Rozdział 59
Siedzieliśmy na wysokich drzewach jak wiewiórki, kiedy pod nami biegali przydupasy Aresa. Wiedziałam, że gdyby nie strach i presja jaką czuli, to już dawno by nas wytropili. Zwłaszcza że Ares cały czas się na nich wydzierał, że są niekompetentni.
Nie byli debilami, byli świetnie wytrenowani na pewno. Tylko teraz zachowywali się jak mrówki pod tyranią niedźwiedzia.
– Będziemy tak siedzieć jak debile? – syknął do mnie Elia, znajdując się o gałąź niżej.
– A masz lepszy pomysł? – odryknęłam zirytowana.
Skrzywił się, ale zerknął na Ikara, który siedział obok niego.
– Może by nas przeniósł? – zasugerował, sam nie za bardzo przekonany do tego pomysłu.
– Nie uniesie trzech osób – uświadomiłam go, mimo że pewnie sam to wiedział.
Ikar spojrzał najpierw na Elię, później na mnie, a następnie wyprostował się i zapytał:
– Skrzydła?
Przyjął pozycję jakby chciał je wyciągnąć ze swoich pleców, ale ja z Elią szybko zareagowaliśmy.
– Nie! – syknęliśmy oboje błyskawicznie, wręcz w panice. Jak nic narobiłby hałasu i szybko by nas wytopili.
Przybrał smutny wyraz twarzy. Chyba chciał się do czegoś przydać.
W ogóle ta krótka, bliższa relacja z Elią świetnie na niego wpłynęła. Zaczął rzucać słówkami po angielsku. Zaczął łapać ten język szybciej niż ja grecki. Elia był lepszym nauczycielem niż się spodziewałam.
– Ej – syknął na nas zirytowany Pol. – Nie możemy tu tak siedzieć. Wymyślcie coś...
– Sam coś wymyśl – odpyskowałam mu zirytowana na jego rozkazy.
Czasem zbyt bardzo zachowuje się jak księciunio.
Zrobił urażoną minę i odwrócił w bok twarzy w teatralnym geście.
Jak ja mu chciałam teraz nakopać w to jego pryszczate dupsko.
Wzięłam głęboki wdech i rozejrzałam się wokół. Nie mogliśmy tutaj przecież siedzieć wiecznie. Paręnaście metrów od nas znajdowała się grupa facetów, którzy używali dzika jak psa tropiącego.
Zaraz nas będą mieć, pomyślałam, widząc jak kierują się w naszym kierunku.
I wtedy wpadłam na pewien pomysł. Mógł nie wypalić, mógł być tylko naszym końcem, ale lepiej zrobić coś niż nie zrobić nic.
– Nie wiem gdzie, ale chyba na prawo jest gdzieś obóz tych gości. Mogę się założyć, że też mają własne przejście – powiedziałam, obserwując zbliżającą się grupę.
– A jak nie mają, jesteś pewna że na prawo? – Pol był sceptyczny do mojego planu.
– Nie – powiedziałam i natychmiast zeskoczyłam na ziemię.
Zaraz po mnie zrobił to Elia, pewnie mając to samo w głowie, co ja.
Że nie możemy już dłużej siedzieć na tym drzewie i trzeba coś rozrobić.
– Mam zastrzeżenia do tego pomysłu – powiedział, kiedy pomogłam mu zejść.
– A masz coś lepszego? – syknęłam, obserwując jak Ikar ma mały problem z zejściem i Elia musiał mu pomagać. – Zamieniam się w słuch.
Skrzywił się. Oboje wiedzieliśmy, że nie mamy wielu perspektyw działania.
Ruszyliśmy na prawo i to do tego niespecjalnie szybko. Staraliśmy się przemieszczać cicho, a nie szybko. Z każdego krzaku mogła przecież wyskoczyć jakaś pseudoamazonka, albo ci faceci z obozowiska obok.
Kim oni w ogóle byli? Męską wersja amazonek?
Porąbane to wszystko było. Może Pol będzie wiedział więcej i mi wszystko wytłumaczy. Oczywiście, jak już się stąd wydostaniemy.
Jednak miałam rację co do kierunku. Po kilkunastu minutach skradania się i niemal uduszenia Ikara za jego włażenie na każdą gałązkę, dotarliśmy do identycznego obozowiska w jakim się początkowo znaleźliśmy. Jedyną różnicą było to, że był tu ogólny nieporządek i na środku placu obracał się świniak na rożnie.
– Uwaga!
W ostatniej chwili Elia zdołał mnie zaciągnąć za róg chatki, nim przed nosem przeszedł mi pół nagi gość z mieczem w gotowości.
– Cholera – sapnęłam. – Dzięki.
Tym razem rozejrzałam się dokładnie po okolicy, by nie popełnić tak głupiego błędu. Wysoki brunet, który niemal mnie złapał, był jedynym strażnikiem obozowiska. A w każdym razie, tylko jego widziałam.
– Jeśli się go pozbędziemy, będziemy mieć teren wolny – powiedziałam do reszty, zastanawiając się jak go podejść.
– Zostawcie to mi – powiedział niespodziewanie pewny siebie Pol.
Niemal identycznie spojrzeliśmy z Elią na Pola, w sposób, który wcale nie pokazywał, że uważamy że porządnie się tym zajmie i nam pomoże. Oto ile wary miałam w ex–boga. Tak.
Pol cofnął się o krok, chwycił coś szybko z ziemi i stanął obok mnie, bardziej wychylając się zza rogu. Z nieukrywanym podziwem obserwowałem jak wygina się zaskakująco mocno i robiąc krok do przodu, rzuca z niesamowitą szybkością kamieniem w stronę uzbrojonego faceta. Kamień uderzył go w kark, a ten natychmiast padł jak długi na ziemie.
Nawet nie jęknął.
Zaskoczona spojrzałam na Pola, na co on wyprostował się i spojrzał na mnie z złośliwym uśmieszkiem.
– Jestem w końcu bogiem łucznictwa, mam cela.
Uśmiechnęłam się i szturchnęłam go zaczepnie, na co również szeroko się uśmiechnął, dumny z siebie.
– Zabiłeś go? – zagadnął Elia, wychylając się by spojrzeć na nieprzytomnego gościa.
Rzeczywiście, nasza ofiara nawet nie drgnęła.
– Nie, trafiłem w taki fajny punkt, Artemida kiedyś mi go pokazała. Paraliżuję człowieka na parę godzin.
Zamiast się cieszyć z tego szczęścia, ja poczułam dumę z uczynku Pola. Tak jakby był moim podopiecznym i dokonał po raz pierwszy jakiegoś niesamowitego zwycieństwa.
I kto tu jest dla kogo rodzicem?, pomyślałam zdezorientowana na to uczucie dumy.
– Dobra, idziemy – zarzuciłam, chwytając Pola za rękę, bo od razu widziałam, że może się potknąć o wystające kamienie.
I tak też było. Zbyt dobrze go poznałam bym nie podejrzewał, że po heroicznym czynie, który mu się wyjątkowo udał, zaraz by nie miał obić sobie nosa.
Nie wiedzieliśmy, w którym budynku może być przejście, dlatego rozdzieliliśmy się by szybko znaleźć wyjście i się stąd wynieść.
Jednak okazało się to okrutnym błędem, a w każdym razie ja tak do tego podeszłam. Gdy otworzyłam drzwi trzeciej od końca chatki, a w nim zobaczyłam klapę do przejścia, to poczułam szczęcie. Szczęście, które zaraz zamieniło się w przerażenie.
Bo nie zobaczyłam tylko przejścia, ale i Aresa opierającego się o ścianę i ewidentnie na mnie czekającego.
– Twoje decyzje w działaniu są całkiem oczywiste i łatwe do przewidzenia – powiedział, chowając nożyk do futerału przyczepionego do paska. Dotychczas bawił się tą małą bronią, czekając na moje pojawienie się. – Wiele ci jeszcze brakuje, Szczylu.
Odepchnął się od ściany, a ja już wiedziałam, że będę miała przesrane.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top