Rozdział 46



Wpakowaliśmy się do windy i jak dla mnie zaskakująco szybko znaleźliśmy się w szafie w sklepie pani Eufemii. Wyskoczyłam pierwsza, mając dosyć bliskiego kontaktu z facetami, którzy tylko mnie irytowali swoją obecnością.

Chyba była jakaś pora lunchu, bo pani Eufemia nie miała klientów, drzwi były zamknięta, a ona sama jadła jakąś papkę, czytając magazyn o szydełkowaniu.

– Och. – Uśmiechnęła się szeroko na nasz widok. – Jeszcze żyjecie!

No, takiego przywitania się nie spodziewałam. Od razu humor jeszcze bardziej mi się zepsuł. Domyślałam się, że kobieta nie chciała nas urazić, ale jakoś tak teraz przypominała mi Hermesa w swojej bezmyślnej beztrosce.

– Tak – przewróciłam oczami – jeszcze tak – dodałam mrukliwie.

Chyba jednak wszyscy uważali, że to cud że ja i Pol żyjemy. Ja też zaczynam uważać, że to cud.

– Pani Eufemio – powiedziałam poważnie, czując jak cała zgraja pojawia się za mną. – Potrzebujemy rzeczy jeszcze dla Ikara i Elii.

Spojrzała na szatyna i tego policyjnego orangutana.

– Kochanie, nie mogę dawać wszystkim... – zaczęła miło, chcąc dać mi kosza.

Ale ja już miała wszystko przygotowane na taką ewentualność.

– To syn Thora – rzuciłam bombę, wiedząc że złapie haczyk.

Rzeczywiście złapała, wstała gwałtownie i pisnęła.

– Mój sklep rozszerzy się nawet w świecie nordyckim! – Natychmiast zobaczyła punkt reklamowy. To dopiero kobieta biznesu. – Choć kochanie, jaki masz rozmiar?

– A Ikar będzie twoją reklamą z powietrza – dodałam szybko, zanim kobieta porwała tylko policjanta.

– Cudownie! – krzyknęła i zniknęła z zdezorientowanymi chłopcami w głąb sklepu.

Odetchnęłam i wzięłam jeden batonik z podobizną prawie przypominającą Atenę.

Nie pytałam się czy mogę zjeść, byłam głodna i potrzebowałam cukru.

– Jesteś przerażająco cwana. – Podszedł do mnie Pol, chwytając ten sam batonik, ale ze swoją podobizną.

Egocentryk.

– Dzięki – mruknęłam, myśląc czy wysępimy od niej jeszcze kawę.

W końcu skoro w egipskim świecie mamy bezpieczną przystań, to dlaczego tutaj mamy jej nie mieć? Właściwie sklep pani Eufemii powinien być naszym punktem odpoczynkowym.

Westchnęłam. Może żądam zbyt wiele? To wina Aseela, rozpieścił mnie to teraz mam.

– W ogóle jaki plan? – zagadnęłam, odsuwając się z odrazą z działu Aresa. Jeszcze brakuje mi do szczęścia jego samego. – Oddajemy Nieszczęście i spieprzamy czym prędzej?

– To zbyt cudowne – mruknął posępnie.

– To czego oczekujesz? Musisz mi powiedzieć, Pol.

– Hera na pewno będzie coś kombinować, poza tym... Nie chcę by mnie widzieli inni. Wiesz... takiego.

Dopiero teraz sobie przypomniałam, że przecież on wygląda jak dzieciak. Brzydki dzieciak. I mimo że było to głupie, bo w końcu ciążyło na nas niebezpieczeństwo, więc kto się teraz przejmuje wyglądem, to nie skomentowałam tego tak zgryźliwie jak można się było po mnie spodziewać. Właściwie to trochę zrozumiałam jego punkt widzenia. Pol był Apollo, bogiem. Miał ogromne poczucie dumy i wyższości, to co rozbiła mu Hera to prawdziwe piekło dla niego.

Teraz powoli go rozumiałam. No i mu współczułam. Troszkę, tyle ile ja mogła.

– Nie jesteś wcale taki brzydki – powiedziałam w końcu, zastanawiając się czy go to pocieszy. – Właściwie to jakbyś podrósł trochę, to bym się z tobą umówiła.

Spojrzał na mnie szczerze rozbawiony. Chyba jednak poprawiłam mu samopoczucie.

– Błagam, to było dziwne.

– Próbowałam pomóc. – Wzruszyłam ramionami.

– Dzięki, Majuś.

Parsknęłam. To zdrobnienie mojego imienia, było tak charakterystyczne dla niego. Nikt nigdy nie mówił mojego imienia tak miękko. To było całkiem miłe, choć nigdy się do tego głośno nie przyznam.

W końcu na horyzoncie pojawili się chłopacy. Elia był całkowicie speszony, a Ikar cały rozpromieniony. To dopiero śmieszna para.

– Wymacała mnie w każdym możliwym miejscu – powiedział policjant z pretensją.

Co ja mogłam, że byłam dla niego najmniej empatyczna? Parsknęłam śmiechem na jego wyznanie.

– Zostańcie chwilę! – doszedł mnie krzyk kobiety za zaplecza. Sekundę później pojawiła się z masą materiałów i nici w rękach. – Zjedźcie coś, wypijcie kawę. Wyhaftuje tylko młot i skrzydełko dla panów. Kuchnia jest dla was.

Uśmiechnęłam się szeroko do kobiety. Może jednak to będzie nasza przystań w greckim świecie.

– Nie ma problemu, pani Eufemio.

Dwa razy nie trzeba był było mi powtarzać. Niemal natychmiast znalazłam się w kuchni i zaczęłam sobie robić kawę, dokładnie tak jak zapamiętałam, że robiła pani Eufemia.

– Ja też chcę – wtrącił się Elia, widząc co robię.

– Pamiętajcie, że będziecie mieć fusy – wtrącił się Pol, wyciągając winogronowy sok z lodówki. W sumie wszyscy zachowywaliśmy się jakbyśmy tu mieszkali. – A tak w ogóle macie okropny gust smaku.

– Przymknij się Panie–Jem–Tylko–Słodkie – prychnęłam.

– Wcale nie!

Jego „wcale nie" będzie mi się śnić po nocach, jak nic. Tak charakterystycznie piszczy z oburzeniem, że to jest przekomiczne.

– Zazdroszczę – mruknął do mnie Elia, udając że pomaga mi przy robieniu kawy.

– Czego?

– Kontaktu z ojcem – wyjaśnił. – Ja się mojego bardziej boje i widziałam kilka razy na oczy. Nic przyjemnego.

Zainteresował mnie. Nadal przed oczami miałam przystojniaka z filmu.

– Ty przynajmniej wiedziałeś, że twoje dotychczasowe życie nie jest kłamstwem – odbiłam pałeczkę. – O Polu dowiedziałam się dopiero trzy tygodnie temu.

Westchnął i pokiwał głową, jakby się ze mną zgadzał, ale powiedział:

– Nigdy nie wiadomo. My dzieciaki bogów, mamy przejebane.

– Taaa... – Nie mogłam zaprzeczyć. – Teraz to my mamy najbardziej przejebane na tym świecie.

Uśmiechnął się. Jakby nie tylko zgadzał się z tym nieszczęsnym stwierdzeniem, ale i go też troszkę bawiło.

Cóż, nieszczęście zbliża ludzi. A raczej, półbogów do siebie.

– Mam plan! – powiedział niespodziewanie Pol, wymachując ręką i uderzając przy okazji Ikara w nos. No ja przez jego wrzask wylałam kawę na blat stołu.

– Oświeć nas – warknęłam zirytowana, wycierając rozlany napój w czasie, kiedy Elia trzymał kubki.

– Zwołam główne zebranie.

– Aha. Wow – powiedziałam z sarkazmem. – Wszystko wiadomo.

Wstał podekscytowany, nie przejmując się tym, że biednego Ikara nadal boli nos. Podszedł do mnie na bliską odległość.

– Jeśli wyśle wezwanie do zwołania zebrania, to będziemy bezpieczni.

– Niby dlaczego mielibyśmy być? Zebranie zwiążę Aresa? – zerknęłam, nie rozumiejąc o czym on do diabła biadoli.

– Tak dokładnie! – przytaknął z uśmiechem. – W czasie zebrania nikt nie ma prawa cie zaatakować. Może tylko słownie ci doskwierać. Wręcz bóg podczas audiencji nie może nawet wstać z krzesła. To świętość.

Cudownie, ale zastanawiała mnie jeszcze jedna kwestia, która mi nie pasowała:

– A co z twoim wyglądem? – dopytywałam zaskoczona. W końcu jeszcze chwile temu przeżywał swój wygląd.

Uśmiechnął się do mnie pięknie, wręcz niewinnie, co tylko mnie zaniepokoiło.

– Pójdziesz ze mną. Wyglądasz jak ja. Widząc ciebie, będą pamiętać moje piękną.

Prychnęłam, miałam jednak wrażenie, że chodzi o co innego. Jednak nie drążyłam.

– Dupek z ciebie, Pol, ale zróbmy to.

Cóż, lepszy jakiś plan niż żaden. 




~*~

Miłego rozpoczęcia tygodnia, kochani! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top