Ujęcie VI

What if I'm wrong, what if I've lied
What if I've dragged you here to my own dark night
And what if I know, what if I see
There is a crack run right down the front of me

Wolf Larsen – If I be wrong

Ujęcie VI

Oliver

Dopijałem poranną kawę, gdy we wnętrzu domu rozbrzmiało pukanie do drzwi. Zastygłem z kubkiem w połowie drogi do ust i zmarszczyłem powieki zaskoczony. Spojrzałem czerwone cyferki na wyświetlaczu mikrofalówki.

Dochodziła ósma. Jedyną osobą jaka mogłaby dobijać się o tej porze był listonosz. Wiedziała jednak, ze ma zostawiać pocztę na wycieraczce, a pukanie było tylko znakiem, że ma coś dla mnie, więc nie ruszyłem się z miejsca. Zamierzałem dopić kawę i wskoczyć na bieżnię. Bieganie męczyło fizycznie, a dzięki temu umysł był spokojniejszy, a bezdenny ocean desperacji zdawał się mniej przerażający.

- Co do diabła – mruknąłem po raz kolejny słysząc pukanie.

Zsunąłem się z krzesła i niespiesznie ruszyłam w kierunku drzwi. Spojrzałem przez wizjer i cofnąłem się o krok zaskoczony widokiem swojej książkowej znajomej.

- Wiem, że tam jesteś, a ja miałem totalnie meczącą noc. - sapnęła ciężko - Chcę ci tylko coś dać, a jest to dla mnie o tyle cenne, że nie zostawię tego na wycieraczce. Bądź więc tak miły i otwórz drzwi, albo chociaż je uchyl. - powiedziała zmęczonym, słabym głosem.

Cholera – burknąłem w myślach.

Nie nawykłem do takich sytuacji.

- Oliwierze – naciskała. - Nie odejdę póki nie weźmiesz ode mnie książki. Najwyżej padnę tu ze zmęczenia i będziesz miał mnie na sumieniu wiedząc, że leżę na twojej werandzie wyczerpana, obolała, głodna i spragniona.

Przejechałem dłonią po twarzy próbując wziąć się w garść.

Czułem się jak zaszczute zwierze z tym, że prócz przerażenia wyłaniała się jeszcze jedna emocja. Taka, której bym się nie spodziewał – ekscytacja.

Zaczerpnąłem głębokiego oddechu i zaskakując sam siebie, otworzyłem drzwi.

- Hej – wyszeptała zaskoczona, a kąciki jej ust uniosły się machinalnie.

Skinąłem głową w odpowiedzi.

- Nie spodziewałam się szczerze mówiąc, że otworzysz. - Przestąpiła z nogi na nogę nieco speszona. Miała podkrążone, przekrwione oczy i uroczo rozczochrane włosy.

- Ja również – odparłem lakonicznie. - Wyglądasz okropnie. - dodałem sam nie wiedząc czemu.

Cholera – przekląłem w duchu. - Mogłeś się zamknąć. - sprzedałem sobie mentalnego kopniaka.

Wtedy stało się coś, czego kompletnie się nie spodziewałem. Dziewczyna zaczęła się po prostu śmiać.

Zmarszczyłem brwi mocno zaskoczony i zmieszany.

- Przepraszam – rzuciła pomiędzy falami rozbawienia. - To było naprawdę dobre.

- Wybacz. - wydukałem nie mając zielonego pojęcia skąd ta reakcja. - Nie chciałem, żeby to zabrzmiało tak gburowato.

Zamilkła wbijając we mnie swoje błyszczące oczy.

- Tak nazywam cię w myślach. - przygryzła zadziornie dolna wargę.

Zmrużyłem oczy lustrując ją pełnym ciekawości spojrzeniem.

- Jak?

- Gburek – zachichotała.

Był to najładniejszy dźwięk jaki słyszałem. Coś, co wdarło się do mojego wnętrza i zawibrowało w sposób, jaki poczułem w każdym centymetrze ciała.

- Chyba słusznie – starałem się brzmieć swobodnie, co nie do końca mi wychodziło.

- Nie dokończyłam listu – rzuciła nagle, ale barwa jej głosu zmieniła się z radosnej na zawiedzioną.

Spisywałam go podczas dyżuru, wezwano mnie i zostawiłam rzeczy w torbie. Zmarszczyła nos w uroczy sposób – Chyba... - zamyśliła się na moment. - Nie jestem pewna, ale nie mogłam zabrac książki ze sobą, więc musiała tam być. Zostały mi do końca dwa rozdziały. Nie powinnam zabierać jej do pracy. - wyrzucała z siebie słowa w zawrotnym tempie.

- Spokojnie – przerwałem jej bojąc się, ze może się zapowietrzyć. - Na pewno się znajdzie.

- A co z listem? - wbiła we mnie swoje wielkie, sarnie oczy.

- Co z nim?

- Nie dokończyłam. - Chwyciła wargę pomiędzy zęby i zagryzła ją lekko.

Chciałbym zrobić to sam – pomyślałem i natychmiast zesztywniałem.

Co z tobą do kurwry Olivier! - zgromiłem się w duchu. - Oprzytomnij w końcu.

Potrząsnąłem głową odpędzając natrętne myśli.

- Nie zasnę mimo niewyobrażalnego zmęczenia, jeśli nie dowiem się co było dalej. - patrzyła na mnie w taki sposób, że robiło mi się słabo. Nie w negatywny sposób, a to przerażało jeszcze bardziej.

- Na czym skończyłaś?

Wyszczerzyła się z zadowoleniem.

- Zaczekaj – zamruczała zsuwając z ramienia obszerną torbę. Zanurkowała w jej wnętrzu i wyciągnęła skórzany notes. - Momencik – wyszeptała przewracając kartki. - Mam! - pisnęła niemal z ekscytacją, po czym podsunęła mi spisany tekst.

Spojrzałem na idealnie skreślone na kremowym papierze litery.

- Weź – podsunęła mi go jeszcze bliżej. - Nic ci nie zrobi. Nie ma na nim wąglika – uśmiechnęła się półgębkiem.

Niechętnie przejąłem notes i zacząłem czytać.

- Już wiem skąd to najście – Niemal się uśmiechnąłem. - Skończyłaś w najciekawszym momencie.

- No właśnie! - wyrzuciła ręce do góry. - Pomożesz mi? - złożyła dłonie jak do modlitwy.

Ściągnąłem usta przyglądając się jej badawczo.

- Nie wiem czy powinienem – wzruszyłem ramionami oddając jej notes. - Nie taki był zamysł naszych konwersacji. Zaburzymy system, który działa, jest bezpieczny i co zabawniejsze – podobało mi się to.

Zrobiła nadąsaną minę.

- Nie zdradzisz zakończenia?

Skrzyżowałem ramiona na klatce piersiowej.

- Będziesz musiała z tym żyć, póki nie znajdziesz książki.

- A jeśli przepadła? Na zawsze? - Wygięła brew w łuk.

- Będzie to niedokończona historia. - poczułem unoszący się kącik ust. Samoistnie, mimowolnie i naturalnie. Zrobiłem krok do tyłu przytłoczony doznaniem, jakie się rozproszyło w moim ciele i duszy. To był moment – krótka chwila, w której nie czułem obecności demona, jaki we mnie tkwił.

- Niekończąca się historia... - wyszeptała gapiąc się na mnie jakby była zahipnotyzowana.

Ocknąłem się z odrętwienia.

- Słucham?

- Mam dla ciebie książkę, która jest najcenniejszą rzeczą jaką posiadam. - powiedziała półszeptem. - Jest bezcenna. Chcę jednak, żebyś ją przeczytał.

Po raz kolejny sięgnęła do torby i wyjęła z niej książkę w dość kiepskim stanie. Skóra odchodziła, robi były rozczapierzone, złote niegdyś litery powycierane, a stronice pożółknięte.

- Imponujące – wyszeptałem pod nosem wyciągając dłoń po powieść.

- Wiem, że nie wygląda najlepiej, ale była czytana chyba tysiące razy. Potroiła przez to swoją objętość. - zachichotała nerwowo.

- Mam pewną teorię na ten temat.

- Z chęcią bym jej wysłuchała, ale naprawdę padam z nóg. Nie śpię od niemal doby, kręci mi się w głowie, a powieki ciążą jakbym ważyły po kilka kilogramów. - zrobiła krok do tyłu zmierzając powoli w kierunku schodów. - Opowiesz mi przy innej sposobności. - Uniosła dłoń odwracając się szybko. Nim zrobiła kolejny krok zamarła.

- Wszystko okej? - Poczułem lekki niepokój.

- Tak. - jęknęła unosząc dłoń do głowy. Nim wykonałem kolejny krok poleciała bezwładnie do przodu.

- Szlag! - wrzasnąłem podbiegając do niej. - Kurwa!

Zacząłem krążyć wokół jej bezwładnie leżącego ciała panikując cholernie. Kusiłem pieprzony lis o mam za swoje. Pochyliłem się opornie kładąc dłoń na jej ramieniu i lekko nim potrząsnąłem.

- Hej! Ocknij się! - wydukałem niemrawo.

Co do diabła, idioto! Żeby ci czasami nie odpowiedziała. Ona zemdlała do kurwy. Straciła przytomność. Weź ją i zanieś do pierdolonego domu, zamiast gapić się jak jej twarz wciska się w twój zarośnięty trawnik.

- Kurwa, kurwa, kurwa! - splunąłem z wściekłością.

Nie chciałem jej dotykać. Zacisnąłem ze złością pięść, przygryzając bielejące pod naporem uścisku kostki.

- Niech mnie... - warknąłem pod nosem zaciskając mocno powieki. Zassałem powietrze dodając sobie odwagi po czym pochyliłem się nad ciałem dziewczyny. Wsunąłem jedną rękę pod jej kolana, a drugą objąłem ją powyżej talii. Od razu uderzył mnie jej zapach. Słodko – ostry, kwiatowy, kuszący.

Pokiwałem z niedowierzaniem głową i wszedłem do domu. Ułożyłem ją na kanapie. Poły swetra który na sobie miała rozchyliły się. Była w szpitalnym stroju, na widok którego się skrzywiłem. W niektórych miejscach był pobrudzony czymś rdzawym – krwią.

Wyprostowałem się masując skroń.

- I co mam do cholery teraz zrobić? - żachnąłem się odchodząc od dziewczyny. Złapałem szklankę z szafki i nalałem do niej wody.

Po co jej woda, skoro jest nieprzytomna?! - zgromiłem się w myślach.

Postawiłem szklankę na stoliku kawowym i pobiegłem do gabinetu. Odpaliłem laptopa i wrzuciłem w wyszukiwarkę zapytanie co robić podczas omdlenia. Kliknąłem na pierwszy artykuł, który mi się wyświetlił.

- Wezwać pogotowie – prychnąłem – Odpada – pokiwałem głową na te niedorzeczność.

Ułożyć w pozycji prostej – czytałem dalej. - Poduszka pod głowę, lekko uniesione nogi. Sprawdzić czy nie doznała urazu podczas upadku. Kontrolować oddech.

Niczego nie zauważyłem.

Omdlenie trwa do pięciu minut, dłuższe jest niebezpieczne.

Ile czasu minęło? - Instynktownie spojrzałem na zegarek. Poderwałem się z fotela i wróciłem do salonu. Obejrzałem jej głowę nie widząc niczego niepokojącego, poduszkę już miała pod głową. Uniosłem jej nogi i usiadłem na krawędzi stolika przyglądając się jej uważnie.

- Oddycha normalnie – wyszeptałem pod nosem. - Teraz czas....

Wpatrywałem się w płynnie sunący po tarczy zegarka sekundnik. Szum przesuwającej się zębatki wyznaczał upływający czasu, co nie działało korzystnie na mój rozpieprzony już emocjonalnie stan.

Zacząłem nerwowo pdrygiwać nogą.

W końcu ciszę panującą w domu przerwało ciche jęknięcie. Wbiłem wzrok w zarumienioną twarz dziewczyny, budzącej się z omdlenia.

- Co... - wyszeptała. - Gdzie jestem? - Uniosła się na przedramieniu.

- Nie podnoś się jeszcze. - Chwyciłem ją za ramię. Spojrzała na mnie mrużąc lekko oczy. Były zmęczone, ale niebywałe. Przyglądałem jej się próbując dostrzec kolor tęczówek.

- Szaro-zielone – mruknęła, opadając na poduszkę.

Poczułem się idiotycznie, przyłapany na gapieniu. Jeszcze gorsze było chyba jednak to, że wiedziała o czym myślałem. Stałem się nagi. To przerażało mnie w równym stopniu co ekscytowało.

- Kręci mi się w głowie. - dodała po chwili, wyrywając mnie z rozmyślania.

- Uderzyłaś się w głowę upadając. - Wyjaśniłem. - Nie mocno, ale może stąd ból.

Westchnęła głośno.

- Miałam bardzo długi i ciężki dyżur. - przyłożyła palce do skroni i zaczęła je lekko masować.

- Jadłaś coś dzisiaj?

Zamarłem po wypowiedzeniu tych słów. Nie miałem zamiaru o to pytać i nie wiedziałem dlaczego w ogóle to zrobiłem.

- Batonika proteinowego przed dyżurem.

- I jesteś lekarzem? Zachęcasz innych do zdrowego trybu życia i leczysz tych, którzy niszczą świadomie, bądź nie, swój organizm?

Wzruszyła lekko ramionami.

- Są rzeczy ważne i ważniejsze.

Serio? - pomyślałem z przekąsem. - Mało rozsądna, jak na kogoś rozpoznaje choroby i im zapobiega.

- A co jest ważniejszego od ciebie samej? - drążyłem, mimo że nie miałem takiego zamiaru.

Zmarszczyła brwi chwytając mnie w kleszcze swojego spojrzenia.

- Krzyczący z bólu i przerażenie ludzie. Płaczące dzieci z szarpanymi ranami, rozcięciami, złamaniami. Konający na noszach młodzi ludzie, którzy pojawili się w nieodpowiednim miejscu i czasie. - wyrecytowała na wdechu . - Prócz karambolu na moście brooklińskim była strzelanina na wschodnim Harlemie.

Cholera.

- Zrobię ci kanapkę – fuknąłem czując się jak debil. Nie chciałem się kajać i robić z siebie jeszcze większego błazna, więc stwierdziłem, że dam jej coś do jedzenia, dzięki czemu nabierze sił.

Posmarowałem kromkę zbożowego chleba masłem orzechowym i pokroiłem banana układając go na pieczywie. Nałożyłem drugą warstwę i wrzuciłem ją do elektrycznego grilla.

Zrzuciłem kanapkę na talerz i chwyciłem po drodze butelkę wody z lodówki.

Nawadnianie, też jest ważne. Na to też pewnie nie miała czasu.

- Proszę – podałem jej talerz i wodę.

Dziewczyna popatrzyła na mnie miękkim, ciepłym wzrokiem. Takim, który osadzał się na dnie serca i ogrzewał je w sposób jaki ostatni raz czułem kilkanaście lat temu.

- Szlag – burknąłem ze złością. - Po cholerę mi to wszystko.

Dziewczyna zassała mocno powietrze.

W tej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że wypowiedziałem te słowa na głos. Nie miałem takiego zamiaru. Na łechczący moją duszę i serce wzrok, opadła zasłona żalu i niedostępności.

Dziewczyna zsunęła nogi na ziemię i wygładziła bluzkę.

- Nie prosiłam żebyś serwował mi jedzenie. - wyszeptała - Pójdę sobie. Przepraszam, nie chciałam zajmować ci czasu i wkradać się do twojego azylu. Wybacz, że przekroczyłam twoje strefy komfortu.

Podniosła się i zachwiała. Instynktownie rzuciłem się w jej kierunku. Objąłem jej wąską talię ramieniem i nie pozwoliłem by po raz kolejny upadła.

- Nie pojedziesz w takim stanie – margnąłem. - Nie będę odpowiadał za kolejną śmierć.

- Kolejną? - podchwyciła natychmiast.

Czujna bestia.

Zacisnąłem usta przeklinając się w duchu.

Co jest do jasnej cholery. Dlaczego nie kontroluję swoich pieprzonych myśli.

- Przejęzyczyłem się – sprostowałem zbyt szybko. - Miało być: za twoją.

Ściągnęła usta, a jej źrenice zwężyły się podejrzliwie.

- Zjedz i prześpij się na kanapie. Wypoczniesz i wrócisz do siebie. Będę w piwnicy, mam sporo pracy.

- Pracujesz w piwnicy? - zatrzymała mnie swoim pytaniem.

Nie sposób było nie wychwycić zwątpienia i podejrzliwości w jej głosie.

- Mam tam ciemnię.- wyjaśniłem.

- Ciemnię – powtórzyła w zamyśleniu.

- Tak. - potwierdziłem wsuwając dłonie do kieszeni jeansów. - Miejsce służące do obróbki chemicznej materiałów fotograficznych. - wyrecytowałem formułkę.

Zaśmiała się lekko, odsłaniając zęby.

- Co w tym zabawnego? - Poczułem ukłucie irytacji. Zaciskając dłonie w pięści. Nie była w stanie zauważyć tego ruchu, bo wciąż były ukryte w kieszeniach spodni., co nie wiedzieć czemu sprawiło mi ulgę.

Nie chciałem, żeby widziała moją irytację?

- Nie musisz się denerwować i broń boże nie bierz mnie za tumiwisistkę. - wtrąciła pośpiesznie. - Wiem, czym jest ciemnia. Pracowałam w gazetce szkolnej. Co prawda nie w roli fotografa, ale mieliśmy taką pracownię. Po prostu zawsze brzmiało to dla mnie dziwnie. Zabawnie i przerażająco zarazem.

- Okej.

Musiałem od niej uciec. Jak najszybciej i jak najdalej. Obecność tej dziewczyny sprawiała, że czułem się jak w jakimś pieprzonym śnie. Nie wiedziałem tylko czy był to koszmar, czy fantazja.

- Wiesz co? - Zacisnęła dłoń na oparciu kanap i podciągnęła się do pozycji pionowej. - Będzie lepiej ...

zaczęła, ale nie zdążyła dokończyć, ponieważ osunęła się na siedzisko.

Podbiegłem do niej i pomogłem ułożyć się wygodnie. Okryłem ją kocem i przycupnąłem na swoim wcześniejszym miejscu.

- Zjedz kanapkę napij się wody i poleż. Jeśli po tym poczujesz się lepiej, wypuszczę cię stąd.

Skinęła powoli głową i sięgnęła po kanapę, po czym zatopiła w niej zęby.

- Dobre – wymamrotała z pełną buzią.

Moja twarz wykrzywił grymas, który miał przypominać uśmiech.

- Daleko mi do Remseya, ale testowałem, więc się nie otrujesz.

Zaśmiała się po raz kolejny zatapiając zęby w kanapce. Wyglądała uroczo i taka rozczochrana, blada jedząca łapczywie, niczym wygłodniałe zwierzątko zgarnięte z ulicy.

Zgarnięte z ulicy. - uśmiechnąłem się w duchu na te myśl.

- Co potrafisz samodzielnie przygotować prócz kanapki? - zagaiła chcąc kontynuować rozmowę na która ja nie miałem ochoty.

- Jedz – mruknąłem przesuwając wzrok z niej na okno. Załapała aluzje i milczała za co byłem wdzięczy.

Kiedy zjadła i wypiła wodę poczułem ulgę.

- Dziękuję – wyszeptała odkładając niemal pustą butelkę na stolik.

- Lepiej ci?

- Tak. - odparła, ocierając usta wierzchem dłoni. - Wybacz za dzisiejsze najście i...- omiotła rękom pokój – To wszystko.

Wymieniliśmy się spojrzeniami.

- Nie musisz przepraszać. Będę miał co jutro czytać.

- Dbaj o te książkę, to mój skarb. - Przysunęła dłoń do ust, maskując ziewnięcie.

- Dość mocno zniszczony. - odparłem. - Jeśli o nią nie zadbasz, to wkrótce się rozpadnie. Są miejsca zajmujące się renowacją. - Wstałem, podchodząc do szafki przy drzwiach na której zostawiłem powieść.

Pochwyciłem książkę w dłoń i przyjrzałem się jej uważnie.

- Jest mocno nadszarpnięta, zarówno zębem czasu jak i ilością par rąk i oczu, które się nią rozkoszowały. Wiesz... - zajrzałem do środka. - To niesamowite, że czytana wielokrotnie powieść zwiększa swoją objętość? Zupełnie jakby każdy z czytelników zostawiał pomiędzy rozdziałami część swojej duszy i myśli. Dzięki temu, można poczuć nie tylko historie tworzoną przez autora, ale i ich samych. Jestem ciekawa w jaki sposób poczuję w niej twoją obecność.

Odwróciłem się w kierunku kanapy i zmarszczyłem brwi na widok śpiącej nieznajomej.

Zacisnąłem palce na okładce i uśmiechnąłem się na jej widok. Miała lekko rozchylone usta i zaczerwienione policzki.

Śpij dobrze – pomyślałem i podszedłem do drzwi, by je zamknąć na klucz.

Torba – Przypomniałem sobie, że miała ją ze sobą.

Wyjrzałem przez okno i dostrzegłem ją na trawniku. Skrzywiłem się w duchu. Otworzyłem drzwi i wybiegłem na zewnątrz zgarniając ją z trawnika. Wskoczyłem do domu, potykając się o próg i wypuściłem z ją z ręki. Wypadł z niej termos i skórzany notatnik.

Zgarnąłem z podłogi metalowy kubek wrzucając go do przepastnej torebki i podniosłem notes zamierzając zrobić to samo. Był otwarty i mój wzrok zatrzymał się na jednym słowie, które przykuło moją uwagę. Nie zamierzałem czytać i chciałem go odłożyć, ale ciekawość zwyciężyła. Usiadłem wygodniej opierając się plecami o dębowe skrzydło. Przełknąłem nerwowo ślinę i zacząłem czytać.

Oliver/Eden/Emocje

Uczucia...

Na bardzo długi czas o nich zapomniałam. Wegetowałam dławiąc się resztkami wspomnień. Topiłam się każdego dnia w oceanie lęków i rozpaczy.

Umierałam każdego dnia po przebudzeniu i kładąc się spać.

Dotknęłam dna beznadziei, ale byłam w stanie zawalczyć. Znalazłam w sobie siłę i radość, która jak sądziłam utraciłam na zawsze. Nauczyłam się ponownie żyć, wybaczać i kochać.

Przede wszystkim siebie i to, co mnie otaczało. Ludzi, rośliny, zwierzęta... Wszystko.

Ja posiadałam tę siłę. Zrodzoną z cierpienia, smutku i żalu.

Bo nawet z tak złych emocji można zbudować coś dobrego – jeśli tylko tego pragniemy i wierzymy.

Oliver był dla mnie zagadką. Wyzwaniem i wybawicielem.

Wiem, że nie spotkaliśmy się bez powodu.

Może nasze drogi skrzyżowały się po to, żebym pomogła mu pozbyć się ciężaru, który dźwiga bądź zaakceptować zło jakiego doświadczył.

Utkwił w miejscu pogrążonym w ciemności.

Piwnicy zamurowanej przez jego samego.

Przeraża go to. Nie chce zmian, bo one niosą ze sobą inne rodzaje bóli.

Tak doskonale to znałam....

W pewnym momencie swojego życia chciałabym móc cofnąć wskazówki zegara, ale wiedziałam jeszcze, ze to brzmiało naiwnie. Zycie płynie czy tego chcemy, czy też nie.

Nie jesteśmy w stanie zatrzymać jego wskazówek. Bywa zaskakujące i radosne, ale przeważnie jest smutne.

Tak jak smutne jest teraz jego egzystencja.

Czuję to tak, jakby dotyczyło to mnie. Emanujący od niego ból przenika mnie na wskroś.

Czułam ten rodzaj smutku i znam go doskonale.

Ale smutek nie powinien nas powstrzymywać. Powinien napędzać nie mniej niż radość.

To emocja, którą powinniśmy przyjąć i polubić, a wtedy wszystko stanie się prostsze i łaskawsze.

Nawet to, co nas deprymuje okaże się dobre. Bo to właśnie życie małe chwile radości i duże cierpienia.

Wszystko to uzupełnia się i tworzy nas, nasze uczucia, emocje, siłę i słabość.

Nie powinniśmy odrzucać tego, co uważamy za złe, bo jest nam to potrzebne by rosnąć, rozwijać się i nie utkwić w miejscu.

W jeden dzień – jedną torbę spakowałam jedenaście lat życia. To było przygnębiające, ale wolałabym czuć tylko to, zamiast rozdzierającej serce pustki. Życie nas skrzywdzi i to niejednokrotnie, bo takie właśnie jest.

Dostarcza bólu, ale i szczęścia. Każde z tych uczuć warto pamiętać, warto się nad nimi pochylić, bo to one sprawiają, że posuwamy się wciąż naprzód.

Że nie zamurowaliśmy się w pełnej mroku piwnicy z której nie będziemy w stanie donikąd dotrzeć.

W takiej piwnicy utknął Oliver, ale ja dostrzegłam zamurowane wejście włazu.

Włazu, który zamierzałam sforsować.

Oddech miałem przyśpieszony, tętno szalało, a ból głowy zaatakował niczym obcy wdzierający się pomiędzy moje mózgowe zwoje.

- Co to jest? - mruknąłem pod nosem. - Kim ty do diabła jesteś?

Próbowałem się podnieść, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa.

Gapiłem się na tekst, który wirował mi przed oczyma. Czułem, jakby wtargnęła do mojego świata – bezprawnie i samowolnie.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top