• 12 •
Szesnasty października.
23:12
Głowa Chrisa pulsowała niebezpiecznie, a ciało przechodził dreszcz podniecenia, kiedy drobna blondynka składała pocałunki na jego szyi. Nie obchodziła go głośna muzyka dudniąca w uszach, dziesiątki osób w tym samym pomieszczeniu i duszność z tego wynikająca. Liczyła się tylko ona, bo po ostatniej rozmowie po cichu liczył, że mu się uda, że nawet Solveigh Ekker mu się nie oprze. Nie była jednak kolejnym trofeum do kolekcji, jak zapewnił pewnej osobie dwa dni wcześniej. Bo ona była inna niż dziewczyny, z którymi spotykał się dotychczas. Delikatna, ale potrafiąca walczyć o swoje. Uprzejma, choć nazywała go dupkiem częściej niż ustawa przewidywała. Niedostępna, ale wiedząca, że kiedyś dla niego upadnie. Jednak to on upadał, powoli i nie dopuszczając tego do myśli. Upadał, zaczynał okazywać emocje i pragnął jej jak nikogo innego. Kolejny pocałunek, tym razem złożony na jego ustach, bardziej namiętny i uczuciowy sprawił, że chłopak otworzył zmęczone oczy i na chwilę się od niej oderwał. Jednak nie napotkał spojrzenia niebieskich tęczówek, a ciemnych, wręcz czarnych. Wyostrzył wzrok bardziej by dostrzec, że Ekker nie siedziała na jego kolanach, pragnąc więcej pocałunków, a wpatrywała się w niego z końca sali, z lekkim niedowierzaniem i uśmiechem na ustach. Czar prysnął.
63 godziny wcześniej.
— William, powiedz mi, czy twoją relację z Noorą można nazwać miłością od pierwszego wejrzenia? — Chris siedział w ciszy na ławce przed szkołą i odezwał się dopiero w momencie, kiedy zobaczył obok siebie wysoką sylwetkę, którą doskonale znał.
— Ile wypaliłeś? — Bo przecież Schistad nigdy nie poruszał takich tematów, a już na pewno będąc tego zupełnie świadomym.
— Zamknij się Wilhelm i odpowiedz — rzucił i spojrzał na przyjaciela, który przysiadł się obok.
— Nie. Mijałem ją na korytarzu dziesiątki razy, ale dopiero kiedy wygarnęła mi na środku dziedzińca poczułem, że to właśnie ona jest tą, której mogę oddać wszystko — oznajmił i Chris dałby sobie rękę uciąć, że zrobił to najbardziej poetyckim głosem.
— Zaraz się porzygam — powiedział i lekko się skrzywił, bo przecież to oni zawsze byli postrzegani jako ta dwójka złych chłopców, która nigdy się nie ustatkuje i zginie najpewniej na jakiejś imprezie, przez przedawkowanie jakiegoś świństwa, choć w sumie żadne z nich tego nie tykało.
— Do tego trzeba dorosnąć — zauważył William, co spotkało się z zdezorientowanym wzrokiem Schistada.
— Serio? 'Dorosnąć'? Mamy osiemnaście lat, całe życie przed nami, setki imprez i niezapomnianych przygód. Bawimy się i nie wiążemy z żadną dziewczyną, bo możemy mieć każdą. — W ten sposób Norweg spostrzegł swoje życie i nie zauważał jak bardzo zmieniał się jego najlepszy przyjaciel, zostawiajac go samego w jego świecie wiecznej imprezy.
— Jeśli poznasz właściwą osobę, to zrozumiesz, że imprezy, zmiana panienki co tydzień i upijanie się do nieprzytomności, to nie wszystko. — Chris prychnął z oburzeniem i podniósł się z ławki. Za każdym razem kiedy coś zaczynało go denerwować musiał wstać.
— Noora zrobiła ci aż takie pranie mózgu? — William obserwował go ze spokojem wymalowanym na twarzy i nie ruszał się z miejsca, będąc pewnym swojego zdania.
— Miałem nadzieję, że Solve zrobi je tobie. — Wtedy Schistad zamarł. Oddalony o niecały metr od swojego przyjaciela, po prostu zamienił się w kamień i jego ego wraz z maską dupka kazało mu działać.
— Solve nic dla mnie nie znaczy. Jest jedną z tych wszystkich panienek, które prędzej czy później wylądują w moim łóżku — rzucił i nawet się nie zawahał, choć zobaczył ledwo widoczny zawód na twarzy drugiego Norwega.
— Będziesz tego żałował, bo ona nie jest kimś kto może być twoim trofeum — oznajmił William, nadal będąc kimś zupełnie innym niż kilka miesięcy wcześniej. Po wypowiedzianym zdaniu po prostu wstał i rzucił Chrisowi ostatnie spojrzenie, wycofując się w stronę szkoły bez żadnego słowa. Schistad już żałował. Żałował tych słów.
57 godzin wcześniej.
— Czy możesz powiedzieć o co ci chodzi? Bo patrząc na twoją minę aż mi się jeść odechciewa. — Istniało wiele miejsc, w których stołował się Chris, kiedy jego rodzice wyjeżdżali załatwiać ważne sprawy związane z pracą. Właściwie znał każdą knajpkę w Oslo, dlatego kierując się znajmością Solveigh Ekker, mógł wybrać tylko jedną. Jasną, przestronną z dziesiątkami roślin poustawianymi w kątach i z wielkimi oknami, dającymi wgląd na tętniące życiem ulice. Obydwoje grzebali właśnie w swoich talerzach i jedno z nich się nie uśmiechało. Tym razem był to Chris.
— O nic mi nie chodzi. — Starał się brzmieć przekonywująco, choć kiedy podpierał brodę ręka i smętnie wyglądał za okno, nie wydawał się być szczególnie szczęśliwy, co trapiło Solve, która tego dnia była pogodna jak nigdy dotąd.
— Schistad — rzuciła twardo, a rzadko kiedy to robiła. Co prawda, często nawoływała go po nazwisku, lecz tym swoim spokojny głosem. Tym razem patrzyła na niego z lekko przechyloną na bok głową, jakby chcą zajrzeć w jego umysł.
— Ekker. — Oczywiście, najlepszym wyjściem było przedrzeźnianie jej i choć Chris myślał, że dziewczyna się rozchmurzy i uśmiechnie, nadal spoglądała na niego wyczekująco, nie ukazując żadnych pozytywnych emocji. Świetnie, potrafił zepsuć jej humor w ułamku sekundy.
— O co chodzi? — zapytała ponownie, odrywając się od frytek, które leżały na jej talerzu. Norweg zaprzestał wpatrywania się w okno i spojrzał w jej oczy, które wydawały się być wyjątkowo jasne, przez promienie słoneczne padające na jej twarz. Przez to również można było uznać, że jest jeszcze bladsza i bardziej urocza, kiedy marszczyła nos, uparcie nie chcą zmienić pozycji, mimo że słońce raziło ją niemiłosiernie. Była uparta.
— Posprzeczałem się z Williamem. Koniec tematu, jedz frytki i ciesz się, że zabrałem cię na obiad. A za dwa dni widzę cię u siebie na imprezie i nie przyjmuję żadnych wymówek. — Uśmiechnął się, aby sprawić, żeby przestała pytać, bo nie chciał przywracać do wspomnień swoich słów wypowiedzianych do przyjaciela.
Aktualnie.
Lubił jej uśmiech. Za każdym razem kiedy się do niego szczerzyła, on sam robił to nieświadomy swojego czynu. Jednak tym razem jej uśmiech był inny. Jakby z niego drwiła. Czy znała prawdę? Czy wiedziała, że chciał udowodnić Williamowi swoje słowa, które z prawdą nic wspólnego nie miały? Czy była świadoma, jak bardzo pijany był i jak bardzo pragnął jej pocałunków, mimo że się tego wyrzekał?
Brunetka, która siedziała na jego kolanach, została spławiona przez Chrisa cichym pomrukiem i lekkim popchnięciem ramienia, co nie spotkało się z pozytywną reakcją. Wstała z jego nóg i oddaliła się w głąb pomieszczenia, rzucając pod nosem przekleństwami. Nie obchodziło go to. Chwiejnym i niepewnym krokiem zaczął kierować się w stronę Ekker, która widząc to zajęła się rozmową z siedzącym obok chłopakiem. Dopiero po kilku sekundach zatrzymał się przy kanapie, na której siedziała blondynka i oparł o ścianę, zapominając o wcześniej całowanej brunetce i o fakcie, jak bardzo był wstawiony, choć starał się to maskować przybierają spokojną minę, która wyglądała jak dziwny grymas, spowodowany przez krążący w jego żyłach alkohol.
— Solveigh, musimy porozmawiać. — Te trzy słowa zamieniły się w jeden wielki bełkot, kiedy stracił równowagę i osuwając się na ziemię, narobił wielkiego huku, choć goście nie zwrócili na to uwagi, bawiąc się w najlepsze. Było źle. To właśnie mógł stwierdzić Chris nie potrafiąc ponownie wstać na nogi i widząc nad sobą twarz zasłoniętą przez burze włosów, które w tym świetle wydawały się być złote.
— Chodź palancie, musimy cię ogarnąć. — Nawet kiedy był w takim stanie, jej głos był kojący i spokojny, jakby wyrwała się z innego świata. Dlatego Schistad wyszczerzył się do niej, nadal siedząc na zimnej posadce. Ekker wydawała się być rozbawiona, choć kryła to za maską powagi, której potrzebowała, żeby choćby zmusić go do wstania. — Nie mamy całej nocy — dodała i podała mu drobną dłoń, którą od razu chwycił. Dopiero teraz zobaczył, jak obcisłą sukienkę miała na sobie i jak bardzo mu się to podobało.
— Mamy wieczność, całą wieczność dla siebie. — Właśnie to była ostatnia rzecz, jaką zapamiętał, kiedy urwał mu się film. Ale było to dobre wspomnienie, które długo krążyło po jego głowie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top