Rozdział 26
Wystarczyły trzy uderzenia serca bym wzięła się w sobie i błyskawicznie wstała na kucka. Chłopcy nadal leżeli na ściółce, co był bardziej pomocne, niżby chcieli pomóc mi ogarnąć sytuację. Nie bawiąc się w delikatność, przycisnęłam ich głowy do miękkiego mchu i kazałam im być cicho, na co odpowiedzieli mi jękiem.
Cofnęłam się o krok, nadal kucając. Próbowałam zlokalizować napastnika, jego miejsce strzelania, ale to nie było łatwe w tym słabym świetlikowym świetle. Czułam się obserwowana. Nie tylko przez napastnika, ale przez łanię, która uciekła gdzieś w krzaki. Jej szelest się urwał po krótkim czasie, więc wiedziałam, że obserwuje mnie z ukrycia.
Coraz bardziej uwierało mnie to, że nie mam żadnej broni. Nie miałam jak sobie wspomóc walkę. Byłam zdana na własną słabą siłę i przedmioty wokół. W książce o mitologii od Pola, przeczytałam że każdy prawdziwy bohater miał swoją broń. Herkules swoją ukochaną maczugę, Perseusz miecz, a ja co miałam? Ewentualnie krzykliwego Pola, jako tarczę.
To dowodzi, że nie mogę być uważaną za bohaterkę dwudziestego pierwszego wieku.
Cofnęłam się o krok, intensywnie nasłuchując. Jednak na nic to było. Artemida była boginią, profesjonalistką jeśli chodzi o łowy. To że mnie jeszcze nie zastrzeliła wynika zapewne tylko z jej kaprysu.
W końcu natrafiłam dłonią na jakąś gałąź. Była ciężka więc na pewno duża i szeroka. W tym samym momencie kiedy ją uniosłam, słyszałam ten charakterystyczny świst powietrza, oznajmujący że strzała została wystrzelona.
Czułam jak całe moja ciało się napina, a ja instynktownie wiem gdzie jest broń, która zaraz przebije mi klatkę piersiową. Uniosłam ten kawałek drewna i tylko opierając się na swojej intulicji wystawiłam go w takim kierunku, gdzie wydawało mi się że uderzy strzała. Usłyszałam huk, co spowodowało we mnie falę dumy, że miałam rzeczywiście rację.
Jednak następna strzała została posłana w dziwnym kierunku, w którego nie potrafiłam zlokalizować. Zdezorientowana rozejrzała się, ale ani nic nie zobaczyłam, a i dźwięk dochodził z różnych kierunków. Już chciałam wstać, kiedy zostałam znów powalone na ziemie. To Pol się na mnie rzucił i niemal w tym samym momencie strzała uderzyła o coś bardzo blisko mnie.
– Cichutko, Maja – szepnął mi do ucha. – Artemida się z nami bawi. Być może pomyślała, że ty to ja.
Zapewne, to bardzo prawdopodobne, pomyślałam zirytowana.
Błyskawicznie przenieśliśmy się zza drzewo, by mieć jakąkolwiek ochronę przed strzałami Artemidy.
Wieczne jakieś problemy, pomyślałam przeciągając za nogę przerażone zwłoki Ikara. Widocznie panicznie bał się Artemidy, bo wyglądał na gorzej niż przestraszonego.
– Eísai oraíos? – zapytałam widząc jego bladą twarz.
Potrząsnął głową i mnie objął. Zmarszczyłam nos z niezadowolenia na tą bliskość, ale poklepałam go po ramieniu. Oboje zachowują się jak dzieci, a to ja jestem tu najmłodsza.
– Widzisz ją? – zapytałam Pola, gdyż to on się wychylał i próbował zlokalizować swoją siostrę.
– Nie – zaprzeczył zdenerwowany. – Mam zwykłe oczy, praktycznie nic nie widzę.
Ta cisza i spokój była chyba najgorsza. Wiedziałam, że zanosi się na coś większego.
Odsunęłam się od Ikara i sama się rozejrzałam.
Trzy sekundy później coś przyszpiliło mnie do drzewa i złapało za szyję powoli dusząc. Spojrzałam z przerażeniem w piękną, majestatyczną twarz kobiety o srebrnych włosach. Miała identyczne niebieskie oczy z plamkami jak ja i Pol.
Całkowicie sparaliżowało mnie przez jej majestat.
– Natasza mówi, że jesteś dziewczyną.
Czułam jak bije mi serce na jej ostre słowa. Nie mogłam dać się stłamsić. Czy to naprawdę siostra bliźniaczka Pola? Kompletnie nie byli podobni.
Zdążyłam złapać ją za nadgarstek i spojrzeć na nią odważnie, lecz w jakiejkolwiek innej reakcji uprzedził mnie Pol.
– Spokojnie, Ari! – wrzasnął Pol, jak histeryczna koza. – To twoja bratanica!
Chwycił mnie za ramie i pociągnął za siebie. Po raz pierwszy chyba poczułam się obroniona przez niego. To było bardzo dziwne uczucie.
Kobieta wpatrywała się w pryszczatego małolata z niedowierzeniem. Zamrugała dwa razy, zerknęła na mnie, zmierzyła spojrzenie, dopatrując się szczegółów damskiej fizjologii i znów spojrzała na chłopca.
Następnie wybuchła śmiechem, a jaj nabijanie się nie miało końca. Chłopak zarumienił się soczyście, w sumie nie dziwiłam się. Połowę mówiła po grecku, drugą połowę po angielsku, dlatego zrozumiałam tylko tyle, że nabijała się z jego wyglądu.
Nawet trochę było mi go żal, ale zaraz uznałam to za plus, bo przynajmniej nie chciała nas już zabić tymi strzałami.
Kiedy ona się śmiał, Pol na nią krzyczał, ja postanowiłam poszukać Ikara. Zwiał zza drzewo kiedy tylko zobaczył Artemidę. On się poważnie jej bał.
Zerknęłam na roześmianą złośliwie kobietę. W sumie się nie dziwiłam. Była niebezpieczna, a ja to czułam.
Machnęłam w stronę szatyna, by podszedł do nas bliżej. Wiedziałam, że w każdej chwili może zwiać w panice i możemy tak szybko się nie odnaleźć.
Pokręcił głową, ale ja spojrzałam na niego ostro, po wahaniu podszedł z naburmuszoną miną.
– W końcu dopadła cię karma, mówiłam ci o niej pamiętasz? – nabijała się dalej.
– Przestajesz w końcu? – warczał cały czerwony. – Pomożesz nam czy nie?
I dopiero teraz na nas spojrzała. Odpowiedziałam jej hardym spojrzeniem. Kobieta zmarszczyła brwi i ponownie zmierzyła mnie spojrzeniem.
– Więc jest twoją córką?
– Prawdopodobnie – mruknęłam mało przekonana, cały czas obserwując kobietę czujnie. Miała łuk, mogła w każdej chwili wystrzelić mnie jak kaczkę.
– Stwierdzona– wtrącił się szybko Pol.
Spojrzałam na niego marszcząc nos.
– Przez ciebie.
– Możesz przestać podważać moje zdanie?! – wrzasnął histerycznie w moją stronę.
Jak zwykle drama queen.
– Nie podważałabym, gdybyś miał choć raz rację! – odkrzyknęłam mu wkurzona.
Byłam zmęczona, zirytowana i miałam już wszystkiego dosyć na dziś. A on jeszcze dokłada mi nerwów.
Zresztą, dlaczego ja się jeszcze nie przyzwyczaiłam?
– Cały czas mam – rozpłakał się jak dziecko. Autentycznie zobaczyłam łzy w jego oczach. – Arti! To wyrodna córka!
– O ty chuju – wysyczała ruszając na niego, na co on odskoczył. – Beze mnie dupa by ci się rozpadła.
Tym razem poważnie mnie zdenerwował. Ile razy chroniłam mu plecy, a on takie coś mówi?
– Arti! – płakał, kiedy go złapałam za ucho. – Wyrwiesz mi ucho!
– I tak go nie potrzebujesz – warczałam, szarpiąc go. Próbowała się wyrwać, ale mimo identycznego wzrostu, niespecjalnie przykładał się do tej walki. – Nigdy mnie nie słuchasz.
– Wcale nie.
– Wcale tak.
No i tak wyglądała nasza dziecinna kłótnie, którą standardowo próbował załagodzić zmieszany Ikar, który nic nie rozumiał. Artemida natomiast stała bok i w milczeniu się nam przyglądała.
W końcu po szarpaninie upadliśmy na ziemię i dopiero wtedy Artemida postanowiła się wtrącić.
– Późno jest. Wezmę was do siebie, a jutro porozmawiamy.
– Dzięki Arti – powiedział uśmiechnięty Pol, mimo tego że nadal ciągnęłam go za ucho i przygniatałam kolanem. – Nie uwierzysz, co przeżyłem za koszmar.
– Zapewne – powiedziała bez cienia współczucia, znów zerkając na mnie. – Doszły mnie również plotki o herosie – zasugerowała temat.
Odpowiedziałam jej czujnym spojrzeniem, ale nic nie powiedziałam tylko wstałam za pomocą Ikara, sama pomagając wstać Polowi.
Jedyne co chciałam, to iść spać w ciepłym, bezpiecznym miejscu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top