Part 8
Hej kochani. Wiecie, że Boss ma już 228K wyświetleń i 19.9K gwiazdek? Jesteście najlepsi! Uwielbiam was!
Wydaje mi się, że nie wszyscy ogarnęli jeśli chodzi o Nicka. W pierwszej części było dwóch Nicków. Pierwszy - wujek Harrego i drugi - Nick Grimshaw :) W pierwszej części Harry zabija swojego wujka. :)
Harry nie jest łysy! Ma bardzo krótkie włosy :P
Miłego czytania!
_________________________________________
*Wspomnienie*
- Myślisz, że to dobry pomysł? - zapytał Louis, wkładając torbę do bagażnika.
- Tak - odpowiedziałem krótko, opierając się o drzwi samochodu. - Kells ma wszystko pod kontrolą. Zayn i Niall powinni niedługo wrócić.
- Może powinniśmy zostać? - zaproponował. - A jeśli coś się stanie jak nas nie będzie?
- Pakuj dupę do auta Louis - westchnąłem, siadając za kierownicą.
Louis nie ruszył się z miejsca, a ja przewróciłem oczami. Nacisnąłem na klakson, zostawiając dłoń na kierownicy. Chłopak podskoczył w miejscu, zakrywając rękoma uczy. Szybko wgramolił się na miejsce pasażera i dopiero, gdy zapiął pasy, przestałem trąbić.
- Dupek - syknął, uderzając mnie lekko w ramię. - Wiesz, że mam kaca - jęknął, sięgając po butelkę wody. - Żeś sobie wymyślił wakacje.
- Ty zawsze byłeś taki marudny? - zapytałem, odpalając samochód. - Marudzisz, że nigdzie cię nie zabieram, a gdy w końcu znajduję na to czas ty kłapiesz ozorem.
Louis nic nie odpowiedział. Zerknąłem w jego stronę, opierał głowę o szybę.
- Chodzi o to, że nie chcę ich zostawiać - powiedział cicho. - Dopiero co na nas napadli, odkryliśmy kolejne ciała - westchnął.
- Właśnie dlatego wyjeżdżamy na weekend - odpowiedziałem, kładąc dłoń na jego udzie. - Musimy od tego odpocząć, odciąć się chociaż na te dwa dni - wytłumaczyłem. - Ufasz mi?
- Oczywiście, że tak - powiedział, złączając nasze dłonie. Uniósł je do swoich ust, delikatnie całując moje popękane knykcie. - Najbardziej na świecie.
W radiu zaczęła lecieć piosenka Beyonce, a Louis odruchowo zaczął wiercić się na swoim miejscu.
- I'm out that H-town coming coming down. I'm coming down, drippin' candy on the ground! - zaśpiewał, odwracając się w moją stronę.
Na autostradzie nie było dużego ruchu, dlatego pozwoliłem sobie patrzeć na swojego faceta dłużej niż powinienem.
- This rock - złapał moje krocze - flawless. - My rock - złapał swoje - flawless.
Zaśmiałem się głośno, kręcąc lekko głową.
Louis znał większość piosenek, które leciały w radiu. Raz nucił cicho pod nosem, wybijając rytm o swoje uda, później darł się na całe gardło, wywołując tym uśmiech na mojej twarzy. Mieliśmy jeszcze dobre trzy godziny zanim dotarlibyśmy do mojej rezydencji. O jej istnieniu wiedział tylko Kells, dlatego gdy Louis zasnął miałem dużo czasu, aby wszystko przemyśleć.
Atak na nasz dom był czymś czego nie przewidziałem. W życiu nie pomyślałbym o tym, że Des byłby do tego zdolny. Nie kiedy jego żona, którą niby tak bardzo kochał, była w samym środku tego piekła. Kurwa, w środku były dzieci! Dzieci, które jeszcze niedawno przechodziły piekło. Obiecałem im, że będę ich chronił, a one musiały przeżywać te masakrę od początku. Tego wieczora większość z nich została odesłana do "rekrutów zlikwidowanych". Tak nazywałem wszystkich, którzy nie nadawali się, aby stać się częścią gangu, ale wykazała się czymś innym. Nadal dla mnie pracowali, ale bez niepotrzebnego ryzyka, bezpiecznie. Przez te kilka lat uzbierałem pokaźne grono ludzi, którym ufałem. Większość byłych rekrutów stało się rodzinami zastępczymi dla dzieciaków, które odratowaliśmy. Z tego akurat byłem dumny. Całe to przedsięwzięcie otoczone było tajemnicą.
Gdy tylko Des nas zaatakował, upewniłem się, że reszta mojej rodziny jest bezpieczna. Kazałem im zmienić tożsamości i miejsca zamieszkania, a oni spełnili ten rozkaz bez zająknięcia. Wszyscy wiedzieli do czego zdolny był mój ojciec. Moja mama i siostra zostały wysłane do Kris, która otoczyła ich ochroną, lepszą niż wtedy sam mógłbym im zagwarantować. Dla ich dobra też ograniczyliśmy kontakty do całkowitego minimum.
Pozostawała jeszcze kwestia Louisa. Doskonale wiedziałem, że jego również powinienem był odesłać. Dlatego kilka dni wcześniej skontaktowałem się z polskim gangiem, a ich Boss obiecał się nim zaopiekować. Tylko, że nie potrafiłem się z nim rozstać. Nie mogłem znieść myśli, że byłby tak daleko. Pieprzony egoista.
Nie wyobrażałem sobie bez niego poranków, ani nocy. Za bardzo przyzwyczaiłem się do jego obecności.
Westchnąłem cicho, zerkając na niego. Jego usta były lekko rozchylone, a oczy zamknięte. Rzęsy rzucały delikatny cień na jego policzki, a światło odbijało się od delikatnie opalonej skóry. Był tak cholernie piękny.
Był perfekcyjnie perfekcyjny.
To co on uważał za swoje wady, dla mnie były zaletami. Gdy on nienawidził swoich krągłości, ja nigdy nie miałem ich dosyć. Wstydził się swojego wzrostu, gdy ja uważałem, że był idealny. Idealny dla mnie. Pasowaliśmy do siebie niczym puzzle. Kochałem w nim dosłownie wszystko od jego małego nosa, po umięśnione uda, a na karmelowych włosach kończąc.
- Zamyśliłeś się - mruknął Louis. - Diamenty za twoje myśli.
Jego głos był nadal zachrypnięty od snu.
- Za piętnaście minut będziemy na miejscu - powiedziałem mu.
- Gdzie ty mnie wywiozłeś Harold? - zapytał, rozglądając się na boki.
- Jak widać do lasu.
- Zamierzasz mnie tu zamordować i zakopać? - szturchnął mnie lekko. - Czy przywiozłeś nas tu na szybki numerek na łonie natury? Wiedz, że nie jestem taki łatwy! Nie sypiam z mężczyznami na pierwszej randce.
- Jakbym chciał uprawiać z tobą seks na łonie natury, to zabrałbym cię do lasu obok domu - stwierdziłem. - Więc sam odpowiedz sobie czemu cię tu przywiozłem.
- Jak możesz! - Zaśmiał się, wgryzając się w moje ramię.
- Teraz to na pewno cię zamorduje - odpowiedziałem, wjeżdżając w polną drogę.
Louis zamilkł patrząc na dom, który powoli wyłaniał się z głębi lasu.
- W sumie... - podjął po chwili milczenia - ile masz domów?
- Dwadzieścia.
- Wow... Ty rzygający kasą bandyto!
- Bandyto?
- Jesteś Bossem Harold - powiedział, wywracając oczyma. - To robi z ciebie bandytę.
- A ty kim niby jesteś? - zapytałem, zatrzymując samochód. - Jesteś donną tej mafii.
Louis lekko uderzył mnie w głowę.
Chryste, tego dnia bił mnie nad wyraz dużo! Ale wiedziałem, że odpłacę mu się w sypialni. Miałem zamiar dopilnować, żeby jego dupsko było czerwone.
- Jeszcze raz - złapał mnie za krocze, ściskając mocno - nazwij mnie kobietą, a jedyne co twój kutas będzie pieprzył to twoją własną rękę - warknął ostrzegawczo.
Uwielbiałem jak był taki ognisty.
- Kocham cię - powiedziałem rozmarzony.
- Głupek - westchnął, wychodząc z samochodu.
Zaraz krzyknął głośno, odganiając coś od swojej twarzy.
- Wracamy! - Nakazał, znowu wchodząc do samochodu. - Wiesz ile jest tu komarów?! Mam sześć bąbli Harold!
Sięgnąłem do torby, która znajdywała się na tylnym siedzeniu. Poszperałem w niej trochę dopóki nie znalazłem małej butelki. Rzuciłem ją na kolana Louisa.
- Dobrze się posmaruj, bo będziemy tutaj aż do poniedziałku - wyszedłem z auta, trzaskając drzwiami.
Droga z samochodu do domku zajęła mi niepełną minutę, a czułem jak te jebane komary zżerały mnie żywcem. Ale nie mogłem dać Louisowi tej satysfakcji, że w sumie wypad nad jezioro w lato, gdy tego cholerstwa jest najwięcej, to jednak chujowy pomysł. Nie miałem zamiaru też niczym się smarować. Musiałem mu udowodnić jaki męski byłem.
Dwa dni później nie było nawet centymetra skóry, na której nie miałaby bąbla. Byłem zakochanym idiotą.
* Koniec wspomnienia *
Filmiki przychodziły regularnie. Średnio raz na dwa tygodnie zmuszałem się, żeby je oglądać. Louis nie był już sobą, ale cały czas walczył. Walczył i krzyczał dopóki starczyło mu sił. Do gwałtów doszły jeszcze pobicia. Stan w jakim się znajdował był okropny, okrutny, nieludzki. Nie znałem słów, aby móc opisać to jak wyglądał. Sama skóra i kości, rany i siniaki.
Pięć długich miesięcy, w trakcie których próbowałem go znaleźć, ale nie potrafiłem. Nie mogłem go uratować. Nikt nie mógł. Jego los zależał już tylko od humoru mojego ojca. Właśnie ze względu na niego poleciałem do Meksyku. Wiedziałem, że ten niewielki gang, który od niedawna tam istniał, handlował z Desem. Skupował od niego narkotyki, broń i żywy towar.
- Panie Rodrigez - podjąłem ponownie - jestem człowiekiem bardzo zajętym. Zajętym i wkurwionym.
- Szukasz swojego amante, ale ja nie wiem gdzie on jest - splunął.
- Niall, mógłbyś przyprowadzić Panią Rodrigez?
Po chwili do pokoju została wciągnięta kobieta i trójka małych dzieci.
- Zacznijmy od nowa. Gdzie jest Des Styles? - zapytałem, biorąc na ręce najmłodsze dziecko.
Dziewczynka pociągnęła za moje włosy, który powoli zaczęły odrastać, a ja mocniej przytuliłem jej małe ciałko.
- Nie wiem!
- Nie zmuszaj mnie, aby twoje dzieci zostały sierotami.
- Nigdy nie zabijasz dzieci!
- Nie zabijałem - poprawiłem go. - Ale jestem w desperacji. To jak to będzie?
Wyciągnąłem glocka, którego przystawiłem go główki dziewczynki.
- Błagam - zaczęła matka dziecka, ale Niall ją uciszył.
- Liczę do trzech.
- Dallas! - krzyknął głośno. - Znajdź Dallasa, on powie Ci, gdzie jest twój ojciec!
- A gdzie znajdę Dallasa?
- San Luis Potosí!
- Ironia - burknąłem, oddając dziewczynę jej matce. - Wyprowadźcie ich - nakazałem. - My - wskazałem na siebie i Pana Rodrigeza - jeszcze chwilę porozmawiamy.
Godzinę później i trzy palce, Pana Rodrigeza, mniej, wiedziałem gdzie musiałem jechać.
- Zabiłbyś to dziecko? - zapytał mnie Liam, skupiając wzrok na drodze.
Pędziliśmy samochodem przez jakąś pustynie. Spojrzałem na siebie widząc dziesięć podobnych samochodów.
- Nigdy.
- Przez chwilę nie byłem pewny - powiedział cicho, przyśpieszając. - Wiem, że po trupach do celu, rozumiem to, ale kurwa... Zabiliśmy ich już tak wielu, a nadal nic nie mamy.
- I zabijemy jeszcze więcej - stwierdziłem, odpalając papierosa. - Dużo, dużo więcej.
Liam nie odpowiedział, ale obaj wiedzieliśmy, że to prawda. Te pięć miesięcy były koszmarem. Złym snem, z którego nie mogłem się wybudzić.
- Nie rób tego nigdy więcej Harry - szepnął Liam. - Mówię serio. To co zrobiłeś było nierozważne.
Wiedziałem co miał na myśli. Kilka godzin wcześniej to ja sam wybiłem większość gangu Rodrigeza. Nie czekałem na wsparcie. Działałem impulsywnie i chyba tylko cudem nic mi się nie stało.
- Nie daj się zabić dopóki go nie znajdziemy.
- A znajdziemy?
- Nie wiem - odpowiedział szczerzę.
Pokiwałem głową zamykając oczy.
- Tęsknie za nim.
- Ja też Harry, ja też.
San Luis Potosi było pięknym miasteczkiem. Pięknym, ale zastraszonym. Najwyraźniej Pan Dallas miał niezłą reputację, bo nikt nie chciał z nami rozmawiać. Nikt, oprócz starej kobiety, w której barze się zatrzymaliśmy. Pozwoliłem swoim ludziom odpocząć, niektórzy ledwo co stali na nogach. I chociaż moje serce pękało, bo dla mnie każda sekunda się liczyła, nie mogłem pozwolić, żeby ktoś ucierpiał.
Niall i Zayn obejmowali się na werandzie, szepcząc między sobą. Martwili się o mnie, o nas, o Louisa. Ich związek wydawał się silniejszy niż przedtem, jakby prawda coś w nich obudziła. Słyszałem jak Zayn błagał go, aby wrócił do domu, do Londynu. Chciał, żeby jego mąż był bezpieczny, ale wszystko to na nic. Wszyscy chcieliśmy znaleźć Louisa. Kells palił więcej niż zwykle, zwykle głośny i roześmiany, od miesięcy wpatrywał się w dal, jakby czegoś szukając. Luka ciągle trenował, doprowadzając swoje ciało do granic wytrzymałości. Liam pracował na dwa fronty. Całe SIS wiedziało o porwaniu Louisa, ale tylko nieliczni wiedzieli, że ze sobą współpracowaliśmy. Oni też go szukali, z takim samym skutkiem co my. Mieliśmy nic.
Oglądałem filmiki, które nagraliśmy z Louisem na moich urodzinach. Uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc jego głośny śmiech.
- Harry, mamy gości - powiedział Jack, wchodząc do mojego pokoju. - Szybko!
- Kto? - zapytałem, wstając z łóżka.
Złapałem glocka z nocnej szafki, szybko sprawdzając zawartość magazynków.
- Polki wróciły.
- Ola i Marysia?
- Tak i jeszcze jedna osoba.
Moje serce zabiło szybciej.
- Mów - nakazałem, wychodząc z pokoju.
- Przywiozły Dallasa, wiedzą gdzie jest Des. Musisz się pośpieszyć.
Zbiegliśmy na dół.
Wszyscy moi ludzie stali przed motelem, uzbrojeni po zęby. Nie rozumiałem co się działo.
- To zasadzka - krzyknęła Ola, zanim usłyszeliśmy wybuch. - To przynęta!
- Nie - szepnąłem, widząc kulka przeszywa klatkę piersiową mojego przyjaciela.
Nie mogłem go stracić.
- KELLS! - krzyknąłem biegnąc w jego stronę.
______________
No i jak wrażenia?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top