Rozdział 32
Nie mieliśmy innego wyjścia jak współpracować ze sobą. Tylko ja i pan policjant mieliśmy jakąkolwiek broń by się porządnie bronić przed tym strasznym gościem.
On musiał przetrawić to, że zatrzymana trzyma policyjną broń, ja że nadal mam na sobie kajdanki.
Kroki były coraz głośniejsze, tak że nie odbijały mi się tylko w uszach, ale i nawet czułam je w płucach i żołądku. To tak jakby echo tych kroków mną potrząsało.
W końcu jednak pojawił się. Ledwie mieścił się w przejściu i uśmiechał się szaleńczo, patrząc wprost na mnie.
Jeśli ktoś tu ma najbardziej przerąbane to ja. To ja byłam głównym celem.
Natychmiast gdy spojrzał mi w oczy, uniosłam broń. Zabezpieczoną broń, muszę przypomnieć.
W momencie kiedy on unosił już broń, a ja zastanawiałam się jak długo przeżyję jeśli się na niego rzucę, coś się stało na korytarzu.
Coś z siła odepchnęło go do przodu, raniąc go. Widziałam jak coś białego i ostrego przecina mu ucho, a krew polała się po szyi.
W każdym razie było to skuteczne, bo odciągnęło uwagę Aresa ode mnie.
– Co kurwa ty razem – mruknął pod nosem Elia, a ja w myślach całkowicie się z nim zgodziłam.
Opuściłam broń i obserwowałam jak Ares odwraca się i rzuca się na coś lub kogoś z rykiem. Myślałam: super, ktoś odciągnął jego uwagę i jest na tyle odważny albo głupi, by stawić czoła Aresowi.
Tylko korzystać.
Tak oczywiście myślałam dopóki nie usłyszałam:
– Powyrywam ci wszystkie pióra, gnoju! – A do tego zobaczyłam na ziemi korytarza białe pióra.
No chyba nie, pomyślałam załamana. Chyba jaja sobie robicie. ON nas postanowił uratować?
– Wynosimy się stąd! – rozkazał policjant, chwytając mnie z ramię.
Dlaczego on mnie tak trzyma?, pomyślałam z irytacją. Pol jest bardziej potrzebujący w podtrzymaniu, a już nie wspomnę o jego przerażonym koledze, który nie ruszał się ani na milimetr przez ten cały czas.
Umarł na zawał?
Jak on do diabła został policjantem, skoro jest taki tchórzliwy? Pol się lepiej trzyma niż on. A wrzeszczy jak kanarek kiedy się boi. W każdym razie przynajmniej się rusza i błyśnie czasem odwagą.
Oczywistym było, że nie możemy się ewakuować, tak jak pan policjant tego chcę. Znaczy, ja też najchętniej zwiałabym stąd jak struś. Ale przecież nie zostawimy Ikara na pastwę Aresa, zwłaszcza jak heroicznie mu się właśnie postawił.
To aż było podejrzane, no ale w każdym razie jesteśmy partnerami i choć nie potrafimy się dogadać w jednym języku, widocznie coś bliskiego nas łączy.
Dlatego właśnie odsunęłam się od Elia i spojrzałam na niego odważnie.
– Przecież ich wszystkich nie zostawimy – powiedziałam.
– Nie – widziałam, że uderzyłam w jego czuły punkt – ale martwi też się im nie przydamy, trzeb powiadomić dodatkowe służby.
To miało sens, ale z drugiej strony uderzało mnie to we własną dumę. Czy to moja bohaterska strona, że nie mogę się wycofać, nawet jeśli to jest mądrzejsze posunięcie? Prawdopodobnie.
Znów poczułam wściekłość na Pola. Że też się postarał w tworzeniu mnie...
Elia chyba był gotowy się ze mną szarpać i wynieść mnie oknem, wnioskując po jego minie, ale na szczęście nie doszło do tego.
Nie doszło do tego, gdyż coś uderzyło w szybę. Niemalże wszyscy podskoczyliśmy w miejscu na ten dźwięk. Z niedowierzeniem ujrzałam Ikara w oknie. Natychmiast rzuciłam się w jego stronę i pozwoliłam mu wejść. Idiota miał rozpostarte skrzydła, dlatego nie mógł wejść przez ciasne okno, ale w końcu kiedy uderzyłam, sfrustrowana jego głupotą, dłonią w skrzydła, zrozumiał i je schował.
No debil.
Jednak zaraz zmieniłam zdanie, kiedy nie mówiąc nic, kopnął pana policjanta w kolano, że tan padł na ziemie i bez słowa wyciągnął mnie i Pola na korytarz.
Byłam pod wrażeniem. Cholera, nie tylko Pol czasami błyszczy bohaterstwem, ale i sam tępy Ikar!
Już mnie nic w życiu nie zdziwi.
Coś huknęło na zewnątrz kiedy my wypadaliśmy na korytarz. Domyśliłam się szybko, że Ikar musiał wybawić Aresa na zewnątrz. Chyba pomyliłam się co do niego. Nie jest takim idiotą za jakiego go brałam.
Winda o której mówiła Artemida, a która miałam nas zabrać stąd daleko, była niedaleko, wystarczyło przebiec z pięć metrów do niej. Ale oczywiście życie nie jest takie łatwe.
– Ani kroku dalej – wysyczał Elia, który nas dogonił – jesteście zatrzymani.
No chyba nie. Już chciałam mu powiedzieć gdzie może wsadzić sobie tą broń, kiedy Ares zrozumiał podstęp i znów pojawił się w budynku.
Cóż, co mogłam innego zrobić? Zwłaszcza widząc szanse w momencie kiedy policjant się rozproszył i opuścił broń. Nie mogłam go tak zostawić. Stał na drodze Aresa. W najlepszym wypadku zostałby wgnieciony w ścianę i skończyłby tak samo jęczący i połamany jak reszta policjantów.
Większość z nich leżało, oddychało i pojękiwało. Na szczęście żyli. Chyba.
Chwyciłam tego irytująco upartego gościa za koszulkę i wrzuciłam go jako pierwszego do windy. Nie myślałam za wiele. Martwić się jego obecnością zacznę później.
– Pol! – wrzasnąłem na pryszczatego, by szybko wykrzyczał hasło i naszą następną lokalizację.
Elia leżał na podłodze widny, ja przygniatałam go butem, a Ikar na szczęście pamiętał by nie pokazywać już więcej skrzydeł. Byliśmy wszyscy wpakowani do środka, teraz pierwsze skrzypce należały do Pol.
– Co do... – zaczął Elia, ale było na szczęście za późno. Drzwi się zamknęły, odgradzając nas od wrzeszczącego Aresa, a Pol wykrzyczał naszą następną lokalizację.
– Kair – powtórzyłam, czując coś niesamowicie ciepłego.
To tak jakby myśl o tym miejscu mnie przytulała. Zapomniałam o strasznym przeżyciu i niemal natychmiast się zrelaksowałam.
To tak jakbym zaraz miała być w domu.
Dziwne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top