Rozdział 31


Spanikowałam. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie przestraszyłam. A to tylko dlatego, że czułam się bezbronna. Byłam unieruchomiona przez kajdanki, Pola i Ikara obok nie było, a do tego wszystkiego ten przeklęty policjant nadal tu był!

To wszystko jego wina, do diabła!

Elia złapał się framugi by utrzymać równowagę. Ten wrzask aż wszystkim trząsł wokół.

– Co do diabła... – zaczął zdezorientowany.

Zareagowałam szybko. Wstałam gwałtownie i rozejrzałam się panicznie za czymś , by się bronić przez zbliżającym się bogiem.

– Maja?

– Ares... – zaczęłam płaczliwie, wiedząc że za moment mogę być martwa. – Rozwiąż mnie, proszę.

Wydawał się zaskoczony.

– Ares – powtórzył, jakby smakował tego imienia. – To on was ściga? To on ci zagraża? – dopytywał poważnie.

– Nie ma na to czasu, zabije nas wszystkich. Wypuść mnie!

– Spokojnie – powiedział irytująco spokojnie i przekonywująco. – Jest tu pełno uzbrojonych poli...

Nie zdołał dokończyć, bo przez korytarz z wrzaskiem przeleciał jego kolega. Posłałam mu dzikie spojrzenie, cała najeżona od adrenaliny .

To było niesprawiedliwe, że nikt nigdy nie jest w stanie mnie obronić i to ja sama musiałam działać.

Ares był blisko, dlatego to kwestia sekund nim się pojawi i zmiażdży mi czaszkę. Nie miałam związanych nóg, dlatego z łatwością mogła się poruszać, a kajdanki przypięte od przodu ułatwiały mi całkowicie akcję.

Może nie jestem aż tak bezbronna? Może nie jestem na przegranej pozycji.

– Nie ruszaj się – szepnął do mnie poważniejszy już Elia.

Jednak oczywistym było, że nie zamierzałam go posłuchać. No nie upadłam jeszcze na głowe i nie odziedziczyłam, całe szczęście, głupoty Pola.

Kiedy on wychylał się zza rogu, by spojrzeć na korytarz, podeszłam jeszcze bliżej. Byłam zła na niesprawiedliwość, że on trzyma odbezpieczoną broń, a ja nawet kija nie mam by się bronić.

Zerknął na mnie nerwowo kiedy podeszłam blisko niego, ale nic nie powiedział, bo kolejny policjant przeleciał przez korytarz. Pewnie zastanawiał się, co się dzieje? Jak to możliwe, że ktoś rzuca tymi wielkimi facetami jak szmacianymi lalkami.

Cóż, to bóg wojny. Ale w życiu mu tego nie wyjaśnię. Nie uwierzyłby mi.

Sama bym sobie nie uwierzyła, gdybym usłyszała swoje własne wyjaśnienia na głos.

Elia chyba zobaczył Aresa na końcu korytarza, bo aż podskoczył przez adrenalinę i zaskoczenie. Wyskoczył na korytarz by go w całości przeciwnik zobaczył i zmierzyć się z nim oko w oko.

Jaki honorowy, pomyślałam z ironią. Ja bym od razu strzeliła w gnoja.

– Policja! Zatrzymaj się i odłóż miecz!

Idiota, pomyślałam, jednak jako funkcjonariusz zapewne musiał trzymać się procedur. Ares mu nie odpowiedział, odpowiedział mu za to ciężki tupot stóp.

Przestraszyłam się, ale nie o siebie, a o policjanta. Ares go przecież zgniecie. Dlatego właśnie ponownie zareagowałam instynktownie i wbrew własnemu instynktowi, wybiegłam na korytarz i pchnęłam ramieniem mężczyznę by się przewrócił i by odebrać mu broń. Padł na ziemie, a ja wycelowałam pistolet w boga.

Ares natychmiast się zatrzymał. Nadal miał na sobie te wojskowe ciuchy i dwa metry wysokości. Wyglądał przerażająco, nawet bez tego miecza, który trzymał w swojej łapie.

– Witaj szczylu. – Uśmiechnął się przerażająco na mój widok.

W odpowiedzi wycelowałam broń prosto w jego głowę. Na szczęście była odbezpieczona i gotowa do strzału. W końcu po raz pierwszy trzymałam coś takiego. Nie byłam do końca pewna jak się ją prawidłowo używa. Jednak jak na razie wiedziałam gdzie jest spust. I tyle wystarczyło.

Ruszył wprost na mnie z wrzaskiem, z mieczem błyszczącym i ostrym, który był gotowy wbić się w moje serce.

Nie wiele myślałam, właściwie znów zadziałałam instynktownie. Strzeliłam, z zaskakującą pewność, a odrzut spowodował cofnięcie się do tyłu, bym utrzymała równowagę. Nie spodziewałam się tego.

Trafiłam, choć wcale nie celowałam w głowę czy inną część jego ciała. Nie, wiedziałam że ktoś taki jak Ares zdoła się uchylić. Ja postawiłam na zaskoczenie. Dlatego właśnie celowałam w lampę, a dokładniej w łańcuch utrzymujący żarówkę z szklanym kloszem.

Nawet nie chciałam się zastanawiać jakim cudem trafiłam, nie mając kompletnie cela.

Łańcuch pękł, a klosz spadł na dół. Oczywiście Ares nie był głupi i po naszym ostatnim spotkaniu trochę wrócił na tory swojej dawnej, brutalnej świetności. Dlatego właśnie odskoczył w porę, nie dając się uderzyć.

Ale wcale mi nie chodziło o to by go uderzyć. Chciałam kupić nam trochę czasu, by uciec.

Błyskawicznie uciekłam do przeciwnego pokoju, pchając przy okazji Elię, który na szczęście miał tyle trzeźwości umysłu by nie bawić się ze mną w zatrzymanie i odebranie mi broni.

W pokoju by jakiś przerażony policjant, który ściskał zablokowaną broń, chyba tylko po to by samemu poczuć się lepiej. Ale pomijając jego, na krześle przy oknie siedział blady Pol.

– Dlaczego musimy mieć takiego pech?! – krzyknął dramatycznie, na co rzuciłam:

– Zamknij się i wstawaj, bo idzie.

Posłuchał mnie zaskakująco ulegle, ale niestety o tak łatwą współpracę nie mogłam liczyć ze strony Elii. Facet natychmiast zebrał się w sobie i znów stał się dupkiem.

– Oddawaj natychmiast broń, bo użyję przymusu bezpośredniego.

Naprawdę chciałam mu przyłożyć. Naprawdę ma wyczucie, pomyślałam.

Rozległy się strzały, a ja odetchnęłam że jakiś policjant odciąga uwagę Aresa od nas. Kupił nam trochę czasu.

Oddałam mu broń, sama doskakując do sparaliżowanego policjanta i odebrałam mu broń ,z której i tak by nie skorzystał. Już widziałam spojrzenie i jak otwiera usta by na mnie nawrzeszczeć, ale Elia nie zdołał tego zrobić. 

Bo ciężkie kroki znów się rozległy, tym razem szybsze.

I szły prosto w naszą stronę z żądzą zemsty.

Czułam że nie skończy się to tylko na mnie, ale na wszystkich w pomieszczeniu.

W zamkniętym pomieszczeniu z jedną drogą ucieczki, czułam się trochę bezradna. Ale przynajmniej mogłam liczyć na współpracę policjanta i Pola, który złapał za krzesło.

Będziemy walczyć do końca, bo pomóc może nam tylko cud. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top