Rozdział 13. baby blue trip
Błękitne niebo, wyzbyte nawet najdrobniejszego śladu śnieżnych chmur, tworzyło rzeczywiste sklepienie nad naszymi głowami. Centralna gwiazda Układu Słonecznego, w postaci niemożliwego do ujrzenia słońca, obdarowywała nas jasnym, momentami nazbyt upalnym dniem. Motywacją do spędzania czasu na świeżym powietrzu był wiatr chłodzący rozgrzane, łapiące naturalną opaleniznę ciała oraz drzewa rzucające cienie. W lesie roznosiły się zapachy liści dekorujących gałęzie roślin, ich owoców, mchu, żywicy spływającej po pniach. Zjawiska synestezji dopełniały odgłosy zwierząt oraz potoku. Zmysł dotyku i przyjemność z niego wybrzmiewająca, nabierała na silę z każdym, pojedynczym zetknięciem się ze skórą Taehyunga, chociaż tutaj ciężko było stwierdzić, czy to nie moje oczy doznawały większej satysfakcji.
Niebieskie kosmyki rozsypane na moich udach, opadały z jego wygodnie ułożonej głowy. Drętwienie nóg dawało o sobie znak, lecz zmieniając pozycję, nie mógłbym oglądać z tak korzystnej perspektywy jego twarzy. Fizjonomii, której najbardziej uznany rzeźbiarz w dziejach historii, nie ośmieliłby się przetworzyć w trakcie pracy. Gdy Tae rysował i wkładał w to całą siłę swego skupienia, nie ważyłem się nawet odezwać, czas poświęciwszy na rejestrowanie mimiki artysty wciągniętego w wir weny. Niedomkniętych, na zmianę zwilżanych koniuszkiem języka i podgryzanych przez zęby ust. Oczu krytycznie oceniających powstający rysunek, finezyjnie skrytych przez wachlarze gęstych rzęs. Napiętych łuków brwiowych, które Taehyung od czasu do czasu pocierał w zadumie, palcem wskazującym naznaczając także skronie.
Pozwoliłem sobie zanurzyć dłoń w toni kosmyków, nasuwających w myśli przypływy oceanu. W odpowiedzi otrzymałem uradowane spojrzenie, kontrastujące z uprzednim, jakim Kim raczył szkic oraz modela, którego szkicował. Jedno pasmo wśród miliona porozrzucanych na mnie, owinąłem wokół palca, z wysiłkiem odrywając wzrok od migdałowych oczu i przenosząc na rysunek.
-Wychodzi bardzo dobrze Tae.- stwierdziłem dumnie, odwzajemniając uśmiech, jaki posłał mi chłopiec.- Jest nawet przystojniejszy, niż w rzeczywistości.
-Ty, ty... uważaj sobie!- ostrzegł z oburzeniem Seokjin, siedząc na ściętym pniu drzewa, na którym pozował dla Taehyunga. Westchnął, trzymając podbródek na dłoni, tak jak go o to Tae poprosił godzinę temu.- Swoją drogą, długo jeszcze? Głodny się zrobiłem.
-Możesz już odejść. Pień dam radę zrobić bez Ciebie.- odparł niebieskowłosy, unosząc kąciki warg w górę. Seokjin podszedł, przyglądając się sobie na kartce papieru i nie mogąc wyjść z zachwytu nad talentem chłopca( a także i swoją idealną i idealnie odwzorowaną twarzą). Taehyung starał się mu przybliżyć, jak za pomocą cieniowania wydobył kształty, co dla mnie i starszego Kima w dalszym ciągu brzmiało, jak czarna magia.
W małej odległości od naszej trójki, Jimin przykucnął przy torbie termicznej, szerokimi źrenicami dalej badając Lisę. Wsunięta kamelia za jej ucho, co jakiś czas niesfornie opadała, dokładając dziewczynie więcej uroku i synchronicznie Parkowi szersze pasmo dreszczy. Wyciągnął Kimbap z tuńczykiem, nie skupiając na nim wzroku ani przez moment i położył na kocu, gdzie nie było już nic z wcześniej wyłożonego jedzenia. Powrócił prędko do siostry Taehyunga, poprawiając przechylający się ponownie kwiat, za co dostał obdarzony promiennym uśmiechem, otulonym zarumienionymi policzkami.
Seokjin, niczym pies niuchający przysmak, odwrócił się w stronę potrawy i oczy mu zalśniły. Taehyung prawdopodobnie czuł lekką irytację, gdy tłumaczył nam po raz n-ty to samo i chyba nawet ucieszyły go słowa starszego chłopaka:
-Ooch, możesz dokończyć mi to wyjaśniać, gdy już zjem tuńczyka, bo na razie nic, a nic do mnie nie dociera.
-Po tym raczej też nie zrozumiesz.- odparł Taehyung, odłożywszy szkicownik na bok, gdy Seokjin oddalił się na bezpieczną odległość. W podskokach podbiegł do kocyka, jeszcze zdzielając Namjoona po drodze za zjedzenie jedynej porcji z paluszkami krabowymi.
Zająłem się szukaniem w plecaku paczki papierosów. Taehyung trzymał moją drugą rękę, palcem wskazującym kreśląc wzór zaschniętego tuszu, przedstawiającego okręg ze wszystkimi znakami zodiaku. Odnalazłem nikotynowe uzależnienie zamieszczone w drobnym opakowaniu, a Kim zmarszczył nosek.
-Fuuuu... znowu będziesz śmierdział.- skomentował, obserwując moje postępujące za sobą, rutynowe czynności nałogowego palacza.
-To mnie nie wąchaj.- odpowiedziałem, wzruszając ramionami. Tae prychnął, uwagę skupiając ponownie na szablonach moich tatuaży.
Zaciągnąłem się mentolowym papierosem, doceniając radość zawartą w sekundach kreujących dzisiejszy dzień. Nie zapowiadał się na nazbyt euforyczny, rozrzucający z każdą, pojedynczą, uciekającą chwilą gęsią skórkę. Był bardzo spokojny, ale tego spokoju potrzebowałem. Dnia, w którym od czasu do czasu zapalę, nie biorąc żadnego świństwa, a stan upojenia wniesie słońce składające pocałunki na mej odkrytej skórze. Słońce, jako to oddalone miliony kilometrów od ziemi, jak i To tulące się do moich ud, z oczkami wlepionymi w moją twarz.
-Wow...- wyrwało się Tae, gdy lustrował moją mimikę.- Wyglądasz tak, jakbyś wyrwał się z jednego ze starych, francuskich filmów. Cholernie seksownie. Nawet twój drugi podbródek jest hot.
- Nie mam drugiego podbródka!-polemizowałem, instynktownie prostując się i unosząc brodę w górę.
-Każdy ma. Jak Ci głupio patrz na mój.- dodał, spuszczając głowę w dół, a ja uśmiechnąłem się, podnosząc brew z zastanowieniem.
- Bohater francuskich filmów... Co To konkretnie znaczy?- Taehyung zamyślił się na moment po moim pytaniu. Spojrzał w niebo, po którym płynęły pierwsze chmury, kształtem przypominające lilie wznoszące się na turkusowej powierzchni jeziora.
-Nie wiem, jak określić, co mam na myśli.- powiedział wracając swym umysłem i spojrzeniem do mnie.- Wiem, że zawsze robili na mnie ogromne wrażenie. Mieli wyraziste rysy twarzy, jak na przykład Alain Delon, włosy pozostawione w totalnym nieładzie. Spacerowali zazwyczaj w długich płaszczach, z atrybutami w postaci kawy i papierosów I rozmowami o tak niesamowitych rzeczach! Musimy jakiś też koniecznie obejrzeć.- dodał, ukazując w szerokim uśmiechu śliczne, proste ząbki. Pokiwałem głową, wyrażając swą aprobatę.
-Musimy. Lubię z Tobą oglądać filmy, mimo, że widzieliśmy póki co tylko jeden.
-Ugh, gdybyś nie jechał dzisiaj na imprezę, puściłbym Ci "Call me by Your Name".- rzekł Tae, a ja zmarszczyłem brwi.
-A Ty nie jedziesz z nami?- spytałem, a chłopak koniuszkiem języka zwilżył dolną wargę. Drobny, krótki gest sprawił, że zapragnąłem jej zasmakować.
-Wybieram się dzisiaj do dziadków z Lisą i na pewno tego nie przesuniemy, bo mają szczeniaki szpica miniaturowego. Boże, rój małych, puchatych bąblów dookoła mnie. Ja będę mógł wśród nich umrzeć nawet!- zaśmiałem się, nie starając nawet przekonywać Kima. Każdy argument zostałby przez mego miłośnika zwierząt zapewne obalony.- O, właśnie. Pokaże Ci, jak węglem narysowałem Theo.- dopowiedział, wertując kartki szkicownika.
Odnalazł poszukiwaną stronę i mina mu odrobinę zrzedła, gdy jedyny komentarz, jakim rzuciłem było zwięzłe, lakoniczne "ładne".
-Nie dostrzegasz nic więcej w tym?- dopytywał, zmieniając co rusz obiekt wpatrywania- z rysunku, na mnie. Wypuściłem dym z ust, strzepując okruchy z końcówki papierosa na ziemie.
-Bardziej od świni w legowisku, wolałbym zobaczyć coś, co naprawdę wyrwie mi dech z płuc.- powiedziałem szczerze. Tae aż podniósł się do siadu, patrząc mi intensywnie w oczy z nutą prowokacji.
-Czyli co, twoim zdaniem?- zadał pytanie wyzywająco, wypychając językiem policzek. Kącik górnej wargi uniósł mi się, gdy odpowiedziałem:
-Ciebie. Teraz widzę Cię idealnie.- Taehyung zamrugał powiekami, a jego policzki udekorowane zostały rumieńcami w odcieniu dojrzewających kwiatów wiśni. Zagryzł wargę, poprzez co ponownie odczułem potrzebę dopasowania moich ust do tych Kima.
Zgasiłem papierosa, unosząc jego brodę. Przysunąłem się, całując go delikatnie. Napawałem się smakiem różanych, miękkich warg i ciepłem je otulającym. Zdawały się stworzone tylko i wyłącznie dla mnie, tak jak i każdy minimalistyczny element, jaki składał się w doskonałą całość, w Kim Taehyunga.
Motylimi całusami naznaczałem jego czoło, nosek, policzki. Przy tak przyjemnej czynności, współtowarzyszył mi chichot chłopca, gdy połaskotałem go w niektórych miejscach. Musnąłem również płatek jego ucha, nie hamując bezwstydnego wyznania, na wpół wypowiedzianego szeptem:
-Możesz namalować dla mnie swój akt.
-Nie rozpędzaj się!- burknął Taehyung, odsuwając się lekko. Maskował z trudem uśmiech, lecz dał się zdradzić przez mocniejsze wypieki na buzi.- Nie mam jeszcze odwagi, by to zrobić. Może w bardzo dalekiej przyszłości, gdy będę zadowolony ze swego wyglądu.- zgromiłem go spojrzeniem, krzyżując przedramiona na piersi.
-Jak możesz nie być zadowolony ze swojego wyglądu? Dla Ciebie, ja nawet orientację zmieniłem!- skwitowałem, czym wywołałem parsknięcie chłopca, gdy oparł brodę na rozłożonej dłoni.- Może gdybyś poświęcił te cztery godziny na rysowanie samego siebie, dostrzegłbyś w końcu, jak piękny jesteś.
Patrzył na mnie czule, nie odpowiadając. Cisza, jaka nastała, kryła w sobie coś intymnego, co nie wnosiło dozy niezręczności. Była tak komfortowa, jak dłoń chłopca, odnajdująca swe miejsce na mej talii. Komfortowa i przyjemna, jak i również jego zapach, ujarzmiający obawy i zmartwienia, kłębiące się w głowie. Komfortowa i przejmująca, niczym jego usta całujące każdą ze zszytych ran mej dłoni, nadające coś na miarę błogosławieństwa zakrzepniętej traumie. Komfortowa i fascynująca, niczym myśli kiełkujące przy nim i przelewane atramentem na papier. Komfortowa, jak obecność jego osoby, dla której staje się człowiekiem, jakim chciałem być zawsze.
️️ ◾️◾️◾️
Mimo, iż zazwyczaj żądałem atencji podczas imprez, niezależnie gdzie i u kogo się odbywały, dziś pozostawałem na uboczu. Popijałem bez pośpiechu piwo, wybuchając śmiechem z sucharów Seokjina, którymi nie pogardziłby najbardziej zacofany wujek oraz Hoseoka tańczącego rezolutnie do wszystkiego, co leci.
Oparłem leniwie plecy o zimną ścianę, myślą wracając do Taehyunga, którego brak doskwierał mi cały wieczór. Umówiliśmy się na jutro i moja wewnętrzna intuicja podpowiadała, iż prócz prosiaka w domu państwa Kim, może pojawić się szczeniaczek rasy pomeranian. Miałem tylko nadzieje, iż nie będzie to cała gromada, bo po Tae można było spodziewać się absolutnie wszystkiego.
Odwróciwszy głowę, rozpoznałem natychmiastowo czarnowłosą dziewczynę, przeciskającą się w pośpiechu, między tańczącymi osobami. Wyglądała na spiętą i zestresowaną, co potrafiłem łatwo odczytać z jej twarzy.
Rae chciała, jak najprędzej opuścić dom Wanga, a ja chciałem wiedzieć dlaczego.
Ruszyłem za nią, informując uprzednio chłopaków, iż zaraz wrócę. Nie zauważyła mnie, zbyt skupiona na wydostaniu się z pomieszczenia pełnego ludzi. Dogonić dziewczynę udało mi się po opuszczeniu budynku pod jedną z miejskich latarni, chroniącą zakamarek ulicy przed wsiąknięciem w mrok.
-Rae!- zawołałem, a ona przystanęła, niczym wryta w ziemię. Odwróciwszy w mą stronę, przybrała jeden ze sztucznych uśmiechów, z których rozpoznaniem także nie miałem problemu.
-Cześć Jungkook!- powitała mnie, regulując paski od plecaka, wżynające się w jej barki. Wrażenie, iż moja obecność zestresowała ją bardziej, wkradło się do kręgu mej podświadomości.
-Wszystko w porządku?- zapytałem kontrolnie.- Nie odzywasz się od wczoraj, a dzisiaj wyglądasz, jak gdyby coś Cię gryzło.
-Tak, tak. Wszystko jest okej. -odparła, siląc się za równo na beztroski ton i wyraz twarzy.- Byłam dość zajęta. Jestem bardzo zmęczona i wracam już do domu. -Po raz drugi poprawiła ugniatające paski od zapełnionego czymś plecaka.
-Może ponieść Ci go?- wskazałem przedmiot wiszący na jej plecach, z którym widocznie miała niemały kłopot.- Mogę Cię odprowadzić do domu. I tak nie mam co robić.- zaproponowałem koleżeńsko, a ona zadrżała.
Wraz z jej wyzbytym kontroli ruchem, do mych uszu dotarły dźwięki szkła. Szkła obijającego się wzajemnie o siebie. Dobiegały z rzeczy obciążającej barki dziewczyny. Ostrzegawcza lampka zapaliła się w mej głowie, a po skrzyżowaniu spojrzenia z zaniepokojoną Rae, musiałem się upewnić, co leży w środku plecaka.
Mimo próśb wypowiedzianych słabym głosem, zabrałem jej plecak, nie siląc się na jakąkolwiek delikatność. Napięcie i obawy buzowały w moich żyłach. Mimowolna reakcja Rae przejrzyście dała mi znak, co ujrzę po rozsunięciu zamka, lecz wciąż naiwnie miałem nadzieje.
Zamarłem otworzywszy plecak. Widok zawartości napuścił chłodny dreszcz, biegnący wzdłuż kręgosłupa, automatycznie obciążający ciężar całego ciała. Strzykawki wypełnione substancją, o której nazwę bałem się pytać, odbijały blask spływający z latarni, pod którą stałem wraz z dziewczyną. Wśród szklanych przedmiotów walały się kolorowe, drobne kartoniki i kilka tabletek.
Na moment utraciłem kontrolę nad samym sobą, rzuciwszy zgubę Rae za siebie. Zignorowałem odgłos tłuczonego szkła w środku plecaka i zszokowaną minę dziewczyny, zarazem przysłoniętą cieniem bólu. Zadałem jej pytanie, dokładając resztek zachowanego opanowania w ton głosu:
-Co tam było?
-Nie chce o tym mówić.- odparła łamiącym się głosem, spoglądając smętnie za mnie. Wydawało mi się, że gdybym tylko odszedł, podbiegłaby zabierając przemoczony, pełen narkotyków plecak. Rozdrażniony niewiedzą oraz ciągłym wymijaniem prawdy przez dziewczynę, chwyciłem jej ramiona, ściskając mocno.
-Odpowiedz mi.- słowa te zabrzmiały w mych ustach bardziej zaborczo, niż planowałem, lecz przyniosły efekt. Rae spuściła bezsilnie wzrok i prawie szeptem odpowiedziała:
-Mo-morfina.- przełknęła ślinę, biorąc głęboki oddech.- Morfina, LSD i parę benzodiazepinów.
Puściłem chude ramiona, kompletnie oszołomiony szczerością wyniesioną z jej warg. Dawno nie czułem się tak przybity, a jednocześnie wściekły, skołowany. Wyciągnąłem papierosa, a każda dudniąca, przykra myśl została z trudem przetrzymywana w mojej głowie. Nie pojmowałem tego, co się dzieje. Dlaczego Rae mimo swej obietnicy, chciała zasięgnąć po tak destrukcyjne środki? Czy ostatecznie ja byłem tego przyczyną, a jeżeli nie, to czy nie mogłem w żaden sposób pomóc? Czy szepty tajemniczego wstrząsu z przeszłości przerodziły się w krzyk, którego nie była w stanie uciszyć?
Bezradność. Wydychając opary uzależniającej trucizny poddałem się jej, nie móc odnaleźć odpowiednich słów. Cisza nigdy nie zdawała się być tak głośną, rozpraszającą, jak ta pomiędzy naszą dwójką. Gdy stałem tyłem do złamanej duchem Rae, wpatrzony w punkt jej toksycznego remedium.
Potarłem pulsujące skronie, wyrzucając niewypalonego papierosa na kostkę brukową. Odwróciwszy się, spojrzałem na przyjaciółkę, której obecność zdradzało tylko pociąganie nosem. Spuszczała głowę, nie racząc mnie wzrokiem, który uwidoczniłby jej poczucie winy, bądź żal do mnie. Podszedłem wolnym krokiem, jak gdybym zachowywał ostrożność, by jej nie przestraszyć. Przystanąłem, nabierając powietrza w ściśnięte płuca.
-Masz coś jeszcze?- zapytałem, na co ona przytaknęła.- Czyli co?
-Dwie tabletki xanaxu w kieszeni. Czy je też mam...
-Zatrzymaj to.- powiedziałem, nie dając jej możliwości na dokończenie. Benzodiazepiny jednak kategoryzowały się jako leki- mocno uzależniające, lecz na to trzeba było się postarać, biorąc je codziennie. W przypadku Rae mogły dzisiaj dużo pomóc, chłodząc i kojąc spiekotę szalejących, zgęstniałych pod wpływem strachu myśli.- Idź do domu, a ja pozbędę się wszystkiego, co jest w plecaku.
-Jungkook, przepraszam Cię za to...- rzekła, wlepiając we mnie spojrzenie. Na linii wodnej jej hebanowych oczu tliły się łzy, rozpraszane szybkim mruganiem powiek.- Tak strasznie chciałabym Ci o tym powiedzieć, ale się wstydzę. Wstydzę się tego nawet przed samą sobą...
-Nie zadręczaj się tym teraz. Jutro porozmawiamy.- odparłem, decydując się na krótkie objęcie przyjaciółki. Chwilę chlipała, łzami naznaczając materiał mojej bluzy i wyznając, iż spośród tych siedmiu miliardów ludzi na świecie, prawdopodobnie ona znaczy najmniej. Zdarzało się, że momentami rozumiałem ją aż nazbyt dobrze.
️️ ◾️◾️◾️
Nieprawidłowym wydawać by się mogło, puszczenie bliskiej osoby samej w nocy, a w dodatku w dość kiepskim stanie. Jednakże miałem za zadanie wyrzucenie prochów i zapomnienie o dramacie, jaki mógłby się rozegrać, gdybym nie dostrzegł niebezpieczeństwa. Nawet tego nie byłem w stanie zrobić odpowiednio.
Gdyby światem rządziły zasady fantastyki oraz możliwość zabawy pętlą czasu, z wielką przyjemnością cofnąłbym się do tego dnia, dając samemu sobie w twarz. Nie dopuściłbym do przejawów tak silnej hipokryzji oraz słabości, wydającej rozkaz zażycia jednego ze środków psychoaktywnych.
Prezentowało się to w sposób następujący: skołowany chłopak wyrzuca zawartość plecaka do najbliższego śmietnika, w ostatniej chwili wyciągając, coś co go intryguje. Są to trzy, małe kartoniki- namaszczone barwami w iście ekspresjonistycznym stylu. Dwa z nich kryje na dnie bluzy, a jeden ląduje na języku, przygryzany, co jakiś czas zębami. Chłopak po około dwóch minutach spluwa mikro-wytworem wyobraźni, być może samego Edvarda Muncha, wracając do domu Wanga, z nadzieją, iż poczuje cokolwiek.
Kiedy przekroczyłem próg domu i odnalazłem chłopaków, czas mijał, dłużąc się wyczekiwaniem. Godzina obfita w rozważanie własnych irracjonalnych decyzji, nie dopuszczała mnie do bawienia się z resztą. Dualizm uczuć dudnił w głowie- pojawiała się ekscytacja tym, co mogę odkryć w spirytualnym, narkotycznym uniesieniu, ale także wkraczała pogarda, względem niestabilnej postawy.
Dopiero owładnięcie ciała substancją, jaką było LSD ustabilizowało me sumienie. Ściśle biorąc nie myślałem wtedy w ogóle, opętany ekspresjonizmem przepływającym w żyłach.
Kolory. Cała, moja uwaga skupiona została na żywych kolorach, które wręcz raziły po oczach. Świat zdawał się wirować, jak w jakiejś psychodelicznej iluzji optycznej, w którą chciałem wsiąknąć całym sobą. Podłoga, na której stałem falowała, unosząc mnie w górę i w dół. Dotykając włosów czułem je tak dokładnie- to jak są miękkie i przyjemne w dotyku. Nie tylko zmysł dotyku był wyostrzony, bo także zapachu. Miałem wrażenie, że napływają do mnie zapachy ze każdej strony świata- perfumy, alkohol, woń świeżego powietrza. Czułem je wszystkie naraz, jednakże osobno.
Porównałbym to doświadczenie do znalezienia się nagle w symulacji rzeczywistości, bądź alternatywie naszej codzienności w innym wymiarze, świecie. Od wszystkiego, co znajdowało się dookoła biło piękno, jak gdyby sam Van Gogh namalował obraz tego miejsca. Zapragnąłem uczynić tak wiele, jakbym dopiero co się urodził.
Gdy rozmawiałem z chłopakami( święcie przekonanymi, iż wyjątkowo mocno się upaliłem) odnosiłem wrażenie, jak gdyby dwa równoległe wszechświaty, nałożyły się na jedną czasoprzestrzeń. Ich strefa była tą ludzką- profanum a moja świętą- sacrum.
Jedna, trzeźwa myśl ukazała się w głowie- był to Taehyung, stający nagle w centrum wirującego świata, niczym bóstwo, zasługujące na modły i uwielbienie. Uczucia wprost eksplodowały. Myśl o słodkich ustach, pragnieniu jego ciała i słów, mierzwieniu niebieskich włosów, a także grzesznych, wręcz natrętnych wyobrażeniach o naszym zbliżeniu, napuściła dreszcz, pozostawiający gęsią skórkę na głodnym dotyku ciele. Moja podróż, przekraczająca granice własnego umysłu przybrała kolor błękitu. W tym stanie byłem gotów rozebrać go i wycałować każdy, najdrobniejszy fragment filigranowego ciała, wyznając mu, że go kocham.
Kolejne, wyzbyte praw logiki posunięcie zostało zaliczone. W jaki sposób? Otóż, wyszedłem prędko z domu Wanga, nikomu nic nie mówiąc. Chód zmienił się w bieg, kierujący mnie pod drzwi domu mojej inspiracji, muzy. Przekraczanie falującej ziemi, paraliżujące wzrok światła oraz otaczające przedmioty, przeistaczające się w fraktale stanowiły przeszkody, jakie udało mi się pokonać, niemalże bez szwanku. Z ławkami zderzyłem może się jedynie cztery, pięć razy i chciałem pomóc przejść "babci" przez pasy, lecz okazało się, że to był tylko przydrożny śmietnik.
Dotarłem po około dziesięciu minutach na miejsce i wtedy zalążek faktów oraz reali uszczypnął nieprzyjemnie moją duszę. Nie było go w domu, a ja tylko dzisiaj posiadałem tyle zasobów odwagi, by wyznać mu co czuje. Desperacja zdolna była nawet do wyciągnięcia telefonu i zadzwonienia, by ujawnić swą tęsknotę, pożądanie i miłość. Ten plan niestety również spisany został na straty. Zamiast odblokowanego telefonu, trzymanego w surrealistycznie rozciągniętej dłoni, ujrzałem wirujący fraktal zlewający wszystko w płynną całość. Kompletnie nie potrafiłem odróżnić miniaturek na ekranie telefonu i stwierdzić, która to która.
Klnąc pod nosem, ostatecznie skierowałem kroki do swojego domu, planując całkowite oddanie się w ramiona hipnotyzującej muzyki. Niosłem przesiąknięty morfiną plecak Rae, rozważając czy nie powinienem cisnąć nim do śmietnika. Nie zrobiłem tego, co chyba okazało się najlepszą decyzją tego dnia, bo tym razem był to człowiek.
W dodatku ojciec Taehyunga, oceniający ile musiałem wypić, że zachowuje się, jak doszczętny oszołom.
Łojojoj Jungkook, nieładnie.
Ja i moja wena to jakiś zdziwaczały związek, bo nigdy nie wiem, gdy nadejdzie i ześlę mi swą łaskę.
Jeżeli jeszcze tu jesteście czytelnicy, to mam dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że chyba pospieszę się z następnym rozdziałem i wrzucę niedługo. Zła- czas na trochę angstu, lecz spokojnie! Będę panować nad sytuacją!
Dziękuje, że jesteście ze mną i moją kapryśną weną ♥
ps. Pamiętajcie o streamie Butter!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top