Ujęcie IV


To nie jest życie to jak żyjesz

Nie można tylko brać, doceń dar jakim jest życie

Stay – Rihanna/ Mikky Ekko


Ujęcie IV

Kolejne zwycięstwo.

Nie były to najłatwiejsze walki, ale do najcięższych też nie mógłbym ich zaliczyć. Liczyło się jednak tylko to, że pomogły. Przyniosły oczekiwaną ulgę i spokój. Pewien rodzaj uwolnienia i lekkości. Nie potrafiłem sobie tego wytłumaczyć, ale było to coś, co bez wątpienia przynosiło mi chwilowy spokój. Każdy z nich chciał mnie pokonać. Przejąć tytuł, który nadało mi podziemie. Stać się nowym „królem klatki". Nie było to jednak takie proste jak mogło by im się wydawać. Nie znali mojego popieprzenia i demona, z którym mierzyłem się każdego dnia. Nie wiedzieli, że ja potrzebowałem bólu.

Pragnąłem go całym sobą, bo tylko to trzymało mnie w ryzach. Tylko przyjmując ciosy czułem, że żyję. Że nie jestem pieprzoną projekcją kiepskiego filmu. Czasami pozwalałem im ufać, że mają władzę, że zwyciężają – pokonali mnie. Ale to tylko złuda. Zabawa w jaką z nimi grałem, tak jak i to, że starając się naprawić coś co jest zniszczone, będzie to takie samo. Bowiem nic, co jest zepsute nigdy nie powróci do pierwotnej postaci. Tak samo jest z tym co nas spotyka. Dobre rzeczy nas budują, ulepszają, dają siłę i pozwalają rozpościerać skrzydła radości.

Ale złe? Te złe nas niszczą i rujnują. Stają się raną, która nieustannie krwawi i co byśmy nie robili, jak bardzo nie starali się się jej zatamować, to się nie uda.

Siedziałem na rozwalającej się ławce w prowizorycznej szatki, gapiąc się beznamiętnie na skrzydło metalowej szafki, którą pożerała rdza.

Jedna niepozorna rysa z biegiem czasu staje się niszczycielska. Rozprzestrzenia się niczym gangrena. Osłabia i niszczy. To samo było z moimi emocjami. Niegdyś pojawiła się na nich rysa – zadraśnięcie, które latami opatrywałem lekami. Ale one nie sprawiły, ze zniknęła. Jedynie spowolniły jej rozwój. Jaki sens jednak miało spowalnianie czegoś, co i tak było nieuniknione?

Prędzej czy później doszłoby do korozji

Potrząsnąłem głową odpędzając cisnące się do głowy myśli. Zgarnąłem z ławki bluzę i wsunąłem ją na poobijane ciało.

- Całkiem nieźle - Z uśmiechem zadowolenia do szatni wkroczył Ben ściskając w dłoni dzisiejszy łup - Twoja część - Oczy błyszczały mu z zadowoleniem.

- Może w końcu zainwestujesz w auto i nie beziesz musiał włóczyć się po nocach, poobijany i wyczerpany po walkach.

Rzuciłem mu szybkie spojrzenie i zgarnąłem z szafki plecak.

- Lubię chodzić - burknałem zarzucając go na plecy.

- Nie masz samochodu, wciąż siedzisz w tym swoim pierdo-domku i nigdzie nie bywasz. - pokiwał głową nie spuszczając ze mnie wzroku. - Co do cholery robisz z forsą, którą tu zgarniasz?

Złapałem pieniądze z dłoni Bena i bez słowa ruszyłem do wyjścia.

- Rozmowny jak zawsze - zawołał za mną. - Do zobaczenia za tydzień!

Wcisnąłem pieniądze do bocznej kieszeni bojówek i opusciłem budynek.

Wiał chłodny, podszyty mrozem wiatr. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki słuchawki po czym wsunąłem je do uszu. Wrzuciłem jedną z playlist i skręciłem w boczną ulicę 3rd Ave.

Nie przepadałem za głównymi drogami, zwłaszcza w The Hub, gdzie nawet o tej porze życie toczyło siĘ dość płodnie.

Katem oka dostrzegłem ruch przy kontenerze na śmieci. Zatrzymałem się spoglądając na kocicę trzymając w pysku kociątko. Zwierze zniknęło w dziurze znajdujące się w ścianie.

Zamierzałem ruszyć dalej, ale dostrzegłem jeszcze jedno mode leżące przy starym kole od roweru. Kociak próbował się podnieść, ale z jego tylnymi łapami było coś nie tak.

Zmrużyłem oczy przyglądając mu się uważniej. Wyglądały jakby były sklejone...albo zrośnięte.

Zrobiłem krok naprzód, ale obok malca pojawiła się kocia matka.

Łypnęła na mnie i wydała z siebie ostrzegawcze sykniecie. Jej kły zalśniły w nikłym świetle latarni, a sierść na grzbiecie zjeżyła.

Ściągnąłem z ramiona plecak i wyjąłem aparat, po czym wycofałem się pod ścianę, chcąc ukryć się w cieniu, by jej nie spłoszyć.

Skierowałem obiektyw na zwierzaki i wyregulowałem ostrość. Kocica zaczęła lizać młode. Zwolniłem blokadę i nacisnąłem przycisk spustowy, uwieczniając matczyną troskę.

Było w tym coś rozczulającego, jak i ludzkiego. Uchwyciłem jeszcze kilka kadrów, nim kocica zniknęła wraz z kociątkiem w ciemnej wyrwie.

Przejrzałem ostatnie ujęcia i uśmiechnąłem się w duchu. Zamierzałem schować aparat i ruszyć dalej, ale z w uliczkę wpadła rozbawiona para.

Mężczyzna przycisnął kobietę do muru i zaczął ją łapczywie całować. Dłonie dziewczyny powędrowały do paska jego spodni, a jego pod jej krótką spódnicę. Wycofałem się jeszcze bardziej.

- Jesteś taka podniecająca - rzucił facet odsuwając się od niej na moment. - Kurewsko podniecająca - wysapał.

Dopiero teraz mogłem dostrzec ich twarze. Dziewczyna była jakieś dwadzieścia lat młodsza od gościa.

Najwyraźniej różnica wieku nie była dla niej żadną przeszkodą, żeby dać się zerżnąć w bocznej, obskurnej alejce.

Instynktownie uniosłem aparat i przystawiłem wizjer do oka. Użyłem zoomu przyglądając się twarzy młodej kobiety.

Wydawała z siebie jęzki świadczące o jej zadowoleniu, ale przeczył temu wyraz jej twarzy.

Przypadkowy widz uznałby zapewne, że przeżywa ekstazę. Pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że jest w fazie szczytowania, ale aparat widzi więcej.

Przed nim nie ukryje się prawdziwego oblicza. Nie skryjemy tego, co czujemy i przezywamy w rzeczywistości.

Nie chciałem przerywać tej iście oskarowej sceny, ale miałem już dość. Zarzuciłem plecak na ramię i wyszedłem z ukrycia.

- Co do cholery! - pisnęła dziewczyna na mój widok i odskoczyła od swojego amanta, po czym szybko naciągnęła spódnicę.

Nagle obudził się w tobie wstyd? - zadrwiłem w duchu.

- Pieprzony zboczeniec! - zawołał wzburzony facet, kiedy ich mijałem.

- Hej! Co ty do diabła...

Usłyszałem za sobą jego krzyk. Obejrzałem się przez ramię. Dostrzegłem oddalającą się pośpiesznie dziewczynę. Na wołania swojego lovelasa zaczęła biec.

- Złodziejka! - wołał mocno wkurzony, podciągając niemrawo spodnie. - Ukradła mi portfel!

Prychnąłem pod nosem nawet nie siląc się na współczucie, co dopiero pomoc.

Chciałeś, to masz. - pomyślałem kiwając z rozbawieniem głową.

No i teraz udawanie dziewczyny nabrało sensu. Wsunąłem słuchawki do uszu i naciągnąłem na głowę kaptur ruszając przed siebie.

Lubiłem spacerować-czuć jak kilometry uciekają mi spod stóp.

Jak mięśnie napinają się od wysiłku, a serce pompuje krew krążącą w żyłach. Płuca wypełnia chłód powietrza, a skórę liżą wietrzne języki.

Nie chciałem jeszcze wracać do swoich czterech ścian. Noc była moją porą. Czasem, kiedy mogłem ponapawać się wolnością. Pod osłoną nocy byłem bezpieczny i mogłem czuć choćby namiastkę swobody.

Bez dziesiątek oczu, bliskości ludz, której nie byłem w stanie zdzierzyć ich ciekawosci, nienawiści czy emocji.

Muzyka w słuchawkach zamilkła. Skrzywiłem się sięgając po iPada.

Szlag - mruknąłem spoglądając na rozładowany sprzęt. Muzyka zagłuszała dochodzące z miasta odgłosy. Przytłaczały mnie i oplatały umysł niczym macki morskiej bestii.

Odbiłem w bok i szybkim krokiem przemierzałem uliczki.

Dźwięk moich kroków odbijał sie od ścian budynków. Stłumione odgłosy rozmów z pobliskich knajp. Śmiech rozbawianych płytkimi dowcipami kobiet, czy odgłosy muzyki z wypływającej z pobliskich pubów.

Nagle uderzył mnie zapach pizzy. Świeżo wypiekane ciasto, ser i bazylia. Zatrzymałem się spoglądając na drugą stronę ulicy, gdzie znajdowała się włoska knajpka.

Przed jej wejściem stały dwa okrągłe stoliki, przy których zasiadały dwie kobiety w średnim wieku. Przed oczyma pojawiło mi się zdjęcie Henriego Cartiera-Bressona. Jednego z najlepszych fotografów ulicznych.

Kobiety prowadziły ożywioną rozmowę co rusz zaciągając się papierosowym dymem.

Uniosłem aparat przyglądając im się uważnie. Wyczekałem moment, gdy maska zainteresowania i uwagi jednej z nich opadła. Pod fasadą beztroski i zadowolenia pokazała się udręczona, zmęczona i pozbawiona zainteresowania historią rozmówczyni twarz.

Zwolniłem spust robiąc serię zdjęć. Byłem pewien, że udało się uchwycić jej prawdziwe oblicze. Znudzone i strudzone.

W pewnej chwili kobieta spojrzała w moim kierunku. Na jej twarzy pojawiła się lekka konsternacja. Nim zdołała zareagować drzwi kawiarni otworzyły się i do kobiet dołączyła ich znajoma.

Odsunąłem aparat od twarzy, a po plecach przeszedł dreszcz. Czułem dziwne mrowienie na karku, a krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach.

Nie może być... - pomyślałem zdumiony.

Starsza z pań wskazała na mnie i dziewczyna odwróciła się zafrapowana.

Zamarłem widząc jej znajomą twarz.

Jej oczy rozszerzyły się na mój widok, a na ustach pojawił się uśmiech. Wszystko jakby rozjaśniało wokoło. Czas spowolnił, a mój oddech stał się szybszy.

Nie możliwe - jęknąłem pod nosem.

Brwi dziewczyny uniosły sie w niemym pytaniu. Zrobiłem krok w tył, czując jak przytłacza mnie i paraliżuje jej wzrok. Głos wewnątrz kazał mi się odwrócić i uciec, ale ciało nie współgrało.

Rusz się - krzyczałem w środku. Jednak bez fizycznej reakcji.

Dziewczyna odwróciła się do towarzyszek i coś im powiedziała, po czym odwróciła się szybko i ruszyła w moim kierunku.

Cholera - przekląłem w duchu. Jasna cholera. - Panika zaczęła wdzierać się pod skórę.

-Witaj Olivierze - jej łagodny, dźwięczny głos rozbrzmiał mi w uszach. - Spodziewałabym się prędzej spotkać papieża, niż ciebie - zaśmiała się lekko.

Potrząsnąłem głową starając się oczyścić umysł.

- Tez nie spodziewałem się spotkać ciebie.

- Mamy coroczne spotkanie pracownicze. - wyjaśniła.

skinąłem głową na znak, że rozumiem.

- Moje znajome - wskazała niedbale ręką w kierunku przyglądających nam się kobiet. - Powiedziały, ze jesteś podglądaczem. - zacisnęła usta, maskując uśmiech rozbawienia.

Nie odpowiedziałam. Gapiłem się na nią nie potrafiąc zebrać myśli.

- Lubisz fotografię? - zagaiła po chwili dość krępującej ciszy wskazując ruchem głowy aparat, który wciąż ściskałem w dłoni.

- Tak się złożyło. - odparłem lakonicznie.

- Mogę? - wyciągnęła dłoń prosząc bym jej go podał.

Szybko cofnąłem rękę. - Nie. - rzuciłem niezbyt przyjemnym tonem.

- Och. - mruknęła. - Przepraszam, nie chciałam...

- Nie. - zreflektowałem się natychmiast. - Nie ma za co przepraszać.

- Znów ratowałeś jakąś niewiastę z opresji?

Szybko zmieniła temat przyglądając się moim otarciom na twarzy.

- Nic z tych rzeczy. - sapnąłem nieco podenerwowany. - Walczę.

- Walczysz? Masz na myśli boks?

Kącik ust podjechał mi do góry.

- Nie. To coś zgoła innego.

- Jesteś bardzo tajemniczy. - Wsunęła dłonie do kieszeni długiego, grubego swetra, który na sobie maiła.

- Na mnie już pora. - wypaliłem nagle chcąc jak najszybciej się od niej oddalić. Jej obecność sprawiała, że traciłem kontakt z rzeczywistością.

Zupełnie jakby tłumiła moje instynkty i uczucia. jakby zmieniały się w jej pobliżu. Od razu na myśl przyszedł mi kryptonit i Supermen. Osłabiał go tak, jak ona osłabiała mnie.

- Też już się żegnałam i zamierzam wracać do domu. - stwierdziła.- Może zechcesz mi potowarzyszyć?

Uniosłem głowę chwytając jej jasne, hipnotyzujące spojrzenie.

Uwięziła mnie w nim. Przerażenie i złość mieszały się z podnieceniem i spokojem. Mieszanka uczuć atakowała nie tylko umysł, ale i duszę. Niczym pajęcza nić oplatała mnie ciasno nie pozwalając się poruszyć.

- Nie sądzę, żeby był to dobry pomysł - odparłem zgodnie z prawdą.

- W porządku - Nie słyszałem w jej głosie żalu, czy urazy. - Rozumiem. Miło było cię zobaczyć Olivierze. - Jej białe zęby rozbłysły w świetle ulicznej latarni. - Do następnej książki zatem - zrobiła krok w tył i odwróciła się ruszając w kierunku głównej ulicy.

Minęła koleżanki machając im na odchodne i owinęła się szczelniej kardiganem.

Stukot jej obcasów odbijał się od ścian, cichnąc z każdym kolejnym krokiem.

Zamierzałem się odwrócić i ruszyć w przeciwległym kierunku, gdy przed oczyma pojawiła się scena z dnia w którym ją obroniłem. Jej krzyk, błagania i strach.

- Kurwa -przekląłem pod nosem. Zacisnąłem wolną dłoń w pięść i przymknąłem powieki nabierając powietrza do płuc.

- Zaczekaj! - zawołałem kierując ciało w jej stronę.

Zatrzymała się słysząc mój głos i spojrzała przez ramię. Twarz miała ukrytą w cieniu, więc nie dostrzegłem jej wyrazu.

Jesteś pieprzonym cieniasem - mruknął głos w mojej głowie.

Wrzuciłem aparat do plecaka, po czym zarzuciłem go na plecy i kilkoma długimi krokami zmniejszyłem dzielącą nas odległość.

- Skąd ta nagła zmiana?

Zrównałem się z nią widząc niezaprzeczalne zadowolenia malujące się na jej dziewczęcym obliczu.

- Nie mam pojęcia. - odparłem zgodnie z prawdą.

Kroczyliśmy w ciszy. Nie była nieprzyjemna i krępująca, ale naturalna. Szliśmy ramię w ramię. Czułem jej kwiatowy zapach, który wyjątkowo mi się podobał. Działa kojąco, kiedy mieszał się z nocnym wilgotnym, rześkim powietrzem.

- Fotografujesz coś konkretnego czy nie masz określonych celów?

Spojrzałem na nią katem oka.

- Uwieczniam to, czego nie widać na pierwszy rzut oka. To, co nie jest widzialne gołym, ludzkim okiem. - zasępiłem się na moment. - Ludzie, rzeczy, zwierzęta. Wszędzie jest coś więcej, co umyka sprzed oczu.

Na fotografii można uchwycić prawdziwość człowieka. To kim jest, gdy na moment - nawet ułamek sekundy pozbywa się maski, która nosi. Zasłona którą chowa swoje prawdziwe oblicze zostaje czasami porwana przez wiatr emocji i odkrywa to, kim naprawdę jesteśmy.

Uwieczniam te nikłe momenty. Obnażam to, co starają się ukryć. Pozbywam ich tarcz za którymi skrzętnie się ukrywają.

- Nie każdy nosi maskę. - powiedziała bardziej do siebie niż do mnie.

- Każdy - uciąłem szybko, na co zareagowała lekkim wzdrygnięciem. - Bez wyjątku.

- Jaką nosze ja?

Zatrzymała się wbijając we mnie oczekujące spojrzenie.

Zmrużyłem oczy przyglądając się jej nieskazitelnej twarzy. Uderzył mnie fatk, ze była niebywale piękna. Wyglądem przypominała mi postać rodem z powieści Tolkiena. Elficka królowa.

"...nie byłabym mroczna, tylko piękna i straszna niczym poranek i noc! Piękna jak morze, Słońce i śnieg na górskim szczycie! Straszliwa jak burza i błyskawica!"

- Cytujesz mi fragment Władcy pierścieni? - zaśmiała się wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.

- Słucham? - poczułem dziwny niepokój przeszywający mi ciało.

- Zacytowałeś Garadlielę. - uniosła pytająco brew.

- Ja.. - przełknąłem nerwowo ślinę. - Cholera co z tobą chłopie. - sprzedałem sobie mentalnego plaskacza.

- Nie wiem dlaczego. Ruszajmy dalej - uciąłem szybko nie chcąc sie jeszcze bardziej pogrążać. Już dostatecznie się zbłaźniłem. Irytowała mnie ta kobieta, równie mocno co przerażała i fascynowała.

Było w niej coś, co mnie peszyło,zawstydzało ale i budziło gniew. Nie byłem głupi, ani nieczuły. Wiedziałem, że pociąga mnie cholernie, ale nie był to jedynie aspekt fizyczny - wrodzona potrzeba zaspokojenia seksualnego.

Coś prymitywnego, czy mechanicznego. Nie w tym przypadku. Zdarzało mi się bowiem odczuwać popęd seksualny. Byłem zdrowym fizycznie mężczyzną potrzebującym

zaspokojenia fundamentalnych potrzeb seksualnych. Nic jednak co odczuwałem dotychczas w stosunku do kobiet nie było tym, co czułem kiedy znajdowałem się tak blisko niej.

- O czym myślisz tak zacięcie? - z wewnętrznych walk wyrwał mnie jej głos.

- O niczym szczególnym. - odrzekłem skąpo.

- Zawsze taki byłeś?

Czułem na sobie jej przeszywające mnie na wskroś spojrzenie.

- Jaki?

Zaśmiała się szczerze.

- Właśnie taki. Małomówny, skryty, posępny.

Wzruszyłem niedbale ramionami.

- Możliwe.

- Jak na kogoś, kto dużo czyta i tp kocha, masz ubogi zakres słownictwa. Może następnym razem podrzucę ci słownik.

- Może nie będzie kolejnego razu - odbiłem kąśliwie.

- Będzie - stwierdziła ignorując mój impertynencki ton. - No więc? - ciągnęła dalej.

- No więc, co? - mruknąłem omijając kałużę w która ona bezceremonialnie wdepnęła.

- Jaką noszę maskę.

Wróciła do początku naszej rozmowy.

- Nie wiem. Ale z całą pewnością ją posiadasz.

- Skąd ta pewność? - zatrzymała się, przez co i ja musiałem to uczynić.

Przygryzłem wnętrze policzka śledząc uważnie jej twarz. Szukałem czegoś, co naprowadziłoby mnie na trop. Pokazało pęknięcie, granice pomiędzy nią, a tym kogo che by widzieli inni.

- Nikt nie odkrywa słabości, ale każdy z nas je posiada. To je właśnie próbujemy ukryć przed światem w obawie, że zostaną one wykorzystane przeciw nam.

- Słabość to ułomność, a to nie jest czymś, co chcemy by widzieli nasi wrogowie, czy nieżyczliwi nam ludzie.

- Uważasz, ze każdy ma wrogów? Czy też musi życzyć innym źle? Są ludzie pełni empatii i otwartości. Pomocni i współczujący.

Zaśmiałem się w głos.

- Ja twoim zdaniem mam nieznaczny zasób słownictwa, ty natomiast zbyt wierzysz w słowa zostawiane na kartkach przez żyjących marzeniami pisarzy. - prychnąłem. - To nie rzeczywistość, a bajki. Wymyślone na potrzeby ludzi, którzy uciekają w nie przed swoim nudnym, pozbawionym polotu i radości życie.

- Jesteś smutnym człowiekiem Oliverze – odparła z politowaniem w głosie.

Spiąłem się słysząc ton jakim do mnie przemawiała. Litość bowiem była tym, czego nienawidziłem nie mniej niż obłudy czy kłamstwa.

- Jestem realistą. Jeśli uważasz, że to smutne, to jest już twój problem. - Nie kryłem swojego niezadowolenia.

- Czemu się zatem złościsz?

- Nie robię tego – rzuciłem ruszając przed siebie.

Nie obchodziło mnie czy zostanie za mną, czy też zmieni kierunek i zdecyduje się oddalić. To byłoby lepsze. Dla mnie, dla niej. Nie byłem dobrym kompanem do towarzystwa i z całą pewnością nie kimś, z kim można by było żyć. Lepiej było od razu uciąć coś, co i tak nie miałoby prawa bytu. - Robisz – odparła zrównując się ze mną. - I czuję twój smutek. To twoja maska, prawda? Ta niechęć, gburowatość i oschłość. Kreujesz się bądź wykreowałeś już na człowieka chłodnego i zgorzkniałego. To ma być twoją tarczą przed innymi.

- Teraz bawisz się w psychologa? - zakpiłem poprawiając plecak, który zsunął się z ramienia.

- Nie pytam, co przeżyłeś i nie chcę znać historii, która cię zmieniła, ale uważam, ze wszystko, co nas spotyka jest po coś. Nic bowiem nie dzieje się bez przyczyny.

Co za stek bzdur – sarknąłem w myślach.

- To, co nas spotyka jest gdzieś zapisane. My jedynie odgrywamy narzucone nam przy urodzeniu role.

- Twoją zatem było zostać zgwałconą?! - Bez zastanowienia rzuciłem jej to w twarz. Chciałem ją zranić. Zrobiłem to świadomie i z premedytacją.

- Nie – odparła nad wyraz spokojnie. - To była twoja rola. Stanąć w mojej obronie. Tam musiały skrzyżować się nasze drogi. Jest jakiś powód tego, że byłeś tam wtedy.

- Tak. Ale nie ratowanie nieostrożnych, naiwnych dziewcząt. To był przypadek.

- Przeznaczenie – poprawiła.

Zacisnąłem zęby czując jak złość zaczyna palić mnie w klatce piersiowej.

- Daleko jeszcze? - burknąłem, chcąc jednocześnie dać jej znać, że mam dość tej rozmowy i jej samej.

- Nie. - Odparła. Mieszkam przy E148 th St. ale dotrę sama jeśli masz dość mojego towarzystwa. - posłała mi lekko skrepowany uśmiech. Po raz pierwszy dostrzegłem jej zmieszanie. Było w tym coś niebywale słodkiego. To podkreśliło i uwydatniło jej delikatność i dziewczęcy urok. Miałem nieodpartą ochotę wyciągnąć aparat i uwiecznić to nowo poznane oblicze.

- Zaszliśmy już tyle, ze nie zrezygnuję tuż przed metą.

- Liczysz na nagrodę?

- Na to, że nic ci się nie stanie, a przeznaczenie nie zechce dokończyć sceny jaka została ci napisana. - Nie mogłem powstrzymać się od drwin. Było to silniejsze ode mnie.

- Wciąż jest kontynuowana i tak się składa, że rola głównego bohatera przypadła tobie. - odbiła nie mniej kąśliwie.

- Naprawdę wierzysz w bzdury typu przeznaczenie?

- Nie mam powodu, by nie wierzyć.

- W horoskopy też – uśmiechnąłem się półgębkiem.

- I znaki zodiaku – dodała dumnie.

- Jaki jest mój?

Chwyciła mnie za przedramię i zatrzymała się marszcząc lekko brwi. W miejscu gdzie zacisnęła się jej dłoń, czułem uporczywe palenie. Nie było jednak nieprzyjemne, a intrygujące.

Na pierwszy rzut oka powiedziałabym, że baran - Ściągnęła lekko usta. Mój wzrok intuicyjnie podążył za ich ruchem. Wyobraziłem sobie ich miękkość, co mnie sprawiło, że uderzyła we mnie fala ciepła. Kobieta kontynuowała spokojnie nie mając pojęcia, co rodziło się w mojej głowie.

- Człowiek czynu i akcji łamie opór i pokonuje przeszkody bez większych trudów. - kąciki jej ust lekko powędrowały do góry. - Kochający rywalizację. - dodała przygryzając lekko dolną wargę.

Poruszyłem się nieznacznie chcąc zwiększyć dzielący nas dystans. - Ale bardziej w tym wypadku pasuje byk. - Zbliżyła się o krok, wypełniając przestrzeń, którą zdołałem zyskać. - Ceniący i kochający piękno oraz sztukę... - wyszeptała nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Już zamierzałem otworzyć usta, by móc napawać się zwycięstwem i celebrować chwilę, gdy jej wiedźmińska natura zawiodła. Wtedy odezwała się ponownie.

- Jesteś skorpionem. - przyszpiliła mnie silniejszym niż przed chwilą spojrzeniem. - Masz w sobie tajemnicę, którą chce się rozwikłać.

Przyciągasz - zrobiła krok w moim kierunku zmniejszając tym samym dzielącą nas odległość. - i odpycha jednocześnie. Człowiek zagadka - wyszeptała mi w twarz. Czułem na skórze ciepło jej oddechu, a zapach otulił mnie sprawiając, że miałem ochotę się w nim zatopić.

Nieprzenikniony, ale z uczuciową naturą. Twardy zawodnik. Uparty i precyzyjny.

Przechyliła głowę na bok, przesuwając wzrok z moich oczu na usta.

Przełknąłem nerwowo ślinę i zadrżałem w środku. Poczułem się nagi. Słaby, obnażony i bezbronny. A ja nie lubiłem czuć się w taki sposób.

Nigdy.

- Nie masz daleko. Resztę drogi pokonasz samodzielnie. - burknąłem odwracając się na pięcie.

- Do następnego razu Oliverze!

Zawołała za mną, ale nie zamierzałem reagować. Zacisnąłem dłonie w pięści i oddychałem głęboko.

Nie będzie następnego razu – pomyślałem ze złością.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top