Rozdział 36



To było troszkę żałosne ryczeć wtuloną w ramiona obcego faceta, który wręcz mnie lulał. Jezus Maria! Ryczałam przed przerażonym Ikarem, który do mnie podleciał, nie wiedząc co się dzieję. Zaczął mnie szybko uspokajać po grecku, ale to ten cały Aseel powiedział mu coś po grecku, a on ze zmieszaniem przestał wokół nas skakać.

– Bogowie, co żeś jej zrobił? – zapytał zdezorientowany Pol, stojąc gdzieś po mojej prawej, ale miałem go gdzieś. Przytulanie się do spokojnego i ciepłego Aseela było o niebo lepsze i przyjemniejsze niż wysoki głosik Pola.

– Córka ci się udała Apollo – powiedział do niego z szczerym uznaniem. – Prawda kochanie? – Pogłaskał mnie po włosach, a ja nie miałam nic przeciwko. – Jesteś wspaniała.

Chciałam się roześmiać, wyśmiać samą siebie, przez to że poczułam dumę na jego komplement. Na szczęście postanowiłam się nie odzywać. Jeszcze powiedziałabym coś głupiego.

– Skąd wiedziałeś, że to ja? – zapytał go szczerze zaskoczony pryszczaty.

– Tylko ty masz to parszywe szczeniackie spojrzenie jak czegoś ode mnie chcesz. – Mimowolnie parsknęłam na jego niemiły ton do Pola. No koleś był najlepszy! W końcu ktoś co ma takie same podejście do niego jak ja. – Nie znam cię od wieku, dupku, tylko tysiąclecia.

Słyszałam jak Pol mruczy coś pod nosem, ale ja nie postanowiłam na niego spojrzeć. Bolałem wtulać nos w opaloną skórę Aseela. Pachniał kadzidłem, miodem i mlekiem. A mi ten zapach nie dawał spokoju. Kojarzyłam go i byłam pewna, że już kiedyś go czułam.

– Chodź kochanie – zwrócił się do mnie, łapiąc mnie na ręce, na co mu pozwoliłam. – Jesteś głodna? Ojej masz kajdanki, trzeba je zdjąć – powiedział, widząc je na moich nadgarstkach. – Nie martw się, jesteś tu bezpieczna i się tobą zajmę.

Naprawdę mu wierzyłam. Jak to jest, że mniej wierzyłam Polowi niż temu obcemu mężczyźnie?

– A co ze mną? – wtrącił się obrażony Pol, że został całkowicie zignorowany.

– A ty się lepiej ciesz, że w ogóle cię tu wpuszczam, głupku. Może suchy chleb się dla ciebie znajdzie – mruknął złośliwie, niosąc mnie w głąb świątyni.

– Przestań być dla mnie okropny! – krzyknął, dobiegając do nas.

Naprawdę się ucieszyłam, że ktoś traktuje tak krótko Pola jak ja. Może dlatego właśnie z taką ufnością zasnęłam w ramionach faceta, którego dopiero co poznałam? Ale nie dało się inaczej, kiedy tak łagodnie mną kołysał. Nie walczyłam z odpłynięciem i zatraceniem się w ciemność.

Obudziłam się nagle, całkowicie spokojna i wypoczęta. Cieszyłam się, że nic wyjątkowo dziwnego mi się nie śniło.

Leżałam na najmiększym łóżku jakie mogło istnieć. Mimo wysokiej temperatury, zostałam przykryta krótkim, lnianym kocykiem w kolorze różu. W ogóle pokój w którym się znalazłam wydawał się dziecięcy, choć nic konkretnego na to nie wskazywało. Tyko miś na zdobionym fotelu wskazywał, że mógłby to być pokój dziecka. Jednak to wrażenie nie opuszczało mnie ani na moment. Ja byłam przekonana, że tu mieszkało dziecko.

Wstała z miękkiego łóżka i skierowałam się natychmiast do okna. A raczej wydrążonej dziury w kamiennej ścianie. Miałam widok na pustynię. Pomarańczowy piasek i rażący błękit współgrały ze sobą. W promieniu najbliższych kilometrów nie było tutaj nic innego. Krajobraz był dziki, nieokiełznany, ale wydawał mi się bardziej fascynujący, czy nudny albo groźny.

Chwilę skupiałam się na krajobrazu, aż nie postanowiłam skupić się na tym śnieżnobiałym misiu na purpurowym fotelu. Był dość duży, niemal nowy. Dotknęłam go i zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu. Był uroczy, miękki i przyjemny na dotyku.

– Ten miś pomaga zasnąć.

Zaskoczona na nagły obcy głos w pomieszczeniu, odwróciłam się w stronę Aseela, stojącego w framudze wejścia. Oczy mu się świeciły, a uśmiech nie schodził z ust. Mimo jego miłej aparycji zmieszałam się.

– Przepraszam – mruknęłam, odsuwając się od misia. Pomyślałam, że nie powinnam go dotykać, że musi być ważny.

– Ależ o czym ty mówisz kochanie – powiedział miło, podchodząc do mnie i biorąc go do ręki z sentymentem. Zaraz mi go podał, a ja go wzięłam. – Jeśli ci się podoba to go bierz. Jak wszystko w tym domu.

To świątynia a nie dom, pomyślałam. Poza tym, to nie dziwne że tak na wszystko mi pozwala znając mnie od paru chwil?

– Ten miś to jak indiański łapacz snów – wyjaśnił, dotykając palcem noska misia. – Bardzo pomaga w spokojnym śnie dzieciom – tłumaczył.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Dzieciom? Czyli to jednak pokój dla dziecka. Tylko pytanie, gdzie to dziecko jest. Czy Aseel ma rodzinę?

– Chodź kochanie. – Uśmiechnął się do mnie naprawdę ciepło, na co byłam gotowa zgodzić się na wszystko. – Czas coś zjeść. Jadłaś kiedyś tradycyjną egipską kuchnie?

– Nie – przyznałam, odkładając misia i ruszając z nim do wyjścia – ale jestem ciekawa.

Odpowiedział mi jeszcze szerszym uśmiechem, wydawał się naprawdę szczęśliwy, że może ze mną rozmawiać. A ja mimo dziwności tej sytuacji, również czułam się komfortowo i chciałam z nim przebywać.

– Chciałbym uczesać twoje włosy – podjął temat, idąc ze mną po ładnie ozdobionym i rozświetlonym korytarzu. Z okiem miałam idealny widok na pustynię, ale jakby promienie światła nie docierały na korytarz, gdyż było tu całkiem chłodno. Ciekawe na czym to polegało. Architektura czy magia?

– Mam krótkie – uświadomiłam go.

Nie wydawałam się jednak odwieść go od tego pomysłu.

– Apollo opowiedział mi ich historię – przyznał, głaskając mnie po głowie jak dziecko. – W końcu zrobił coś odpowiedniego – dodał złośliwe, na co się uśmiechnęłam. – Przynajmniej jesteś bezpieczna, a tą stratę da się przeżyć – mówił. – Nie martw się jednak, znam egipskie sztuczki by je upiąć i dodawać dodatki. Zgadzasz się?

Jak mogłabym mu odmówić?

– Jasne.

Weszliśmy do salonu, gdzie przy niskim stoliczku siedział już Ikar, zajadający się morelami i rozwalony Pol, który wydawał się dziwnie wyprowadzony z równowagi. Posłał nam obrażone spojrzenie i się nie przywitał.

Miałam go jednak gdzieś i jego fochy. Skupiłam się na wnętrzu salonu. Było kompletnie inne niż te, które było na Olimpie. A do tego wszystkiego podobało mi się o wiele bardziej niż salon Pola. Ten wydawał się bardziej osobowy i cieplejszy. Wszystko było w kolorach brązu, złota i beżu. Na ścianie był freski, a raczej hieroglify, ale nie wiedziałam czy to ozdoba czy napisy. Zamiast drzwi była półokrągła dziura z wyrzeźbionymi ozdobnie kolumnami. Miękki dywan i sporo roślinności, przypominające paproć.

Uznałam, że Aseel ma gust.

Kiedy usiadłam przy tym niskim stoliczku na poduszkach i zostały mi podsunięte owoce pod nos, w końcu odezwał się Pol:

– Dasz mi piwo? – Nadal miał urażony ton, jakby coś mu wcześniej powiedziano niemiłego.

– Nie masz rąk? – zaatakował go niemal od razu Aseel, a ja musiałam ukryć uśmiech, by nie zaostrzyć sprawy. – Hera ci ich nie zabrała, wypieprzaj do piwnicy i sobie weź.

– Co z ciebie za gospodarz... – zaczął, ale zaraz się zamknął.

Aseel posłał mu tak straszny wzrok, że sama zadrżałam. Pol został utemperowany i wstał posłusznie.

– Już idę, tam gdzie zawsze? – mruknął posępnie.

– Tak – syknął.

– Przynieść coś jeszcze? – zapytał śmiesznie ulegle. On naprawdę bał się wściekłości Aseela. Zerknął na mnie kiedy już chciał wychodzić. – Też chcesz? – zapytał mnie.

Już chciałam się zgadzać, bardziej z czystej ciekowości jak smakuje egipskie piwo, kiedy Aseel wrzasnął jak wściekła osa.

– Dziecko chcesz upijać?! Tyś kompletnie zwariował? Na łeb ci padło ty tępy bezmózgu?! – wrzeszczał na niego wściekł, obejmując mnie jak dziecko. – Mleko ci dam kochanie. Z miodem i syropem morelowym – zwrócił się do mnie łagodnie, jakby miał dwubiegunówkę.

– Okej – mruknęłam speszona, nie mając śmiałości się z nim kłócić i upomnieć, że jestem pełnoletnia i w swoim kraju mogłam już pić alkohol.

Aseel był straszniejszy niż cały zastęp Aresów. Niech krzyczy na Pola, ja bym jego strofowania nie zniosła. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top