Part 4

BOSS ma 210 k wyświetleń! Dziękuję wam! 

*Louis POV*

Ledwo oddychałem. Miałem wrażenie jakby ktoś cały czas siedział na mojej klatce piersiowej. Głowa pulsowała tępym bólem sprawiając, że musiałem zaciskać zęby. 

- Kurwa - jęknąłem, dotykając palcami bandażu na moich żebrach. - Josh?

W pomieszczeniu panował całkowity mrok. Zimno dawało o sobie znać, a szmaty, które nosiłem, ledwo chroniły moje odkryte ciało. 

- Bogu dzięki - westchnął, powoli wstając ze swojego łóżka. 

Dopiero, gdy zbliżył się wystarczająco blisko, mogłem ujrzeć jego twarz. Wyglądał lepiej niż kilka dni temu. Siniak nad jego prawym okiem nabrał już zielonkawy kolor, mógł też uchylić powiekę. Rozcięta warga nadal się nie goiła, ale było to tylko kwestią czasu. 

- Długo byłem nieprzytomny?

- Nie jestem pewny - odpowiedział, nachylając się nade mną. 

Traciliśmy poczucie czasu i to przerażało mnie równie mocno jak bycie w zamknięciu. Czułem się rozregulowany, sypiając zaledwie chwilę, by być przytomnym dłużej. Nie chciałem dać im okazji, żeby móc mnie zaatakować. Cały czas musiałem być czujny. 

- Jak się czujesz?

- Lepiej niż wyglądam - uśmiechnąłem się lekko. - Nic ci nie zrobili?

Pokręcił przecząco głową.

- Mogłeś się nie odzywać, gdy po mnie przyszli. To ja powinienem być na twoim miejscu. Louis, nie możesz ciągle się za mnie podstawiać. Jeśli mamy wyjść stąd cali, to musimy to jakoś równoważyć. Raz ja, raz ty. 

- Jesteś tu przeze mnie. 

- Jestem tutaj, bo tego chciałem! Nie mogłem pozwolić, żebyś był tu sam. Jakbyś stąd zwiał w pojedynkę?

- Josh, ja nie miałem zamiaru stąd uciekać - wyszeptałem. - Ty tutaj... Pokrzyżowało mi to plany - wyznałem.

Coś zmieniło się w sposobie w jaki na mnie patrzył. Widziałem jak analizował moje słowa i kiedy gwałtownie wciągnął powietrze wiedziałem, że wszystko połączył w całość. Już wiedział, że chciałem się zabić. 

- Chciałeś tu ze sobą skończyć - stwierdził. - Co dokładnie mu obiecałeś? Louis, Chryste.

Zamknąłem oczy. Wspomnienia tamtej nocy zalały mój umysł, odbierając oddech. Des był mistrzem manipulacji. Dokładnie wiedział jak wygrać ze mną grę, którą sam zacząłem. 

- Josh - zacząłem, ale wtedy ktoś głośno trzasnął drzwiami. 

Zapaliły się światła. 

- Błagam, nie odzywaj się - poprosił, zmuszając mnie, abym się położył. 

Do naszej piwnicy zawsze wchodzili ci sami ludzie. Diego, wysoki Latynos, o skórze pokrytej więziennymi tatuażami. Uśmiechał się szeroko, ukazując kilka złotych zębów. Mike, prawa ręka Desa, wyglądający jak zwykły urzędnik. Zawsze miał na sobie garnitur i laskę, o którą podpierał się chodząc. Ale byli też ci, których imion nie znałem. To właśnie pozostała trójka nas katowała. Jednego z nich zawsze obserwowałem dłużej, bo miał takie same włosy jak Harry. 

Chryste, jak ja za nim tęskniłem.  

- Witaj Louis - zaczął Mike. - Czy przemyślałeś propozycję Pan Stylesa? 

- Pierdol się - splunąłem. 

- Rozumiem - mruknął. - Wolałbym tego nie robić, ale nie pozostawiasz mi wyboru. Chłopcy - skinął na mnie głową, ale zanim zrobili chociażby krok, Josh zasłonił mnie swoim ciałem. 

- Kochaś nabrał odwagi? - Zaśmiał się Diego. - Teraz pójdziesz spać. 

Ale ani ja, ani Josh nie chcieliśmy poddać się bez walki. Zerwałem się z łóżka, a ból w moich żebrach na chwilę odebrał mi dech. Chwilę później zaczęła się bójka. Ale nawet ja - agent SIS, nie miałem szans z trójką wyszkolonych komandosów. Nie, gdy byłem w tak podłym stanie. 

Nie wiem jak długo się szarpaliśmy, ale pod koniec ledwo oddychałem. Krew, z rozciętego łuku brwiowego, zalewała mi oczy. Dłonie bolały od stłuczeń. 

- Zabierzcie go - warknął Diego, spluwając na Josha. 

Ten od dłuższej chwili był nieprzytomny. 

- Czas zabić twojego ducha walki - powiedział spokojnie Mike. - Pan Styles chce cię spokojnego i ja dopilnuję, żeby takiego cię dostał. 

Wiem, że krzyczałem, gdy przywiązywali mnie do łóżka. Próbowałem walczyć, ale wtedy bolało sto razy bardziej. Mimo tego ciągle nie dawałem się złamać. Później tylko krzyczałem, aż zemdlałem. 

Bo człowiek nieświadomy cierpi mniej.

* Harry POV *

W LA jak zawsze było cholernie ciepło. W porównaniu do Londynu była to miła odmiana, mniej depresyjna. Zamknąłem oczy, rozkoszując się promieniami, które otulały moją twarz. Już dwie godziny czekaliśmy na Kris, która zadzwoniła, gdy jeszcze byliśmy w samolocie. Nie kazała nam jechać do swojej rezydencji, obiecując, że zjawi się na lotnisku najszybciej jak to będzie możliwe. A później szybko zakończyła rozmowę. Najwidoczniej cały ich gang również zmienił lokalizację. Czułem w kościach, że ona również podpadła Desowi. 

- Harry - powiedział Zayn, zwracając tym moją uwagę. - Słuchaj - podrapał się go karku - wynająłem samochód, zaraz tu będzie. - Wiem, że Louis jest teraz naszym priorytetem, ale... 

- Jedź po swojego męża - wtrąciłem. - Wiem, że ostatnio chuj ze mnie, a nie przyjaciel, bo... Sam rozumiesz. Dlatego teraz musisz skupić się na swoim małżeństwie. Weź kilka dni wolnego i jak wszystko sobie ułożycie to wróćcie, bo nie dam rady samemu. 

Zayn nic nie powiedział, ale sekundę później mocno mnie do siebie przytulił. 

- Dziękuję - szepnął. 

Znowu zamknąłem oczy. 

Minęły dwa miesiące od zaginięcia Louisa. Sześćdziesiąt dni odkąd mogłem odetchnąć pełną piersią. Tyle czasu bez widoku jego pięknej twarzy, bez możliwości usłyszenia jego delikatnego głosu. Wieki bez uczucia ciepła i miłości. Tygodnie gniewu i nienawiści do samego siebie. Bo z czasem domyśliłem się czemu to zrobił. Pierdolony bohater chciał mnie ratować, gdy ja za wszelką cenę chciałem uratować jego. Robiłem wszystko by tylko był bezpieczny, a on robił to samo. 

Gdybyśmy tylko nie byli tak uparci. Gdyby któryś z nas po prostu odpuścił. Ale z naszymi charakterami? To było niemożliwe. Byliśmy zakochani i głupi. Silni razem, słabi osobno. Tak, kurwa, nieprzewidywalni. 

Codziennie o nim myślałem. W każdej wolnej sekundzie przypominałem sobie jego twarz, momenty, w których byliśmy szczęśliwi. Odtwarzałem w pamięci jego dotyk, oczy przepełnione miłością. Doskonale pamiętałem jak miękkie były jego włosy, gdy przeczesywałem je palcami. 

Tak cholernie się bałem. Co jeśli już było za późno? Jeśli nie było co ratować? Wiedziałem, że nadal żył. Des nie pozbawiłby się broni przeciwko mnie. W każdym razie nie tak szybko. Tylko co jeśli krzywdził Louisa tak, że nawet mój ratunek by nie pomógł? Co jeśli zdążył go złamać przez te dwa miesiące? Sama myśl powodowała u mnie odruch wymiotny. 

A to wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej, gdybyśmy się nie okłamywali. 

Były wieczory, gdy żałowałem, że się w nim zakochałem. Żałowałem, bo tylko dlatego był teraz tam gdzie był. Gdybyśmy nie oszaleli na swoimi punkcie on nadal byłby bezpieczny. Żałowałem, że nie zdążył aresztować mnie szybciej. Czemu musieliśmy się pokochać? 

Wszystkiemu znowu winna była miłość. 

Pierdolona miłość. 

*Wspomnienie*

- Panie Styles - zacmokał Thomas, siadając naprzeciwko mnie. - Powinniśmy porozmawiać. 

- Nie mamy o czym - warknąłem, bacznie go obserwując. 

- Wręcz przeciwnie - zaśmiał się. - Przyleciałem tu, bo mnie o to poproszono. A to co mam ci do powiedzenia jest interesujące - zachęcił. 

- Kto cię przysłał Thomas? 

- Twój ojciec - odpowiedział krótko. 

Oblizał wargi. 

- I czego ten skurwiel chce? 

- Żebyś poznał prawdę. 

Nie miałem pojęcia o czym mówił, ale coś w kościach mówiło mi, że chodziło o Louisa. Ostatnimi czasy cały czas chodziło o Louisa. 

Westchnąłem, a Thomas uśmiechnął się szeroko. Wiedział, że wygrał. 

- Zamieniam się w słuch - powiedziałem po czasie. 

- Widzi Pan, chodzi o twojego partnera. - Widząc, że nie zamierzam nic powiedzieć, kontynuował. - Nie jest tym za kogo się podaję. 

- Co masz na myśli? Nie jest księgowym czy jak? 

Thomas zaśmiał się głośno, lekko się przy tym opluwając. 

- Księgowy - zarechotał. - Dobre, dobre! Nie, nie jest księgowym! Nawet nie nazywa się Horan! 

Spojrzałem na niego, jakbym zobaczył ducha. Co tu się kurwa wyprawiało? Jak to nie nazywał się Horan? Nie był księgowym? Nie mogłem uwierzyć w ani jedno słowo, które padało z ust Thomasa. Pieprzony szczur pewnie chciał nas skłócić. 

Ale ten zamiast dalej mówić, stuknął palcem w teczkę leżącą na stole. 

- Proszę się częstować. 

Moja ręka drżała, gdy sięgnąłem po plik papierów. Chryste. 

Louis William Tomlinson. 

Urodzony 24.12.1991.

Doncaster, South Yorkshire. 

Osierocony w wieku dwunastu miesięcy. Prawny opiekun Helen Tomlinson - babcia. Po nagłej śmierci opiekunką została P.Payne. Najlepsi przyjaciele: Liam James Payne, Niall James Horan.  Dołączenie do akademii policyjnej w wieku lat 17. 

- Co to jest? - zapytałem przez zaciśnięte zęby. - Co to kurwa jest?

- Na, którym momencie Pan jest? Na Akademii czy SIS?

Zbladłem. 

Z rekrutowany do SIS w wieku lat 18. Najmłodszy rekrut. Najlepsze wyniki w testach sprawnościowych i psychologicznych. Pierwsza duża akcja, w której brał udział to pojmanie Desa Stylesa. Szybkie awanse. 

Nowa misja pojawiła się pod koniec zeszłego roku, która miała na celu rozkochanie w sobie obiektu - Harrego Stylesa, rozbicie jego gangu, oddawanie informacji. Zebranie wystarczającej liczby dowodów, aby go zamknąć. Czas trwania misji - rok. 

Status misji - w trakcie. 

- Chcesz powiedzieć, że mężczyzna, z którym związany jestem od roku mnie kłamał? 

Zacząłem przeglądać zdjęcia, na których był Louis. Niektóre był w kostiumie, który nosili agenci SIS, gdy szli na misję. Czarne, przylegające spodnie, tego samego koloru podkoszulek, kamizelka kuloodporna i wysokie, wojskowe buty. 

- Czy teraz mnie wysłuchasz? 

Pokiwałem głową. 

Nie miałem nic do stracenia. 

Thomas i ja rozmawialiśmy dwie godziny. On mówił, a ja słuchałem i byłem coraz bardziej załamany. Nie mogłem w to uwierzyć. Po prostu nie mogłem. Jak Louisowi udawało się to tak długo? Jak mógł mówić mi te wszystkie rzeczy i patrzeć mi w oczy? Przecież... Przecież on oddałby za mnie życie. Ja na pewno oddałbym swoje. 

Musiałem go zobaczyć. 

Kilka godzin później Thomas napisał mi wiadomość, w której poinformował mnie, że ma Louisa oraz gdzie się znajdują. Jeszcze nigdy nie jechałem tak szybko. Nawet nie zgasiłem samochodu, gdy wjechałem na pusty parking. Trzasnąłem drzwiami i idąc sprawdziłem pojemność magazynków, w moich glockach. 

– Harry – zaczął Louis, gdy tylko wszedłem do pokoju. 

Wyglądał podle, niewielka kałuża krwi obok jego kolan, sprawiła, że czułem się wściekły. Jak Thomas mógł mu to zrobić?! Jak śmiał go tak dotykać!

– Zamknij się psie! - krzyknął Thomas - Widzi Pan, Panie Styles? Mówiłem, że nie kłamie! Zaraz zdechniesz! 

Milczałem.  Czy Louis nigdy mnie nie kochał? Czy to wszystko naprawdę było kłamstwem? Każdy dotyk, słowo i czyn? Ale patrząc na niego nie widziałem Louisa Tomlinsona, agenta SIS. Widziałem mężczyznę, którego pokochałem rok temu. Kogoś kto akceptował mnie takim jakim byłem. 

– Harry – zaczął ponownie, ale uciszyłem go krótkim gestem.

Musieliśmy zostać sami. Jeśli mieliśmy to załatwić to tylko we dwójkę. 

–Wyjdź – powiedziałem krótko, nie spuszczając wzroku z Louisa. Thomas spełnił moje żądanie. 

Gdy tylko drzwi magazynu się zatrzasnęły klęknąłem przed Louisem. Krew zaczęła wsiąkać w materiał moich spodni, ale w tamtym momencie mało mnie to interesowało. Unikał mojego wzorku, dlatego delikatnie dotknąłem jego policzka. Aż tak się mnie bał? Czy może brzydził się mojego dotyku? Byłem jego celem, czy na prawdę mnie kochał? Nie potrafiłem na niego spojrzeć. 

– Lou... – zacząłem wolno, jakby szukając właściwych słów. – Wszystko było kłamstwem? – zapytałem. 

Musiałem znać odpowiedź. Chociaż w środku wiedziałem, że kochał mnie tak mocno jak ja jego. Ale musiałem to usłyszeć. 

Przecząco pokręcił głową.

– Kocham Cię Lou, wiesz o tym prawda? – szepnąłem, zbliżając się do niego. – Odpowiedz – zażądał.

–Tak – odpowiedział po dłuższej chwili.

Pocałowałem go jakby miał to być nasz ostatni raz. Jak się później okazało, był. 

* Koniec wspomnienia *

- Harry? - Ktoś szturchnął mnie w ramię. - Zamyśliłeś się - powiedziała Kendall, patrząc na mnie smutno. 

- Przepraszam - szepnąłem, czując wilgoć  oczach. 

Kurwa. 

- Gotowy? 

Pokiwałem głową. Wolałem się nie odzywać, bo bałem się brzmienia swojego głosu. 

Moi ludzie zapakowali się do wolnych samochodów i chwilę później pędziliśmy już ulicami L.A. 

- Gdzie Kris? - zapytałem, sprawdzając swoje e-maile. 

- Czeka na ciebie w domu. Mieliśmy kolejne morderstwo i znowu to samo. Zielne oczy i loki. 

Czasami zapominałem, że niektórzy nadal czyhali na moje życie. 

- Mama coś odkryła, ale nie chciała mi nic zdradzić. Jest zła, bardzo zła - poinformowała mnie.

Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu. 

Nigdy nie  spodziewałem się, że wielka Kris będzie się chować. Bo tylko tak mogłem nazwać to co zastałem. To nie była rezydencja, a kryjówka. Otoczona lasami, murami. Znajdująca się pośrodku niczego. 

- Harry - powiedziała, gdy wszedłem do jej gabinetu. Objęła mnie mocno. - Mamy problem. 

- Powiedz mi coś czego nie wiem. Co się stało?

- Des. Wybił połowę moich ludzi, tylko dlatego, że nie chciałam znowu z nim współpracować. Ale tym później, chodź ze mną. 

- Po co ten pośpiech? Co się dzieje Kris?

- Zamknij się i chodź - syknęła, ciągnąc mnie za rękę. 

Zeszliśmy dwa piętra niżej, do jakiś lochów? Słyszałem krzyk, którego nie rozpoznałem od razu. Dopiero, będąc wystarczająco blisko już wiedziałem. 

- Czemu masz tu Zacka?! Odpowiedź mi Kris! 

Kells wyciągnął broń, po nim od razu Luka, Greg i reszta moich chłopców. 

- Posłuchaj co on mówi! - Nakazała Kris. 

- Pomagałem mu chować ciała i zwabiać tych chłopaków - zapłakał Zack. - Mówił, że dopóki będę to robił nie tknie Louisa! Nie zabiłem ani jednego! Przysięgam!

- O czym on mówi?! 

- Zack pomagał Joshowi. To on dawał mu znać, gdzie byliście, żeby mógł was znaleźć. Josh jest psychicznie chory - powiedziała wolno. - I zakochany w Louisie. Od początku współpracował z Desem, który opłacał mu podróże - wyjaśniła. - Zack dawał mu alibi. 

- Co miałem zrobić?! Pozwolić wam go zabić?

- Tak! Wiesz ilu przez was zginęło?! 

- I zginie jeszcze jeden! - krzyknął.

- Skąd to wszystko wiesz? - zapytał ochroniarz Kris.

- Josh jest moim młodszym bratem... 

_________________________

Spodziewaliście się tego? 

Niesprawdzony. :) 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top