Rozdział 7


Byłam tak zmęczona nim, jego problemami, próbą przeżycia i jego gadaniem, że groźbą zmusiłam go do zrobienia postoju.

Nie wiem, czy to boskie przyzwyczajenie, że nie potrzebuje snu czy czysta głupota, ale był zaskoczony moją potrzebą. Najchętniej od razu wskoczyłby do windy i znalazł się w Grecji. Jednak ja byłam zmęczona i miałam serdecznie dość tego dnia. Potrzebowałam przynajmniej sześciu godzin snu, by z nim wytrzymać następny dzień.

Dlaczego ja w ogóle na to wszystko poszłam? Mogłam go zostawić na pastwę Biedy, ale nie, jakaś niezrozumiała cząstka mnie musiała pobawić się w bohatera i teraz wlazłam w nieodwracalne gówno.

Pewnie teraz bym sobie coś czytała albo próbowała swoich sił w pisaniu, a nie leżała na dachu jakiegoś domu na starym materacu, który ukradliśmy spod ściany jeszcze innego domku. W środku budynku było ciemno, więc doszliśmy do wniosku, że właścicieli nie ma w domu, ku naszemu szczęściu. Materac cuchnął pleśnią, ale to było lepsze niż zimne dachówki. Mimo że był maj, noce były całkiem chłodne. Zwłaszcza że to północ Włoch, a nie południe.

Kiedy tylko Pol położył głowę, padł jak martwy. Chyba nawet nie był świadomy, jak zmęczony jest.

Westchnęłam, jak z dzieckiem.

Na razie nie mieliśmy się czego obawiać ze strony Alekto. Pol twierdził, że porządnie ją urządziliśmy, więc pewnie trafi do Hadesu, gdzie nabierze siły i wróci dopiero po kilku dniach. Wytłumaczył mi, podczas wnoszenia materacu na dach, że mitologiczne potwory nie umierają.
Wyglądał tak beztrosko, jakby te potwory nie miały wrócić ze swoją zemstą i nas zabić.

Ja zasnęłam chwilę po nim, patrząc w gwiazdy. Kiedy ogarniała mnie senność, pomyślałam, że nigdy wcześniej nie miałam okazji widzieć tak rozgwieżdżonego nieba. Miałam wrażenie, że gwiazdy się do mnie uśmiechają, próbując mi przekazać, że wszystko będzie dobrze i tak miało być.
Byłam przykryta tylko cienką kataną, a na zewnątrz było tylko piętnaście stopni, jak nie mniej, ale mimo wszystko zasnęłam spokojnie, czując przyjemne ciepło.

Miałam wrażenie, że spałam tylko kilka minut, kiedy zostałam obudzona przez brutalne szarpnięcie. Otworzyłam gwałtownie oczy i ujrzałam spłaszczony nos Pola z pryszczem na środku. Kolejny do kolekcji na jego twarzy.

– Właściciele przyjechali.

Zadziałało na mnie to jak kubeł zimnej wody. Natychmiast zerwałam się do siadu i wychyliłam. Po drugiej stronie na drodze przy domku stał samochód, z którego wychodziło młode małżeństwo. Nie chciałam jeszcze więcej problemów, zwłaszcza użeraniem się z policją.

– Zbieramy się – rzuciłam i szybko ubrałam na siebie katanę.

Sprawnie zjechaliśmy po dachu i pomagając sobie rynną, zeskoczyliśmy na miękki trawnik. Okrążyliśmy dom tak, by właściciele nas nie widzieli i wybiegliśmy na ulicę. Biegnąc, odwróciłam się by spojrzeć na parę. Stała otumaniona przed własnym domem i wskazywała materac na duchu. Śmiesznie krzyczeli na siebie.

Tak bardzo mnie to rozbawiło, że nie zatrzymując się, wybuchłam śmiechem, a po chwili dołączył do mnie Pol.

Po raz pierwszy poczułam, czym jest wolność, radość i prawdziwa dzikość. Tak bardzo mi się to spodobało, że nie wyobrażałam sobie mojego poprzedniego życia. Dlaczego siedziałam zamknięta w pokoju i pisałam do szuflad? Dlaczego nie robiłam tak szalonych pięknych rzeczy? Nie spałam pod gwiazdami, nie czułam radości życia?

Jednak ta euforia, tak szybko minęła, jak się pojawiła, gdy stanęliśmy na pustym placu. Spojrzałam na zasapanego Pola, człowieka, który zniszczył mi życie i doprowadził do tego, że erynia teraz chce mi urwać głowę. Sympatia i dobry humor natychmiast mi minął.

– Która godzina? – zapytałam, rozglądając się w poszukiwaniu jakiegokolwiek zegara.
Był dopiero świt, może szósta rano?

– Nie wiem, ale Eos dopiero wyruszyła rydwanem, więc bardzo wczesna jutrznia.

W życiu nie słyszałam, żeby ktoś tak opisywał godzinę. Postanowiłam to puścić mimo uszu.

– Wiesz, że mlaskasz przez sen?

Czy on chce mnie sprowokować do morderstwa?

– A ty chrapiesz – syknęłam.

Było to kłamstwo, bo nic w rzeczywistości nie słyszałam, ale chciałam mu nakopać.

– Wcale nie! – pisnął swoim śmiesznym głosem.

– No dobra, to co teraz do tej śmiesznej windy i do Grecji?

Chyba nadal urażony, że powiedziałam mu, że chrapie, ruszył bez słowa włoską uliczką. Uznałam to za tak.

Byłam cała mokra od porannej rosy, przetarłam twarz rękawem i odgarnęłam włosy do tyłu. Przez całą drogę przeszukiwałam każdą możliwą kieszeń w poszukiwaniu gumki do włosów, ale jak zwykle nie miałam szczęścia.

– Czy to zawsze jest w najwyższym budynku w mieście? – zapytałam, ciekawa wlekąc się za nim

– Z reguły, ale tak naprawdę trzeba liczyć na szczęście, jeśli nie ma się pojęcie czy portal tam jest.

Pomyślałam o goniących nas słowiańskich potworach. Jeśli ten pieprzony dupek nie miałby szczęścia i w tej windzie nie byłoby przejścia, bylibyśmy martwi.

Miałam ochotę go udusić.

Weszliśmy do środka, nie byłam pewna, co to był za budynek. Chyba jakiś biurowiec. W każdym razie nie zmienił się ani trochę od wczorajszego dnia. Ochroniarz spał, więc nie mieliśmy problemu do przedostania się do wnętrza windy.

Przynajmniej jedna bezproblemowa rzecz się nam przydarzyła. Oby tak dalej. Liczyłam, że w Grecji będzie podobnie szło wszystko płynnie.

Jak się okazało, nie wyszliśmy z windy, ale ze starej szafy w jakimś składziku. Byłam tym tak zaskoczona, że Pol parsknął, widząc moją minę. Odrzucił jakiś stary mop w bok i spojrzał mi prosto w oczy figlarnie.

– Dlatego mówiłem z reguły. To najstarszy i pierwszy stworzony przez nas portal. Kiedyś tu była taka okropna tuba. Strasznie niewygodna i obijałem sobie zawsze ramię. Windy jednak są prawdziwym cudem. A jeszcze wcześniej był tu taki zwykły portal, ale Zeus pokłócił się z Kirke i musieliśmy sobie jakoś radzić.

– I została szafa – podsumowałam, udając, że to najzwyczajniejsza rzecz na ziemi i wcale mnie to nie dziwi.

– I została szafa. – Wyglądał bardzo promiennie. Chyba był szczęśliwy, że wraca do domu. – Właścicielką budynku jest dziecko Hermesa, a raczej w 10 generacji. Załatwi nam miejsce na wycieczkę.

Nie miałam siły zadawać pytani.

Córka Hermesa, nie tylko była najukochańszą babuszką, jaką spotkałam, ale i rekinem biznesu. Prowadziła sklep z pamiątkami i wiedziała dosłownie wszystko, co się działo w miasteczku, jak i na Olimpie. Więc kiedy stanęliśmy przed kobietą, która przygotowywała swój sklep do otwarcia, westchnęła i uśmiechnęła się smutno. Nie była ani trochę zaskoczona, widząc dwójkę gówniarzy w swoim zamkniętym od środka domu.

Zaczęli rozmawiać po grecku, czego kompletnie nie rozumiałam. Miałam za to szansę się jej przyjrzeć. Pulchna w fartuszku i siwych włosach. Wyglądała na taką, która rozdaje dzieciom domowe ciasteczka.

Wyglądała na zmartwioną i bardzo współczującą, co oczywiście zadziałało na Pola. Zrobił na zmianę dumną minę i minę zranionego szczeniaka. Miałam ochotę przewrócić oczami.
W pewnym momencie kobieta o coś zapytała, zerkając na mnie. Pol zrobił zaskoczoną minę i utkwił spojrzenie w moją twarz. Zirytowałam się na jego głupie gapienie się.

– Co? – parsknęłam niemiło.

Potrząsnął głową i z determinacją zaprzeczył kobiecie. Uśmiechnęła się trochę z zażenowaniem i również potrząsnęła głową, jakby nie wierzyła w jego głupotę. Też mnie przerastała.

– W takim razie, kim jesteś kochanie? – zwróciła się do mnie miło po angielsku.

– Maja – powiedziałam, jej zerkając mściwie na Pola, nadal się na mnie gapił – jego ofiara...

– Wcale nie! – Natychmiast zaprotestował. – Pomaga mi.

– Nie mam wyjścia.

– Mogłaś to zostawić dla siebie. Bogato cię wynagrodzę.

– Będę tylko chciała nigdy więcej cię nie ujrzeć...

– Wcale nie!

Zrobił naburmuszoną minę pięcioletniego dziecko, co mnie rozbawiło i dało powody do dalszego robienie mu na złość. Jednak od dalszej sprzeczki powstrzymał nas głośny śmiech. To kobieta zwijała się ze śmiechu przez naszą dwójkę.

Jej szare oczy jaśniały, a zmarszczki od uśmiechu nadały jej jeszcze milszego wyglądu.
Przeszło mi przez myśl czy Hermes ma identyczne oczy. Taki jasny szary z ciemnymi plamkami.

– Jesteście przesłodcy. Chodźcie dam wam śniadanie, na pewno jesteście głodni.

Jak na komendę obojgu nam zaburczało w brzuchu. Było to trochę żenujące, ale postanowiłam nie mówić ani słowa.

Poszliśmy na tyły do małej kuchni, gdzie jak prawdziwa tradycyjna gospodyni nas ugościła i nakarmiła.

Z zainteresowanie przyjrzałam się jakieś ciepłej pałeczce zbożowej, kawie w małej filiżance i ciastku na spodeczku od filiżanki. Pol miał identyczne jedzenie, ale jakiś słodki sok. Nie wyglądał na niezadowolonego, że nie dostał kawy. Jak się dowiedziałam, nie lubił jej. Co mnie rozbawiło.

– Wolisz soczki? – zapytałam złośliwie.

Spojrzał na mnie wściekle i rzucił mnie kulką chusteczki. To było całkiem urocze, że kilkutysięczny bóg nie lubi gorzkiej kawy, tylko słodkie soki.

– Co to jest? – zapytałam z zainteresowaniem, ucinając temat jego gustu. Nigdy nie jadałam takiego śniadania. To musiało być lokalne danie. Zresztą powiedźmy sobie szczerze. Nigdy wcześniej nie byłam za granicą. Wszystko dla mnie było nowe i fascynujące.

– Tyropita, kochana. Jedź, jedź, a ja zadzwonię i was wcisnę na wycieczkę.

Odeszła, a ja spojrzałam za nią. Wydawało się to takie nierealne, że jest taka miła dla nas, po tym wszystkim, co wczoraj przeżyliśmy.

– To z fetą – wtrącił się Pol, pokazując mi środek swojej porcji. – Jedź, bo będzie zimne.
Nie musiał mnie dalej zachęcać. Było zaskakująco dobre. Pochłonęłam wszystko w kilka minut.

– Masz talent muzyczny? – zagadał niespodziewanie.

Zerknęłam na niego spod byka.

– Nie – ucięłam. Nigdy nie ogarniałam gitary, a na lekcjach muzyki robiłam wszystko, byleby nie śpiewać przed innymi. Osobiście wolałam ją tylko słuchać, a nie być częścią tworzenia jej. – A bo co?

Wyglądał na zadowolonego z mojej odpowiedzi. Zbył mnie i wrócił do jedzenia. Postanowiłam zignorować jego wahania nastrojów.

– Dobra wiadomość kochani, wcisnęłam was na pierwsze wyjście o dziewiątej i ... o bogowie! – wrzasnęła, na co podskoczyłam.

Spojrzała na nią z ręką w połowie drogi do odstawienia filiżanki z kawą. Zrobiłam coś nie tak?

– Herezja! Jak można tak pić kawę! Jak Amerykanin! Delektuj się tym! Apollo gdzie ją znalazłeś?! W buszu?

Zrobiłam się czerwona jak burak, a on zleciał z krzesła przez śmiech.

Jak się okazało, Grecy delektują się kawą, dla nich czas na ten napar jest świętością. Zostałam dokładnie poinstruowana, jak powinnam to robić, przy nowej filiżance.

Nie miałam nic przeciwko nauce, ale było mi nadal głupio przez taki błąd. Skąd ja miałam jednak wiedzieć, że z takiej małej filiżanki nie należy pić jednym łykiem wszystkiego? Zwłaszcza że na dnie były fusy. To nie było za miłe doświadczenie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top