Wyprawa do miasta

Wiem. Nie było mnie tu od bardzo dawna. Jeśli nie liczyć ciągłych błędów Wattpad'a, to na usprawiedliwienie mojej - jakże długiej - nieobecności mam jedno słowo. Remont. Ale tak poza tym, to dostałam laptopa. Yeyyy! No cóż. Czas zaczynać. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę nieobecność. Chcę też uprzedzić, że przyszły tydzień mnie nie ma, bo wyjeżdżam i raczej nie będę mieć neta. Ale w weekend postaram się dodać nowy rozdział.

A propos... W ramach wynagrodzenia napiszcie w komentarzu imię chłopaka (Może być wampir. Ba! Może być nawet Kaien lub Ichiru.), a ja napiszę wam one-shota z nim i Kagome w roli głównej. Wybiorę tę osobę, której imię pojawiać się będzie najczęściej. :D

*P.O.V. Kagome*

Po zakończeniu zajęć pobiegliśmy do akademika, by się przebrać. Co jak co, ale ja nie miałam zamiaru paradować w mundurku, przez dobre kilka godzin. Wpadłam do pokoju jak szalona. Nie chciałam, by Zero na mnie czekał. Zrzuciłam z siebie marynarkę, koszulę i spódnicę. Wyciągnęłam z szafy czarne rurki i granatową koszulkę z krótkim rękawkiem. Był na niej piękny, srebrno-szary wilk o złotych oczach stojący na ośnieżonym wzgórzu . W tle widniała zorza polarna z zacienionym przybliżeniem wilczej twarzy. Tuż za wilkiem wznosił się błyszczący srebrno-granatowy księżyc. Do tego na nogi wysokie granatowe trampki. Złapałam czarną, skórzaną kurtkę i wybiegłam z pokoju. Na moje nieszczęście potknęłam się o dywan. Lądowanie było o dziwo bardzo miękkie. Podparłam się rękami o podłogę i otworzyłam oczy, które wcześniej mocno zaciskałam. Jakież było moje zdziwienie, gdy ujrzałam wpatrujące się we mnie fioletowe tęczówki. Nagle mnie olśniło. Upadek nie bolał tak bardzo jak się spodziewałam, ponieważ wylądowałam na Zero. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Poczułam, że się rumienię, ale nie mogłam oderwać wzroku. Zaczęliśmy się do siebie przytulać. Nasze twarze były coraz bliżej. Nasze usta dzieliło już tylko parę milimetrów, gdy nagle usłyszeliśmy chrząknięcie. Odsunęliśmy się od siebie, jak poparzeni. Spojrzeliśmy w stronę, z której dobiegł ten odgłos. Na korytarzu wpatrując się w nas stała Yuuki.

- Czy ja w czymś nie przeszkadzam? - Gdyby wzrok mógł zabijać, to z całą pewnością smażyłabym się teraz w najgłębszych czeluściach piekła. Nim zdążyłam wydusić z siebie jakiekolwiek słowo odezwał się Zero.

- A żebyś wiedziała, że tak. - Warknął. Mierzyli się groźnymi spojrzeniami. Nie podoba mi się to.

- Zero. - Spojrzał na mnie. - Uspokój się. Proszę. Nie lubię, gdy się złościsz. - Jego wzrok stał się łagodny, gdy na mnie patrzył. Znów poczułam nadciągający rumieniec. Uśmiechnęłam się do niego. - Arigato (tzn. Dziękuję) Zero-kun.

- Hej! Papużki nierozłączki! Może przestaniecie choć na moment, bo tak się składa, że mam wam coś ważnego do powiedzenia! - Yuuki była wściekła. Znowu. Moim zdaniem to się dzieje stanowczo zbyt często. Powinna zacząć pić jakieś ziółka na uspokojenie, czy coś. W końcu - jak to mówią - złość piękności szkodzi. Choć patrząc na nią mam wrażenie, że jej już nic nie może zaszkodzić...

- A może przymkniesz się choć na moment?! Zaczynasz poważnie działać mi na nerwy. Mów , co masz powiedzieć i spadaj, bo nie mam najmniejszej ochoty cię widzieć. - Odwarknął. Zdążyliśmy już wstać z podłogi. Poczułam dziwne uczucie. Z jednej strony było mi przykro, że Zero się złości. A z drugiej cieszyłam się jak małe dziecko, że postawił się tej wstrętnej żmii. No i... Że woli być ze mną, niż z nią. Na samą myśl mam ochotę się rumienić. Yuuki wykrzywiła twarz w grymasie.

- Dyrektor powiedział, że macie wrócić przed dziewiętnastą.

- Dziewiętnastą? - Wtrąciłam się. - Przecież zajęcia klasy nocnej zaczynają się o osiemnastej...

- Ta, ale jeden z nauczycieli wyjechał w jakiejś ważnej sprawie, więc odwołali godzinę zajęć. Wychodzi na to, że macie trochę więcej czasu. A teraz żegnam. Nie mam ochoty patrzeć na was dłużej niż to konieczne. - Odeszła zła. Jak zwykle. Może powinnam zacząć nazywać ją złośnicą... Nah. Wymyślę jakieś bardziej budujące wyzwisko.

- No cóż Zero. Chodźmy. Przed nami długa przechadzka. - To prawda. Miasto co prawda nie jest zbyt daleko, ale musimy dostać się na jego drugi koniec. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego strój. Ciemne dżinsowe spodnie i prosty, czarny T-shirt podkreślający jego dobrze zbudowany tors.

- Tak. Chodźmy. - Złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę głównej bramy.

*Chwilę później*

Szliśmy ulicami miasta nie zważając na spojrzenia otrzymywane od przechodniów. Wciąż trzymaliśmy się za ręce.

- Więc... - Zaczął Zero. - Czego potrzebujesz, żeby mnie przemienić.

- Widzisz... Biorąc pod uwagę, że już odkryłeś swojego wewnętrznego demona... Nie będę musiała użyć tak silnej mikstury jak planowałam. Właściwie... Potrzebne nam tylko kilka rzeczy.

- Aha. To dobrze, bo widzisz... CO?! Skąd ty u licha wiesz o tym demonie?! - Na widok jego miny miałam ochotę zacząć się śmiać.

- Coś ty taki zdziwiony?

- Bo widzisz... Ja po prostu nie sądziłem, że o tym wiesz?

- Wiem.

- Ale... jak?

- To bardzo proste mój drogi. - Uśmiechnęłam się. - Mogę widzieć twoją aurę.

- Aurę? - Zdziwił się. - Co to jest?

- Aura, to... Cóż... Można powiedzieć, ze jest to powietrze, które cię otacza. Pokazuje jaką osobą jesteś w głębi duszy. Kolor aury zależy od osobowości danej osoby. Twoja na przykład jest srebrno-fioletowa.

- Srebrno-fioletowa? Co to znaczy?

- Fiolet świadczy o obecności twojego wewnętrznego demona. Zaś srebro obrazuje twą ludzką połówkę. Tamtego dnia, gdy zemdlałeś poczułam demoniczną obecność. Twoja aura zaczęła się zmieniać. Gwałtownie stała się czarna. Po chwili biała i znów czarna. Sądziłam, że demon chce przejąć nad tobą kontrolę. Ja i Kaien zabraliśmy cię do skrzydła szpitalnego. Gdy tylko przekroczyliśmy próg twoja aura była srebrno-fioletowa. Nie do końca wiem, co się stało. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. W prawdzie czytałam o tym, ale taki przypadek miał miejsce jeden, jedyny raz i to było mniej więcej dziesięć tysięcy lat temu. Ja... Bałam się o ciebie.

*Koniec P.O.V. Kagome*

*P.O.V. Zero*

"Bałam się o ciebie." Tylko to jedno zdanie słyszałem. Krążyło w moim umyśle. Wierciło w nim dziury. Wypalało się, by już nigdy nie zniknąć. To jedno zdanie sprawiło, że cały mój światopogląd, wszystko w co wierzyłem przez ostatnie siedem lat... Legło w gruzach. Ona się o mnie martwiła. Kobieta, którą kocham ponad wszystko. Kobieta, którą pragnę chronić choćby za cenę życia. Kobieta, która jest całym moim światem. Ona się o mnie bała. Ta, o której marzę. Osoba, która jest poza moim zasięgiem. Mimo, że jest blisko mnie, czuję się, jakbym nie mógł jej dosięgnąć. Bo wiem, że nie będzie moja. Nigdy. Narażę ją tylko na ból i cierpienie. Wiem to. Więc dlaczego? Dlaczego nie mogę się zmusić, by o niej zapomnieć? Widzę ją w snach. Spędzamy razem popołudnia. Kocham ją. Dlatego próbuję zapomnieć. Próbuję... Ale mi się nie udaje. Potrząsnąłem głową, by odgonić od siebie te myśli. Spojrzałem na moją ukochaną. Grzywka zakrywała jej oczy. Mocno trzymała moją dłoń. Tak jakby bała się, że ucieknę. Tak piękna. Tak mądra. Tak nieosiągalna. Westchnąłem ze smutkiem.

- Nie powinnaś martwić się o coś takiego. Poza tym... Ja też jestem silny, wiesz? Nie poddam się tak łatwo. - Uśmiechnąłem się, co odwzajemniła.

- Tak. Chodźmy. Nie powinniśmy marnować czasu.

- Szukamy czegoś konkretnego?

- Powiedzmy, że tak. Potrzebne nam dwa suszone pająki, jedno żabie odnóże, paznokieć karła, dwie szczypty zmielonej skóry gnoma, 3 mililitry krwi boa, oko traszki i jeszcze trzy twoje włosy. - Stanąłem przerażony. Jeśli będę musiał to wypić, to chyba zwymiotuję. Kagome musiała zauważyć moją minę. Popatrzyła na mnie kilka sekund i wybuchnęła śmiechem. - Spokojnie. To nie dla ciebie. - Posłałem jej nieme pytanie. -To, że ty nie możesz zabijać, nie znaczy, że ja nie mogę.

- Więc kto jest twoim celem? - Uniosłem brew.

- Pewien irytujący osobnik znany jako Kaname Kuran. - Ma chłopak przerąbane. Mimo, że go nie lubię, to po usłyszeniu tej listy składników prawie zaczynam mu współczuć. Słowo klucz: prawie.

- Och! To niedaleko. - Złapała mnie za rękę i pociągnęła do ciemnej uliczki. Po chwili ukazał mi się dziwny sklep. Był dość... Niezwykły. Tak. To dobre słowo. Niby drewniana chatka, ale wyglądała na starą. Mimo to dobrze się trzymała. Była obrośnięta winoroślą, na której rosły zwiędłe kwiaty. Miał mały drewniany szyld z napisem "Czarna magia". Wchodząc usłyszałem skrzypienie drzwi. Przerażające. Wnętrze sklepu nie byłoby czymś nadzwyczajnym, jeśli nie liczyć wszystkich produktów. Wysuszone zwierzęta, zwierzęce oczy, śluz, czaszki, pioruny buzujące w słoikach... Wiele rzeczy jest tutaj naprawdę magicznych.

- Oi! Oba-san! (tzn. Babciu lub staruszko) Wyjdź! - krzyknęła Kagome.

- Dobrze, już dobrze! Ty przebrzydła dziewucho, chcesz, żebym ogłuchła?! - Zza zakrętu wyszła starsza kobieta. Na oko miała może z 25 lat. Była bardzo piękna. Wysoka, o lekko opalonej cerze i śnieżnobiałych włosach sięgających za kolana. Miała drobny nos i czerwone od szminki usta. Jej szare oczy badały każdy skrawek mojego ciała. Poczułem dreszcze. Była ubrana w ciemnoróżową suknię bez ramiączek. Górę stanowiło coś na kształt gorsetu ze złotymi nićmi wplecionymi niby od niechcenia. Dół zaś był prosty i sięgał do podłogi. Obie części sukni były oddzielone od siebie złotym paskiem na dnie gorsetu. Spod niego zaś wystawał skrawek innego, fioletowego gorsetu, który zakrywał jej piersi. Na szyi miała coś na kształt obcisłego, ciemnoróżowego kołnierza. Od ramion do nadgarstków ciągnęły się "rękawy" tego samego koloru. W miejscu zetknięcia się "rękawa" ze skórą ramion miała założone złote bransolety wysadzane bodajże rubinami. Na palcach było mnóstwo złotych pierścionków, miała też duże, okrągłe kolczyki i diadem z rubinem tego samego koloru. Ostatnim elementem jej ubioru był fioletowy płaszcz zapinany tuż nad biustem broszką z jakimś różowym kamieniem, którego nie znałem. Płaszcz ten dzielił się na plecach na dwie części, z czego obie przerzucone miała przez łokcie. Nie odrywała ode mnie wzroku, przez co poczułem wpływający na twarz rumieniec. Niestety Kagome chyba to zauważyła, bo jej oczy minimalnie się rozszerzyły. Po chwili powróciły do dawnych rozmiarów i stężały. Odwróciła wzrok. Poczułem się winny. Wciąż powtarzam sobie, że ją kocham, a rumienie się jak szalony patrząc na osobę, której nawet nie znam... I to w jej obecności!

- Zero. To jest Majo (tzn. Wiedźma). - Powiedziała lodowatym tonem, po czym spojrzała na kobietę przed nami. - Masz wszystko o co prosiłam?

- Tak. Mam. Podejdź. - Jej głos jest bardzo melodyjny. Czekaj... Co?! Nie! To wcale nie tak! Ja jej nawet nie znam! Agh! Głupi mózg! Skup się na sytuacji Zero! Skup się!

Kagome podeszła do Majo. Ta zaś wyciągnęła dłoń, w której znikąd pojawił się mały, czarny woreczek. Podała go Kagome i szepnęła jej coś na ucho. Nie usłyszałem co, ale Kaggie wyraźnie się rozluźniła.

- Dzięki.

- Tia. Tylko nie za dużo. Musisz zachować umiar.

Uniosłem brew nie wiedząc o czym mówią. Pokręciłem głową. To nie moja sprawa.

- Wracamy? - Spytałem.

- Tak.

Wracaliśmy w dość niezręcznej ciszy. Chciałem coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedziałem co. Kagome wcale mi tego nie ułatwiała. Nie odzywała się odkąd wyszliśmy z tego dziwnego sklepu. Ba! Nawet na mnie nie spojrzała. Nim się obejrzeliśmy dotarliśmy do bram Akademii Cross.

- Przemiana jutro rano. Bądź gotów. - Odeszła. Jest na mnie wściekła? Dlaczego? Czy to możliwe, że jest zazdrosna o tę kobietę ze sklepu? Nieee. To by oznaczało, że coś do mnie czuje... Muszę z nią porozmawiać.

Pobiegłem za nią. Pędziłem, by się z nią zobaczyć.

Już prawie.

Była w zasięgu mojego wzroku. Widziałem jak wchodzi do lasu.

Jeszcze tylko trochę.

Dobiegłem do polany. Stałem w krzakach, ale widziałem ją.

Już tylko moment.

Wtedy to zobaczyłem. Spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Na polanę weszli oni...

· Witaj, Kagome-chan...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top