Rozdział 33
Uwielbiałam spokój. Swój i wokół. Jednak moje życie nie było ani trochę spokojne.
– Co się dzieję!? – wrzasnął Elia, oczywiście w moją stronę. Bo kto inny miał mu to wszystko sensownie odpowiedzieć?
Rzeczywistość chyba go przerosła, gdy z amerykańskiej windy w rezerwacie, wyszliśmy z szklanej windy z wieżowca w Kairze.
– Zamknij się i nie sprowadzaj na nas uwagi – syknęłam, ciągnąc go za szlufkę spodni. Nie mogłem za ramie, bo po pierwszy był za wysoki, a po drugie miałam nadal kajdanki.
Nie chciałam by przechodni nas tak zwracali uwagę. Wyglądaliśmy i tak wystarczająco podejrzanie.
– Do diabła, dlaczego jesteśmy w Egipcie? – przynajmniej ściszył głos.
– Przymknij się i poczekaj aż ludzie nie będą na nas patrzeć.
Przynajmniej Ikar i Pol już się nauczyli by nie rzucać się w oczy. W ciszy ciągnęli się za nam jak trusie. Może bali się mojego wybuchu albo groźnego policjanta.
Przynajmniej tym razem nie zawadzali.
Wepchnęłam policjanta w jakąś ciemniejszą boczną uliczkę. Przynajmniej tam na nas nie zerkali jak na wariatów. W końcu cała nasza trójka miała kajdanki, a Elia był popychany przeze mnie.
– Odepnij kajdanki – zażądałam podnosząc nadgarstki.
– Mowy nie ma – wysyczał najeżony. – Jesteś aresztowana.
– Do diabła! – wrzasnęłam z frustracją. – Uratowałam ci skórę!
– Nie potrzebowałem ratunku! – Naprawdę wydawał się zirytowany. – Jestem policjantem i panowałem nad sytuacją.
– Ares prawie cię zmiażdżył – wytknęłam bezlitośnie.
– To nie prawda, w odpowiednim momencie bym go zastrzelił.
– Nie możesz zabić boga.
Chwilę milczał. Aż w końcu zmienił temat:
– Kim wy jesteście i jak się tu znaleźliśmy?
Miał naprawdę ostry ton głosu, który dziwnie zadziałał na Ikara. Niemal doczepił się do moich pleców i spojrzał ostro na policjanta. Wszyscy spojrzeliśmy na niego z zaskoczeniem. Czy on chce mnie obronić? Kurde, Ikar robi się coraz bardziej macho.
– Ja jestem Maja – powiedziałam powoli, wskazując na siebie. – To jest Ikar – wskazałam na skrzydlatego za mną – a to jest Pol – machnęłam niedbale na pryszczatego.
– Dlaczego tak okropnie mnie przedstawiłaś?! – Natychmiast mnie zaatakował, piskliwie z oburzeniem.
Aż mi drgnęła powieka z irytacji.
– Normalnie cię przedstawiłam, Patafianie – wysyczałam zirytowana tym, że musi robić dramę w takim momencie.
– Patafianie?! – wrzasnął i zaraz się rozpłakał.
Im dłużej go znam, tym bardziej staje się dramatyczną księżniczką.
– W każdym razie, to naprawdę mój ojciec.
– Ojciec?! – wykrztusił, patrząc na mnie coraz bardziej jak na idiotkę.
Cudownie, mogłam kłamać.
– To bóg Apollo, który został ukarany śmiertelnym ciałem, a Ikar... – Wskazałam na szatyna. – To Ikar z mitu.
Wpatrywał się we mnie coraz większymi oczami.
– Paraskinia – powiedziałam po grecku, do Ikara.
– Paraskinia?
– nai – przytaknęłam.
Nie kłócił się ze mną, choć się zmieszał na moją prośbę. Rozpostarł skrzydła, a pan policjant aż upadł na tyłek zaskoczony.
– Kurwa...
– Tak. Teraz ogarniasz sytuację? Wzięłam cię ze sobą, by Ares nie zrobił ci krzywdy, nie możemy cię jednak wziąć ani zostawić złapani bo nas zabije. Poczekamy jeszcze chwilę, by nie rzucić się w oczy i cię odeślemy – wyjaśniłam rzeczowo. – Pol. Pol! – wrzasnęłam, przekrzykują jego lament. – Wiesz gdzie dalej iść?
– Moje serduszko... - użalał się jeszcze nad sobą.
– Pol!
W końcu się poddał i ogarnął.
– Wiem, mam kochanka niedaleko, pomoże nam.
– Obyś się nie mylił i nie chciał nas zabić – mruknęłam i znów podniosłam nadgarstki. – Zdejmij je.
Wpatrywał się we mnie.
– Jesteś greckim herosem?
– Co to ma za znaczenie? – Coraz bardziej chciałam mu przyłożyć.
– Greccy bogowie naprawdę istnieją?
– Gościu... – zaczęłam się irytować.
– Jestem synem Thora...
– Co?! – wrzasnął Pol, całkowicie zaskoczony.
– Ja pierdolę... - jęknęłam, zmęczona takimi zwrotami akcji.
– Przydasz się nam. – doskoczył do mnie podekscytowany Pol.
Myślałam że już kompletnie oszalał. O czym on w ogóle mówi.
– Co? Nie możemy go ze sobą zabrać! Musi wracać do siebie!
– Zaraz... Dlaczego ty o tym decydujesz? – oburzył się, a miałam wrażenie, że to wydźwięk szowinistyczny.
– Właśnie to ja jestem starszy! – wtrącił się oczywiście Pol.
– Morda w kubeł Pol, mam przypomnieć przez kogo chcą nas wszyscy zabić.
Nie odezwał się, choć poczerwieniał z oburzenia. Może dumę mu uraziłam? W każdym razie naprawdę nie mam do niego cierpliwości, nie zwłaszcza gdy mam mieć na głowie kolejnego faceta, który może być tylko kłopotem.
Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na gościa. Już wstał i patrzył na mnie uważnie. Do diabła czy on też jest kopią Thora jak ja Apollo? Wyobrażałam sobie Thora zupełnie inaczej i niestety miał na to wpływ film.
– Dogadajmy się polubownie – zaczęłam, chcąc rozwiązać następne przeszkody.
Dlaczego muszę mieć tak pod górkę. Nie odwrócę się, a już kolejne kłopoty i niedogodności.
Jednak mina Elia, nie napawała mnie nadzieją. Chciał się ze mną kłócić i nadal liczył, że nas zatrzyma.
Zgodnie z prawem, od siedmiu boleści.
– Jestem funkcjonariuszem prawa... – zaczął podchodząc od mnie gwałtownie, a ja znów zareagowałam konkretnie, nie mogąc pozwolić by mnie zatrzymał i zamknął w więzieniu, gdzie dopadnie mnie Ares, mściwy chuj.
Zresztą nie oszukujmy się nie chciałam iść do więzienia.
Dlatego właśnie błyskawicznie, zaskakując samą siebie, kopnęłam go w kolano i walnęłam w tył głowy z rękojeści broni, którą nadal miałam zablokowaną w dłoniach.
Nie zamierzałam się cackać. Nauczyłam się, że w moim aktualnej sytuacji szybko bym przez to zginęła. Nie obchodziło mnie to jak dostanie się do domu, co wyjaśni przełożonym, że jest w Kairze bez podejrzanych.
Miałam to gdzieś. Martwiłam się o siebie, Pola i Ikara, który aż jęknął z zachwytem.
On naprawdę nie lubił Elię.
– Idziemy! – rozkazałam podminowana, sama ruszając do wyjścia z zaułka.
Ikar zrobił to z zachwytem, ale Pol trochę się ociągał, patrząc na zbierającego się z ziemi policjanta. Ostatecznie wszyscy przystanęli na moją decyzję i zniknęliśmy z zasięgu wzroku policjanta w tłumie mieszkańców Kairu.
– Prowadź, Pol –powiedziałam, gdy oddaliliśmy się na bezpieczną odległość.
Spojrzał na mnie niepewnie, ale w końcu westchnął.
– Syn od Skandynawów by się nam przydał – mruknął.
– Gdzie. Teraz – syknęłam, nie chcąc wchodzić z nim w dyskusję.
– Musimy wyjechać za miasto. Aseel jest bardzo starym kapłanem egipskim, będziemy musieli przejść przed wymiary by dotrzeć do jego świątyni.
Zrobiły mi się dziwnie ciepło. Co jest nie tak z tą sytuacją?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top