Rozdział 21
Nadal byłam lekko zdezorientowana i otumaniona przez ten dziwny sen, ale rozumiałam niebezpieczeństwo. Trzymał mnie z taką łatwością, jak szmatkę. Mimo że wyglądał, to nie był człowiekiem. Był czymś więcej, czymś co posiadało w sobie jakąś dziwną moc. Był straszniejszy i potężniejszy niż wcześniejsze upiory polujące na Apollo.
Właśnie. On widział we mnie Apollo. Czyli cała jego nienawiść na tego półgłówka, przechodziła na mnie.
Przysięgam, że wykastruje Apollo, zrobię sobie i społeczeństwu przysługę, pomyślałam nim napastnik rzucił mną o ścianę. Uderzyłam o nią nie tylko plecami, ale i głową, na co zrobiło mi się niedobrze. Kręciło mi się w głowie, przez co nie mogłam od razu wstać. Wykorzystał to i nadepnął na mnie. Miażdżył mi klatkę piersiową, co przeszkadzało mi w oddechu.
– Poznajesz? – zapytał, kiedy wciągnął jakiś sztylet. Był złoty i lśnił nienaturalnie mocno w słońcu. – Zabije cię nim. Wydrę ci wszystkie flaki, Apollo. Czekałem na to tysiąc lat.
Milutko, pomyślałam.
Byłam w pułapce, zastanawiając się co zrobić. Nie miałam żadnej broni, ani siły by mu się wyrwać spod tego buta. Ale miałam jedną przewagę. Zauważyłam, że mam całkowicie wolne dłonie. A jeśli mam wolne dłonie, to znaczy, że jeszcze nie jestem na straconej pozycji.
Byłam w desperacji, a dziewczyna w desperacji i strachu robi jedną rzecz napastnikowi płci męskiej.
To było niemal instynktownie.
Błyskawicznie złapałam go za jaja i mocno ścisnęłam. Tak bardzo i gwałtowanie, że ryknął i zatoczył się to tyłu. Natychmiast się podniosłam do siadu, biorąc głęboki wdech. Kręciło mi się w głowie i bolały mnie żebra. Mam nadzieję. że nic mi nie złamał.
Będę musiała umyć tą rękę, pomyślałam chwiejnie wstając. Obrzydlistwo.
Szybko się pozbierał. Zbyt szybko jak na mój gust. To ja byłam tą, która nie potrafiła się wziąć w garść.
Ominęłam ostrze w ostatniej chwili, zataczając się do tyłu i prawie znów padając na tyłek. Na szczęście tak się nie stało. Gdybym znów znalazła się na ziemi, na pewno byłoby po mnie. Zadźgałby mnie tym sztyletem bez najmniejszego zawahania.
Nie był jakimś wybitnym napastnikiem. Dało się wyczuć, że nie umie atakować nożem. Był chaotyczny i kierował się emocjami. Jednak to i tak niewiele mi pomogło, bo byliśmy w małym pomieszczeniu, a on górował nade mną przez swój wzrost i siłę.
Czułam się ciężka i wolna. Nadal byłam dziwnie ospała i obolała. Co ten sen ze mną zrobił? Nigdy tak nie miałam. Gdzie ta adrenalina, która pomagała mi w takich sytuacjach?
Znów zaatakował. Rzucił się na mnie jak wygłodniały niedźwiedź, z identycznym rykiem jak takie zwierzę. I teraz poniosłam konsekwencje mojego otumanienia. Cielsko napastnika było ogromne w porównaniu do mnie, a ja nie zdążyłam w porę odskoczyć na odpowiednią odległość i ten nieszczęsny nóż wbił mi się w ramię, robiąc głęboką szmarę.
Jęknęłam zataczając się do tyłu, prawie upadając. Jaki to był ból. Co to była za broń? Musiała być jakaś specjalna, gdyż dodawała mi bólu, jakiego się nie spodziewałam po zwykłym zranieniu w ramię.
Złapałam się za ranę. Okropnie krwawiłam.
Nie dał mi chwili na dojście do siebie. Jeszcze nie do końca dowierzałam, że jestem ranna, kiedy znów się na mnie rzucił.
– Giń Apollo!
I to mnie otrzeźwiło. Sama nie wiem czemu, ale wkurzyłam się. Najeżyłam się i znów poczułam kopa adrenaliny.
– Nie jestem Apollo! – wrzasnęłam wściekła, jak obrażona pięciolatka i sama się na niego rzuciłam.
Stanął jak dęba, dzięki czemu zdołałam zrobić to co zrobiłam. Skoczyłam i z całej siły kopnęłam go w brzuch.
Sapnął z bólu, zginając się delikatnie i poleciał do tyłu. Prosto na okno, okno które wybił i wyleciał na ulicę. Stałam przez chwile na środku zdemolowanego pokoju. Oddychałam chwilę ciężko, nie mogąc się uspokoić. W końcu doszło do mnie to co się stało i podeszłam do okna.
Na dole leżał mój napastnik, cały połamany, nieprzytomny i zakrwawiony przez powbijane kawałki szkła w jego ciało. Jęknęłam widząc to, do czego się przyczyniłam. Zakręciło mi się w głowie i nie byłam pewna czy to przez upływ krwi, czy przez czyn jaki zrobiłam.
Oparłam się zdrowym ramieniem o framugę okna, próbując zatamować upływ krwi przy drugim ramieniu. Miałam wszystkiego serdecznie dosyć. Chciałam zamieszkać w jakieś jaskini i nie wychodzić z niej do końca swoich dni.
Co zaskakujące, niebo było szare, a na ulicy nie było nikogo, no może oprócz paru dzieciaków, które z krzykiem uciekły w inną uliczkę. Wiedziałam, że zaraz zbiegnie się tu tłum, a ja mogę wylądować w kajdankach.
W teorii kogoś zabiłam.
I wtedy z uliczki, tej samej gdzie zniknęły dzieciaki, wyskoczył Pol z Ikarem. Ten drugi trzymał masę siatek i wyglądał na bardziej zainteresowanego leżącymi zwłokami przed naszym motelem, niż na zaskoczonego. To Pol był przerażony. Zaraz ruszył biegiem w stronę budynku.
Odsunęłam się od okna, kiedy dostrzegłam jakąś parę po drugiej stronie ulicy. Oparłam się o ścianę, uderzając lekko głową o nią. Byłam wyczerpana. Niepotrzebnie w ogóle szłam spać.
Chłopak wpadł do naszego pokoju i podbiegł do mnie błyskawicznie.
– Nienawidzę cię – wysyczałam na dzień dobry, ale chyba się przyzwyczaił do mojej złości na jego osobę, bo nie zareagował.
Doskoczył do mnie i skupił się na mojej zakrwawionej ręce.
– Co się stało?! – Wyglądał na naprawdę przejętego, a jego zmartwienie trochę złagodziło moją złość na niego.
Po raz pierwszy zostałam tak poważnie ranna.
– Znów jakiś twój pieprzony kochanek chciał cię zabić, więc chciał zabić mnie – wysyczałam, odsuwając się od niego.
Patrzył na mnie z czystym szokiem wymalowanym na twarzy. Ja nie wiem co tu jest takiego szokującego. Już przez to przechodziliśmy.
– Majuś... – zaczął ze współczuciem, ale przerwało mu wpadnięcie do pokoju Ikara. Może to i lepiej? Nie spodobał mi się jego ton.
Skrzydlaty rozejrzał się po cały pokoju, analizując wydarzenia jakie się tu odegrały, aż w końcu skupił się na mnie. Od razu zobaczył krew i powiedział coś zduszanym głosem po grecku. Apollo odpowiedział mu coś z irytacją i skupił się całkowicie na mnie.
– Musimy stąd uciekać – powiedział, a we mnie aż się zagotowało.
– No co ty? – parsknęłam niemiło.
Miałam przez to wszystko paskudny humor i potrzebowałam się wyżyć.
Pol, chyba przyzwyczajony do moich niemiłych odzywek, zignorował poje prychanie i zwrócił się po grecku do Ikara. Ten pokiwał ochoczo głową, odstawił siatki i podszedł do mnie z wystawionymi rękami.
Natychmiast się odsunęłam, cała najeżona.
– Gdzie mi tu z łapami? – wysyczałam, na co Apollo westchnął.
– Posłuchaj Majuś, ja wiem, że jesteś herosem – dotknął delikatnie mojego zdrowego ramienia, co rzeczywiście troszkę mnie uspokoiło – a heros nie może pokazywać słabości.
– Nie jestem! – zaatakowałam go natychmiast. Nie dam sobie wmówić, że jestem jakimś tam herosem.
Dziedzic Heraklesa od razu kuźwa, pomyślałam zgryźliwie w myślach.
– Ale teraz jesteś ranna – kontynuował niewzruszony – a my jesteśmy dla ciebie przyjaciółmi. Odpocznij sobie na tą chwilę. Rozluźnij się. Tym razem to my będziemy czujni. Odpuść, by się uleczyć.
– Niby jak mam się sama uleczyć z tego? – zapytałam nadal najeżona, ale pozwoliłam Ikarowi podejść do mnie na bliską odległość.
– Skup się na ranie. Na swoim zdrowiu, pomyśl o czymś miłym i się rozluźnij. Musisz nam zaufać. Jestem twoim ojcem, a Ikar przyjacielem. Nic ci nie zrobimy.
Trochę zmieszała mnie ta ckliwa gadka ze strony Apollo, dlatego pozwoliłam się wziąć na ręce Skrzydlatemu. Po zabraniu wszystkich rzeczy wyszliśmy tylnym wyjściem, w ostatniej chwili mijając obsługę motelu i radiowóz zaparkowany od przodu budynku. Jak zdążyłam szybko zauważyć. Truchła już nie było na ziemi. Pozostało tylko szkło i krew.
Delikatne bujanie, co było spowodowane szybkim chodem Ikara, usypiał mnie. Facet był ciepły i trzymał mnie ostrożnie. Jednak nadal mu nie ufałam by pozwolić sobie na zaśnięcie. Zrobiłam to dopiero, kiedy Pol złapał mnie za rękę.
Spojrzałam na niego spod przymrużonych oczu. Znów miał niebieskie oczy z złotymi plamkami. Jego prawdziwe tęczówki. Patrzył na mnie z troską, a mi zrobiło się ciepło.
– Wszystko będzie dobrze. Zaraz będziesz w łóżku.
Dopiero wtedy zasnęłam. Zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie oprzeć się o ramie Ikara. Ostatnie co usłyszałam to:
– Chwała, ten szatan w końcu zasnął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top