• 7 •
Trzynasty października.
15:03
— Cebula? — pytanie wypadło z ust Chrisa dokładnie w tym samym momencie, kiedy trzymany w jego dłoni nóż, zatrzymał się kilka centymetrów nad deską do krojenia.
— Cebula? — głos blondynki dochodzący zza jego pleców wydawał się być rozbawiony, choć on nie widział nic zabawnego w nazwie owego warzywa. Jedna rzecz, którą mógłby uznać za komiczną w tym momencie, była ona. Solveigh Ekker siedząca na blacie zaraz za jego plecami, marszczyła nos, co robiła nadzwyczaj często kiedy coś się jej nie podobało i z uporem wpatrywała się w trzy zielone plastry w niebieskie flamingi, które dokładnie poprzyklejała na swoich palcach.
— Tak, cebula — oznajmił przewracając oczami, kiedy do jego uszu dotarło głośne westchniecie. Marszczenie nosa i wzdychanie było typowe dla trzecioklasistki, podobnie jak stukanie paznokciami o blat w nerwowych sytuacjach i poprawianie niesfornych kosmyków włosów, które opadały na jej twarz, kiedy z zaangażowaniem o czymś opowiadała.
— Cebula jest paskudna, tym bardziej w jajecznicy — stwierdziła krótko, sprawiając, że Schistad zerknął na nią przez ramię, napotykając jej roześmiany wzrok. Znów mógł zobaczyć prawdziwe oblicze Norweżki. Ubrana w ten sam bordowy sweter co tamtego wieczoru i czarne dresy, krzyżowała ręce na piersiach i wysoko unosiła brwi. — Czemu patrzysz na mnie jakbyś zobaczył ducha? Nie moja wina, że cebula powoduje u mnie odruchy wymiotne — dodała, unosząc dłonie do góry w obronnym geście. Chris nadal na nią patrzył, opierając nóż o deskę, byleby nie zrobić sobie takiej samej krzywdy jak ona chwilę wcześniej.
— Tak jak i krew? — zapytał, wskazując głową na jej zalepione plastrami palce. Odcień bieli towarzyszący Solve, kiedy z uporem próbowała pokroić boczek, myląc go ze swoimi palcami i sprawiając, że blat przybrał szkarłatną barwę, był nie do opisania. Właśnie dlatego to Christoffer Schistad, chłopak nie mający nic z kuchnią wspólnego, stał nad garami, kiedy jego towarzyszka przebierała się, urządzała pogawędki przez telefon upewniając się, że jej rodzice nie wrócą przed dwudziestą pierwszą, a po dołączeniu do niego w kuchni, komentowała każdy jego ruch, zaglądając mu przez ramię.
— Między innymi. Obrzydzają mnie również pomidory i sarny, choć one są bardziej przerażające niż obrzydliwe — stwierdziła, wiercąc się na blacie, kiedy Chris wrócił do krojenia boczku.
— Sarny? Solve, sarny są urocze i piękne, jak możesz mówisz, że są obrzydliwe i przerażające? — zapytał, próbując powstrzymać śmiech, kiedy usłyszał kolejne westchnięcie.
— Piękno to pojęcie względne, Schistad — oznajmiła swoim filozoficznym tonem, a w kuchni zapanowała cisza i jedynym, minimalnie słyszalnym dźwiękiem był stukot noża obijającego się o deskę. — Czy przypadkiem nie powinieneś teraz dodać, że ja jestem piękna? — rzuciła Solveigh i oparła się dłońmi o blat.
— Naprawdę uważasz, że podrywam dziewczyny na takie teksty? — Chris przygryzł wargę, próbując opanować śmiech i starając się nie spoglądać na nią przez ramię.
— Szczerze? Tak. Doskonale pamiętam, kiedy zapytałeś, czy mam mapę, bo zgubiłeś się w moich oczach — oznajmiła swobodnie, machając nogami w powietrzu.
— Musiałaś pomylić osoby, Solve. Ja nigdy nie powiedziałbym czegoś tak żałosnego — zaśmiał się pod nosem, kiedy Ekker pokręciła głową.
— Tylko ty możesz ubrać hawajską koszulę i meksykański kapelusz. Więc jestem pewna, że to byłeś to — Chris znów odwrócił się w jej stronę, z przerażeniem wymalowanym na twarzy, bo nie przypominał sobie takiej sytuacji, a fakt, że mógł czegoś nie pamiętać, był dla niego straszny, bo film urywał mu się ostatnio zbyt często. — Oh, żartuje Schistad, uśmiechnij się — rzuciła, rozkładając ręce na boki i sprawiając, że chłopak pokręcił głową i przewrócił oczami. Czasami zapominał, jak dziecinna potrafiła być. — Ale nadal uważam, że takie teksty to twoja specjalność — dodała z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy.
Trzynasty października.
20:22
Pokój Solveigh Ekker był schludny i perfekcyjnie wysprzątany, co nie mogło w żaden sposób zdziwić bruneta. Godziny, które Chris spędził w tym pomieszczeniu były dla niego jedną wielką lekcją. Rozmowy na błahe tematy, spożywanie zrobionej przez Schistada jajecznicy, która okazała się być zjadliwa i czucie się swobodnie, sprawiło, że obydwoje otworzyli się bardzie niż dotychczas. Christoffer nauczył się wiele, po pierwsze, Solve obrzydzały setki rzeczy, ale nie lukrecja, nie ten słodycz szatana, tak paskudny, że Chris aż nie mógł na niego patrzeć. Po drugie, blondynka zmieniała tematy szybciej niż on skarpetki. Po trzecie? Nie lubiła kiedy pytanie zostało zdane jej wprost. Nie odpowiadała na nie i w jej przypadku, stopień męczenia się w celu odkrycia prawdy był... niesamowicie trudny.
— Gapisz się. — Beżowa kołdra zakrywała sylwetkę dziewczyny i jedynie jej głowa, wraz z ramionami i rękami wystawała na wierzch. On za to siedział na parapecie, wydychając dym tytoniowy za okno, tym samym wpatrując się w Solveigh, która uparcie stukała w telefon.
— Nawet na mnie nie patrzysz, więc skąd możesz wiedzieć czy się gapię? —
zapytał, odchylając głowę do tyłu, chcąc wypuścić jak najwięcej dymu przez uchyloną szybę, a tym samym sprawić, żeby jak najmniej pozostało go na śnieżnobiałych firankach. Kiedy po raz pierwszy wyciągnął papierosy w jej pokoju, spodziewał się wrzasku Ekker, jednak ona popchnęła go tylko, wskazując na parapet z tym swoim władczym wyrazem twarzy.
— Czuję na sobie twój wzrok, kretynie — odparła i odrzuciła telefon na bok, przekręcając głowę tak, aby móc patrzeć na jego roześmianą twarz. Musiała przyznać jedno, kiedy nie zachowywał się jak upośledzony dupek, był całkiem uroczy. Ta myśl sprawiła, że dziewczyna szybko ją od siebie odgoniła i wydostała się z pod kołdry, stawiając stopy odziane w różowe skarpetki, na puszystym dywanie. Schludność była pierwszym co można było zauważyć w jej pokoju, następnie w oczy rzucała się wielka, biała szafa, metalowe łóżko, również w jasnym kolorze i mnóstwo dodatków w ciemnych barwach, z przewagą zieleni, której było tam multum.
— Hej! Zawiozłem cie do domu i zrobiłem jajecznicę, okaż mi trochę szacunku i nie nazywaj mnie kretynem, dobra? — Przygasił papierosa na talerzyku, który wcześniej blondynka podstawiła pod jego nos. Usłyszał głośne prychnięcie i kiedy podniósł wzrok znad talerzyka leżącego na parapecie, ujrzał Solveigh stojącą niecałe pół metra przed nim.
— Czemu wtedy nie wyszedłeś? No wiesz, po tej wiązance w kuchni? — Znów zmieniła temat i patrzyła w jego ciemne oczy, z lekkim smutkiem wymalowanym na twarzy, jakby czuła się źle z wcześniej wypowiedzianymi słowami.
— Płeć piękna traktowała mnie setki razy w ten sposób. Przyzwyczaiłem się — oznajmił poważnie, wycierając niewidzialną łezkę spływającą po jego policzku i od razu musiał spodziewać się reakcji ze strony Ekker. Jej drobna piąstka uderzyła go w ramię, a na jej twarzy pojawił się grymas, przez który przypominała rozwścieczoną pięciolatkę.
— Pytam serio, Schistad — rzuciła, przewracając oczami, kiedy zobaczyła jego roześmiany wzrok. Chwycił jej dłoń i przyciągnął do siebie, tak aby stanęła zaraz przed nim, co najwyraźniej zaszokowało ją na tyle, że zamknęła usta, które otworzyła chwilę wcześniej żeby jeszcze coś dodać. Nie dość, że zachowywała się jak wielka niewiadoma, to jeszcze była chodzącym paradoksem. Dziecinna, ale poważna w niektórych momentach. Nie skrzywdziłaby nawet muchy, ale tego dnia dziewięć razy uderzyła go w ramię. Rozgadana, choć brakowało jej języka w ustach, kiedy ktoś ją zawstydził, a przecież jej niczym nie dało się zawstydzić.
— Popatrz na mnie i słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzał — powiedział, co tylko spotkało się z jej kiwnięciem głową. — Może uważasz, że jestem dupkiem bez manier, ale znam się na ludziach bardziej niż sądzisz. Wcale nie chciałaś wypowiedzieć tamtych słów, choć pewnie, były one szczere, jednak nie jesteś osobą, która byłaby zdolna do zranienia kogoś. Liczyłaś tylko, że się odczepię, bo to nie ja mogę pociągnąć cię na dno, a ty mnie, razem ze swoimi problemami, o których nie chcesz mówisz. Mylę się? — Był pewny swoich słów i choć mógłby porównać tę rozmowę do stąpania po cienkim lodzie, to przypominała ona wręcz rzucenie się w zburzone morze.
— Zejdź z parapetu. — Nie skomentowała jego słów, a uwolniła się z jego lekkiego uścisku i trąciła go, co sprawiło, że jej posłuchał. Świetnie, on tutaj się rozwodził na poważne tematy, a ona go ignorowała. Zamiast nazwać go 'kretynem' co robiła często, otworzyła okno i wdrapała się na parapet, tym samym sprawiając, że serce Chrisa podskoczyło do gardła, przez co mimowolnie chwycił jej dłoń. — Spokojnie, Schistad, mamy zbyt piękny dzień na rzucanie się z okna. Chodź za mną — oznajmiła i znów uwolniła swoją rękę. Podążył za jej śladami nawet się nie zastanawiając. Wyszedł za okno, stawiając stopy na dachu, doskonale pamiętając jego konstrukcję i to, że nie był on zbytnio stromy, co sprawiło, że Solve właśnie swobodnie po nim dreptała, przemieszczając się na najwyższy punkt. Znów nie myślał rozsądnie. Szedł jak zahipnotyzowany, stawiając kolejne, małe kroczki, aż w końcu stanął nad blondynką, która zdążyła usiąść na dachu, jak gdyby to było całkiem normalne. Poklepała jeszcze miejsce obok siebie, które Christoffer zajął, cały czas zastanawiając się, jak ta dziewczyna działała.
— Jesteś szalona — oznajmił, kręcąc na boki głową i pozwalając uśmiechowi wkraść się na swoją twarz. — Co nas tu sprowadza? Szczerz, mam nadzieję, że to bardzo krótka wycieczka krajoznawcza, bo zaraz zamarzniemy, jeśli nie wrócimy do środka — powiedział, widząc, że Ekker nie zamierzała skomentować jego poprzednich słów.
— O to chodzi — dodała z lekkim uśmiechem na twarzy, wpatrując się w ciemne niebo. — Lubię tu przychodzić. Lubię czuć jak moje ciało drętwieje i drży, pod wpływem zimna. To przypomina mi, że nadal żyje i funkcjonuję. To zbawcze uczucie, kiedy sięgniesz dna. — Kilka godzin wcześniej śmiali się z kotów w internecie i jej plastrów we flamingi, komentowali głupie seriale dla nastolatków, a nawet żartowali, co jakiś czas trącając się przyjacielsko. A teraz? Znów wrócili do punktu wyjścia, ukazując słabości, lecz tym razem robili to z własnej woli. — Nadal chcesz znać odpowiedzi na te wszystkie pytania? — Kobieta, tabletki, reakcja Solve. Wszystko to kłębiło się w jego głowie, dlatego przytaknął bezgłośnie. — W takim razie szykuj się na długą historię bez happy endu — dodała i położyła swoją głowę na jego ramieniu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top