Rozdział 15


Obudziło mnie delikatne syczenie i strzelanie ognia. Czułam ciepłe otulanie, ale zarazem dyskomfort przez ograniczone ruchy. Zrobiłam głębszy wdech, nim otworzyłam oczy. Pierwsze co zobaczyłam, to kamienny sufit. Coś jasnego i ciepłego poruszało się zaraz obok mojego prawego policzka. Było to ognisko, a ja leżałam jak kłoda owinięta w śpiwór. 

Rozejrzałam się w poszukiwaniu Pola i natrafiłam na jego stopy po drugiej stronie ogniska. Było zimno, dlatego z lekkim niezadowoleniem podniosłam się i wysunęłam tułów na zewnątrz. Zrobiłam to z wielkim trudem. Wszystko mnie bolało, każdy mięsień, nawet palce u stóp. Czułam się tak, jakbym przebiegła kilkudniowy maraton bez zatrzymywania się.

– Gdzie jesteśmy? – zapytałam słabym, zachrypniętym głosem.

Wychylił się ze swojego miejsca, by na mnie spojrzeć. Ale nie odpowiedział na moje pytanie. Spojrzał na mnie nieodgadnionym spojrzeniem, a następnie wstał w ciszy. Wyciągnął coś z plecaka i do mnie podszedł.

Podał mi butelkę wody i jakieś suchary, nim usiadł zaraz obok mnie. Chwytając żywność, zauważyłam, że mam zabandażowane dłonie. Strasznie mnie piekły. Patrzyłam na nie z zaskoczeniem.

– Miałaś zdartą skórę do krwi – wyjaśnił, widząc mój wzrok.

No tak. Stało się to wtedy, gdy chwytałam włócznie, by ją zaraz posłać wprost w serce Aresa. Jestem pewna, że przebiła mu ten organ, ale nigdy nie byłam dobra z anatomii, dlatego mogłam się mylić.

Polowi chyba się włączył jakiś instynkt ojcowski, bo pomógł mi się podnieś do siadu i przytrzymał mi butelkę, ze względu na to, że ręce mi się trzęsły.

– Nie traktuj mnie jak połamaną – syknęłam zirytowana. Nie podobało mi się to ani trochę, że mi pomaga.

– Powinienem cię traktować jak wariatkę – syknął z jakąś dziwną surowością w głosie. – Na pioruny Zeusa, rozpoczęłaś wojnę z Aresem!

Wciągnęłam gwałtownie powietrze sfrustrowana jego uwagą. Ale miał rację, rozpoczęłam wojnę z bogiem wojny. Przecież już jestem martwa. Dlatego właśnie się z nim nie kłóciłam i mu nie odpyskowałam.

– Co to było? Kim się stałam? – zapytałam w końcu, kiedy połknęłam ostatni kęs suchara.

Spojrzałam na niego. Wydawał się dziwnie poważny. Niemalże widziałam w jego nastoletniej twarzy dojrzałego mężczyznę.

– Herosem – powiedział w końcu, nie patrząc na mnie. Bawił się zamkiem od śpiwora. – Zawsze nim byłaś. – dodał jakby do siebie. – Jesteś ewenementem. Pierwszym od prawie 1500 lat. Ares, Zeus, Posejdon. Oni wszyscy starali się spłodzić herosa od tego czasu, nikomu się nie udało. Uważaliśmy, że to kres naszej świetności. Przeszliśmy na emeryturę. Ale teraz... pojawiłaś się ty. Kobieta – heros. To oznacza tylko jedno.

– Co niby? – W ogóle mi się nie podobało to co mówił. Zwłaszcza to podkreślenie, że jestem dziewczyną.

– Zmiany. Ogromne. Maja... prawdopodobnie nigdy nie wrócisz do swojego starego życia.

– Mam to gdzieś – wściekłam się w sekundę. Nie zamierzałam się zgadzać z tym, co mówił obłąkany były bóg udający mojego biologicznego ojca. – Pomagam ci i wracam do siebie.

– Ale, Słońce...

– Nie nazywaj mnie tak! Jestem do ciebie fizycznie starsza. Nie jestem herosem. Jestem studentką matematyki, niespełnioną pisarką. To jest moje życie. Nie żadne walki i ratowanie świata.

Pokręcił głową. Ale nic nie powiedział.

– Szkoda, że siebie nie widziałaś... Podświadomie tego nie chcesz tamtego życia, Maja. Pragniesz adrenaliny i walki. Jesteś do tego stworzona.

– Nie wypowiadaj się na temat tego, co chcę. Nie znasz mnie! W ogóle co znaczy, że jestem herosem? Jaka jest różnica między normalnymi dzieciakami? Jestem najnudniejszą osobą na studiach! To się kupy nie trzyma!

Za bardzo się unosiłam, za bardzo się emocjonowałam. Nawet na moment zabrakło mi tchu w obolałych płucach.

Apollo podał mi wodę z łagodną miną. Kompletnie nieporuszony moim wybuchem i paniką, której nie chciałam. Wyrwałam mu butelkę i z nadąsaną miną się napiłam.

– Różnicą między tobą–herosem, a innymi moimi dziećmi jest taka, że ty odziedziczyłaś ode mnie pierwiastek boskości.

Spojrzałam na niego jak na idiotę.

– Jesteś prawdziwym pół–bogiem, Słoneczko...

– Nie nazywaj mnie tak.

– ... masz w sobie część mojej mocy, a raczej – zmarszczył brwi – większość. Potrafisz przewidywać przyszłość.

– Wcale nie.

– Strzelać z łuku...

– ...ta, było widać.

– Kontrolować słońce...

– ...nie przeginaj.

– Tworzyć sztukę...

– ...dlatego jestem niespełnioną pisarką?

– Leczyć...

– ...byłam beznadziejna z biologii.

– A przede wszystkim, jesteś wojownikiem. W prawdzie my bogowie nie walczyliśmy od wieków, przeszliśmy w stan otępienia. Ares, walcząc z tobą, na pewno to poczuł. Osłabliśmy przez zastój. Do tej pory egzystowaliśmy, nie rozwijaliśmy się. Ale teraz... Wchodzimy w nową epokę. Wszyscy to czują. Szkoda, że nie widziałaś miny Ateny... – I zarechotał wesoło, klepiąc mnie w kolano.

Ale mi nie było do śmiechu.

– Jedyne co zrobiłam, to dostałam w twarz od Aresa i oddałam mu butelką w łeb.

Pokręcił głową z trochę kpiarską miną. Dotknął delikatnie mojego policzka. Chciałam się odchylić, ale on nie zrezygnował. Dotknął mojego sińca z delikatnością, by mnie nie zabolało.

– To nie było tylko przyłożenie mu butelką. – Przyłożył mi jakąś mokrą szmatę do policzka. Przyjęłam ją z ulgą. – Musiałabyś na siebie spojrzeć, by zrozumieć. To nieustępliwe i nieustraszone spojrzenia. Tę wściekłość i dumę. Mimo różnicy w sile, naprawdę byłem w stanie uwierzyć, że go tam wykastrujesz. I to, że naprawdę chciałaś z nim walczyć... Niebywałe. Naprawdę nie chciałbym cię za wroga. Ale to nie wszystko. Maja, ty świeciłaś boską mocą.

– Ja... Co?

Zmarszczyłam brwi zdegustowana. Czy on mi próbuje wcisnąć, że jestem świetlikiem? Wystarczy, że uwierzyłam mu, że jest moim ojcem. Tyle mi wystarczyło.

– Trzeba będzie cię wszystkiego nauczyć... – mruknął jakby do siebie.

– O nie. Mowy nie ma. Niczego nie będziesz mnie uczyć. Nie jestem psem policyjnym.

Westchnął jakby miał przed sobą bardzo upartego dzieciaka. Kto wie, może rzeczywiście tak mnie widział swoim tysiącletnim doświadczeniem.

– W porządku, Maju. Nie będziemy teraz o tym dyskutować. Ale wrócimy do tego tematu jeszcze.

Nie miałam wątpliwości, że będzie mnie męczył na temat bohaterstwa i tego typu sprawach.

– Jak się czujesz?

– Dobrze – odpowiedziałam niepewnie. – Wszystko mnie boli, ale to chyba normalne po tym wszystkim.

– Tak. Mogę nauczyć cię leczyć.

– Nie chcę – syknęłam niemal natychmiast. Chciał podstępem dojść do swojego celu?

– To dla twojego dobra. Ja nie mam boskiej mocy, by tego dokonać, ale ty ją masz. Będziesz się szybciej leczyć niż normalny człowiek, ale samo leczenie przyspieszy sprawę.

– Właśnie – postanowiłam uciąć temat i rozpocząć nowy. – Jakoś nigdy specjalnie szybko się nie leczyłam w swoim życiu. Jest całkowicie normalna w każdym aspekcie życia. Dlaczego niby teraz miało się to wszystko zmienić?

– Bo się obudziłaś. Widzisz Maju. Gdybym wiedział o twoim istnieniu, zarejestrowałbym cię jako własne dziecko i miał na ciebie oko. Wiedziałbym od razu czy jesteś herosem lub nie. Wszystkie twoje zdolności budzą się teraz w tobie. Bo muszą. Żebyś przeżyła. To twój instynkt. Wszystko powoli będzie się u ciebie ujawniać.

Siedziałam chwilę w ciszy.

– Macie rejestracje dzieciaków?

– Czy ty słyszysz tylko połowę, co ja do ciebie mówię?

– Ile ty masz tych dzieciaków?

– Dużo – powiedział po chwili wahania.

– Zaraz okaże się, że pół populacji ludzi to moje rodzeństwo.

– Nie przesadzaj. Pół populacji środowiska artystycznego i lekarzy to twoje rodzeństwo.

Nie mogłam się powstrzymać od nieuderzenia go, zwłaszcza jak zarechotał wesoło, a ja po  uderzeniu go w ramie, sama zachichotałam. W sumie było to tak irracjonalne, że aż śmieszne. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top