Rozdział 62



Było niesamowicie gorąco. Ale to był inny rodzaj gorąca niż to jakie było latem w Polsce. Tu było powyżej czterdzieści stopni, ale nie było duszno. Było inaczej. Podobnie jak w Egipcie. Dobrze odnajdowałam się w takiej temperaturze. Tej takie parzącej, nie duszącej.

Naszym celem było Nieszczęście. I skupienie na tym, oddaliło moje ponure myślenie o Aresie i jego ultimatum.

Pol powiedział, że jeszcze będzie coś z tym robił. Ale przecież przysięgał. Na Styks. Jak on chce jeszcze to odkręcić. Ale jego mina była zacięta. Może ma jakiegoś asa w rękawie?

Wbrew pozorom był bogiem, z wieloletnim doświadczeniem. Może ma jakieś powiązania z potężnymi ludźmi lub jakieś triki?

Wyszliśmy w końcu w odpowiednim miejscu. A dokładniej w Dalyan. Była to mała wioska rybacka, ale całkiem popularna przez turystów przez piękną plaże i...

Grobowce w skale. I właśnie one były naszym celem.

Nie wiem dokładnie, co to są za groby, kto jest tam złożony, jakie miały funkcje, i dlaczego do diabła, zostało to wykute w skale i wisi sobie to jak wiśnie na drzewie.

Nie miałam czas, by się nad tym zastanawiać. Zresztą bardziej interesowało mnie coś praktycznego, czyli:

– Wiesz jakie to Nieszczęście? – zapytałam Pola, kiedy piasek z plaży wlazł mi do butów, a wędkarze z łódki dryfującej w niedalekiej odległości wgapiali się w nas.

Nic dziwnego. Mieliśmy na sobie kurtkę, wyglądaliśmy dziwnie na słonecznej plaży, gdzie obok opalała się jakaś kobieta.

A, i Ikar z Elią tarzali się po pisaku, bijąc się ze śmiechem.

Westchnęłam. Idioci dla zabawy sypali sobie w twarz piasek. Tak, zdecydowanie rzucaliśmy się w oczy. Chciałam już wejść na te kamienne schody i wejść do tych kamiennych grobowców.

– Hera wspominała.... – zawahał się. – O złości.

Natychmiast wszystkiego mi się ode chciało i zesztywniały mi mięśnie. To źle się zapowiadało. Bardzo, bardzo źle.

– Super... – warknęłam.

Jedno z najgorszych Nieszczęść na mnie czekało. Złość wywoływało furię. Jak wejdziemy tam grupą, to się pozabijamy.

– Rzuciła to w taki sposób, że może być to nieprawda – powiedział, próbując nas obu pocieszyć.

Jak zwykle mu nie wyszło.

– Będziemy się na siebie rzucać i krzyczeć? – zapytałam, mimo że się tego domyślałam.

– To najłagodniejsza wersja – dowalił mi dodatkowo.

Super. Możemy się pozabijać. Mam nadzieję, że ochrona od Aseela zadziała i tym razem. Powinna, nie zdejmowałam jej i jeśli cudownie nie osłabła, to akurat ja byłam bezpieczna.

– Zrobimy tak. – Chwyciłam za najbliższy patyk, jaki obok mnie leżał. – Ja wejdę jako jedyna.

Narysowałam kwadrat i narysowałam strzałkę, sugerując, że to ja wchodzę do środka.

– Wy zostajecie tutaj... – zaczęłam, ale zaraz szybko mi przerwano.

– Nie zgadzam się – wtrącił się Elia, co natychmiast mnie zirytowało.

Posłałam mu krzywe spojrzenie. Naprawdę, bo on ma najwięcej do gadania w tym momencie.

– Bo? – warknęłam.

– Nie chcę tylko stać i patrzeć. Wysłali mnie tutaj żebym przynajmniej pomagał – wyjaśnił zdeterminowany.

Westchnęłam sfrustrowana.

– Jako jedyna mam amulety zabezpieczające. Więc ja wejdę – upierałam się zdecydowana. – Tak będzie dla nas wszystkich bezpieczniejsze. Pozabijamy się, jak wejdziemy grupą.

– No nie wiem – mruknął niezdecydowany Pol.

Dlaczego on choć raz nie może poprzeć mojego planu i bezpiecznie poczekać aż coś zrobię sama do końca, a nie wciska nochal gdzie się da.

– Tak będzie najlepiej, wejdę, złapię i będzie po krzyku. Może moja nowa broń się na coś przyda – natychmiast poczuła jak naszyjnik jest z kilogram cięższy. Czyżby się obraził za takie nonszalanckie podejście do niego? – Jeśli nie wrócę po dwudziestu minutach, możecie wejść i sprawdzić, co ze mną.

– Dwadzieścia? – zapytał, niezadowolony Pol. – To dużo czasu. Zdążą cię upiec i pożreć.

– Nieszczęścia nie jedzą ludzi – powiedziałam z zażenowaniem.

Instynkt ojcowski mu się włączył?

– Ale co innego tam może – mruknął ponuro.

Coraz bardziej się irytowałam.

– Dwadzieścia minut i dopiero wejdziecie. Tak będzie najlepiej.

Nikt nie wyglądał na zachwyconego. No może poza Ikarem, który nie ogarniał. Przynajmniej się ze mną nie kłócił.

– Dobra. Ale piętnaście – powiedział ultimatum Pol.

– W piętnaście minut ma wejść w głąb i go pokonać? – zapytałam sceptycznie.

– Tak. To uczciwa propozycja.

Nie miałam siły się z nim kłócić, zwłaszcza, że Elia go popierał.

– Dobra – westchnęłam – idę. A wy się nie ruszacie wcześniej niż piętnaście minut po moim wejściu. Jasne?

– Ta...

Ruszyłam ku wejściu po kamiennych schodkach, kiedy poczułam, że coś depta mi po piętach. To Ikar szedł z uśmiechem na ustach. Jak gdyby nigdy nic.

– Nie – warknęłam, zatrzymując go.

Zamrugał zaskoczony.

– Zostajesz – dodałam. – Pol, wytłumacz mu.

Skrzywił się ale zawołał Skrzydlatego po grecku. Zawahał się, zerknął na mnie niepewnie, ale podszedł do Pola i wysłuchał z krzywą miną całego planu.

Teraz w końcu mogłam spokojnie iść do tych grobowców i załatwić tą robotę. Porządnie i szybko. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top