• 14 •

Siedemnasty października.
11:24

— Nie mówię, że jesteś idiotą. Po prostu stwierdzam, że powinieneś częściej używać mózgu. — Łagodny głos rozniósł się po głowie Chrisa, sprawiając, że naciągnął kołdrę na twarz, mrucząc niezrozumiałe pod nosem.

— Kto cię tu w ogóle wpuścił i pozwolił się wymądrzać? — Jego głowa pulsowała gorzej niż wcześniejszego wieczoru, a ciało odmawiało posłuszeństwa, spoczywają bezwładnie na miękkim materacu. Wychyli się nieco ponad kołdrę, tak aby mieć widok na cały pokój i szybko omotał go spojrzeniem, zatrzymując się dopiero na sylwetce opierającej się o biurko. Jego gość znów przybrał minę typowego filozofa.

— Zauważyłeś, że kiedy tylko wchodzimy na temat Ekker, to od razu chcesz się mnie pozbyć, mimo że wcześniej zapraszasz mnie do siebie, potrzebując pomocy? — Schistad opuścił głowę na poduszkę i westchnął zmęczony. Nie lubił kiedy ktoś wyznawał mu prawdę prosto w twarz, dlatego zignorował chłopaka, który nadal nie ruszając się z miejsca, przeżuwał gumę.

— Zamknij się William i powiedz mi co mam zrobić. Prosto, bez wywodów i porównań niczym z "Romea i Julii" rozumiesz? — Zbierając resztki sił, których nie miał od samego przebudzenia mającego miejsce kilka minut temu, podniósł się do siadu automatycznie żałując decyzji, która sprawiła, że zawartość jego żołądka starała się wyjść na zewnątrz.

— Przeproś? — Chris wywrócił oczami i wplótł płace w skołtunione włosy, kiedy dotarło do niego, że wcale nie był w swoim pokoju, ale skąd Ekker mogła wiedzieć gdzie prowadziła do wcześniejszego wieczoru, skoro nigdy wcześniej nie odwiedziła jego domu. Ekker. Powtórzył to nazwisko kilka razy w głowie i zacisnął mocno powieki, jakby chcąc sprawić, żeby obrazy z wczorajszej imprezy zaczęły przewijać się w jego głowie. Wyjątkowo nieskuteczna technika, która dała mu tylko garstkę informacji ledwo składających się w całość. Kiedy znów otworzył oczy, jego przyjaciel patrzył wyczekująco, aż w końcu pokręcił głową na boki. — Czy ty choć raz mnie posłuchasz? Wystarczy jedno słowo i wszytko będzie w porządku, schowaj dumę do kieszeni — rzucił z lekką irytacją, choć rzadko kiedy to robił. William w większości czasu nie przejmował się wszystkim, w podobnym stopniu do Schistada. Jednak po poznaniu wybranki swojego życia jego nastawienie diametralnie się zmieniło, co zauważalne było gołym okiem.

— Nic nie powiedziałem, a tobie już zaczyna żyłka pękać — mruknął cicho, bo każdy głośniejszy dźwięk wyjątkowo ranił jego uszy. Opierając się dłońmi po obu stronach łóżka, przechylił nieco głowę na bok i zdobył się na ten typowy dla sobie cyniczny uśmieszek, choć to również kosztowało go sporo wysiłku.

— No właśnie, odzywasz się tylko w najmniej odpowiednich momentach, a później dziwisz się, dlaczego ludzie cię nienawidzą. — Uśmiech zniknął z jego twarzy, tak szybko jak się na niej pojawił, a zastapił go dziwny grymas, za którym krył się lekki ból. Bo przecież nie na co dzień słyszy się takie słowa od przyjaciół.

— Ty i Ekker powinniście sobie podać ręce, najwyraźniej obydwoje uwielbiacie obrażać się o byle gówno — powiedział swoim najbardziej oschłym tonem i wrócił do pozycji leżącej, choć materac nie wydawał się już tak miękki, pewnie dlatego, że w żadnym stopniu nie przypominał tego z jego pokoju. —Nie zrozum mnie źle, ale mógłbyś już sobie pójść, bo najwyraźniej związek z Noorą zmienił cię bardziej niż myślałem. — To oczywiste, że Chris wolał pozostać w swojej strefie komfortu i zawalić wszytko na Williama, skoro tak było mu łatwiej, prawda? Dlatego nie zdziwiło go, kiedy usłyszał trzask drzwi, a jednak zdziwił go fakt, że nie uśmiechnął się, tak jak zrobiłby to jeszcze kilka tygodni wcześniej. Nie cieszyło go, że posłał przyjaciela do diabła, ale jego ego podpowiadało mu co innego. Znów przymknął zmęczone powieki i mocniej wtulił głowę w poduszkę, przekręcając się na bok. Tak samo jak i William, Ekker nie mogła liczyć na żadne słowa, które wyraziłyby jego skruchę. W końcu jeśli dobrze pamiętał, to nie zrobił nic złego. Powiedział prawdę, a ona postanowiła wyjść, ba, jeszcze zadała mu serię niewygodnych pytać, a później się dziwić, że nieprzyjemne rzeczy wychodziły na jaw i mogły być powodem całej afery. A raczej były, ale Schistad nie myślał o tym w ten sposób i nie zamierzał tego zmieniać.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
Solveigh nie była dla niego tak ważna, żeby zaprzątać sobie nią myśli.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
Ale nie była też dziewczyną, którą chciał zaciągnąć do łóżka, a później zostawić, pociągając tym samym na dno.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
Bo była ważna, nawet jeśli przez ostatnie trzy minuty wmawiał sobie coś zupełnie innego.
Wdech.
Otworzył oczy i wyciągnął rękę w stronę stolika nocnego, na którym znajdował się jego telefon. Chwycił go długimi palcami i szybko odblokował licząc na choćby pojedynczą wiadomość od Solveigh, która dałaby mu rozeznanie jak bardzo ich relacja była zniszczona. Wygrzebał jej numer i choć starał sobie przypomnieć kiedy go zapisał, w jego głowie pojawiała się jedna, wielka pustka.
Wydech.
Okazywanie słabości w jej towarzystwie nie było niczym dziwnym, ale przyznawanie się do winy? Nie mógł tego zrobić. Dlatego zablokował telefon i mocno ścisnął go w dłoni, wlepiając wzrok w sufit i ignorując fakt, że jego organizm błagał o choćby kilka kropli wody.
Wdech.
Znów zerknął na telefon i niepewnym ruchem odblokował go, zatrzymując wzrok na kilku cyferkach, które przewijały się po jego głowie. Nie. Zero słabości. Zero uczuć. Zero przeprosin.
Wydech.
Pieprzyć to. Przycisnął zieloną słuchawkę i przyłożył komórkę do ucha, wsłuchując się w sygnały oznajmiające, że jeszcze ma szanse na ucieczkę. Jego druga dłoń spoczywała na kołdrze i kurczowo ją ściskała. Bo przecież Chris wcale się nie stresował. Nagle sygnał ucichł, a on nawet nie czekał na jej pierwsze słowa.

— Solveigh, przepraszam. Byłem idiotą. Kurwa, byłem największym idiotą na świecie, ale to był błąd — wymamrotał szybko i mało zrozumiale, a jego bicie jego serce można było usłyszeć w sąsiednim pokoju.

— Solveigh jest tymczasowo zajęta, zadzwoń później, albo nigdy. — Nie był to jednak głos tej uśmiechniętej blondynki, a o wiele bardziej szorstki i mocny. Męski. W tle usłyszał tylko doskonale znany śmiech, a później połączenie zostało przerwane i sprawiło, że Christoffer Schistad zwyczajnie zaniemówił i rzucił telefonem w przeciwległą ścianę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top