Rozdział 34
Na szczęście Ikar zdołał wziąć przynajmniej jeden zapakowany plecak z hotelu. Nie zauważyłam go od razu, dopiero kiedy wyciągnął portfel z pieniędzmi od Artemidy, dotarło do mnie co wisi mu na ramieniu.
Odetchnęłam, szczerze powiedziawszy. Mieliśmy co wymienić w kantorze i za co zapłacić za bilet na autobus. Czekała nas spora droga do piramid.
I przez tą sporą drogę prowadził nas oczywiście rozgadany Pol.
– Re to dupek, przypisuje sobie wszystkie zaćmienia słońca, choć tak nie jest! Ja też mam swój wkład w anomalię. Naprawdę taki egocentryk...
Chciałam go czymś zatkać, ale z dwojga złego wolałam jego bezsensowną paplaninę niż jęki o Elię. Jęczał, że nie powinniśmy go zostawiać na ulicy w nieznanym państwie, bez grosza przy duszy. A najlepiej gdybyśmy go ze sobą zabrali.
A to że musiałam zdejmować im kajdanki ukradzioną wsuwką i to że ja nadal je na sobie miałam, nie miało znaczenia.
Zanim dowiedział się że jest synem Thora, to pewnie sam by go tu zostawił, albo brutalnie wrzucił do Nilu na pożarcie aligatorów.
Pol znał język, więc to on zajmował się rozpytaniem i kupnem biletu, ja ukrywałam się za Ikarem, by nikt nie zauważył, że mam kajdanki na nadgarstkach.
Odetchnęłam z ulgi kiedy wsiedliśmy do skrzeczącego i dusznego autobusy. Wszystko mnie bolało po spotkaniu z Aresem i kłótnią z Elią.
– Jeśli chcesz, możesz się zdrzemnąć – powiedział Pol, siedząc obok mnie i obejmujący nasz wspólny plecak.
Spojrzałam na niego niepewnie i zerknęłam na Ikara, który siedział obok jakiegoś faceta trzymającego kurę w klatce. Szatyn wpatrywał się w tą kurę, jakby spotkał dalekiego krewnego. Zresztą kto wie, oboje mają skrzydła i pierze.
– Sama nie wiem. Na pewno wiesz gdzie wysiąść? – mruknęłam.
– Na pewno. Już tak podróżowałam do Aseela.
– No dobrze, ale w tym stulecia?
– No cóż, nie. Dokładnie dwadzieścia lat temu, ale to nie ma znaczenia, droga się nie zmieniła.
Westchnęłam. Podejrzewałam, że autobus też nie.
Podałam się ostatecznie i zasnęłam. Jednak nie padłam jak mucha w ciemność. Obudziłam się na trawie.
Wstałam błyskawicznie zdezorientowana. Znajdowałam się w małej kotlinie, a przede mną wznosił się stroma góra. Wstałam niechlujnie przez białą togę jaką miałam na sobie. Czy to kolejny dziwny sen? Doskonale pamiętam poprzedni, gdzie spotkałam tego tajemniczego olbrzyma ze srebrnymi włosami.
Przyjrzałam się tym stromym skałą i aż zrobiło mi się nie dobrze. Zobaczyłam ogromne metalowe kajdany i cały strumień zaschłej, brunatnej cieczy. To była krew.
Co to za miejsce tortur?
Cofnęłam się zdezorientowana nie chcąc tu być. Ilość tej krwi była przerażająca. Co to w ogóle za miejsce. Miało w sobie jakieś dziwne, przytłaczające wibracje.
Odwróciłam się gwałtownie, by oddalić się czym prędzej z tego miejsca. I wtedy właśnie go zobaczyłam. Stał spokojnie metr ode mnie i mi się intensywnie przyglądał. Był identyczny jak w poprzednim śnie. Te same długie srebrne włosy, łagodne spojrzenie i idealne rysy twarzy. Jednak tym razem stał i mogłam odczuć jak malutka w porównaniu do niego byłam. Miał na pewno z trzy metry. Może nawet cztery. Było istnym olbrzymem.
Szczerze powiedziawszy się przestraszyłam. Miał w sobie jakąś potęgę i siłę, która mnie przygniatała. On nie był nawet bogiem. Nie. Bogowie mieli w sobie innego rodzaju siłę, on mył czymś innym.
Nie ruszył się ani o milimetr, nie spuszczając ze mnie swoich łagodnych tęczówek. W pewnym momencie otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz zrezygnował z tego pomysłu i znów stał.
Zastygliśmy tak bez ruchu wpatrzeni w siebie. Nie wiem ile by to trwało, gdyby coś mną nie szarpnęło, a ja nie padłabym na ziemię budząc się gwałtownie na ramieniu Pola.
Pryszczaty wpatrywał się we mnie nieruchomym spojrzeniem, a ja potrzebowałam dobrych paru minut by dojść do siebie.
– Jeszcze jedziemy? – zapytałam w końcu.
– Jeszcze chwila – powiedział dziwnym głosem.
– Aha – mruknęłam, zbierając się w sobie by wrócić do trzeźwego myślenia.
– Wszystko w porządku? – zapytał mnie podejrzliwie Pol, kiedy wyciągałam butelkę wody z plecaka, który trzymał.
– Tak, dlaczego? – Odbiłam pałeczkę, napijając się łyka wody. Strasznie zaschło mi w gardle.
– Wyglądało jakbyś miała wizję. – Nie poddawał się, co tylko mnie zirytowało.
– Nic nie miałam.
Nie chciałam by mi wmawiał jakieś dziwne rzeczy, bo tylko chcę bym była jego utalentowaną córeczką, która ma wszystkie walory bohatera.
– Możesz mi powiedzieć – zapewnił dziwnie łagodnie, co tylko mnie zmieszało.
– Nie mam wizji – wysyczałam dobitnie.
Westchnął. Był przyzwyczajony do mojego niemiłego tonu.
– Dlaczego musisz być taka uparta... – mruknął bardziej do siebie.
Nie odpowiedziałam mu. Nie miałam ochoty z nim dyskutować. Zwłaszcza, że czułam że miał rację. Ale nie chciałam dopuszczać do siebie myśli, że mam wizję. Że mogę być jakimś pieprzonym wieszczem, czy coś. Wystarczyło mi już, że jestem herosem. Nie potrzebowałam dodatkowych kłopotów na głowie.
Po paru minutach w końcu mogliśmy wysiąść z tego duszącego autobusu, a Ikara trzeba było wręcz z niego wyszarpać.
– Chciał zapytać hodowcę czym karmi kurę, bo ma ładne pierze – przetłumaczył mi Pol jęki szatyna.
Ja pierdolę.
Resztę drogi do piramidy przeszliśmy pieszo, a ja się bardzo cieszyłam z tych czapeczkę z daszkiem od pani Eufemii. Chroniły nas od mocnego słońca i dzięki temu mogliśmy normalnie patrzeć przed siebie bez oślepienia.
W ogóle to było dziwne słońce, zupełnie inne niż na innych kontynentach. Naprawdę czułam różnice. Było bardziej intensywne, agresywne, ale jakby mnie łaskotało. Akceptując mnie i nie robiąc mi krzywdy w kontekście oparzeń.
To było dziwne.
– Myślałam, że przejście jest w piramidach – powiedziałam, widząc że idziemy wprost do Sfinksa.
– Nie wygłupiaj się, Sfinks jest starszy od Piramid, nie jesteśmy kapłanami by otworzyć przejście – powiedział irytująco przemądrzałym głosem.
– Co? – zapytała zdezorientowana.
Westchnął i wskazał na miejsce między łapami monumentu.
– Tam jest przejście, jeśli znasz hasło możesz dostać się do Międzyświata. Używane jest głównie przez gości, choć także przez innych bogów jeśli nie chce im się używać mocy, by stworzyć portal.
– Aha – podsumowałam średnio rozumiejąc jego wyjaśnienia. Nie miałam siły by dopytywać i się dowiadywać. Postanowiłam mu zostawić broszkę przenoszenia nas, a wypytać jak to działa później, jak już porządnie odpocznę.
Trzymałam jego tyły. Było tutaj masę turystów, a i tak takie podchodzenie do monumentu nie było do końca w porządku, dlatego musieliśmy się streszczać. Na szczęście jakoś specjalnie nie wyróżnialiśmy się w tłumie turystów.
Pol syknął coś krótko i namalował palcem na kamieniu jakiś znak. Sekundę później złapał mocno Ikara za rękę, a Ikar mnie i coś nas wciągnęło.
Najpierw oślepiło mnie światło, a żołądek podszedł mi do gardła. Upadłam na miękki piasek. Otworzyłam powieki i zaraz się wyprostowałam. Wokół nas rozpościerała się sama pustynia, choć w powietrzu unosił się zapach Nilu i papirus.
Wstając z problemem przez niestabilne podłoże, uświadomiłam sobie dziwną rzecz. Skąd jestem taka pewna, że czuje Nil i Papirus?
Rozejrzałam się zdezorientowana, czując dziwne przytłoczenie. Zaraz z rozmazanego obrazu zaczęły wyjawiać się piękne budynki, masę świątyń i domów. Powoli przestawaliśmy być na zwykłej pustyni, ale w centrum rozległego miasta. Piękno tego antycznego miasta mnie zachwyciło.
– Co to za miejsce? – wykrztusiłam, czując jak ciężej mi się oddycha.
– Egipskie zaświaty Maja – wytłumaczył, stając obok mnie i uważnie się mi przyglądając. – Dobrze się czujesz?
Dlaczego czuje się jak na Olimpie? Dlaczego czuje się jak w domu?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top