1;

Luhan

Zaśmiałem się i wstałem powoli, odsuwając się z krzesłem nieco od stolika. Uniosłem głowę w górę, aby spojrzeć na mojego nowego towarzysza, ale nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Chanyeol upuścił teczkę z dokumentami.

Tak, jestem na randce z własnym kuzynem.

— Dwudziestotrzyletni biznesman, z wielką willą i basenem? — jęknąłem zrezygnowany. Zamiast spotkać się z miłością mojego życia, spotkałem się z moim młodszym, głupim kuzynem.

— To ja? Znaczy... za kilka lat.

— Aha — prychnąłem. Przypomniałem sobie o bardzo istotnej sprawie i pominąłem to, że za kilka lat będzie po trzydziestce. — Właśnie, Chanyeol.

— Co? — odparł znudzony, spoglądając na mnie znad telefonu.

— Czy ty przypadkiem nie cru... Czekaj, jak to młodzież mówi? Crushujesz? — spytałem retorycznie, powracając do dalszego pytania. — No, nieważne. Czy nie jesteś zakochany w Byun Baekhyunie?

— Jestem.

Czy nie mogłem mieć bardziej denerwujące kuzyna?

— Więc..?

— No co ja mam zrobić, hyung? — odparł, kładąc głowę na stoliku. — Zrobiłem specjalnie dla niego abs, a on tylko "Ojej, Channieee, widziałeś jaki cudny brzuszek ma Kris?". Zrobiłem dla niego wianek, a on go wyrzucił, bo ma ponoć uczulenie na stokrotki. Więc założyłem konto na jakimś portalu, żeby moje słoneczko było zazdrosne, eh.

— Jeśli nie jest w tobie zakochany, to nie będzie o ciebie zazdrosny — parsknąłem, wyciągając nogi do przodu.

Kopnął mnie w nogę pod stołem i spojrzał spode łba.

— Odwal się. Za jakiś czas będzie pragnął mnie bardziej od tego głupiego Krisa.

Prawdę mówiąc, współczuję mu, mając Byun Baekhyuna za obiekt westchnień, serio. I nie mówię tego dlatego, bo się nie lubimy. To nie tak. Po prostu zabrał mi prawie-chłopaka, którego po kilku tygodniach zostawił. Więc złamał mi serduszko i do tego zabrał sprzed nosa chłopaka moich marzeń.

Ale to są stare czasy, więc możliwe, że się zmienił (chociaż pewnie nadal jest złodziejem chłopaków, ew, nigdy mu tego nie wybaczę).

— Powodzenia — odparłem sarkastycznie, wypatrując kelnerki, bo miałem ochotę na wysokokaloryczne ciastko, za które zapłaciłby oczywiście Chanyeol.

Siyoung

Byłem trzy minuty przed czasem. Boże, wygrałem życie. Dongwan w końcu nie będzie się wściekał, ah.

Wszedłem do księgarni z wysoko uniesioną głową, patrząc z politowaniem na Seunghoona, który układał książki na półce.

Czułem się jak król.

— Siyoung, do mnie w tej chwili.

O tak. Pewnie da mi podwyżkę, które w sumie przydadzą mi się na jutro, bo miałem iść sobie kupić coś ładnego.

— Już lecę, szefie!

Skocznym krokiem podbiegłem do pana Dongwana.

— Więc? O co chodzi? — spytałem, patrząc na niego. Uniosłem brwi w górę i w dół, udając skromnego.

— O ciebie, gówniarzu! — krzyknął, uderzając mnie w tył głowy gazetą, na co ja pisnąłem niemęsko i przetarłem dłonią bolące miejsce.

— Ale dzisiaj przyszedłem trzy minuty przed czasem!

— I? Pracownik na pół etatu powinien przychodzić pół godziny przed czasem, a co dopiero trzy minuty!

Wydąłem wargi i spojrzałem smutnie na swojego szefa.

— Już mnie nie lubisz, oppa? — uderzyłem pięścią (oczywiście, lekko go uderzyłem, nie chcę, żeby mnie zwolnił) w jego klatkę piersiową, imitujące damski, piskliwy głos.

— I co ja z ciebie mam?! — pociągnął mnie za ucho i uderzył drugi raz gazetą, w to samo miejsce, a wyrywanie się nic nie pomogło, tylko przysporzyło więcej bólu. — Jak poczytasz książki to zmądrzejesz, durniu!

— Czytam dużo książek. Komiksy... gazety dla dorosłych...

— Zaraz cię zwolnię, Hong.

— Tak, tak. — Westchnąłem, teatralnie wywracając oczami. — Aha, no i mógłby mnie pan dzisiaj zwolnić jakoś... Jakoś godzinkę wcześniej? Mam koncert i wie pan, nie mogę się spóźnić.

Cholera, cholera, cholera.

Spóźnię się na własny koncert. A biedny Jisung pewnie nie może się doczekać, żeby mnie usłyszeć. Serio, współczuję mu, bo gdybym był (jestem) moim fanem to pewnie stałbym pod małą sceną (no sorry, jak na razie nie jestem jak A$AP, chociaż w sumie jestem lepszy) cały zapłakany, ale na szczęście jestem Hong Siyoungiem, Giriboyem i prawdę mówiąc Bogiem Jisunga. Sam mi tak powiedział jak ostatnio zrobiłem mu naleśniki, które nie były przypalone.

Ale nie mówmy o naleśnikach i Jisungu, o nich (może) później, teraz czas na mnie.

No to sobie idę i w sumie się już nie śpieszę, bo potem śmierdziałbym potem jak ten stary, zapleśniały Dongwan, a tego, Boże, nie chcę.

A na dodatek, cierpiałem teraz niemiłosiernie, bo byłem głodny. Głodny Giri to zły oraz smutny Giri, naprawdę. Dlatego do pracy czasem zamawiam sobie pizzę, a w piwnicy mam zapas zupek chińskich, po które sobie czasem chodzę w nocy, jak Kiji śpi, bo jak jem w nocy to mówi, że będę gruby i nie będzie już mnie kochał, a ja, jako dobry chłopak, jem sobie gdy nie widzi, siedzi w wannie (potrafi siedzieć tam prawie trzy godzinki, bo odpręża się po pracy. Mógłbym mu pośpiewać, ale on woli się topić w tej wodzie, Boże, nie rozumiem go) albo tak jak wspomniałem wcześniej - śpi.

Także, zamiast iść pośpiewać i poskakać na scenie, wróciłem do domu.

Tak, wolałem iść coś zjeść, niż spotkać się z moimi (nie)wieloma fanami. Oni mi jedzenia raczej nie dadzą.



— Siyoung, nie żyjesz.

Cholera. Zapomniałem napisać mu esemesa, że wracam jednak do domu i wszystko odwołane.

— Czekałem na ciebie pieprzone trzy godziny. Pomyślałem sobie, że pewnie spóźnisz się jak zwykle. No to usiadłem na jakimś krzesełku i przy okazji poznałem się z Vasco, jest miły w sumie. Ale nie zgadniesz, co stało się potem! Rozładował mi się telefon, cudownie, prawda? I zasnąłem, na krześle. Przy okazji, bolą mnie teraz strasznie plecy i potem w ramach przeprosin mnie wymasujesz. Ale wracając! Obudziłem się i chciałem ogarnąć wiadomości, ale miałem rozładowany telefon, więc Daewoong ogarnął jakąś ładowarkę i mi dał, potem pytał też o ciebie. I patrzę, wow, pięćdziesiąt sześć wiadomości, pewnie połowa jest od ciebie. No i chciałem ci to puścić płazem, bo przecież się o mnie martwisz, ale wiesz co? Żadna nie była od ciebie.

Pewnie się zmęczył mówiąc tak szybko, bo dostał trochę tak jakby zadyszkę i wyglądał dość śmiesznie.

— No, fajnie, słabo trochę, ale śmierdzisz. — Wzruszyłem ramionami, podchodząc bliżej niego. - Czekaj, czy ty paliłeś?

Śmierdział tymi ohydnymi fajkami, pieprzony kłamca.

Przewrócił oczami i potem spojrzał na mnie jak na idiotę.

— Czy ty uważasz, że mógłbym palić? Może powinieneś mi trochę zaufać, co? - westchnął, siadając na kanapie, która wcześniej zajmowałem ja. — Kojarzysz Soojung? Pokłóciły się z Amber tak, że aż ze sobą zerwały, eh. A do tego, Soo była tak smutna i wypaliła prawie całą paczkę fajek.

Co prawda, widziałem raz Soojung. Amber znam, bo w sumie też sobie robi czasem koncerty.

Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że kiedyś byłem pewien, że to chłopak. I w sumie gdyby nie Kiji, to zacząłbym do niej startować, ale jestem wspaniałomyślny i nie chcę go ranić. Chociaż może powinienem bo ciągle mnie oszukuje i miałem już powoli dośc tych wszystkich awantur, które robi mi jak nie odbieram telefonu. Powinien w końcu zrozumieć, że mam inne życie, no ale to Jisung, który po prostu jest żałosny

— Głupi, mogłeś ją pocieszyć, a nie pozwalać jej palić. — pokręciłem z dezaprobatą głową, zastanawiając się, czy on w ogóle czasem używał mózg.

Pozwolił wypalić jej tyle śmierdzących papierosów, że pewnie teraz jest bliska śmierci, mogę przysiąc, że tak będzie. No i do tego może się uzależnić tak jak Kiji, ale na szczęście ma mnie, który pomógł mu wyjść z nałogu.

— Okej, koniec. — Westchnął, wyciągając ręce do góry i ułożył się wygodnie na kanapie, nogi opierając o ławę. Pokiwałem jedynie głową i zapisałem sobie w pamięci, że muszę wrócić do tego tematu.

— Okej — mruknąłem, wywracając oczami. — Jak było w pracy?

— Było dobrze, prawdę mówiąc super. Opowiedzieć ci wszystko?

— Jasne.

I w tym momencie wyłączyłem słuch, zajmując się patrzeniem na paznokcie i kiwaniem głową, uśmiechając się do niego.

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak smakują tortilla z chipsami? Ja tak, i Boże, chciałem teraz to sobie zrobić, ale wiecie co? Jisung nadal mi opowiadał o jakimś chłopaku, który zaczął podrywać Soojung, ale przyszła Amber i dała mu w twarz.

I tak, to jedyne co usłyszałem.

— Ale mówiłeś, że ze sobą zerwały.

— Eee.. No bo to było przed zerwaniem!

Zanim zacznę o coś pytać, to najpierw go posłucham, bo pewnie tak się zapędził i opowiadał historię sprzed dwóch tygodni, na pewno.

— Super, ale teraz daj mi buzi. — Ułożyłem usta w dziubek, nachylając się nad Jisungiem, który chwilę potem znalazł się przede mną, dając mi całusa, na co ja się szeroko się uśmiechnąłem, dopóki się nie odsunął i nie poczułem fajek.

—Paliłeś, idioto.

— Nie.

— Tak.

— Tylko jednego, skarbie.

Cudownie.

Ja próbuję mu pomóc, ale nie, on naprawdę musi wypalić cokolwiek, cholerny kłamca.

Gdyby nie ja, pewnie teraz siedziałby na onkologii, tak samo jak moja babcia (akurat nie przez papieroski, bo ona jest kochana i nie pali, i powinienem ją częściej odwiedzać).

— Nie mów na mnie tak teraz. — Wstałem, przy okazji zostawiając bluzę obok Jisunga i trzaskaniem drzwiami poinformowałem go, że jestem jeszcze bardziej zły i nie chcę na niego patrzeć minimum przez tydzień.

I prawdę mówiąc, mimo tego, że nie miałem najmniejszej ochoty patrzeć na jego zakłamaną twarz, mógł do mnie przyjść, a nie mnie olać i pójść się kąpać, no błagam. Kto niby tak robi. Tylko palący i okłamujący idioci, pamiętajcie. Tacy są najgorsi. Ale w sumie dobrze, że się kąpie, bo przynajmniej nie będzie śmierdział.

No i skoro jesteśmy przy tym, jak poznałem Kijiego okropnie śmierdział. To było straszne, do tego musiałem się z nim siedzieć, bo robił mi tatuaż i do tego mówił, że jestem średnio przystojny, a ja mu prawie nie wybiłem oka maszynką. Ale najgorsze było to, że wtedy palił jeszcze jakieś naprawdę obrzydliwe fajki, a ja ledwo co oddychałem, bo tak strasznie od niego nimi śmierdziało.

Jednak jestem cudotwórcą i udało mi się go sprowadzić na dobrą drogę, przynajmniej po części.

— Giriii — przeciągłe i żałosne jękniecie rozbrzmiało zza drzwi, w które cicho pukał, myśląc, że go wpuszczę.

— Idź sobie.

— Prooooszę.

— Nie.

Przez mocne szarpnięcie klamką, o mało co nie dostałem zawału, bo kto normalny tak trzaska drzwiami.

— Masz się ogarnąć, bo jak nie to będzie źle i tym razem ja się zdenerwuję - warknął, rzucając w moją stronę koc, pod którym szybko się przykryłem, żeby pozbyć się niemiłego uczucia zimna. - Już nie śmierdzę, jestem czyściutki. - oznajmił i nie czekając na odpowiedź położył się obok mnie, jedną ręką obejmując w boku, a drugą głaszcząc mnie po głowie. - No i zamówiłem ci pizzę.

Okej, jednak cofam wszystkie złe rzeczy, które na niego powiedziałem.

Czekanie na pizzę, było okropne, ale chyba się opłacało, bo to była jedna z najlepszych pizz, jaką jadłem.

Ja jadłem, bo Jisung siedział i tylko się w nią wpatrywał ze smutkiem, a jak powiedziałem, żeby sobie jeden kawałek wziął, to zaczął mnie nim karmić, mówiąc, że mnie kocha. Głaskał mnie po włosach, a ja nie wiedziałem co mu odwala, bo nigdy się tak nie zachowywał.

No ale w końcu go zmusiłem do zjedzenia dwóch kawałków, bo już nie mogłem, a do tego wcześniej zjadłem sobie dwie paczki chipsów. Nawet nie wiecie, jak się ucieszył i zjadł je szybciej ode mnie, a to nie lada wyczyn, serio.

— Smakowało ci?

— No nawet, chociaż wydaje mi się, że kiedyś sam zrobiłem lepszą. Ale dzięki za chęci, to było trochę miłe - oznajmiłem, wychodząc z salonu i kierując się do łóżka, bo było już późno. Powinienem być wyspany. Jisung poszedł za mną i położył się obok mnie.

— Chciałem wypróbować, bo nowa pizzeria, sam wiesz. Ale tak, zgadzam się z tobą, twoja jest o wiele lepsza.

Westchnąłem, uderzając go w klatkę piersiową i patrząc na niego spode łba.

— Uspokój się, tego jednego papierosa ci przecież wybaczę, ale zachowuj się normalnie.

Wypuścił powietrze z ust, oddychając jakby spokojniej i przytulił mnie jeszcze mocniej niż zwykle, przez co zacząłem się krztusić. Ledwo co łapałem powietrze, a ten idiota zorientował się dopiero po minucie.

— Kocham cię.

— Super.

— A ty mnie?

— Tak, ale - przerwałem, żeby ziewnąć.— dopóki nie palisz.

— No to cudownie. — zaśmiał się, potrząsając radośnie głową i przytulając mnie kolejny raz.

Pamiętajcie, Kiji ma dwie osobowości. Jedna to niepozwalająca mi na nic (mści się przez fajki) paskudna osoba, wracająca do domu po 4 nie informując mnie o tym (był taki kilka miesięcy temu, na szczęście powoli się zmienia), a druga osobowość zachowuje się jak kompletny idiota, który zachowuje się tak samo jak teraz.

Ale mimo to, lubię go trochę, bo kocha mnie i (czasem) kupuję mi jedzenie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top