palić papierosy i z czasem się od nich uzależniłem. Nie wierzyłem w coś takiego jak miłość, prócz tej jaką darzyłem mamę, więc zdarzało mi się mieć dziewczyny na jedną noc, a czasami cudem przez tydzień. Ostatni mój związek z Rae trwał już miesiąc, co było jakimś przełomem. Sam nie wiem dlaczego ciągnie się do dzisiaj, zwłaszcza, że wszystko zrodziło się gdy byliśmy kompletnie pijani. Być może wynikało to z tego, że po prostu lubiłem ją bardzo- była dobrą koleżanką i zawsze umiała wesprzeć. Poza tym- była we mnie bardzo zakochana i nie mogłem złamać jej serca. Łudziłem się, że może z czasem poczuje to coś, choć racjonalna strona mnie wciąż podpowiadała, że to niemożliwe, ale starałem się ją zignorować. Żyłem sobie w związku bez głębszych uczuć i zobowiązań.
Lekarz złożył do teczki swoje papiery, co oznaczało koniec wizyty. Zebrałem się z krzesła i podziękowałem mu za poświęcony czas. Wyszedłem chowając ręce w głębokie kieszenie od bluzy. Mama zaparkowała ulice dalej i z trudem się tam pociągnąłem. Gdy jechaliśmy panowała cisza, którą niespecjalnie chciałem przerywać- sam nie wiedzialem, co mogę powiedzieć, więc tylko wsłuchiwałem się w szum ulic i ryk samochodów. Do domu przyjechaliśmy dość szybko. Wszedłem do niego i od razu pobiegłem na górę do pokoju. Była dopiero dwunasta, a mama doslownie wyciągnęła mnie z łóżka z samego rana. Byłem cholernie zmęczony i chciałem jedynie zasnąć. Po wejściu do pokoju niedbale rzuciłem plecak pod biurko i położyłem się. Kilka sekund pozniej już odpłynąłem w krainę Morfeusza.
◾️◾️◾️
Zerwałem się nagle z łóżka słysząc dźwięk dzwonka z telefonu. Zegar nad drzwiami wskazywał godzinę dziewiętnastą, co oznaczało, że moja drzemka planowana na około trzy godziny znacznie się przeciągnęła. Zaspany i nie do końca świadomy jeszcze tego co się dzieje zacząłem się rozglądać po pokoju, w celu znalezienia telefonu. Jego odgłos dobiegał z plecaka leżącego przy biurku. Wstałem i otworzyłem go. Telefon był na samym wierzchu, a na jego ekranie wyświetlało się zdjęcie Jimina w czapce w kształcie pieczonego kurczaka. Zachichotałem, bo zawsze ten widok mnie bardzo bawił, a przypomnienie sobie okoliczności jeszcze bardziej(gdy tylko zauważył tę czapkę zaczął krzyczeć na środku sklepu i mówić, że zawsze o czymś takim marzył, a po kupnie jej zrobił od razu to zdjęcie). Przycisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem telefon do ucha.
-Halo?- mój głos był cały zachrypnięty. Brzmiałem, jakbym właśnie dławił się kawałkiem jedzenia.
-HALOOOOO?!- Z grymasem odsunąłem telefon od ucha, nie będąc przygotowanym na tak donośny ton głosu z jego strony.-Gdzie ty jesteś?
Poczułem się zdezorientowany. Nie miałem pojęcia o czym on mówi. Gdzie miałem być, poza moim pokojem? Milczałem zastanawiając się o czym zapomniałem, lecz już po chwili myśl, którą wyrzuciłem z głowy, z powrotem do mnie dotarła.
-No tak. Impreza u Rae.- Odparłem ziewając.- Nie jestem pewien czy będę.
Uwielbiałem imprezować i doprowadzać się do stanu kompletnej nietrzeźwości, lecz nie w dni, takie jak ten. Bywały momenty, gdy to stawało się wszystkim, czego mi było trzeba, ale w tej chwili wolałem pójść do mamy. Czułem potrzebę, by porozmawiać z nią, obejrzeć film- spędzić po prostu czas, bo chciałem dawać jej go, jak najwięcej, pokazywać jak dobrym synem jestem i jak bardzo ją kocham. Miałem tę świadomość, że któregoś dnia też ją stracę i chciałem wykorzystać każdą chwilę z nią, jak najlepiej. Ostatni czas poświęcałem chyba, aż za dużo przyjaciołom i uznałem, że powinienem trochę przystopować zajmując się właśnie nią.
Nie widziałem twarzy Jimina, ale byłem pewien, że robi swoją zdziwioną minę.
-Co ty pleciesz?- Zapytał, lecz nie dał mi możliwości, by się odezwać, bo po chwili ciągnął dalej - Po pierwsze: Tę imprezę organizuje twoja dziewczyna, a po drugie: organizuje ją głównie dla Ciebie i dlatego, że z cudem udało Ci się zdać półgłówku.
-Zdaje sobie z tego sprawę, ale naprawdę nie mam dzisiaj ochoty, żeby spędzać czas z upitymi ludźmi.- Odparłem nie do końca szczerze, bo upici ludzie bywają naprawdę fantastyczni, ale był inny ważny powód więc po chwili jeszcze dodałem- Chcę dzisiaj spędzić czas z mamą.
Wiedziałem, że nie będzie naciskał, bo zdawał sobie sprawę z tego, jaki mam stosunek wobec mamy. Miał identyczne relacje ze swoimi rodzicami, więc to też dodatkowo obrazowało mu moją sytuacje. Westchnął tylko i po chwili znowu się odezwał.
-Rozumiem. Powiem Rae, że siedzisz dzisiaj z mamą i prócz, tego że nie czujesz się zbyt dobrze, żebyś nie wyszedł na zbyt dużego maminsynka. Możesz jednak w każdej chwili wpaść, bo impreza będzie trwać pewnie do rana, a może jednak nabierzesz ochoty by spędzić czas z nami- chlejusami.
-Być może.
-Okej. To jesteśmy w kontakcie. Trzymaj się i oby do zobaczenia!
Rozłączył się. Odłożyłem telefon na parapet i wyjrzałem przez okno. Mimo dość późnej godziny dzień dalej był piękny- słońce powoli zachodziło, słychać było donośny śpiew ptaków, drzewa wypuszczały z kwiatów owoce, dzieci radośnie krzyczały grając w piłkę, a starsi spacerowali. Był to idealny początek lata. Z kieszeni wyciągnąłem papierosa i zapalniczkę. Odpaliłem go i głęboko zaciągnąłem się dymem. Obserwowałem okolice trzepiąc zbędny dym z końcówki papierosa. Po chwili już spaliłem go całkowicie, wyciągając kolejnego, bo czułem zbyt duży głód nikotynowy.
Moją uwagę przykuł najdjeżdżający samochód pod dom, który był przez dobre kilka miesięcy na sprzedaż. Z zainteresowaniem wysunąłem głowę bardziej na zewnątrz. Z jego wnętrza wyszła dwójka ludzi- mężczyzna i kobieta, po około czterdziestym roku życia. Wyglądali, jakby przyjechali z wielkiego miasta, by nieco wyciszyć się w znacznie spokojniejszym miejscu. Z tyłu wyłoniła się piękna dziewczyna- jasne, długie włosy opadały jej swobodnie na plecy, a duże, brązowe oczy lśniły na widok nowego domu. Usta miała pomalowane krwistą czerwienią. Po chwili z samochodu wysiadla jeszcze jedna osoba- był to chłopak. Wyglądał na osobę, w moim wieku. Ubrany był w białą bluzę z kapturem, na której widniało zdjęcie Mona Lisy, czarne dżinsy i vansy. Elementem, który jednak najbardziej w nim przykuwał uwagę, były jego niebieskie włosy- rozsypane w kompletnym nieładzie i dysharmonii. Uśmiechał się od ucha do ucha na widok nowego domu. Widziałem go po raz pierwszy na oczy, a już czułem do niego coś na pozór sympatii, ponieważ jeszcze chyba nigdy nie widziałem tak życzliwego uśmiechu. Rodzinka zaczęła zmierzać w stronę drzwi do nowego domu, aż całkowicie zniknęli z pola mojego widzenia. Po chwili pod dom podjechała ciężarówka z meblami. Mama przyjaźniła się z każdym w sąsiedztwie i w sumie to każdego szczerze obydwoje lubiliśmy. Wiedziałem, ze prędzej czy później wybierzemy się do nowych mieszkańców naszej ulicy, bo to byłoby do niej niepodobne, gdyby nie chciała ich poznać. Postanowiłem, że zejdę do niej na dół i powiem jej o tym, że nowi sąsiedzi właśnie się wprowadzili. Zgasiłem papierosa, zamknąłem okno i skierowałem się w stronę drzwi. Nie musiałem nawet schodzić po schodach bo tuż po wyjściu z pokoju zetknąłem się z nią w korytarzu.
-Właśnie wprowadzili się nowi sąsiedzi.- Powiedziałem, a ona się uśmiechnęła. W jednej ręce trzymała kosz z praniem, a drugą zaczęła odgarniać włosy z mojej twarzy.
-Wiem. Gdy moje ciasto się upiecze to pójdziemy ich razem powitać.
Aloha! Jest pierwszy rozdział napisany xxxxxxx czasu temu, więc chyba najwyższy czas, by go tutaj opublikować. Mam nadzieje, że wypadł nieźle i będziecie ciekawi dalszego ciągu tejże historii. Postaram się publikować w miarę często, ale znając mnie będzie z tym problem XDD więc nu... miłego czytanka i odpoczynku podczas tego beznadziejnego czasu!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top