Rozdział 60
Czy ktoś ma na tym padole większego pecha ode mnie? Pewnie w tym momencie, Pol by zakwestionował i powiedział, że on.
Bo przecież to on jest taki biedny i poszkodowany przez los. A dokładniej to przez Herę.
Jednak to nie on dostał kopa w żebra od boga wojny, nie poleciał na dziesięć metrów dalej, prosto na ścianę budynku obok.
Nie on, tylko ja.
Jak nic złamał mi kilka żeber. Czułam je przy każdym wdechu.
Tak, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jestem poszkodowana przez los i mam przerąbane.
Kaszlnęłam. Poczułam smak krwi, ale na szczęście nie pochodziło z płuc tylko z buzi, gdzie uszkodziłam sobie wewnętrzną część policzka.
Jeśli miałabym przebite płuca, jak nic potrzebowałabym pomocy medycznej i żadne sztuczki czy zapewnienia Pola, że sama się uleczę nic by mnie nie przekonały.
Splunęłam i wstałam, trzymając się za te nieszczęsne żebra.
W całym swoim życiu nigdy nie zostałam uderzona. Dopiero teraz jestem jak worek treningowy i chyba czas to zaakceptować i potraktować innych tak samo jak oni mnie. Przecież nie będę się kulić w koncie i czekać na następny cios.
Spojrzałam na Aresa, który szedł spokojnie w moim kierunku. Tak jakby wchodził na spacer z Afrodytą. Nie spieszył się, a przede wszystkim, był spokojny.
– Nie wtrącaj się – warknął nagle ostrzegawczo w stronę Pola i Elii, który wciągnął swój nowy pistolet. – To sprawa między nami – dodał. Wyglądał na poważnego i zrównoważonego przez co go posłuchali.
Stanął metr ode mnie i nie wydawał się chcieć mnie zaatakować. Podtrzymałam się ściany chaty i choć nie chciałam pokazywać po sobie że mnie boli, to pewnie miałam wypisane to na twarzy.
– Masz bardzo słabe ciało – powiedział, przyglądając mi się pogardliwie. – Mały kopniak połamał ci już kości.
Posłali mu wściekłe spojrzenie. Dziwne by było jakbym nie miała połamanych żeber, jak kopnął mnie sam bóg Ares swoim buciorem.
– Twój trening musiałby zacząć się od tego – dopowiedział, jakby sam do siebie.
Ja chyba się przesłyszałam. Nie wierzyłam, że gość naprawdę to powiedział.
– Moje, co? – zapytałam głupio.
Wgapiałam się w Aresa jak w kosmitę. Szybciej bym oczekiwała, że wyciągnie nóż i rozpruje mi flaki, niż to że wspomni coś o treningu z sugestią jakby to on miał ją prowadzić.
– Masz broń? – zapytał, ignorując moje pytanie.
– Tak – odpowiedziałam niechętnie.
– Wiesz już co to jest? – zapytał ponownie, zerkając na mój nieśmiertelnik.
– Nie – odpowiedziałam mu zgodnie z prawdą.
– Rozmawiałaś już z tym? – kontynuował serię pytań.
– Nie odzywał się.
Pokiwał głową i wystawił rękę w moją stronę. Cała się najeżyłam i chciałam się cofnąć, ale uniósł dłoń powoli i pokazał bym stała spokojnie, a następnie chwycił nieśmiertelnik w swoje palce.
– Wydaje się potężne – mruknął z uznaniem.
Nie podobało mi się, że jego łapy są tak blisko mojej szyi. W ogóle dziwnie było rozmawiać z Aresem tak spokojnie, bez miecza w górze.
Albo szklanej butelki.
Ares puścił mój nowy nabytek i zerknął na Pola, który odważył się do nas podejść bliżej.
W ogóle teraz zaczęłam rozumieć cały plan Aresa. Specjalnie rozproszył swoje dzieciaki by mnie szukały, wiedząc doskonale, że właśnie tutaj się udam z resztą. W końcu był bogiem wojny, znał się na taktyce i na planowaniu, choć w końcu Atena była tego królową.
– Przy okazji – powiedział do Pola, jakby od niechcenia – wniosłem wniosek o adopcje jej.
To podziałało na mnie jak piorun. Teraz już kompletnie ogłupiałam, a nawet zapomniałam języka w gębie.
– Co?! – wypiszczał rozemocjonowany Pol. – To ja jestem jej ojcem! – krzyczał z pretensją.
– Który zaniedbał szkolenie bohatera – parsknął pogardliwie, jakby to była naprawdę największa zbrodnia. – Poza tym, nie jesteś już bogiem. Ktoś musi się nim zająć, wiesz to. – Spojrzał na niego mrocznie. – Hera przyjęła wniosek, będzie rozważany.
– Nie za bardzo rozumiem – przyznałam, nadal przytrzymując się ściany.
– Trzeba cię wyszkolić – wyjaśnił zaskakująco cierpliwie Ares. – Twój ojciec, odpowiedzialny za to, gówno robi...
– Zrobiłbym to gdybym mógł! – wtrącił się histerycznie Pol, jakby rzeczywiście miał wyrzuty sumienia.
– Co jest niedopuszczalne. – Ewidentnie zlewał Pola. – Ja się tym zajmę. Nigdy nie wiadomo kiedy nastąpi wojna lub koniec świata.
Wojna lub koniec świata.
– Dlaczego miałby nadejść? – zapytałam zdezorientowana.
Mówił to z taką pewnością, jakby to on był bogiem wyroczni.
– Bo pojawiłaś się ty. – Wskazał na mnie. – Wraz z bohaterem przychodzą kłopoty na jego miarę.
Chyba coś podobnego Pol mi tłumaczył, więc rzeczywiście może to być prawda.
– Twoje szkolenie powinno być natychmiastowe – mówił Ares, patrząc prosto na mnie, przez co poczułam presję by się wyprostować. – Wszyscy tutaj zostali poinformowani i są gotowi pomóc ci w szkoleniu...
– Mamy zadanie od Hery – wtrącił się szybko Pol bardzo zestresowany. Pewnie wiedział do czego dąży Ares.
Chce mnie tu zostawić, chce mnie szkolić od zaraz.
– Ty masz – rzucił wyzywająco. – W dupie to mam. Ona też powinna, to nie jej obowiązek. Idź sam.
Oczywiście, że Pol nie mógł iść sam. Sama bym go nie puściła, zabiłby się zaraz po dwóch minutach. Albo coś by go zaatakowało.
Trzeb było, albo się dogadać z Aresem, albo jeszcze raz zwiać mu przed nosem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top