Rozdział 39
Naprawdę nie spodziewałam się, że podróż po pustyni może być aż tak ciężka. Mimo odpowiedniego przygotowania, to wszystko mi doskwierało. Suche powietrze, zapadający się pasek, ostre słońce, piasek w wietrze trafiający w oczy. Wszystko, jednak i tak miałam wrażenie, że znoszę to lepiej niż inni. Na przykład taki Ikar, który jęczał głośniej niż wiatr przy każdym zapadającym się kroku.
Poprawiłam sobie chustę na głowie, która mi uwcześnię zapakował Aseel. Mówił, że to nie burka, choć tak wyglądała. Miała mnie właśnie chronić przed pisakiem i wiatrem. I rzeczywiście się sprawdzała. Była założona na czapkę z daszkiem, a materiał bardzo lekki dzięki czemu nie było mi gorąca.
Aż tak w każdym razie.
Szliśmy już spory kawałek drogi, a ja szybko zrozumiałam gdzie w tej całej szalonej sytuacji w świątyni Izydy popełniłam błąd.
Pozwoliłam, by Aseel wytłumaczył całą podróż Polowi na osobności. Teraz byliśmy zdani na łaskę Pola, a ja nic nie mogłam się wtrącić. I właśnie, jak na komendę, kiedy o tym pomyślałam przy moim łokciu pojawił się pryszczaty.
– Wiem gdzie iść – powiedział tak, jakby czytał mi w myślach.
– Nic nie powiedziałam.
– Nie musiałaś.
Westchnęłam, czy ja rzeczywiście mam tak paskudną minę i można ze mnie czytać, jak z otwartej książki? Miałam nadzieję, że nie. Już bardziej zdzierżyłabym instynkt ojcowski niż to, że jestem taka oczywista.
– Mógł nam dać wielbłąda – mruknęłam nadąsana, kompletnie nie w humorze.
– Nie mógł – zaprzeczył Pol natychmiast. – Wszystkie wielbłądy jakie posiada są święte, więc należą do Izydy albo... – zawahał się na moment jakby nie był pewny czy może to powiedzieć.
– No? – ponagliłam go.
– Albo musiałby z nami iść zaufany Egipcjanin.
– Gdzie problem? W mieście było ich sporo.
Odwrócił wzrok jakby chciał uniknąć mojego ciekawskiego spojrzenia.
– Praktykuje się to raczej wśród rodziny. W każdym razie, nie mógł nam dać wielbłądów, ale wystarczająco nas wyposażył.
Dlaczego on tak dziwnie się zachowuje podczas wspominania o rodzinie? Czy to aż taki temat tabu? Naprawdę chciałam wiedzieć co się stało, że Aseel stracił rodzinę. Skoro miał rodzinę i po niej cierpi, dlaczego został kochankiem Pola? Dlaczego tak się denerwują i brzmią tajemniczo? Czy Pol coś zrobił?
Tyle pytań, brak odpowiedzi. Ale nie chciałam już go wypytywać, dziwnie wybuchał kiedy próbowałam. Zresztą, co mnie to? Nie mój interes, nie mój problem.
Jednak w głębi, czułam inaczej.
– To jakaś jaskinia ma być? – podjęłam zmianę tematu.
– Tak, zaraz będziemy na miejscu. W wydrążonych tunelach ukrywają się strachy.
– Strachy? To jest ich więcej niż jeden? – zapytałam zaskoczona.
– Cóż Aseel nie jest pewny. Wie, że na pewno coś takiego się tam przypałętało i się tam ukrywa.
– Ale jesteście pewni, że to, to?
Odpowiedziała mi cisza, a ja miałam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok.
– Nie no, Aseel mówi, że wyczuwa coś greckiego i złośliwego w tamtym rejonie, więc to na pewno to. Zwłaszcza, że słyszał od bogów jak to komentują.
– I nikt nie chciał zainterweniować, pozbyć się tego?
– A po co?
No ja pieprze. Mentalność istot boskich mnie przerasta. Mają zdecydowanie zbyt luzackie podejście. Jak oni jeszcze nie wyginęli? I nie obchodzi mnie, że są nieśmiertelni. Nawet to mogą spieprzyć. Naprawdę, pół książki przeczytałam o greckich bogach i tyle mogłam wywnioskować, że bogowie są nieodpowiedzialni i szaleni.
W końcu w oddali przez piasek tańczący w powietrzu, dostrzegłam płaską górę. Był to żółtawo, pomarańczowy kamień. Przypominał te, które widziałam na fotografiach z Australii. Tak, były identyczne.
Zbliżając się coraz bardziej, widziała wydrążone okrągłe otwory w różnych miejscach. To na pewno były właśnie te wejścia do wydrążonych jaskiń w środku. Ciekawe jakie paskudztwa się tam zagnieździły, bo na pewno nic sympatycznego i ładnego.
Z daleka wydawały się małymi otworami, ale im bliżej podchodziliśmy tym większe się stawały. Aż czuło się zło z tego miejsca.
Może być ciężko.
– Maja – powiedział dziwnie głęboko Pol, nie swoim głosem – wyjmij sztylet.
Zaskoczona spojrzałam na niego, ale uczyniłam co powiedział. Wyciągnęłam go z futerału i stanęłam dokładnie przed wejściem do jednego z korytarzy. Było przeraźliwie czarno. Ciekawie czy nasze latarki zadziałają w tej atramentowej czerni.
Przyjrzałam się nożowi. Był zaskakując dziwny, lekki. Nigdy takiego sztyletu nie widziałam. Ani na filmach, ani nigdzie.
– To smoczy sztylet, Maja – wyjaśnił, widząc jak się mu przyglądam. – Bardzo cenny, bardzo dobry.
– Co?
– Jest w całości zrobiony z obsydianu, utwardzony magicznie przez Aseela. To najostrzejsze ostrze jakie można zrobić. Kamień wulkaniczny.
Zerknęłam na czarny kamień w dłoni. Aseel daje mi wszystko co najdroższe i najlepsze.
– Trzymaj go pewnie, będziesz nas osłaniać.
Do diabła, jak zwykle to ja musze robić za goryla...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top