część 2- rozdz. 17

Dzisiaj wychodzę ze szpitala spędziłam w nim jeszcz trzy dni po tym jak się wybudziłam, chciałam wrócić wcześniej do domu ale lekarz mówił, że lepiej będzie jak zostanę na obserwacji.

Chciałam wrócić do domu bez zostania na obserwacji ale Rafał i Alan uparli się żebym została. Nie miałam wyboru musiałam ich posłuchać. W sumie i tak nigdzie mi się nie spieszyło, w końcu od wczoraj oficjalnie zaczęły się wakcję.

-Daj wezmę to od ciebie- powiedział Alan i wyciągnął rękę żeby wziąść o de mnie torbę z rzeczami, które wcześniej mi przywiózł.

-Poradzę sobie- odpowiedział zirytowana tym, że wszyscy traktują mnie jak kalekę. Przesadzają przecież mam tylko rękę w gipsie.

-Wiem- odpowiedział.- Ale chcę ją od ciebie wziąść.- uśmiechnął się przekonująco.

-Rozumiem ale poradzę sobie, możemy już iść.- Nie dawałam za wygraną.

Brunet westchnął w odpowiedzi i spojrzał na mnie wymownie.

-Kobieta, uparta jak osiął- mruknął pod nosem ale i tak słyszałam.

-Słyszałam- warknąłam z rozbawieniem.- Ale jak jesteś uparty jak osiął to proszę- podałam mu torbę, a on wziął ją ode mnie ze zwyciezkim uśmiechem.- Nie pochlebiaje sobie- dodałam i przewróciłam oczami.

Wyszliśmy z sali, po drodze weszliśmy jeszcze do gabinetu doktora. Przepisał mi leki przeciw bólowe i napisał wypis ze szpitala. Podziękowałam mu i dołączyła do Alana, który czekała na mnie na korytarzu.

Położył wolną rękę ma moim ramieniu, ale ściągłam ją.

-Chyba jasno się wyraziła mówiąc, że jedno przepraszam niczego nie zmieni. Nadal jestem na ciebie zła.- przypomniałam mu, a na jego twarzy przez chwile widziałam smutek.

-Jasno- kiwnął głową.- Ale wracasz ze mną do domu?- zapytał z nadzieją.

-Myślę, że tak- kiwnęłam głową.- Nie mogę cały czas siedzieć u Rafała, on też ma swoje życie.

-Ja też mam swoje życie.- odpowiedział i spojrzał na mnie.

-Ale jestem jego częścią. Prawda?- zapytała cicho i nie pewnie, nie wiedziałam co odpowie. Przez chwilę nic nie mówił ale po tem nachylił się na de mną i szepnął mi do ucha:

-Czy chcesz tego czy nie zawsze będziesz częścią mojego życia.- powiedział, a na potwierdzenie swoich słów przyłożył moją dłoń do swojego serca.

-Dziękuję- szepnęłam zawstydzona i splotłam nasze palce.

*****

Droga do domu minęła w przyjemnej ciszy, jedynie radio było włączone.

-Jak ja za tym tęskniłam- szepnęłam wdychając głęboko powietrze, gdy weszliśmy do domu.

Brunet zaśmiał się i zapytał czy czegoś potrzebuje. Spojrzałam na niego wymownie i przewróciłam oczami.

-Możesz mi nie uwierzyć ale jedyne czego teraz potrzebuje to twoje towarzystwo.- przyznałam szczerze, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.

-Jestem do twoich usług- ukłonił się lekko, a ja się zaśmiałam.

-Ale pozwól, że najpierw wezmę dłuższy prysznic albo kąpiel. Bo mam wrażenie, że zaraz zemdleję od zapachu szpitala, który nadal jest na moich ubraniach.- brunet skinął głową i zaśmiał się.

-Gdybyś czegoś potrzebowała wołaj.

-Nie będzie takiej potrzeby.- nawet nie wiedziałam jak bardzo się mylę.

-Alan!- krzyknęłam wchodząc do pokoju, który kiedyś dzieliliśmy.

-Co?- zapytał i stanął w progu. Pokazałam na bałagan w pokoju, a on podrapał się zakłopotany po karku.

-Tornado tedy przeszło?- zapytałam.

-Czytasz mi w myślach.- odpowiedział ze śmiechem.

-Jeżeli myślisz, że w to uwierzę to się mylisz- zmrużyłam oczy mówiąc to. Nie chodzi o to że jestem jakąś wielką panią porządnisią czy czyściochem. Ale to co zobaczyła to chlew. Dosłownie. Wszędzie były porozrzucane, ubrania, skarpety, bielizna i pudełka po pizzy. Ledwo podłogę było widać.- Mam to posprzątać?- zapytałam kładąc ręce na biodrach.

-Jeśli chcesz- wzruszył rozbawiony ramionami. Pokręciłam głową i zaczęłam się śmiać, nie był to wymuszony śmiech ale prawdziwy śmiech. Byłam na prawdę rozbawiona jego reakcją.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top