Rozdział 12
Szok przez jego słowa szybko minął. Zastąpiła ją wściekłość. Co on sobie wyobraża, by mnie tak okłamywać? Może innych bogów i innych ludzkich frajerów, ale nie mnie, mnie której zawdzięcza życie.
Wyrwałam mu rękę z uścisku.
– Nie akceptuje tego! To bzdura! – krzyknęłam, a on zrobił taką minę jakby tego oczekiwał. – Mój ojciec jest księgowym!
– Maja...
– Mowy nie ma! Nie władujesz mnie w jakąś dziwną grę! Przyznaj, pasuje ci żebym była twoją córką, dlatego mi to wmawiasz. Chcesz też to wmówić Herze!
– Maja – zaczął tym razem ostrzegawczo, ale miałam to gdzieś. Byłam kompletnie wyprowadzona z równowagi.
Miałam gdzieś czy obrażam boga, czy zaraz mi przyłoży.
– Jeśli myślisz, że uwierzę ci w takie idio...
– DOSYĆ! – Aż podskoczyłam na jego krzyk. To nie był jego głos, był głęboki i groźny. Głos mężczyzny, a nie chłopca podczas mutacji.
Natychmiast zamilkłam. Poczułam dziwny uścisk w piersi. Jego oczy błyszczały błękitem. Chyba go zezłościłam. A może nawet zraniłam moimi słowami?
Chwycił mnie za nadgarstek i trochę zbyt brutalnie wyprowadził z kuchni, następnie przeszliśmy przez salon aż weszliśmy do jego gabinetu.
Jeśli myślałam, że cała ściana książek to dużo, to prawie zemdlałam, widząc bibliotekę zasypaną książkami, jeśli to wszystko przeczytał przez swoją nieśmiertelność, to chyba nie jest aż takim idiotą.
Ale nie o książki się rozchodziło.
Zaciągnął mnie pod ogromny obraz, znajdujący się zza jego biurkiem. Przedstawiał półnagiego mężczyznę z złotymi lokami na głowie i wściekle niebieskimi oczami.
Zagryzłam wargę. Próbowałam się nie rozpłakać. Przecież cały mój świat i w to co wierzyłam, właśnie się rozpadał. Jak domek z kart przy podmuchu wiatru.
– Co widzisz? – powiedział ostro.
Miałam taką gule w gardle, że początkowo nie wypowiedziałam ani słowa.
– Nie jesteśmy ani trochę do siebie podobni – obroniłam się automatycznie. Choć czułam, że to kłamstwo.
Chwilę staliśmy w ciszy, kiedy znów postanowiłam się odezwać:
– Ja nie rozumie. – Teraz zabrzmiałam zdecydowanie zbyt potulnie. – Jak to możliwe?
– Ja też nie wiem – przyznał, patrząc mi prosto w oczy. On naprawdę miał identyczne oczy jak ja. Zwłaszcza teraz, jak jego oczy przybrały prawdziwy kolor przez zdenerwowanie. – Nie miałem o tobie pojęcia. A jedno trzeba mi przyznać, wiem o istnieniu swoich dzieci.
– Od jak dawna wiesz?
– Eufemia mi uświadomiła podobieństwo.
Super, czyli widać to gołym okiem. Jeszcze gorzej jest, że mamy teraz podobne fryzury.
Mimowolnie dotknęłam moich włosów. Włosy pozbawione zbędnego ciężaru, zaczęły mi się falować. Musiałam mieć porządne gniazdo u góry.
– Mam tu porządne nożyczki – zwrócił się do mnie łagodnie. Jego błękit oczu, nadal się utrzymywał. – Możemy je porządnie obciąć.
Zostałam posadzona na skórzanym fotelu. Zdjęłam kurtkę i bluzę, zostając w samym golfie bez rękawów.
– Żebym jeszcze bardziej wyglądała jak ty? – powiedziałam złośliwie, ale nie wyszło mi. Mój głos był słaby. – Kto trzyma nożyczki i grzebień w szufladzie biurka? – Tym razem zabrzmiała zgryźliwie.
Potrzebowałam się jakoś wyżyć. A on mi na to pozwalał.
Przygaszona nową sytuacją, nie mówiłam już nic więcej, tylko obserwowałam jak mniejsze kosmyki włosów spadają mi na spodnie.
Nie wiem czemu uwierzyłam mu po zobaczeniu naszego uderzającego podobieństwa. Walczyłam sama ze sobą. Z jednej stron nadal chciałam wypierać tą informację uznając ją za nieprawdziwą, a z drugiej podświadomie wiedziałam, że to prawda.
Ale to znaczy, że moje całe życie było kłamstwem. Mój ojciec nie jest moim ojcem, a matka się puściła zaraz po ślubie.
– Maj...
– Nie rozmawiajmy o tym. I zapomnij, że zacznę się do ciebie zwracać tato.
– Nawet o tym nie pomyślałem – zapewnił trochę rozbawiony.
W jakie ja gówno się wpakowałam. Wystarczyły 24 godziny, by moje życie odwróciło się o 360 stopni.
Włosy były gotowe w kilka minut. Otrzepałam je i natychmiast nałożyłam na nie czapkę, nawet nie chciałam patrzeć w lustro. Podejrzewałam jak wyglądam.
– Co teraz? – zapytałam, zakładając kurtkę i oplatając bluzę wokół tali.
– Broń i stąd zwiewamy, zanim nas nakryją – mówiąc to, podał mi plecak z sklepu z pamiątkami.
To chyba najbardziej racjonalny pomysł na jaki wpadł, od kiedy go poznałam. Kiedy ja trzepała kark od resztek moich włosów, on zaczął szukać czegoś pod biurkiem.
Nawet tego nie skomentowałam. Powoli zaczęłam przyzwyczajać się do dziwnych sytuacji.
W końcu znalazł to co szukał, bo usłyszałam ciche piknięcie, a obraz na który chwilę temu patrzała, podniósł się ukazując złoty łuk. Był tak piękny, że na pewno był bezcenny.
– Wszystko fajnie, ale jest dość krzykliwe.
– Ciii.. nie znasz się – machnął na mnie dłonią, wgapiony w broń.
No tak. Faceci i ich zabawki.
Wszedł na komodę i chwycił łuk z czystym nabożeństwem. Naprawdę oczekiwałam jakichś fajerwerków czy coś takiego, a nie że ciężar broni przerośnie Pola, a ten padnie jak długi do tyłu z hukiem, przygnieciony.
– Nie! – zapłakał żałośnie, jakby co najmniej stracił rękę.
Doskoczyłam do niego i z łatwością zdjęłam z niego łuk. Zapłakał żałośnie, widząc jak go trzymam w jednej dłoni.
Nie za bardzo rozumiałam, co się właśnie stało.
– Nie poznał mnie – jęknął.
– Że łuk? – upewniłam się, całkowicie zdezorientowana.
Z ociągnięciem wstał i spojrzał smutno na swoja broń.
– Moja kochana Agata mnie nie poznała – szepnął i z nabożeństwem pogłaskał złotą powierzchnie łuku.
Jak już mówiłam: faceci i ich zabawki.
– Czemu ja mogę go trzymać? – zapytałam, ważąc broń w dłoni. Był całkiem lekki i poręczny.
– Jesteś moją córką – powiedział to tak, jakby było to oczywiste. – Agata cię zaakceptowała. Spróbuj strzelić.
Zmarszczyłam nos zdegustowana. Nie tylko dlatego, że nazwał łuk Agata, ale że nie miałam kompletnie cela.
Jednak przyjęłam strzałę i niepewnie, pokierowana przez Pola, naciągnęłam ją na cięciwę. Jak podejrzewałam, nie trafiłam w wazon po drugiej stronie pokoju. W ogóle jakimś cudem strzała poleciała do tyłu, zamiast do przodu i wyleciała przez okno.
Przerażona zesztywniałam, a łuk natychmiast zrobił się ciężki. Byłam pewna, że w moment zaczął ważyć tonę.
– Obraziła się – powiedział rozczarowany. Nie wiem, dlaczego broń miała by się obrazić, ani nic z tych rzeczy, ale to nie to było teraz najważniejsze. Usłyszałam jakiś głos na zewnątrz.
– Kto mieszka naprzeciwko? – zapytałam spanikowana.
Dopadliśmy parapetu i wyjrzeliśmy na zewnątrz. Łuk leżał samotnie na ziemi.
– Dionizos – szepnął, obserwują jakiegoś gościa idącego złotą ścieżką. – Ale to nie nasz problem, problemem jest Ares, który idzie do Afrodyty.
Facet był ogromny. Miał jak nic dwa metry, a bary wielkości ciężarówki. Miał wojskowe buty i kurtkę. Był krótko obcięty, co dodawało mu surowego wyglądu. Ale to blizna od nosa do żuchwy i dzikie oczy przerażały mnie najbardziej.
– Jeśli nas zobaczy, to jesteśmy martwi jak w banku. Ulubiony synalek Hery, jest bardziej jak jej piesek.
Z przerażeniem obserwowałam, jak Ares patrzy z zainteresowaniem na złotą strzałę wbitą w budynek naprzeciwko. I wtedy spojrzał w okno, w którym byliśmy. Uśmiechnął się przerażająco i okrutnie, a jego oczy wydawały się czarne.
– APOLLO, CHUJU!
Cholera.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top