Rozdział 30
Pierwszym problemy amerykańskiej policji było czy nas rozdzielić, czy nie. Drugim, że samochód który miał nas przewieźć na najbliższą komisariat ugrzązł gdzieś w błocie i trzeba było czekać.
Cały ośrodek został przez nas zamknięty, a ja siedział obok użalającego się nad sobą Pola, żałując że jestem unieruchomiona i nie mogę go zabić.
– Weźcie go zakneblujcie – warknęłam w końcu, siedząc na niewygodnym krześle w jednym z pokoi dla gości.
– Nie bądź okropna! – wrzasnął na mnie Pol.
– To się zamknij Pol! – powiedziałam wściekła. Niestety, ale wyżywałam się na nim, przez tą cała sytuację. – Głowa mnie przez ciebie zaczyna boleć.
– Ciebie głowa?! To ja tu zaraz stracę ręce!
– To zwykłe kajdanki debilu.
– To metal, okropny metal, wiesz jak to źle robi na skórę?
Spojrzałam na niego wilkiem i skoczyłam w jego stronę na co wrzasnął przerażony, że go uderzę. Wystarczyło, że podskoczyłam w miejscu, na co on spadł ze swojego krzesła z krzykiem.
Wybuchłam śmiechem na jego reakcję.
– Karma.
Trochę nam się zapomniało, że policjanci na nas patrzą, dlatego trochę się zmieszałam jak odezwał się mój znajomy już policjant, który mnie niósł aż tutaj:
– A ja się zastanawiałem czy przypadkiem nie jesteś ofiarą, a tu się okazujesz małym terrorystą.
Posłałam mu surowe spojrzenie, które jednak wyszło słabo, bo byłam rozbawiona na określenie mnie małym terrorystą. Można by było to zmienić w fajny żarty i trochę rozluźnić sytuacje by ukazać im, że chcemy współpracować. Ale oczywiście tą szanse zepsuł Pol swoją inteligencją:
– Nie pozwalaj sobie za wiele śmiertelniku! Jestem jej ojcem.
No myślałam że tam padnę. Chyba wszyscy spojrzeliśmy na pryszczatego nastolatka z niedowierzeniem. Nawet Ikar, który nie zrozumiał ani słowa. Chyba poszedł za tłumem. Przynajmniej on się nie odzywał. Jeszcze by brakowało pytań skąd wzięliśmy gościa gadającego po grecku i jak się z nim dogadujemy.
– To dopiero zwrot akcji – sarknął jakiś policjant, stojący pod ścianą. Był tutaj najstarszy, więc podejrzewałam, że to on dowodzi.
– Rozdzielmy ich – zaproponował pan policjant, który nadal mi się nie przedstawił. – Źle na siebie wpływają.
Była wściekła gdy zaczęli wyprowadzać najpierw zdezorientowanego Ikara, a później histerycznego Pol, który zaczął wykrzykiwać o jakiś prawach i by go nie dotykali.
Zostałam sama z panem–przystojnym–policjantem przy otwartych drzwiach. Kiedy upewnił się, że Pol i Ikar zostali wyprowadzeni do dwóch różnych pokoi i mają obstawę, chwycił swoje krzesło i usiadł naprzeciwko mnie.
Spojrzałam mu prosto w oczy czujnie.
– Wyglądasz na najbardziej normalną z całej trójki. Powiedź mi co się dzieję – zaczął łagodnie, ale ja doskonale wiedziałam że to typ przesłuchania, gdzie chce złapać moje zaufanie bym mu wszystko powiedziała.
Mogłabym, bo czemu nie? Ale uznałby mnie za wariatkę.
Dlatego milczałam.
– Chyba nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji. Ukradłaś auto, ciekłaś funkcjonariuszom policji, jesteś bezprawnie w Ameryce i szuka cię cała polska policja z rodziną na czele. Musisz mi powiedzieć co się dzieję, dlaczego miła studentka matematyki jest w takiej sytuacji, kim oni dla ciebie są? Jesteś w niebezpieczeństwie?
Milczałam.
– Wiemy wszystko – kontynuował niezrażony moją postawą. – Sprawdziłem cię. Zaraz przybędzie ambasador polski. Nazywasz się Maja, prawda? – Coraz bardziej łagodniał, a ja coraz bardziej chciałam mu powiedzieć, by ciężar sytuacji przeszedł również na kogoś innego. Ale wiedziałam, że prawda nic nie da. – Maju, musisz ze mną współpracować. Co się stało, że twoje mieszkanie spłonęło? Jak się tu znalazłaś i jak poznałaś swoich znajomych?
Spojrzałam w okno. Widziałam linie drzew i zastanawiałam się jak wyjść z tej sytuacji. Musieliśmy uciec.
– Słuchaj... – zaczął trochę zniecierpliwiony, ale mu przerwałem.
– Nie uwierzyłbyś mi gdybym ci powiedziała – powiedziałam w końcu, znów patrząc mu szczerze w oczy.
Chwycił haczyk i znów przybrał łagodną minę. Lepiej tak, niżby mnie atakował słownie i groził.
– Spróbuj – powiedział. – Nie jedno widziałem.
– Ale na pewno nie to – powiedziałam, zaraz żałując że to powiedziałam, bo zobaczyłam jak mu oczy z zainteresowaniem błyszczą. – Jak się nazywasz? Nie przedstawiłeś mi się, panie policjancie.
Postanowiłam grać na zwłokę, jednocześnie próbując wydostać się z kajdanek. Cóż, były na to szanse, bo policjant z litości nie założył mi ich tak ciasno jak powinien.
– Elia – powiedział. – Elia Ratajevski.
Natychmiast przyjrzałam się m z zainteresowaniem.
Polskie nazwisko.
Uśmiechnął się z rozbawianiem widząc moje spojrzenie.
– Moi dziadkowie są z Polski. Jednak nawet nie próbuj się ze mną dogadać w tym języku – zażartował, czym rzeczywiście rozluźnił atmosferę.
Cholera. Zaplanowane czy nie, chwycił mnie na haczyk. Natychmiast się nim zainteresowałam.
– Mogę cię dotknąć? – zapytał grzecznie, a mi natychmiast odezwały się dzwonki alarmowe.
– Po co?
– Chcę cię złapać za rękę.
No i nici z próby wysunięcia dłoni z kajdanek, pomyślałam, kiedy ścisnął mi lekko dłonie. Sam miał ciepłe i szorstkie i nie poczułam natychmiastowego odrzutu od obcego dotyku. Nie był taki okropny.
– Posłuchaj Maja – mówił wolno i wyraźnie. – Jeśli grozi ci niebezpieczeństwo ze strony jakieś zorganizowanej grupy, która może zagrozić twoim bliskim musisz mi to powiedzieć. Postaram ci się pomóc.
– Postarasz się... – mruknęłam nieprzekonana. Słabo to brzmiało.
– Tak Maja. Postaram się o twoją ochronę.
Potrząsnęłam głową, nie mając już kompletnie ochoty na rozmowę z nim.
– Nie masz takiej mocy by mi pomóc – powiedziałam grobowo, wyobrażając sobie tego mężczyznę przeciwko Aresowi.
Nie, może i był silny i wysoki, ale nie miał szans z bogiem.
– Może nie ja. Ale rząd Ameryki...
– Nikt mi nie może pomóc – ucięłam mu, tracąc kompletnie humor. – Nawet jebane wojsko nie było by w stanie mnie ochronić. – Wyrwałam zakute dłonie z jego uścisku. – Dla własnego dobra, będzie jeśli nie będziecie się wtrącać w tą sprawę. Nie macie w tym interesu.
– Nie mamy interesu? – No i się wściekł, co zniwelowało miłą atmosferę. – Jesteś na obcym terytorium bez pozwolenia. Wszystko co dzieje się tutaj mnie interesuję.
– I dobrze – syknęłam. – I tak zaraz nas tu nie będzie i więcej mnie nie ujrzysz w USA. Nic więcej nie powiem.
Aż się najeżył.
– Zobaczymy jaka będziesz, gdy wylądujesz w więzieniu.
Milczałam.
– Może twoi koledzy będą bardziej rozmowni – wstał ze złością.
– Powodzenia. – Nie mogłam się powstrzymać. – Pol to histeryczka a Ikar nie mówi po angielsku.
Tym razem to on na moment milczał.
– Czemu nazywasz go Pol?
– Nic ci nie powiem.
I na tym skończyła się nasza konwersacja. Wstał gwałtownie obrażony, że nie byłam taka chętna do rozmowy jak zapewne zakładał. Byłam przygotowana, że wyjdzie, a ja na moment zostanę sama nim jakiś policjant zmieni jego wartę. Ale wtedy kiedy Elia podszedł do drzwi, w pensjonacie rozszedł się ogromny huk. Huk i wrzask mężczyzny.
Ten wrzask należał tylko do jednej osoby. To Ares nie dał się oszukać i właśnie po mnie idzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top