Ujęcie V
Show no fear
For she may fade away
In your hand
The birth of a new day
Limahl – Never ending story
Ujęcie V
Eden
Ciszę panującą w mieszkaniu zmącił dźwięk budzika, który nastawiłam przed wzięciem książki w rękę. Już zdarzało mi się stracić poczucie czasu, więc przezornie ustawiłam alarm w telefonie.
- Szlag... - mruknęłam z niezadowoleniem.
Niechętnie odłożyłam powieść na stolik.
Pora szykować się na dyżur. - Pomyślałam, przeciągając się w fotelu.
Tak bardzo zatraciłam się w historii, że nie zauważyłam nawet kiedy minął dzień. Pomięłam dwa posiłki i jogę, a starałam się być sumienna w tym, co robię. Mój nauczyciel mawiał, że systematycznosć jest kluczem do sukcesu. Starałam się jadać o regularnych porach, co od kiedy stałam się rezydentkom stało się niemal nie wykonalne. Nie sypiam też regularnie, aczkolwiek staram się w dniach wolnych mieć te siedem godzin snu. No i ruch. Spacery, które uwielbiałam i joga, pozwalały mi na odpoczynek. Nie tyle fizyczny co mentalny. Od kilku lat zagłębiałam się w medycynę niekonwencjonalną . Co prawda te praktyki stały w sprzeczności z medycyną oparta na badaniach naukowych, których z racji wybranego zawodu powinny być szkodliwe. Mimo przypadków ozdrowień świat nauki nie uznawał tego twierdząc, że to efekty placebo. Intrygowało mnie to jednak i śledziłam uważnie przypadki wyleczeń. Wierzyłam, że można połączyć te dwa typy leczenia, tak jak i medycynę wschodu wprowadzić do codziennego leczenia pacjentów.
Otrząsnęłam się z rozmyślań i nieśpiesznie podniosłam się z fotela. Uniosłam ręce ku sufitowi i rozciągnęłam zastygłe mięśnie. Po głowie wciąż krążyła mi historia, która polecił mi Oliver.
Wkraczając do świata budowanego przed pisarza – zwłaszcza takiego, który nas porywa i wciąga, tracimy poczucie czasu. W powieściach nie jest miarodajny, nie ogranicza i nie zamyka nas w twardych ramach teraźniejszości. Tam wszystko płynie inaczej. Od treści zależy czy budzi nasz strach, radość czy rozmarzenie. Każdy gatunek łączy jednak jedno – ciekawość, ekscytacja czy roznamiętnienie. Bez obaw i barier możemy oddać mu się w całości i czerpać. Brać garściami, napawać się i przeżywać każdy z rozdziałów. Żyjemy dziesiątkami żyć, mając tak naprawdę tylko jedno. Książki dają nam możliwości jakich nie znajdziemy nigdzie indziej. Pokrzepiają kiedy to konieczne, bawią, gdy pogrążamy się w smutku, budzą empatię, gdy zamykamy się na cierpienie i rozwijając ucząc z każdym słowem – zdaniem, czegoś nowego. Mamy możliwość by poznawać świat, nie mając na to materialnych możliwości. Uczymy się nie tylko o otaczających nas środowisku, ale przede wszystkim o nas samych.
Musiałam przyznać, że czytając każdą z lektur jakie zostawia dla mnie Oliver szukam drugiego dna. Czy on jak i ja próbował mi coś przekazać? Popatrzyłam po raz ostatni na Znajomych z pociągu i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Nieznajomi z ulicy – zaśmiałam się szczerze ubawiona, myślą jaka mnie naszła. Przesunęłam dłonią po okładce książki wracając wspomnieniem do treści.
Tym razem poznawałam upadek moralny i obłęd w kierunku którego pchnięty został bohater powieści. Czy mój nowy znajomy również doświadczał takiego ogromu poczucia winy? Czy to uczucie zdominowało go całkowicie i przez nie stał się tak wyobcowany?
Nie miałam pojęcia dlaczego tak bardzo wdarł się do mojego umysłu. Od dnia w którym nie dopuścił do gwałtu na mnie nie mogę o nim zapomnieć. To traumatyczne przeżycie połączyło nasze ścieżki i całą sobą czułam, że nie jest to bezpodstawne. Nic nie działo się bez przyczyny i każda decyzja jak i jej następstwa tworzyły nasze historie. Tamtego dnia nie miało mnie być w pracy, ale Alice, którą zastąpiłam zwichnęła nogę w kostce. Miałam pojechać autem, ale postanowiłam, że się przespaceruję. Wybrałam również inną – dłuższą drogę na powrót do domu. Nic nie było jak zawsze i wszystko sprowadziło się do tego obrzydliwego czynu. Na szczeście dla mnie nieznajomy mi wówczas mężczyzna postanowił stanąć w mojej obronie. Nie musiał. Mógł bezpiecznie się oddalić i nie narażać na pobicie czy utratę życia.
Sapnęłam ciężko i ruszyłam w kierunku łazienki. Czekał mnie zimny prysznic gdyż od tygodnia nie mogłam doprosić się zarządcy o naprawę boilera. Chociaż może to i lepiej. Chód wody pobudzi mnie przed dwunastogodzinnej pracy na ostrym dyżurze w BronxCare Health System.
W dniu, gdy dowiedziałam się o śmierci siostry mój świat się zawalił. Gdyby ktoś udzielił jej pomocy w ciągu piętnastu pierwszych minut po wypadku, mogłaby żyć. Nie było jednak nikogo...nikogo wśród dziesięciu zgromadzonych gapiów, kto potrafiłby udzielić pierwszej pomocy. Wyciągnęli ją z samochodu nie znając podstawowych zasad. Miała wewnętrzny krwotok doszło do zatrzymania akcji serca i zapadnięcia języka wskutek czego się udusiła.
Kiedy się o tym dowiedziałam, byłam w domu sąsiadów. Bawiłam się z Billym w dziki zachód. On Byliśmy rewolwerowcami strzegącymi osady przed atakiem apaczów. Pojechały na comiesięczne zakupy. Ja nie chciałam. Nie lubiłam chodzić po galerii i przymierzać sukienek – to było natomiast ulubione zajęcie June. Uwielbiała się stroić i kochała modę. Ona była dziewczęca ja natomiast wolałam jeansy, trampki i bawełniane koszulki. W momencie, gdy w drzwiach pani Tucker stanęli policjanci, a jej pełen przerażenia wzrok wylądował na mnie. Wiedziałam, że stało się coś złego. Nie sądziłam jednak, że będzie to aż tak straszne jak okazało się kilka godzin później. June zmarła, ale mama przeżyła. Miała uraz czaszki i zgruchotaną miednicę. Próbowała je ocalić odbijając w bok, by uniknąć zderzenia z autami taranujacymi drogę. Kilka minut wcześniej doszło tam do wypadku. Droga była mokra po wcześniejszym deszczu. Podobno straciła panowanie nad kierownicą i zjechała w dół zbocza zatrzymując się na drzewie.
Nigdy tam nie byłam. Nie miałam na tyle odwagi. Nie chciałam wyobrażać sobie nawet tego, co przezywały. I tak nieustannie zastanawiałam się co czuły, czy się bały i jak długo cierpiały. June zmarła na miejscu. Mama miesiąc później. Odeszła we śnie, podobno nie cierpiała – tak powiedział mi wtedy lekarz.
Stojąc przy jej łóżku, trzymając ją za ciepłą jeszcze dłoń pomyślałam, że Wtedy po raz pierwszy, że zostanę lekarzem. Że nie dopuszczę by jakaś inna dziewczynka straciła swoją rodzinę. Chciałam móc ratować życia i pomagać. Zostałam sama. Jedyne bliskie mi osoby odeszły. Nie miałam żadnej innej rodziny. Mama wychowała się w domu dziecka, ojciec odszedł po moich narodzinach i nigdy nie wrócił.
Straciłam więc wszystko.
Mając jedenaście lat po raz pierwszy poczułam prawdziwą samotność. Bezdenną pustkę, odrętwienie oraz przerażenie, które rozprzestrzeniało się po moim wnętrzu niczym trucizna. Zabrała mnie ze szpitala. Opiekunka społeczna pojechała ze mną do domu.
- Będzie dobrze – powiedziała młoda kobieta której imienia nie pamiętałam.
Nie - pomyślałam. Nie będzie. - Już nigdy. - zacisnęłam usta starając się zapanować nad wewnętrznym drżeniem i strachem, jaki owinął się wokół moich ramion swoimi zimnymi, kolczastymi mackami.
Stałam przed drzwiami frontowymi, które otworzyła przede mną opiekunka społeczna. Bałam się spojrzeć do środka, więc wbiłam wzrok w czubki butów. Do moich nozdrzy wdarł się zapach domu. Każdy miał swój, specyficzny i charakterystyczny. Jedne odrzucały inne przyciągały i niosły ukojenie. Czuła się bijące z niego ciepło bądź chłód i nie miałam na myśli temperatury. To było coś innego, coś nadającego wnętrzu charakteru. Nasz to zapach korzennych ciasteczek, na których punkcie moja siostra miała totalnego bzika. Piekła je co najmniej raz w tygodniu, co rusz zmieniając recepturę. Lubiła zabawy w piekarza mimo młodego wieku. A ja z mamą byłyśmy pierwszymi testerkami jej wypieków. Czuć było jeszcze unoszący się zapach perfum mamy. Liliowych i słodkich. Od lat niezmiennie tych samych. Pomiędzy tymi dwoma aromatami był jeszcze jeden.
Przymknęłam powieki i zaczerpnęłam głębokiego oddechu. Papier, tusz drukarski i skóra – Książki...
- Nie śpisz się – z rozmyślań wyrwał mnie głos pracownicy pomocy społecznej.
Uniosłam głowę i zajrzałam do wnętrza domu. Przełknęłam nerwowo ślinę i niechętnie zrobiłam krok do przodu. Przekroczyłam próg wchodząc do środka.
Rozejrzałam się po salonie. Na kanapie leżał kardigan mamy, który miała na sobie rano, a na stoliku kawowym stał półmisek wypełniony ciastkami w kształcie gwiazdek.
Poczułam wzbierające pod powiekami łzy i ruszyłam w kierunku biblioteczki. Nie zamierzałam tam podchodzić. Moje nogi zadecydowały zanim w ogóle o tym pomyślałam. Zupełnie jakby nie należały do mnie, bądź miały swój rozum. Uniosłam dłoń i przejechałam opuszkami palców przez grzbiety książek. Niektóre były dość mocno nadwyrężone. Utkwiłam wzrok na „Niekończącej się historii" Od razu przed oczyma pojawił mi się obraz mamy siedzącej w swoim starym fotelu. Kochała tę książkę. Mawiała, że kocha się ją zarówno jako dziecko jak i dorosły. Często nam ją czytała. Były kwestie, które recytowałam na przemian z June – znałyśmy je już na pamięć.
- Imponująca biblioteczka.
Spojrzałam przez ramię na kobietę przyglądającą się mi uważnie.
- Mama twierdziła, że to dusza domu. - wyszeptałam sięgając po powieść Michaela Ende.
- Twoja ulubiona? - zbliżyła się do mnie o krok.
- Nasza... - poprawiłam ją. - Nasza ulubiona.
Dom wypełnił się ciszą. Słychać było tylko nasze oddechy. Był to ten rodzaj ciszy, którego nie lubił chyba nikt. Krępujący, przytłaczający i pełen zażenowania.
- Chcesz zabrać coś jeszcze? - odezwała się kobieta. - Mogę spakować kilka tytułów.
- Nie. Nie trzeba. - wyszeptałam zaciskając palce na skórzanej oprawie. - Ta jedna mi wystarczy.
- Dobrze. Spakuj to, co chcesz ze sobą zabrać i ruszajmy.
Skinęłam posłusznie głową i ruszyłam do pokoju. Starałam się trzymać i nie rozpaść przy obcej osobie. Nie chciałam myśleć o domu, siostrze i mamie. Odsuwałam od siebie myśli o tym, że zostałam całkiem sama i moje życie już nigdy nie będzie takie jakie było. Kiedy weszłam do pokoju, pierwsza rzecz na którą spojrzałam to fotografia na stoliku nocnym. Byłyśmy na niej we trzy. Był czwarty lipca i mama zabrała nas na festyn. Był to jeden z najlepszych dni w moim życiu. Pełen radości, beztroski i śmiechu. Podeszłam do szafki i drżącą ręką sięgnęłam po zdjęcie. Broda zadrżała mi niebezpiecznie, a wstrzymywane wcześniej łzy wypłynęły spod powiek.
- Potrzebujesz pomocy?
Moja głowa wystrzeliła w kierunku z którego dochodził głos.
Opiekunka społeczna stała w drzwiach mojego pokoju. Usiadłam na krawędzi łóżka czując, że nogi stają się coraz słabsze. Miałam wrażenie, że za chwilę upadnę, gdyż nie utrzymają mojego ciężaru.
- Nie wiem co mogę ze sobą zabrać. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. - Nie mam pojęcia gdzie mnie pani zabierze i co pocznę.
W jeden dzień – jedną torbę spakowałam jedenaście lat życia. To było przygnębiające, ale wolałabym czuć tylko to, zamiast rozdzierającej serce pustki. Dom był wynajmowany, więc wszystko co posiadałyśmy zmieściło się w kilkunastu pudłach. Część rzeczy zostawiłam, reszta została oddana potrzebującym.
Nie było łatwo, ale nie poddałam się – nigdy.
Poświęciłam się całkowicie nauce. Na niej się skupiałam i jej poświęcałam każdą chwilę. Pokochałam książki, które stały się dla mnie pocieszeniem i ucieczką. Do pełnoletności mieszkałam w domu dziecka. W dniu osiemnastych urodzin dostałam pieniądze z funduszu i od państwa. Nie było tego wiele, ale mogłam wynająć pokój i stać było mnie na opłaty oraz wyżywienie. Nie było rarytasów i nie mogłam pozwolić sobie na wiele, ale dawałam radę. Po ukończeniu liceum dostałam się na studia do jednej z lepszych szkół medycznych w Nowym Jorku. Był to mój pierwszy wypracowany ciężko sukces, ale nie zamierzałam na tym zaprzestać.
Pracowałam w kawiarni na pół etatu. Dodatkowo i imałam się różnych zajęć jak sprzątanie, czy rozkładanie towarów w dyskontach spozywczych, by móc się utrzymać i opłacić naukę. Dzięki temu i stypendium, byłam w stanie uniknąć pożyczki studenckiej. Bez wsparcia, rodziny i przyjaciół było ciężko, ale może tak właśnie musiało być. Nikt i nic nie rozpraszało mnie podczas nauki i mogłam poświęcić się jej całkowicie. Wiedziałam, że tylko to było moją przepustką do lepszego świata. Udało się skończyć studia i załapać na staż podyplomowy, ale nie spodziewałam się, że będzie tak ciężko. Sadziłam, że dostanę się na chirurgię i będę mogła asystować przy operacjach. Tymczasem zakładałam szwy nieporadnym dzieciakom.
Zrzuciłam z siebie ubrania i odkręciłam wodę.
- No dobra – sapnęłam. - Na trzy.
Po skórze przeszły mi dreszcze. Wiedziałam, co mnie czeka, więc ociągałam się w wejściem pod strumień.
- Trzy – mruknęłam zaciskając zęby i wskoczyłam do brodzika.
- Cholera! – pisnęłam, kiery zimna fala wody zaczęła spływać po ciele. Szybko sięgnęłam po szampon i wycisnęłam resztki na dłoń. Wmasowałam go szybko starając się zrobić to dokładnie. Złapałam gąbkę wylewając na nią znaczną ilość liliowego żelu pod prysznic i zaczęłam dokładnie szorować ciało. Drżałam z zimna, a każde smagnięcie szorstką stroną gąbki zostawiało na skórze bolesny ślad. Szybko spłukałam szampon z włosów i niekrytą radością zakręciłam wodę.
Owinęłam się puszystym ręcznikiem i od razu poczułam ulgę. Miałam czas na filiżankę gorącej kawy. Pomyślałam o czekoladzie, którą dostałam od Olivera. Poczułam jej słodki smak na języku i postanowiłam, że pozwolę sobie na chwilę rozkoszy. Nastawiłam ekspress i rozpakowałam orzechową rozkosz odrywając kawałek.
- O matko – zamruczałam z zadowoleniem wrzuciwszy kawałek do ust. Czekolada rozpływała się roztaczając wokół kubków smakowych słodką elegancję. To była moja słabość, a Oliver w jakiś dziwny sposób wyczuł to perfekcyjnie.
Jakie to dobre. - pomyślałam ,rozgryzając dużego, aromatycznego orzecha.
Opuściłam wzrok na blat kuchenny. Spojrzeni zatrzymało się na kartce papieru. Spisałam na niej słowa zaznaczane przez Olivera.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
To było niesamowicie intrygujące, niekonwencjonalne, ale i podniecające.
- Jesteś nienormalna Eden Black – zachichotałam niczym nastolatka.
Nie spodziewałam się, że zrozumie, a co dopiero zacznie mi odpowiadać. Coś mnie do niego ciągnęło i nie byłam w stanie z tym walczyć. Czułam wiążącą nas nić porozumienia. Połączenie jakiego nie czułam nigdy wcześniej – do nikogo.
Fascynował mnie i pociągał na wielu płaszczyznach – zwłaszcza tej emocjonalnej.
Odgryzłam kolejny kawałek czekolady i sięgnęłam po zaparzoną już kawę.
List! - pisnęłam zdając sobie sprawę z tego, że nie spisałam zaznaczonych w nowej lekturze słów. Pobiegłam do szafki nocnej i wyjęłam z szuflady notatnik. Mój wzrok zatrzymał się na leżącej na dnie szuflady książki. Przygryzłam wargę w zamyśleniu i wyciągnęłam ją ostrożnie.
- Zobaczymy, co ty na to panie gburowaty – wyszczerzyłam się z zadowoleniem.
Z książką, notatnikiem i piórem podeszłam do fotela. Zgarnęłam ze stolika „Nieznajomych z pociągu" i zaczęłam przeszukiwać książkę w poszukiwaniu ukrytego między wersami listu.
Nie dotarłam jeszcze do połowy książki, gdy w mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek telefonu.
- Szlag! - warknęłam pod nosem. Spojrzałam przez ramię dostrzegając leżącą na kuchennym blacie komórkę.
- Nie. - mruknęłam. - Nie teraz – wróciłam do szukania słów ignorując uporczywie dzwoniący telefon. Kiedy jednak w głośniku po raz szósty rozbrzmiał utwór Limahla
- Idę już! - burknęłam podnosząc się niechętnie z fotela. Odłożyłam notatnik i książkę na stolik kawowy po czym podbiegłam do telefonu.
Szpital.
Cholera! - jęknęłam w duchu. - Musiało się coś wydarzyć – Po plecach przeszły mi nieprzyjemne dreszcze.
- Doktor Black, słucham – rzuciłam od razu do słuchawki.
- Dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam, ale mam za zadanie ściągnąć każdego kto jest wolny. Wiem, że zaczyna pani za dwie godziny, ale to awaryjna sytuacja.
- Co się stało? - poczułam wyrzuty sumienia, że zignorowałam wcześniejsze połączenia.
- Była kraksa na moście Brooklińskim. - Głos pielęgniarki drżał z przejęcia. W tle słychać było gwar, jęki pacjentów i krzyki personelu. - Ciągle dowożą nam poszkodowanych, a mamy już komplet. Nowi leżą na korytarzach. Brakuje personelu.
Nie sposób było nie wychwycić paniki w jej głosie, która zalała moje ciało równie nieprzyjemnie, co wcześniej woda spod prysznica.
– Już jadę – odparłam, natychmiast się rozłączając.
Zrzuciłam z siebie ręcznik i szybko założyłam to, co jako pierwsze wpadło mi w ręce. Związałam mokre jeszcze włosy na czubku głowy i wcisnęłam na stopy trampki. Do torby wrzuciłam telefon, a kawę przelałam do termosu.
Mój wzrok powędrował w stronę stolika. Złapałam niedokończoną książkę i notatnik, po czym wybiegłam z mieszkania.
Na widok auta uśmiechnęłam się szeroko. Był najcenniejszą rzeczą jaką posiadałam. Obiecałam sobie, że jeśli dostanę rezydenturę kupię sobie samochód. Wiedziałam jednak, że nie będzie to byle auto, a to o jakim od zawsze marzyła moja matka. Z czasem jej marzenie stało się moim.
(obrazek)
Byłam wykończona. Po kilkugodzinnym dyżurze na którym bez wątpienia panował chaos udało mi się znaleźć czas na przerwę. Wyciągnęłam z torby kawę i opadłam bez sił na kanapę znajdująca się w gabinecie lekarskim. Bolał mnie każdy mięsień w ciele, a głowa pulsowała uporczywie. Popatrzyłam po sobie krzywiąc się lekko. Ubranie chirurgiczne miałam upaprane krwią. Nie byłam w stanie zliczyć ilości ludzi, którym opatrywałam rany i zakładałam szwy. To był mój pierwszy tak intensywny i ciężki dyżur.
- Dobrze się spisałaś Black.
Do pokoju wszedł jeden z chirurgów. Wyglądał na wyczerpanego, ale jego strój o dziwo był wyjątkowo czysty. Gdyby nie zagniecenia, pomyślałabym, że dopiero co go założył. Wiedziałam jednak, że spędził na sali operacyjnej co najmniej sześć godzin.
- Dziękuję doktorze Reynolds. - posłałam mu słaby uśmiech. - Gratuluję udanej operacji.
Boże! Eden, co ty pleciesz – mruknęłam w myślach.
- Której? - zaśmiał się rzucając mi szybkie spojrzenie przez ramię.
- No tak – odparłam złapana na nieudolnym komplemencie.
Reynolds nalał sobie kubek kawy i usiadł przy stole wydając z siebie przeciągły jęk zadowolenia.
- W końcu można usiąść – zagaiłam.
- Tak. - odparł lakonicznie – To była ciężka noc. Na ostrym dyżurze jednak zdarzają się i takie. Nie często zakładamy jedynie szwy i wypisujemy recepty. Idziemy na pierwszy ogień i niegdy nie wiesz, co cię czeka.
- To musi być męczące – zamyśliłam się głośno.
- I ekscytujące – odparł upijając łyk gorącego napoju. - Dlatego wybrałem zawód lekarza, a nie chociażby prawnika.
Skinęłam jedynie głową i pociągnęłam solidny łyk, chłodnej już kawy z termosu.
- Dlaczego ty wybrałaś ten zawód?
Uniosłam głowę zaskoczona tym, że kontynuuje naszą nieudolną próbę konwersacji.
- Chyba chciałam stać się częścią rozwiązania, które pomogłoby pozbyć się cierpienia ludzi.
Zmrużył lekko powieki przyglądając mi się nieco dłużej niż powinien. Poruszyłam się nieznacznie chcąc pozbyć się dziwnego uczucia krępacji.
- Jesteś intrygującą postacią panno Black.
Doktor Reynolds był jednym z najlepszych chirurgów w Nowym Jorku. Byłam dumna i zachwycona tym, że miałam możliwość pracować z nim w jednym szpitalu. Żywiłam również wielką nadzieję, że kiedyś pozwoli mi asystować przy operacji. Wiedziałam, że muszę na to zasłużyć i pokazać, ze stać mnie na więcej niż izba przyjęć. Starałam się usilnie, by mnie dostrzegł i chyba tak się właśnie stało, co o dziwo mnie peszyło bardziej niż napawało dumą. Zwalałam to jednak na zmęczenie jakie odczuwałam. Trzeźwość umysłu nie była już taka sama jak kilkanaście godzin wcześniej, a buzujące we mnie emocje wcale nie pomagały.
Nagle drzwi pokoju otworzyły się z łoskotem. - Doktorze Reynolds, jest pan potrzebny w siódemce.
- Idę – westchnął lekarz. - Kiedyś dokończymy naszą rozmowę – rzucił w moim kierunku. Jego usta wygięły się nieznacznie. Nie byłam pewna, ale chyba był to uśmiech. Albo miałam już omamy spowodowane zmęczeniem.
- Tak – odparłam niemrawo, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Będzie mi niezmiernie miło. - dodałam nim zniknął na korytarzu.
Dokończymy? - pomyślałam krzywiąc się w duchu. - Myślałam, że już jest skończona.
- To było dziwne – wyszeptałam do siebie. - Albo fantastyczne – prychnęłam z rozbawieniem.
Sięgnęłam do torby wyciągając z niej książkę i notatnik. Czułam lekką ekscytację mieszająca się z niepokojem.
Zawsze czekałam do zakończenia spisywania listu, by go przeczytać, ale dziś zamierzałam złamać tę narzuconą przez siebie zasadę.
Czy on również tak robił? - nieme pytanie wdarło się nagle do moich myśli.
Potrzebowałam jego słów.
Chciałam czegoś na wzmocnienie i czułam, że on będzie dla mnie idealnym lekarstwem.
Witaj nieznajoma,
Dziś będzie trochę inaczej. Pozwolę sobie zapytać, dlaczego? Czemu ja i jak to możliwe, że nie odpuszczasz? Nudzisz się tak bardzo, czy lubisz szaleńców? Co by to nie było, jesteś dziwna. Nie odpuścisz, prawda? Mam więc propozycję. Kolejną książkę...
- No nie – jęknęłam przygryzając wnętrze policzka. - W takim momencie?!
Sięgnęłam do torby wyciągając z niej książkę i zaczęłam szybko przerzucać kartki. Nie dokończyłam powieści, ale chciałam czym prędzej poznać treść listu.
Znalazłam kolejne słowo, a moje podniecenie rosło coraz bardziej. Nim jednak przerzuciłam kolejną stronę mój telefon zaczął wibrować.
Kur... - syknęłam sięgając do kieszeni spodni.
- Black – rzuciłam szybko ignorując zbędne uprzejmości.
- Jest pani potrzebna na izbie przyjęć. - w słuchawce rozbrzmiał głos pielęgniarki.
- Idę – odparłam z lekką irytacją.
Schowałam książkę i notatnik po czym opróżniłam termos. Byłam na nogach od dwunastu godzin. Do końca mojego grafikowego dyżuru zostały dwie godziny. Czułam w całym ciele, że będą one cholernie długie i ciężkie.
Nie dość, że masa pracy, to jeszcze uporczywa myśl o niedokończonym liście.
Co on miał na myśli, co jest w dalszej treści. Co chciał mi powiedzieć?
- Dość! - warknęłam zła sama na siebie. - Jesteś w pracy i na niej się skup Eden. - nakazałam.
Zaczerpnęłam głębokiego oddechu starając się oczyścić umysł i skupić na tym, co powinno stać się moim priorytetem - pacjenci.
Siłą woli wyrzuciłam z głowy przystojnego nieznajomego i wyprostowawszy się ruszyłam na korytarz, by robić to, do czego zostałam stworzona.
Pomagania tym, którzy tej pomocy potrzebowali.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top