Rozdział 47
Ikar był zachwycony. Chodził napuszony jak paw. Był szczęśliwy z nowych spodni i kurtki, a najbardziej cieszył się z czapeczki z spersonalizowanym wyszytym skrzydłem. Pokazywał mi to jak dziecko, pokazujące mamie swój pierwszy rysunek w przedszkolu.
Byłam tak rozczulona, że poklepałam go po głowie, którą zaraz mi podsunął, prosząc o więcej.
Czy to okropne, że widziałam w nim Golden Retrivera?
Zupełnie inaczej postrzegał to wszystko Elia. Musiał zostawić swoje policyjne, czadowe ciuchy, w których czuł się jak prawdziwy glina z serialu i był zmuszony ubrać tą wiatrówkę i czapeczkę na łeb z wyszytym młotem.
– Wyglądam idiotycznie – westchnął, widząc się w lustrze.
– Wszyscy wyglądamy idiotycznie – upomniałam go.
– Hip–hip hura, jesteśmy prawdziwą drużyną – powiedziała Pol, ukrywając batoniki ze swoją podobizną do kieszeni.
– Od siedmiu boleści – mruknęłam, dopowiadając.
Podróż na Olimp był taki sam jak za pierwszy razem pokonaliśmy z Polem. Dołączenie do wycieczki, przejście do kawiarni, gdzie znajdowało się to stare drzewo, będące przejściem.
– Całkiem skomplikowane – mruknął Elia, człapiąc z Ikarem za mną i Polem.
Skrzydlaty naprawdę wziął sobie do serca moje słowa, by pilnował naszego nowego kolegę, bo nie odstępował go na krok.
– Może wejdziemy na ciastka – zaproponował Pol, patrząc tęsknie na kawiarnie, przy której staliśmy.
Spojrzałam na niego błyskawicznie, z irytacją.
– Wierzysz, że mamy czas na kawę i ciastka?
– Nic nie mówiłem o kawie – mruknął z obrzydzeniem. – Dopiero co wysłałem zawiadomienie o zebraniu. Nie wiem czy wszyscy zdążyli się zebrać.
Tupałam zniecierpliwiona nogą.
– Grunt żeby Ares siedział już na tyłku.
– Taaa... – Nie wydawał się przekonany.
– O co chodzi?
– No bo jak już wyjdziemy z sali audiencyjnej, nic nie będzie nas chronić.
Wpatrywałam się w niego. Szybko mi mówi tak ważną rzecz.
– Czyli jak wyjdziemy, Aresa wstanie z tyłkiem i się na nas rzuci – podsumowałam.
– No... – powiedziałam dziwnie zestresowany.
Wiecznie problemy, pomyślałam z irytacją, siadając przy pierwszy lepszym stoliku zaraz obok drzewa.
– Ty kupujesz ciasto – powiedziałam dobitnie, zakładając nogę na nogę.
Pol się nie kłócił, poszedł a Elia i Ikar usiedli obok mnie.
– Zastanawiam się – zagadnął Elia, rozglądając się ciekawie po całej przestrzeni – czy ktokolwiek z nas ma prawo głosu.
Zmierzyłam go wzrokiem i westchnęłam.
– Zachowuje się jak despotka?
– Ty to powiedziałaś – powiedział rozbawiony. – Nazwałbym to inaczej.
Spojrzałam na niego ostro, by kontynuował.
– Straszna szefowa.
Uśmiechnął się złośliwie, a Ikar jakby odbierając jego dobry humor, również się szeroko uśmiechnął i podskoczył na swoim krześle.
Przewróciłam oczami, ale nie skomentowałam tego. Straszna szefowa, brzmi komicznie i słabo.
– Zamówiłem baklawe – powiedział z uśmiechem Pol, siadając naprzeciwko mnie.
– Co to? – zainteresował się Elia, ciesząc się, że nie drążymy tematu strasznej szefowej.
– Ciasto, nasączone w syropie i z orzechami. Moje ulubione. – Pokiwał z ożywieniem głową, a ja parsknęłam. Pol naprawdę uwielbiał słodycze.
A mnie cieszyło, że mogłam odkrywać kuchnie grecką i ulubione dania Pola. To było całkiem miłe i dodawało mi ciepłego uczucia. Prawie tak samo miło jak przy Aseelu i jego daniach.
– Musimy coś wymyśleć – podjęłam temat. – Co można zrobić, by nas Ares nie zamordowała sekundę po zebraniu?
– Nie wiem – mruczał pryszczaty. – Teraz się już zbierają i pewnie na nas czekają. Już teraz nie mogą interweniować w nasze dotarcie na spotkanie. Dopiero po zakończeniu.
Doszła do nas karafka z wodą i szklanki, miły kelner uśmiechnął się i zniknął tak szybko jak się pojawił.
– Zdążymy uciec przed Aresem?
– Są małe szansę.
– Czyli idziemy na rzeź – podsumował ponuro Elia, podsuwając swoją szklankę Ikarowi, który nie mogąc wejść w dyskusję postanowił nalać wszystkim wody.
Zmarszczyłam brwi.
Rzeź... Cholera miał rację.
Zawisła niemiła cisza, w której wszyscy rozważaliśmy opcję planu, by nie zostać zatłuczonym przez Aresa. Albo innego boga, który się zezłości na mnie lub Pola. Nigdy niewiadomo tak naprawdę.
W czasie tego milczenia ja cieszyłam się ciepłą, ładną pogodą, obserwując turystów kręcących się wokół.
Kiedy przyszło zamówione, ciasto dla wszystkich, skupiliśmy się na tym.
Było dobre, ale bardzo słodkie. Ciasto kruche, nasiąknięte syropem. Ostatecznie zjadłam połowę i oddałam zachwyconemu Polowi, twierdzącemu że nie wiem co tracę.
Identycznie uczynił Elia, krzywiąc się na zbyt słodki smak. On natomiast oddał swoją część Ikarowi, który nawet nie podziękował tylko pochłonął zawartość podsuniętemu mu pod nos talerzowi.
Kiedy Pol kończył moją porcję, nagle przed nami pojawił się Hermes i spojrzał na nas z niedowierzeniem.
Był ubrany w młodzieżową bluzę, jeansy i miał skurzaną torbę. Wyglądał trochę jak gimnazjalista w tym wydaniu.
Wziął głęboki wdech i skupił się na Polu.
– Czekamy na was dwadzieścia minut – powiedział spokojnie, ale z pretensją – a wy jecie sobie ciasto...
– baklawe – poprawił go Pol, jakby to był bardzo ważne.
– Rusz się, bo Hera się wkurzy. – Już chciał odchodzić, ale zwrócił uwagę na Elię i Ikara. – Rozmnożyliście się?
– Niestety – mruknęłam, zerkając w niebo. Zbierały się chmury.
– Cóż – powiedział, marszcząc brwi. – Pospieszcie się. Pół biedy z Herą. Ares dostał owsików w dupie, a siedzę obok niego.
I zniknął.
– No i jesteśmy w dupie – podsumowałam pesymistycznie, wiedząc że jesteśmy na przegranej pozycji.
Pol wyglądał na przygnębionego, ale zaraz uśmiechnął się szeroko, jakby dostał olśnienia.
– Wiem! – Pochylił się gwałtownie w moim kierunku. Wyglądał jak obłąkany. – Ktoś musi wejść zaraz po nas.
Zmarszczyłam brwi, nie nadążając za jego logiką.
– Rozwiń, bo nie rozumiem.
– Ktoś musi przyjść na zebranie zaraz po nas. To spowoduje, że zebranie się przedłuży i oni będą musieli siedzieć, a my zwiejemy.
Wpatrywałam się w tego dzieciaka w milczeniu.
– Pol, właśnie błysnąłeś geniuszem – powiedziałam poważnie.
– Prawda? – zapytał z uśmiechem, zachwycony pochwałą.
– Problem w tym, że nie mamy czasu kogoś szukać. No chyba, że na to też masz plan?
– Ikar pójdzie do takiego upierdliwego satyra, zajmie się bogami, uwielbia się żalić, a zebrania które to umożliwiają są dla niego jak imprezy.
Zagryzłam wargę powstrzymując uśmiech. Oczami wyobraźni widziałam już wymęczone twarze bogów i wściekłoś Aresa, że musi tam siedzieć.
– Podoba mi się ten pomysł – powiedziałam, starając się nie brzmieć na złośliwą sukę, ale nie dałam radę.
Wszyscy spojrzeli na mnie jednoznacznie, nic nie mówiąc.
– Ruszajmy, bo Hera się tylko jeszcze bardziej wkurzy – podjął Pol, pierwszy wstając.
– A co ze mną? – dopytał Elia, wstając jako drugi.
– Pójdziesz z Ikarem, nie wiem komu bardziej nie ufam – przyznałam wstając jako trzecia. – Tobie, bo dopiero się pojawiłeś, czy temu naiwniakowi, którego bałabym się puścić po bułki.
Chłopak zerknął na skrzydlatego, który słuchał uważnie Pola, który mu wszystko po grecku tłumaczył. Potrząsał śmiesznie głową, z całkowitym oddaniu.
– Nie wiem co myśleć o twojej wypowiedzi – mruknął nadąsany.
Uśmiechnęłam się trochę kpiarski i wyciągnęłam słownik angielsko–grecki.
– Dogadacie się – powiedziałam troszkę złośliwie, podając mu wielką cegłę. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, widząc jej rozmiary.
Trzeba teraz przeżyć wielkie zebranie i wierzyć, że Ikar da radę uratować nam skórę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top