one shot
- Powinieneś to wiedzieć!
Ze złości tupnął nogą w podłogę. Gdy uniósł wypełniony irytacją wzrok na drugiego chłopca, ten tylko niezdarnie wzruszył ramionami, spuszczając z zawstydzeniem głowę.
- Przepraszam.
- Ech... w ogóle nie można na ciebie liczyć. Pójdę zapytać mamy. Poczekaj tutaj! - rozkazał, po czym wstał i opuścił pomieszczenie.
Zawstydzony chłopiec został sam. Gdzieś w jego niewielkiej główce odbijały się echem kroki oddalającego się kolegi i jego cichnący oddech. Gdy tamten opuścił pomieszczenie, w pokoju został tylko on i dźwięk tykającego zegara.
Chłopiec usiadł na zimnej podłodze, spuszczając głowę w dół. Czuł lekki chłód bijący od podłogi i przenikający przez jego cienkie ubranie.
Właściwie, to nie lubił tego miejsca. Uważał, że dom, w którym mieszkała rodzina tamtego awanturniczego dzieciaka był straszny. W pokojach pachniało tynkiem i kurzem, a powietrze było duszne i nieprzyjemne. Można było się tu udusić. Gdyby nie to, że ich mamy były przyjaciółkami, pewnie nigdy nie odwiedziłby tego miejsca.
Wiedział, że drugi chłopiec nie wróci zbyt szybko. Nigdy prędko nie wracał; unikał spędzania z nim czasu jak tylko mógł. Gdyby nie to, że ich mamy były ze sobą tak blisko, to pewnie w ogóle by się z nim nie bawił.
I w pewien sposób maluch to rozumiał. Na co dzień jego starszy kolega spędzał czas ze swoją paczką kolegów. Każdy chciał być w ich grupie. Wszyscy lubili zabawnego, pewnego siebie chłopaka, więc zawsze miał on towarzystwo. A skoro był tak rozchwytywany, to czemu miałby spędzać czas z jakimś młodszym dzieciakiem?
Jednak mimo wszystko było mu trochę przykro, że starszy go nie lubił. Właściwie - to większość jego rówieśników się z nim nie bawiła. Chłopiec wiedział, że to dlatego, że się od nich różni, ale przecież każdy jest inny i na swój sposób wyjątkowy. Dlaczego więc akurat on musiał zawsze spędzać czas samotnie?
Zegar na ścianie ciągle tykał. W powietrzu unosił się zapach kurzu, a maluch siedział w tym samym miejscu, chociaż wiedział, że minęło już dużo czasu i jego ,,kolega" pewnie w ogóle do niego nie wróci.
W sumie... już przywykł do tego, że musi bawić się sam. Dlatego postanowił nie czekać na drugiego chłopaka. Zacisnął małe piąstki, w myślach mówiąc samemu sobie, że przecież jest w stanie bawić się bez starszego kolegi.
Za oknem rozległ się trzepot skrzydeł. Prawdopodobnie w pobliżu przeleciał jakiś ptak.
Czuł, jak nieśmiałe światło słońca pada na jego policzki i nieudolnie próbuje je rozgrzać.
Chłopiec podniósł się z podłogi. Przydługa grzywka połaskotała go w czoło gdy pokręcił głową, starając się odrzucić od siebie myśli o synu znajomej jego mamy.
Pamiętał, że za nim znajduje się ściana. Chwiejnie podszedł do niej, wyciągając przed siebie malutką dłoń. Opuszki jego palców musnęły jej powierzchnię. Chłopiec czuł pęknięcia w tynku i biały pył, który osiadł na jego rękach.
Zastukał palcem w to miejsce i po pomieszczeniu poniósł się cichy przytłumiony dźwięk. Przez chwilę nic się nie działo, aż nagle zegar przestał tykać. Zdziwiony maluch poczuł się tak, jakby nagle stracił słuch; niczego nie słyszał, nawet swojego oddechu. Cisza była tak intensywna, że aż czuł, jak go otacza ze wszystkich stron i wbija mu się w uszy.
W końcu odwrócił się, spoglądając w miejsce, gdzie powinien znajdować się milczący zegar. Jednak tam, gdzie powinna być jego tarcza znajdowało się małe drewniane pudełko.
Chłopiec zmrużył oczy, jakby to miało pomóc mu zrozumieć co się dzieje.
Nagle skrzyneczka się otworzyła, a ze środka wyfrunął mały ptak. Jego piórka mieniły się niebieskim blaskiem, gdy przefrunął nad głową malucha i zaczął latać pod sufitem, wesoło ćwierkając. Chłopiec od razu zapomniał o wszystkich zmartwieniach, z zaskoczeniem i radością piszcząc z ekscytacji na widok małego zwierzątka.
- Kukułka! - zawołał wesoło, klaszcząc w ręce. - Kukułka!
Ptaszek zmienił kierunek lotu. Teraz latał tuż nad zakurzoną podłogą, trzepocąc niewielkimi skrzydełkami.
Ciemnowłosy nie mógł się powstrzymać. Roześmiał się i zrzucił z nóg swoje niewielkie trampki, na bosaka zaczynając gonić za ptakiem po pokoju.
W każdym miejscu, gdzie stanęła stopa chłopca zaczęła powoli wyrastać trawa. Jej zielone łodyżki przeciskały się miedzy szczelinami w podłodze. Było jej coraz więcej i więcej, aż wreszcie cały pokój pokrył się szmaragdowym dywanem. Dlatego, gdy zmęczony biegiem maluch potknął się i upadł na ziemię, przywitała go tylko miękka roślinność, pachnąca szczęściem i świeżością.
Zamknął oczy. Obrócił się na plecy i poleżał chwilę, odpoczywając po biegu i uspokajając oddech. Czuł, że trawa łaskocze go w odsłonięte ramiona, a jego samego otula delikatny zapach stokrotek i dzikiej koniczyny.
Tak naprawdę, to chłopiec nie chciał, by jego kolega teraz wracał. Podeptałby mu trawę i spłoszył niebieską kukułkę.
Gdy otworzył oczy, zamiast białego sufitu nad jego głową rozpościerały się gałęzie drzew. Nawet nie zauważył, kiedy olbrzymie buki i dęby zarosły cały pokój, a on sam w przeciągu paru minut znalazł się w środku niewielkiego lasu.
Chłopiec rozejrzał się dookoła z zaciekawieniem. Liście otaczających go roślin nadawały otoczeniu zielonkawej poświaty.
Błękitny ptak przycupnął na gałęzi jednego z niższych drzewek, obracając główkę na bok i przypatrując się mu jednym paciorkowym okiem. Po chwili zagwizdał wesoło, a jego cienki śpiew poniósł się po pomieszczeniu wypełnionym drzewami.
Chłopiec lubił głos tego stworzonka i chciał, by ten śpiewał więcej. Złożył więc usta w dziubek i także przenikliwie zagwizdał. Zwierzę siedzące na gałęzi odpowiedziało mu swoim wdzięcznym głosem i tak rozpoczęła się ich rozmowa.
Chłopiec dobrze się bawił gwiżdżąc razem z niebieskim ptakiem. Jednak w końcu rozbolały go usta od ciągłego zwijania ich w dziubek, więc po prostu zaczął cicho śpiewać.
Hej, słyszysz ten głos?
Zaświstaj cienko
Pobiegnie rzeka
Mocna nić
I zwiąże góry z dolinami
Nagle poczuł, że jego bose stopy zanurzają się w chłodnej cieczy. Zaskoczony chłopiec spojrzał w dół, widząc, że jego nogi zostają oblane przez chłodny strumień, który pojawił się znikąd i przeciął pomieszczenie. Przypominał rozpuszczony kryształ, który odbijał jasne promienie słońca i wypełniał las srebrnymi błyskami.
Ciemnowłosy spojrzał w kiernku, w którym płynęła woda. Na jego oczach po dwóch stronach strumyczka zaczęły wyrastać małe grzybki, nieśmiało wychylając się spomiędzy zielonych pędów trawy.
Chłopiec miał ochotę pójść szlakiem, który wyznaczał strumień. Dlatego pożegnał się z błękitnym ptakiem i w podskokach ruszył wzdłuż ścieżki wytyczonej przez małe grzybki i białe stokrotki.
Nie wiedział, ile czasu szedł wzdłuż niewielkiego potoczku, jednak zobaczył, że powoli zaczyna się ściemniać.
Nie wiadomo skąd wokół jego głowy zacząły latać małe, złote świetliki. Rzucały blask na drogę przed nim i dzięki temu chłopiec bez problemu mógł kontynuować swoją podróż nawet wtedy, gdy złoty zachód słońca ustąpił ciemnemu nocnemu niebu.
Jego stopy strącały krople rosy z trawy. Uszy były łaskotane przez przyjemny szum strumienia, a im dłużej szedł, tym więcej robaczków świętojańskich zaczynało go otaczać. Owady zlatywały się ze wszystkich stron, siadając mu na ramionach i latając wokół głowy. Rzucały złotą poświatę na najbliższe otoczenie przez co maluch czuł się tak, jakby trzymał nad głową płonącą żółtym płomieniem pochodnię.
Oto miasto
Z jedną wieżą
Murem szczerbatym
Domkami żółtymi jak kostki do gry
Przypatrz się dobrze
Śpiewał cicho, wciąż idąc wzdłuż szemrzącego strumyka. Nie widział żadnego miasta, ale tylko dlatego, iż było na to zbyt ciemno.
Teraz
Zamknij oczy
Ciemność zgasi
Wieżę czerwoną
I zielone drzewa
I trawę zieloną
Nagle z tyłu chłopiec usłyszał cichy szum. Przestał śpiewać i przestraszony obrócił głowę w tamtą stronę, jakby spodziewał się, iż nagle z mroku wyłoni się jakieś straszydło. Spłoszone świetliki zaczęły się rozlatywać, tak, że po ich ciepłym blasku została tylko delikatna łuna.
Wtedy chłopiec ponownie usłyszał trzepot ogromnych skrzydeł. Przerażony cofnął się o kilka kroków, wchodząc stopami do strumienia. Jego ciemne oczy były wypełnione strachem, gdy ogromny uskrzydlony potwór z rozświetloną twarzą wyłonił się z ciemności i zapikował wprost na niego.
Z jego ust wydarł się krzyk, a chłopiec upadł. Lodowata woda ze strumienia ochlapała jego cienką koszulkę i spodnie, a on sam nie wiedział, czy trzęsie się z przerażenia, czy zimna.
Ogromna sowa zatoczyła krąg nad jego głową, po czym ponownie zaatakowała. Zobaczył tylko jej wykrzywiony dziób i dziki błysk w oczach, zanim nagle wszystko znów pogrążyło się w czerni.
Zniknęła sowa i strumień. Zniknęła trawa i zdradzieckie świetliki.
- Hej! Skarbie, co ty wyprawiasz?
Chłopiec uniósł przerażony wzrok, rozpoznając głos matki.
- Mamo? - spytał cicho.
Poczuł powiew powietrza i delikatny zapach kwiatowych perfum gdy kobieta klękła obok niego, unosząc z ziemi jego delikatne ciałko.
- Tak, to ja. Już wszystko w porządku. Czemu leżałeś na ziemi? Kochanie, przeziębisz się, jeśli będziesz tak robił - zganiła go, jednak chłopiec zignorował jej słowa. Wtulił się w to ciepłe ciało, rozkoszując się poczuciem bezpieczeństwa, które mu dawała jego właścicielka.
- Tam była sowa - powiedział cicho. - Straszna sowa. Zaatakowała mnie! - Uniósł palec, wskazując miejsce, w którym ostatnio widział potężnego ptaka.
- To nie sowa, tylko zegar, głupku.
Zaskoczony chłopiec podniósł wzrok. Nie zauważył, że jego kolega, który wcześniej gdzieś poszedł, teraz wrócił do pokoju. Za nim pewnie stała jego matka, sądząc po stukocie jej obcasów na panelach.
- Ej! Nie możesz tak mówić! Przeproś teraz kolegę - zażądała matka starszego chłopaka, spoglądając na swojego syna z naganą w oczach.
Obrażony dzieciak skrzyżował ręce na małej piersi.
- Nie! Nazywam go tak, jak na to zasługuje!
Młodszego chłopca nie ruszały jednak wyzwiska kolegi. Stracił ochotę na słuchanie jego słów. Zamiast tego spojrzał na swoją rodzicielkę.
- To naprawdę zegar? - powiedział z lękiem w głosie. - Widziałem, że tam była sowa.
- Tak. To zwykły zegar, kochanie. Nic ci nie zrobi - zapewniła go kobieta.
Chłopiec skinął głową z ufnością. Skoro mama mówiła, że nie ma tam żadnej strasznej sowy, to na pewno tak było.
- Wiesz, może my już pójdziemy do domu - powiedziała jego matka do swojej przyjaciółki. - Chyba im już wystarczy zabawy na dziś.
- Racja, zasiedziałyśmy się - odpowiedziała druga kobieta. - Odprowadzę was do furtki.
Młodszy chłopiec posłusznie dał się poprowadzić mamie za rękę.
Wychodząc z pomieszczenia usłyszał jeszcze tylko ciche pytanie swojego ,,kolegi":
- Mamo, jak to możliwe, że on zobaczył sowę? Przecież ma chore oczy i nic nie widzi...
~ × ~
Hej, chciałam tylko jeszcze raz wyraźnie zaznaczyć, że do napisania tej krótkiej historii zainspirował mnie wiersz Herberta ,,Pudełko zwane wyobraźnią" c;
Kochani moi, nie jestem mistrzynią pisania one shotów, a tym bardziej historii pozbawionych wątków miłosnych i pisanych z perspektywy dziecka. Dodatkowo, po raz pierwszy w życiu inspirowałam się pracą kogoś innego, dlatego przy publikowaniu tego czuję się, jakbym znowu debiutowała XD proszę, jeżeli tylko macie jakieś uwagi, czy rady, to błagam, poświęćcie kilkanaście sekund na wyklikanie krótkiego komentarza. To dla mnie bardzo ważne ♥
I nie martwcie się, że mnie urazicie. Biorę całą konstruktywną krytykę na klatę!
Nie przedłużając, chciałabym wszystkim osobom, które jeszcze to czytają życzyć miłego dnia/nocy i podziękować za to, że zostali ze mną do końca tej krótkiej historii c;
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top