Part 15
Moi drodzy, witajcie. Wow, ile to minęło? Sto lat i jeszcze trochę. Nawet nie wiem jak was przeprosić, za to, że obiecałam, że Bossa nie porzucę, a porzuciłam. Ale tak na serio? To o nim zapomniałam. Wraz z hiatusem 1D coś się zmieniło. Nie wiem dokładnie co, ale jakoś się od nich oddaliłam. Ja nadal kocham pisać, ale teraz głównie czytam. Dorosłe życie całkowicie pozbawiło mnie czasu na małe przyjemności.
Za dwa lata zmiana kodu na 3 z przodu ;)
Dziękuję K, za to, że odnalazłaś mnie na fb i pokazałaś ile osób tęskni za Bossem. Jesteś niesamowicie miłą osobą - dziękuję <3
Kochani moi, postanowiłam, że go skończę. Ten rozdział miałam zapisany w projektach. Musze całe to ff przeczytać od początku, bo po trzech latach zapomniałam bohaterów, zapomniałam co chciałam napisać. Dajcie mi trochę czasu, a ja to skończę. <3
Do "zobaczenia".
_____________________________________________
Charlotte nie zdążyła zareagować, gdy jej plecy zderzyły się z drzewem. Zacisnąłem dłoń na jej szyi. Jęknęła cicho, starając się mnie odepchnąć. Wypuściła nóż, który jeszcze chwilę temu, kurczowo zaciskała w dłoni.
- Jeśli coś mu się stało - warknąłem - pod waszą pierdoloną opieką, to wszystkich was zajebie - oddychałem ciężko.
- On sobie nie radzi - powiedziała, patrząc mi w oczy. Szarpnęła się, ale to tylko spowodowało, że mocniej ją chwyciłem. - Danny musiał się wyprowadzić, bo Louis dostaje ataków paniki w towarzystwie mężczyzn. Zmuszamy go do jedzenia, musimy dawać mu kroplówki - mówiła szybko. - Mama nie wie co robić. Wszyscy jesteśmy załamani!
- Oddajcie mi go - krzyknąłem. - Damy sobie radę!
- Tak jak dawaliście przedtem?! - Splunęła. - Nie dasz sobie rady!
- Kocham go! Poradzę sobie!
- Nie rozumiesz Harry! - Odepchnęła mnie, sięgając po pistolet. - Ty czekasz na kogoś, kto już kurwa nie istnieje! To nie jest Louis, za którym tęsknisz! To wrak człowieka! Wszystkiego się boi! - Wycelowała we mnie pistolet. - Gdy go odbiliśmy, obudził się po kilku dniach... - westchnęła, siadając na ziemi. - Ważył może ze trzydzieści kilo! Miał tyle ran! Starych złamań, które źle się zrosły! Pierwsze dwa tygodnie staraliśmy się go poskładać! Nasz lekarz ledwo go odratował! Po trzech tygodniach, pilnował go Danny, nasz ojczym...
Oddychałem ciężko.
- Pierwsze co zrobił Louis, gdy tylko go zobaczył... - jej głos zadrżał. - Błagał, żeby dać mu jeść. Ściągnął spodnie i ... On chciał dać siebie za...
Nie wytrzymałem i zwymiotowałem w pobliskich krzakach.
- Wiesz ile czasu zajęło nam, żeby tego nie robił? Żeby nie chciał odwdzięczać się w ten sposób? Do dzisiaj jest z tym problem! W domu nie mogą być żadni mężczyźni. On tak bardzo się wszystkiego boi... Wszyscy byliśmy załamani, a szczególnie mama... A później... Ledwo go odratowaliśmy, gdy podciął sobie żyły, albo próbował się powiesić, zagłodzić. Ostatnio było za blisko...
- Przyszłaś tu, żeby mnie dobić? - zapytałem, wycierając usta, rękawem swetra. - To jakaś chora zemsta Jay, za to, że nie potrafiłem go ochronić?
- Nie - pokręciła głową. - Mama nie wie, że tu jestem - westchnęła. - Ale nie wiemy co robić... Nie chcę go stracić, kiedy dopiero się o nim dowiedziałam. Rozmawiałam z Jay i prosiłam ją, żeby pozwoliła Ci go zobaczyć... Może wtedy... Może coś by to zmieniło, ale ona jest taka uparta. Wini cię. Ciągle powtarza, że to twoja wina. Twoja i SIS.
- A gdzie była ona? On myślał, że jest pieprzoną sierotą!
- Okłamali ją. SIS... Powiedzieli, że umarł przy porodzie, pokazali jej ciało jakiegoś chłopca. To nie babcia go wychowywała tylko emerytowana agentka. Dowiedzieliśmy się o nim przed ratunkiem. - Wyjaśniła, wyciągając z kieszeni telefon. - Dostaliśmy to kilkanaście miesięcy temu - powiedziała, podając mi swój iphone.
Odpaliłem play.
Na nagraniu byłem ja i Louis, i reszta gangu. Bawiliśmy się w salonie rezydencji, z głośników rozbrzmiewał jakiś szybki kawałek, ale ja i Lou, tańczyliśmy wolno, przytuleni. Szeptałem mu coś do ucha, a on chichotał, bijąc mnie delikatnie w pierś.
- Co to? - zapytałem, nadal nie odrywając wzroku z telefonu.
- Ktoś wysłał to mamie. Podpisał się jako "K".
- Karna - westchnąłem.
- To twoja znajoma?
- Była - pokiwałem głową. - Des ją zabił. To dzięki niej w końcu wiedzieliśmy, gdzie jest Louis. Pozostawiała nam wszędzie wiadomości, wszystkie zaszyfrowane. Po słowie, dwóch, trzech.
- Przykro mi. Musiała być bardzo inteligenta. Dobry żołnierz.
- Dobra przyjaciółka - uśmiechnąłem się.
- Mama nie mogła skojarzyć faktów, a gdy w końcu się to stało, pół godziny później byliśmy w drodze do Aspen.
- Jak go znaleźliście? - zapytałem, oddając jej telefon.
- O to musiałbyś zapytać moją matkę.
Usiadłem obok niej. Westchnąłem cicho, przeczesując włosy palcami. Charlotte bawiła się swoimi palcami. I nie wyglądała już jak groźna kobieta, która bez zastanowienia zabiła człowieka, żeby tylko ratować brata. Wyglądała jak mała dziewczynka, która zdecydowanie nie powinna robić tego, co robiła. Dopiero wtedy zobaczyłem jak bardzo podobna do Louisa była. Niebieskie oczy, może nie tak intensywne, ale tak podobne... Ten sam, mały, lekko zadarty nosek.
- Rozumiem, że masz jakiś plan...
- Zaprowadzę cię do niego - zaczęła ostrożnie.
- Kiedy?
Uśmiechnęła się wolno.
- Najpierw musisz mi pomóc.
- Co to za głupia gierka? Powiedz mi gdzie jest Louis.
- Powiem ci, gdzie jest Des.
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Zamieniam się w słuch...
Minął tydzień od mojej rozmowy z Lottie. Wspólnie zdecydowaliśmy, że to ja miałem czekać na jej telefon, żeby Jay nie dowiedziała się o naszym spotkaniu. Nie chciałem ryzykować utraty jedynej rzeczy, która łączyła mnie z Louisem. Ale wiedząc jak blisko byłem, tym bardziej wariowałem.
Podskakiwałem, gdy tylko mój telefon dzwonił, potrafiłem patrzyć w ekran godzinami.
Cholernie za nim tęskniłem.
Po dwóch tygodniach dostałem wiadomość, a chwilę później cały gang siedział na pokładzie samolotu. Wszyscy kompletowali swoje uzbrojenie, chociaż Lottie upewniała mnie, że ochrona Desa składa się tylko z kilku osób. Wolałem jednak zachować szczególną ostrożność, wiedząc jak przebiegłym człowiekiem był mój ojciec.
- Meksyk - mruknął Niall, wpatrując się we mnie intensywnie. - Myślisz, że po wszystkim możemy skoczyć na jakąś tortille?
- Po wszystkim - powiedziałem wolno - możemy wypić nawet po dużej margaricie.
- Słodko - uśmiechnął się, przeładowując swojego glocka. - A później?
- Później musimy zabrać kogoś do domu - wstałem z miejsca, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Jeszcze trochę.
- Nowy rok już za pasem...
- W nowym roku nasza rodzina będzie kompletna - pocałowałem go w czubek głowy. - Zdrzemnij się trochę.
Wylądowaliśmy w nocy, kilka kilometrów od chaty, w której ukrywał się Des. Mój ojciec był potężnym Bossem. Kimś przed kim drżało całe gangsterskie podziemie. Był sprytny, inteligentny, bezlitosny, ale własna arogancja miała być powodem jego przegranej. Był tak cholernie pewny, że nie będę go dłużej szukać, że dam sobie spokój, byle by tylko odnaleźć Louisa.
Chata, w której przebywał Des, była mała. Niewyróżniająca się niczym szczególnym, od tych w okolicy. I rzeczywiście, była z nim tylko garstka ludzi, gdy ja miałem przy sobie ponad pięćdziesięciu najlepszych ludzi.
- Gotowy? - zapytał Zayn, sprawdzając magazynek.
Pokiwałem głową.
- Jesteś tego pewny Harry? - zapytał Liam.
- Jest mój - warknąłem, sprawdzając godzinę na swoim zegarku. - Ruszamy za pięć sekund.
I gdy usłyszałem głos Kellsa, który siedział bezpiecznie w samolocie, że wszystkie kamery zostały wyłączone, ruszyliśmy.
Na początku były poleciały granaty dymne i wybuchowe. Ludzie Desa, jak i on sam, zaczęli panikować. Strzelali na oślep, szukając wrogów gdzieś przed sobą, gdyby my, od początku byliśmy za nimi.
Piętnaście minut później, było już po wszystkim.
Oddychałem ciężko, patrząc prosto w oczy mojego ojca. Potwora, który odebrał mi nie tylko Louisa, ale też niewinność, młodość, dzieciństwo.
- Jestem z ciebie dumny Harry - powiedział wolno, spluwając krwią na ziemie. - Tak cholernie dumny - powtórzył. - Uczeń przerósł mistrza!
- Zamknij się Des! - krzyknąłem, uderzając go w twarz.
- Gdybyś tylko odpuścił sobie tą małą kurwę... - westchnął Des, kręcąc głową. - Uczucie do tego chłopaka cię zniszczy! Jesteś przez niego słaby!
- Słaby? - Powtórzyłem, kucając. Przyłożyłem mu pistolet do skroni.
- Nie zabijesz mnie Harry - zaśmiał się. - Jesteś mięczakiem. Mięczakiem, którego interesuje tylko ta mała dziwka. Wiesz ilu moich ludzi go miało? Ilu z nich ich pieprzyło, gdy z nim skończyłem? - Zaśmiał się głośno. - Zrobiłem z niego dziwkę idealną!
- Zabije cię - uśmiechnąłem się szeroko - i będzie to bardzo - zacisnąłem dłoń na nożu, który podał mi Zayn - bardzo bolało - szepnąłem mu do ucha.
- Nie dasz rady!
- Na samym początku obetnę Ci wszystkie palce - konstytuowałem po cichu. - Bo dotykałeś nimi, to co moje. Później obetnę ci język, bo mówiłeś na jego temat rzeczy, które nie są prawdą, a ja nie lubię kłamców, tato.
- Nie odważysz się - powiedział, ale jego głos zadrżał.
- Przytrzymajcie go - rozkazałem, wstając z kucek.
Później cała okolica słuchała krzyki Desa, które ucichły dopiero, wtedy gdy odciąłem mu język.
Ale w jednym mój ojciec miał rację, nie byłem w stanie go zabić. Nie dlatego, że darzyłem go jakimś uczuciem, ale dlatego, że dla niego byłoby to najprostsze wyjście. A ja chciałem, żeby cierpiał. Wielki Des Styles, nie mogący zrobić krzywdę już nikomu innemu.
- Jest cały twój Agencie Payne - powiedziałem, wychodząc z pokoju. - Nie ucieknie już z SIS, nie będzie dla nikogo zagrożeniem.
Wytarłem krew o jeansy.
- I co teraz Harry? - zapytał Mike.
- Teraz idziemy na drinka - odpowiedziałem, chowając dłonie do kieszeni.
I pierwszy raz od dłuższego czasu, odetchnąłem z ulgą.
Bar, w którym siedzieliśmy był mały. Moi ludzie zajęli każde wolne krzesło, a urocza starsza Pani robiła za naszą barmankę. Wszyscy śmiali się i bawili, podśpiewując jakieś meksykańskie piosenki. Widziałem, że moi ludzie, także odetchnęli z ulgą, gdy Des raz na zawsze zniknął. Stres, który przeze mnie odczuwali, przestał istnieć.
- Kiedy zorientowałeś się, że go kochasz? - Zapytał Kells, podając mi kolejnego drinka. Nawet nie zorientowałem się, że od dłuższego czasu, trzymałem w dłoniach pustą szklankę.
- Szybko - odpowiedziałem krótko. - Ale byłem zbyt głupi i uparty, żeby sam to przed sobą przyznać.
- A kiedy już przestałeś być głupi?
- Po tym jak mnie zostawił.
***WSPOMNIENIE***
Przyjmowałem każde uderzenie z pokorą, nie zważając na krew płynącą z mojego nosa i rozwalonych ust. Moja głowa odleciała do tyłu, gdy Liam trafił w mój nos, ale nawet nie stęknąłem. Zasłużyłem na to wszystko. Chciałem, żeby Liam mnie wtedy zabił, by tylko skrócić moje cierpienie. Byłem jebanym egoistą. Gdy Payne przymierzał się do kolejnego uderzenia, zamknąłem oczy, ale cios nigdy nie nastąpił. Otworzyłem oczy i wiedziałem, jak Louis złapał go za łokieć.
- Zabijesz go i pójdziesz siedzieć, a on nie jest tego wart.
I widziałem, że Louis mówił prawdę.
- I tak jestem trupem – Splunąłem krwią, unosząc się z ziemi. - Porozmawiaj ze mną – jęknąłem, łapiąc się za żebra.
Liam oddychał ciężko. Jego knykcie pokryte były moją krwią i jego własną.
- On nie będzie z tobą rozmawiał – krzyknął. - Spierdalaj z naszego życia – syknął, spluwając obok mnie.
- A kim Ty, kurwa, jesteś żeby za niego decydować?! - warknąłem, łapiąc go za ramię i odwracając.
- Kimś, kto w przeciwieństwie do ciebie go kocha i nigdy nie skrzywdzi!
Uderzyłem Liama i właśnie wtedy rozpętało się piekło.
Złapałem go za przód bluzki, mocno popychając na ścianę, moja pięść trafiła w nos Liama, z którego od razu popłynęła krew, ale na tym nie przestałem, to był jego odwet. Okładaliśmy się pięściami, chcąc zadać sobie jak najwięcej bólu. Później biliśmy się w korytarzu, niszcząc wszystko po drodze, aż dotarliśmy do salonu. Siedziałem na nim okrakiem, waląc jego głową o podłogę. Liam poderwał rękę i obaj wyciągnęliśmy pistolety, przykładając je do swoich skroni. Oddychaliśmy głośno. Usłyszałem wrzask, dźwięk rozrywający serce, pełen cierpienia i dopiero po chwili zorientowałem się, że to Louis. Louis prosił, żebyśmy przestali walczyć.
- Przestańcie – zaszlochał.
- Kochanie – zaczęliśmy równocześnie.
Zszedłem z Liama, wycierając krew wierzchem dłoni. Czułem jak rozmazuje ją sobie po całej twarzy.
- Porozmawiaj ze mną Lou – powiedziałem ponownie – błagam cię – upadłem przed nim na kolana, próbując dosięgnąć jego dłoni.
Odskoczyłem ode mnie
- Nie dotykaj mnie – szepnął, ocierając łzy spływające po jego policzkach.
- Daj mi pięć minut, tylko o tyle proszę.
Patrzyłem na niego i widziałem jak ze sobą walczy. Wiedziałem, że gdzieś w środku, mimo wszystko, mu na mnie zależało. Że tęsknił za mną, jak ja tęskniłem za nim.
Chciałem go dotknąć, pocałować.
- Zostawcie nas samych – odetchnął głęboko.
- Masz pięć minut Styles, potem wypierdolę cię przez okno – warknął Liam wychodząc, Niall podążył za nim, w całkowitej cichy.
- Zaczynaj – powiedział, odwracając się do mnie tyłem. - Zostały Ci cztery minuty i pięćdziesiąt dziewięć sekund.
- Lou, wróć do domu - zacząłem, zbliżając się do niego. - Obiecuję, że już nigdy cię nie zranię, już nigdy nie będziesz cierpiał. Sprawie, że zapomnisz o tym wszystkim, będę dla ciebie dobry, zmienię się. Nigdy nie popełnię tego błędu, ale błagam cię. Wróć ze mną do domu, wróć do mnie. Nie mogę jeść, nie mogę bez ciebie spać. Ja – zaczerpnąłem tchu – nie mogę bez ciebie żyć. Sprawiasz, że chce być lepszy. Tylko Ty się liczysz, nikt inny. Tak bardzo cię przepraszam kochanie. Wiem...wiem, że to nic nie zmienia, ale musisz mi uwierzyć, jest mi bardzo przykro. Nie zasługuje na Ciebie, jesteś taki dobry Lou, ale jestem takim egoistą, że muszę z tobą być. Tylko wtedy będę szczęśliwy i wiem, że Ty też będziesz. Daj mi tą jedną, ostatnią szanse.
Padłem na kolana, owijając ramiona wokół jego ud.
Obaj płakaliśmy, moje ramiona drżały. Jego ręka automatycznie powędrowała do moich splątanych loków. Gładził mnie lekko, uspokajając mnie tym czułym gestem.
- Nie mogę – szepnął po dłuższej chwili.
- Lou, proszę. Nie potrafię i nie chce bez Ciebie żyć – wstałem i odwróciłem go w swoją stronę.
Wzdrygnął się, gdy położyłem poranioną dłoń na jego policzku.
- Zostaw mnie – powiedział cicho, przymykając oczy.
- Tak bardzo Cię ko..
Zakrył mi usta dłonią, kręcąc głową.
- Nie kończ tego Harry. Nie ufam Ci, nie wierzę w żadne twoje słowo. To boli Harry, ja... Ja wrócę – jego oczy zabłysnęły - ale nie dzisiaj, nie jutro, potrzebuje czasu. Zadzwonię do Nialla za tydzień, wtedy mnie odbierze.
- Ile tylko potrzebujesz – powiedziałem, łapiąc jego dłoń w swoją – dam Ci tyle czasu ile potrzebujesz, tak bardzo się cieszę, że do mnie wrócisz – uśmiechnąłem się, a kilka łez ulgi, wypłynęło na moje policzki.
- Harry, nie mam zamiaru do ciebie wrócić. Wracam do gangu, jako jego członek, ale to co było między nami jest skończone. Nie będę mieszkać w twoim domu, chce wrócić do Zayna, albo gdziekolwiek indziej, byle nie do ciebie.
- Nie, nie, nie. Lou, potrzebuje cię – ucałowałem jego dłoń – nie rób mi tego.
- Jeśli się nie zgodzisz, nie wrócę – stwierdził. - To są moje warunki.
- Kochanie...
- Posłuchaj mnie, bo powiem to tylko jeden raz. Zraniłeś mnie w najgorszy możliwy sposób. Nie rób z siebie ofiary, bo to tylko i wyłącznie twoja wina. Gdyby Ci na mnie zależało nie poszedłbyś go pieprzyć – jego głos się załamał. – Ja... ja na prawdę myślałem, że Ci zależy, wiesz? Jestem takim głupcem, kurwa! Uwierzyłem w momencie, kiedy zrobiłeś te tatuaże i powiedziałeś, że się we mnie zakochujesz, ale teraz widzę, że to wszystko było jednym wielkim kłamstwem. Chciałeś mnie tylko przelecieć? Pewnie nie spodziewałeś się, że Ci się nie uda, co Harry? Dlatego postanowiłeś ruchać na boku, z nadzieją, że w końcu Ci się wypnę! Jeśli chciałeś mnie ukarać, to gratulacje, udało Ci się. Twoja misja została wykonana, możesz odetchnąć. Chyba, że w tym całym syfie, chodziło o moją dupę? Jeśli teraz, dam Ci się przelecieć to się odpierdolisz? Czemu, kurwa, nic nie mówisz Harry? Grimshaw wyssał ci mózg razem ze spermą? Nie patrz tak na mnie, bo mam ochotę Cię uderzyć!
- Louis, wszystko co mówiłem było prawdą! Kurwa! Ja Cię kocham, rozumiesz? Kocham w tobie wszystko!
I to był pierwszy raz kiedy powiedziałem to na głos.
***KONIEC WSPOMNIENIA***
- Szefie? - Usłyszałem głos, który przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Tak Mike?
- Wszystko w porządku?
- Nie - pokręciłem głową - ale niedługo będzie.
Mój telefon zawibrował, by po chwili wyświetlić krótką wiadomość.
"Nowy rok. Czekaj na wiadomość Lotti."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top