Rozdział 11


Szliśmy niczym tajni agenci najmniej uczęszczanymi dróżkami między domkami. 

Mimo że to on nakazał nam iść cicho, to właśnie on wpadł na śmietnik trzy razy, robiąc ogromny hałas. 

A na marginesie, ciekawe jak radzą sobie ze śmieciami. Mają jakieś magiczne śmieciarki, czy taki aspekt życia na Olimpie nie obowiązuje?

– Więc – zaczęłam, przeskakując jakąś niepokojącą broń. Wyglądała jak włócznia, ale niebezpiecznie bzyczała. – Masz umowę z Herą o to, że ona nie będzie się wtrącać do twojej pokutniczej misji, a ty nie możesz przyjąć pomocy ludzi z ziemi?

– Tak.

Czy on używa mózgu?

– Miło cię było znać, Pol. – Machnęłam niedbale ręką i odwróciłam się w stronę wzgórza, gdzie znajdowała się ścieżka do wyjścia. – Zamieszkam sobie w Londynie...

– Co?! Zaraz, zaczekaj!

Uczepił się mojego ramienia z desperacją, niczym przedszkolak swojej mamy.

– Po pierwsze – znów pociągnął mnie w stronę swojego mieszkania – kiedy Hera to mówiła, ty byłaś na Olimpie. Po drugie, nie jesteś człowiekiem...

Jak już mówiła, ten osobnik nie używa mózgu.

– Fajnie – podsumowałam.

– Po trzecie, to że ja tak sprytnie ominąłem umowę – bardzo, pomyślałam przewracając oczami – znaczy, że i ona może. Powiedziała, że to ona nie będzie się mieszać, ale przecież może komuś to zlecić.

– Jeszcze fajniej.

– Dlatego cię potrzebuje Maja – mruknął, nie puszczając mojego ramienia.

– Zachowujesz się jakbym była jakąś super bohaterką dla upadłego boga. A chciałam przypomnieć, że jestem nudną studentką matematyki.

– Studiowałaś matematykę?! – Był szczerze zaskoczony tą informacją.

– Nie o to chodzi. Czy ty słyszysz tylko to, co chcesz?

– W każdym razie wytłumaczę ci wszystko jak będziemy u mnie. O patrz. – Wskazał na główno uliczkę. – Jesteśmy w dzielnicy bogów.

Rzeczywiście ta część bardzo się różniła. Domy były o wiele większe i bogatsze. W ogóle cała przestrzeń wydawała się jaśniejsza, a zapach był świeży i słodki.

Nie wyszliśmy na główną ulicę. Pol obawiał się, że zostaniem zatrzymani przez jakiegoś boga i unicestwieni. Zwykli herosi bez pozwolenia nie mogą tu przebywać, a co dopiero były bóg i żywy gość. Przebiegliśmy przez ogród Hestii, w którym było palące się ognisko i znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni. Była to łąka, na której pasły się krowy.

Zmarszczyłam brwi zdezorientowana.

– Kiedyś to były święte zwierzęta. – Zarumienił się głupio, widząc moją minę.

– Trzymasz krowy jako zwierzątka domowe? – zapytałam z rozbawieniem.

– Nie wygłupiaj się – zaśmiał się histerycznie. – Mam nadzieje, że Artemida będzie je doglądać – mruknął do siebie, ale doskonale usłyszałam.

Przeszliśmy łąkę i znaleźliśmy się przy białym płocie, który ogradzał ogródek przy pięknej białej willi. Wyglądał bardziej jak willa bogatego biznesmena niż boga.

– Wejdź proszę – powiedział, przepuszczając mnie w bramie.

– A ten do kogo należy? – zapytałam ciekawa, wskazując na ogromny dąb, na którym był zbudowany domek. Choć domek na drzewie to za mało powiedziane. To była przepiękna chata.

– Dom Artemidy – powiedział monotonnie, nawet na niego nie patrząc. – Rzadko tam bywa, woli parki narodowe w Ameryce.

Z tego co mi się przypomina, to Artemida była jego siostrą bliźniaczką. Nie wydawał się jakoś chętny do rozmowy o niej, dlatego wolałam nie pytać.

Minęliśmy ogromny basen i dopadliśmy do szklanych drzwi. Pol dobrał się do alarmu przeciwwłamaniowego, by wystukać kod, a ja zajrzałam do środka.

Był nowoczesny, utrzymany w jasnych kolorach, ale to co mi się najbardziej rzuciło w oczy, to biblioteczka. Aż przycisnęłam nos do szyby.

– Jaki jest sens posiadania alarmu w takim miejscu?

– Lubię nowinki technologiczne.

W końcu, po długim wpisywaniu liczb, alarm wydał cichy dźwięk potwierdzający zgodność i drzwi piknęły.

– Pieniądze – mruknął, wchodząc pierwszy.

– Książki! – powiedziałam wesoło i natychmiast udałam się w tamtym kierunku.

To była magia. Półka z książkami zajmowała całą ścianę. Jednak był bogiem sztuki i poezji. Zaczęłam grzebać w tytułach. Prawie same klasyki w pierwszych wydaniach.

– Wszystkie to twoje dzieci? – krzyknęłam do niego, patrząc na dedykację w jednej z nich.

– Tak, prawie wszystkie – powiedział z pewnego rodzaju smutkiem, ale nie skomentowałam tego.

Tak samo nie skomentowałam tego, jaki ogrom potomstwa zrobił.

O kurde, pomyślałam. Jest tu nawet Szekspir!

Nawet nie drgnęłam, kiedy z greckimi przekleństwami zaczął przesuwać kanapę i szukać czegoś w podłodze. Niech sobie sam raz poradzi, ja teraz przeglądałam pierwsze wydanie Trzech Muszkieterów.

– Chyba tyle powinno wystarczyć – mruknął, trzymając jakąś sakiewkę i zwykły skórzany portfel.

– Tylko po pieniądze przyszliśmy? – zapytałam nad tomiku poezji Poego.

Zmieszał się, wyglądał na zdenerwowanego. Jak uczeń podczas egzaminu ustnego.

– Nie, jeszcze parę rzeczy – mruknął, zaglądając do kuchni, która dzieliła salon aneksem kuchennym. – Chcesz coś zjeść? Mam tylko słodycze.

Uśmiechnęłam się rozbawiona. Mogłam sobie wyobrazić go w boskiej dziecięcej formie, jedzący żelki. Takiego małego gówniarza w złotych loczkach.

Wyjął z szafki jakieś słodycze, których nie rozpoznawałam, a ja wyjrzałam zza okno. Miał widok na ulicę główną i na dom porośnięty bluszczem. Ciekawe ile tam może być robactwa?

– Więc czym jestem? – zagadnęłam, nadal rozglądając się po drodze. Jakaś piękna kobieta przebiegła i zniknęła zza zakrętem – Jakąś waloną nimfą? – zadrwiłam, trochę przyśmiecznie.

– Jesteś za brzydka na nimfę... – Jednak, kiedy dojrzał mój wzrok i gotowość mu przyłożenia, cofnął swoje słowa. – Przepraszam! Żartowałem sobie przecież. Na pewno masz wygląd po tatusiu...

Parsknęłam i podeszłam do stołu i chwyciłam ciastko.

– Zawsze wiedziałam, że mój ojciec to jakiś biurokratyczny potwór – zażartowałam. – Lepiej się mnie obawiaj.

– Echem... Tak.

– Czym tam mogę według ciebie być? Jasnowidzem? Raz przepowiedziałam kartkówkę.

Uśmiechnął się łagodnie, chyba również rozbawiony. W końcu też był bogiem widzącym przyszłość. Czy coś takiego.

Mam jeszcze wiele do nauczenia się o tym świecie.

– Chcę, żebyś w to spojrzała – podsunął mi jakieś stare mosiężne lusterko z ładnym zdobieniem – i powiedziała mi, co widzisz.

Nie podobał mi się ten tajemniczy ton, ale wsunęłam sobie ciastko, które smakował czekoladą i cynamonem, choć wyglądało na zwykłe kruche ciastko maślane i pochwyciłam lustro.

Zmarszczyłam nos zdegustowana.

– No i co? Widzę siebie – powiedziałam zażenowana.

Szczerze powiedziawszy liczyłam, że zobaczę przyszłość, czy coś naprawdę niezwykłego.

Pol pokiwał rozczarowany głową.

– Dobrze, teraz...

– Hej zaraz jestem facetem! – krzyknęłam trochę zaszokowana, a trochę podekscytowana. Byłam taka sama. Te same złote włosy, nie równo obcięte i oczy, ale szczęka była mocniej zarysowana i nos był inny. Podniosłam grzywkę do góry. Tak, brwi były grubsze w odbiciu. – Czy ja naprawdę mam tak paskudną fryzurę? I taki długi nos w wersji męskiej? Co to robi?

Patrzył na mnie tępo. Odłożyłam lusterko na stół i podtrzymałam jego ciężkie spojrzenie. Oczekiwałam wyjaśnień.

– Kiedy się urodziłaś?

– O co ci chodzi, do diabła? – Zaczynałam być coraz bardziej zirytowana. Bawił się ze mną w jakąś grę, czy jak?

Przegryzł wargę, a jego jasne oczy patrzyły na mnie łagodnie.

– Mai – zaczął łagodnie i pochylił się nad stołem, by złapać mnie za dłoń i delikatnie ścisnąć. – Jesteś moją córką.

Jego słowa zawisły w powietrzu. Na początku ich nie zrozumiałam, ale kiedy do mnie doszedł ich sens, poczułem jak mi nie dobrze. Wręcz fizycznie widziałem, jak świat mi się jeszcze bardziej zawala.

To się nie dzieję, pomyślałam tępo. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top