Rozdział 8


To była naprawdę miła odmiana siedzieć przy jedzeniu w przyjaznym i ciepłym towarzystwie. Nie bałeś się, że ktoś zaraz na ciebie skoczy i zechce ci wyrwać serce. 

Pani Eufemia, córka Hermesa, zaopatrzyła nas w odpowiednie wyposażenie. Zmieniła nam buty na traperki, idealne do spinania się po górach i zmieniła nam odzienie na cieplejsze kurtki. Życzyła nam szczęścia, zwłaszcza Apollo. Jednak na koniec poprosiła żebyśmy oddali jej rzeczy, gdybyśmy zaszli żywi z Olimpu, bo to rzeczy jej syna.

Ta kobieta umiała pocieszyć, pomyślałam sarkastycznie. Zapewniłam ją mimo wszystko, że zajmę się tym i będę pamiętać o zwrocie.

– Jeśli to spierdolisz – szepnęłam do Pola, kiedy ona pakowała nam lunch – to poproszę ją o nóż i cię zabiję.

– Nie pozwoli na to – odszepnął mi pewny swego. – Jest córką Hermesa, mojego kumpla, uwielbia mnie jak swojego ojca.

Przewróciłam oczami. Przynajmniej ktoś go lubi i nie chce go zabić. I przy okazji też mnie.

Jeszcze raz, jak ja się tu znalazłam?, pomyślałam rozglądając się.

Było tu masa drobnych pierdołek, robiąca za pamiątki dla turystów. Wszystko związane było z bogami olimpijskimi.

– Pozowałeś do reklamy szamponu? – Znów wybuchłam śmiechem i dostałam kolejną kulką chusteczki w twarz w odwecie.

Patrzyłam na talerzyk z motywem boga Apolla, na koszulkę z podobizną pięknego blond mężczyznę trzymającego łuk. Nie widziałam twarzy, ale złote włosy były jego głównym atutem i dominowały każdą jego podobiznę. Kolor był przerażająco podobny do moich włosów. Też się dobraliśmy, pomyślałam sarkastycznie.

Ciekawe czy rzeczywiście pozował, i czy Afrodyta rzeczywiście ma tak ogromne piersi?

Nagle znieruchomiałam nad kukiełką Artemidy. Kiedy te wszystkie dziwactwa przyszły mi z taką naturalnością? Nie, zdecydowanie zbyt łatwo to przyjmuję. Co jest ze mną nie tak?

– W porządku?

Aż podskoczyłam, gdy usłyszałam jego głos za sobą. Odwróciłam się. Patrzył na mnie oceniająco. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jesteśmy identycznego wzrostu. Byłam pewna, że jestem wyższa.

– Po prostu... – Na moment się zawahała. – Wszystko dzieje się tak szybko i jest tego tak wiele...

– spoko, przyzwyczaisz się. – Mlasnął i spojrzał na breloczek ze słońcem, kompletnie nieprzejęty moim wyznaniem. – Będzie jeszcze gorzej – dodał.

Warknęłam wściekła i uderzyłam go bezlitośnie łokciem w żebra.

– Dzięki – syknęłam. – Umiesz pocieszać.

Co za chujak, pomyślałam.

I znowu. Uderzyło mnie, że nigdy wcześniej tak nie myślałam o innych i prawie w ogóle nie przeklinałam. Co on mi zrobił przez te kilka godzin? To jego niezdrowy wpływ czy ukryta moc?

– Hej, kochani!

Najpierw usłyszałam radosne szczebiotanie, a następnie pochłonęła mnie ciemność.

Nie dosłownie oczywiście. Eufemia, nałożyła nam coś na głowę. Podniosłam daszek z oczu i spojrzałam na Pola. Miał na sobie czarną czapkę z daszkiem z nadrukiem słońca i podpisem własnego imienia. Zdjęłam swoją, by ujrzeć identyczny model.

– To taki mały prezent ode mnie, na szczęście. Jesteście teraz drużyną, musicie to pokazać.

Posłaliśmy jej identyczne, zażenowane spojrzenie. Ona sobie jaja z nas robi?

Pol odpowiedział jej coś paskudnego po grecku, a ona grożąc palcem odbiła pałeczkę. Wyglądała bardziej jak jego matka.

Ale na tym się nie skończyło.

Wykrzyknęła coś paskudnego i chwyciła kosmyk moich włosów. Widziałam jak brunet mruży oczy i marszczy swój nos z pryszczem na środku. W końcu pokiwał głową i arogancko rozłożył ramiona. Kobieta zniknęła na zapleczu.

– Co się dzieje?

Spojrzał na mnie ciężko i założył czapkę na swoje rozczochrane włosy.

– Wszystko mam pod kontrolą – zapewnił mnie z mocą, jaką nie często można było u niego usłyszeć.

– W ogóle na Olimp – zaczęłam niepewnie opierając się o stół z gadżetami – jako śmiertelniczka mogę tam wejść? Jak to sobie wyobrażasz? Nie zjedzą mnie płomienie w bramie, czy coś?

Uśmiechnął się rozbawiony moją wizją. Nie mogłam nic poradzić na moją wybujałą wyobraźnie.

– Nie musisz się o to martwić. A co do planu, to powiem ci wszystko po drodze. Nie możesz wejść do głównej sali niezaproszona, więc to zostaw mi.

Zmarszczyłam brwi i była gotowa zasypać go pytaniami, ale ten moment wybrała sobie staruszka na powrót. Trzymała zielony plecak, oczywiście z znakiem słoneczka, jak na czakach, i wcisnęła go do ręki Pola. Powiedziała coś po grecku ostrym tonem i odwróciła się do mnie. Z uśmiechem poklepała mnie po ramieniu i pożegnała.

Coś wisiało w powietrzu i wcale mi się to nie podobało.

W końcu musieliśmy się zbierać. Niedługo miała wybić godzina dziewiąta i wycieczka miała ruszać.

– Jakby ktoś was pytał! – wrzasnęła za nami. – To te cudowne czapki macie ze sklepiku Hermes i Spółka. Jestem otwarta od poniedziałku do soboty do 18!

Oczywiście. Dzięki nam chciała sobie zrobić żywą reklamę. Nic nie ma za darmo w tym świecie, co?

Dołączyliśmy do grupy Japończyków–turystów pod ich autokarem. Jak się dowiedziałam, mieliśmy teraz przejść koło dwadzieścia minut najłatwiejszą ścieżką dla turystów i zwiedzić Wodospad Zeusa i Basen Afrodyty. Jakiś facet w śmiesznym kapeluszu zrobił nam zdjęcie, jakbyśmy też byli częścią tego krajobrazu. Po pięciu minutach miałam ich serdecznie dosyć, a jak dotarliśmy nad wodę, zapragnęłam rozwalić pomost i ich wszystkich wrzucić do rzeki.

– To naprawdę konieczne? – szepnęłam do Pola, opierając się o barierki. – Nie ma innej drogi? Na pewno znasz.

– Tak jest bezpieczniej Maja. – Wyglądał na przygnębionego. Jemu też nie podobało się nowe towarzystwo. – Nie mam mocy, musimy wybierać najbezpieczniejsze rozwiązania. Lepiej trzymać się w grupie i nie oddalać się. Poza ścieżkami grasuje więcej potworów niż możesz sobie wymarzyć. 

Chyba wolałam towarzystwo irytujących turystów niż krwiożerczych potworów.

Chociaż zastanawiać się tak głębiej..., pomyślałam, obserwując trzyosobową rodzinę w żółtych czapkach, robiących sobie selfie i szturchając mnie przy okazji łokciem.

– Jak normalnie dostawałeś się na Olimp?

– Używałem swoich mocy, by dostać się do wejścia. W moim przypadku było to przemiana w promienie słoneczne. Bardzo szybka komunikacja, prawie jak latające buty Hermesa.

Mimo irytacji, nie mogłam powiedzieć, że widok był nieciekawy. Był piękny. Patrzyłam na niego z zachwytem, chłonąć każdą chwilę. Wiedziałam, że w normalnych okolicznościach nigdy bym tego nie doświadczyła. Siedziałabym nad obliczeniami na studiach i widziała tylko szare budynki Szczecina. Może całe to bagno ma swoje plusy?

Podobała mi się Grecja. Co prawdopodobnie dostrzegł Pol, bo z złośliwym uśmiechem zaczął mnie o to wypytywać.

Następnie autokarem wjechaliśmy na punkt widokowy Savros. Wyszłam z autobusu tylko po to, by zachwycić się widokiem. Pogoda była piękna, dlatego miałam szczęście i ujrzałam najwyższy szczyt Olimpu.

– To Mitikasa. – Obok mnie pojawił się Pol. – Najwyższy szczyt góry. Dawniej wierzono, że to tam przesiadujemy.

Przewodnik musiał mówić identycznie, bo również wskazał szczyt góry.

– A jak jest naprawdę?

Uśmiechnął się, opierając się nonszalancko o barierki.

– Inny wymiar, kochana.

To wiele mi mówiło, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. Postanowiłam zmienić temat.

– To jaki jest plan?

– powiem ci w Paleos Panteleimonas.

Tą dziwną nazwę nosiło górskie miasteczko, w którym się zatrzymaliśmy. Miał to być ostatni przystanek wycieczki, ale nie dla nas. To tutaj znajdowała się brama do Królestwa. Prawie natychmiast, gdy znaleźliśmy się na miejscu, odłączyliśmy się od tej irytującej grupy. Na koniec potrącił mnie jakiś staruszek z aparatem, a Pola kopnął dzieciak.

Oboje odetchnęliśmy.

Wydawało się jakby miasteczko zatrzymało się w czasie. Kamienna zabudowa miasta, wąskie uliczki. Wszystko stare, ale i nietknięte przez czas. Zastanawiałam się czy mają tu normalne łazienki. Dobrze, że skorzystałam u Eufemii.

– Gdzie teraz?

Prawie biegliśmy, wzdłuż kamiennej uliczki.

– Do kawiarni. Szybko zanim będą tłumy.

On sobie jaja robi, prawda?

Okazało się, że nie i naprawdę zatrzymaliśmy się przed kawiarnią. Sama się domyśliłam, że nie chodzi tu o samą kawiarnię, ale to, co było obok wejścia było niezwykłe. Znajdowała się przy największym i najstarszym drzewie, jakie kiedykolwiek widziałam. Zanim zadałam jakiekolwiek pytanie, ruszyliśmy właśnie w stronę tego drzewa.

– To platan, nazywamy ją cyckiem Gai, bo jest równie stary jak ona – zażartował, mimo utrzymania poważnej miny.

Nie mogłam powstrzymać parsknięcia.

– My, czyli ty?

– Co za różnica? – parsknął. Podszedł bliżej i dotknął kory drzewa. – To niesamowite, że nawet w takiej formie mogę poczuć jej moc – mruknął do siebie.

Zaintrygowana jego łagodną miną również dotknęłam kory. I niemal natychmiast włosy stanęły mi dębem, a ja poczułam dziwny płomień w sercu.

– Turyści nie widzą, jak wchodzicie i wychodzicie? – szepnęłam.

Miałam wrażenie, że teraz należy mówić cichym głosem.

– Iluzja. Jeszcze się przekonasz, jakie rzeczy można wyczyniać, a zwykli ludzie tego nie zobaczą. Wiesz, logika i te sprawy.

Odsunął się na krok, ale nie oddalił ręki. Zaczął mówić coś bardzo szybko po grecku, niemal nerwowo. Drzewo zaszumiało, jakby mu odpowiadało we własnym języku. Pień zaczął pękać. Jedna wielka szpara zaczęła się wydłużać, puszczając na nas swój srebrny blask.

Zanim zdołałam ogarnąć całą sytuacją, znów znalazłam się we wnętrzu windy, tyle że o wiele innej. Była szklana a ja widziałam tylko niebo i chmury wokół.

– A teraz Maja – zaczął łagodnie Pol, patrząc mi prosto w oczy. – Przykro mi to mówić, ale musisz się poświęcić by wejść na Olimp.

Zobaczyłam błyszczący czerwony scyzoryk w jego dłoni. Ostrze noża błyszczało w promieniach słonecznych. Spojrzałam przerażona w poważne oczy Pola.

– Przykro mi, Maja. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top