Koszmary

Stała sama na polanie przyodzianej w krew i gnijące trupy. Widok był obrzydliwy, choć na swój sposób piękny. Niebo przyobleczone było czerwienią. Samo słońce schowało się za księżycem, jakoby bało się tego, co może ujrzeć, gdy wychyli się zza niego. Jego lśniące promienie okalały jej postać miękkim złotem. Jej błękitne oczy pełne były łez. Nie mogła się ruszyć. Patrzyła... Patrzyła jak jej przyjaciele padają martwi jeden po drugim. Nie mogła zrobić nic. Kompletnie nic... To bolało. Ale nie sparaliżował jej ból, czy strach... O nie. To było coś gorszego. To było poczucie zdrady. Dokładnie. Zdrada. To takie straszne słowo, dla niektórych niepozorne i nic nie znaczące... Niektórzy jej nie znali. Lecz ta kobieta... Przeżyła ich w życiu tak wiele... A gdy w końcu zdecydowała się komuś zaufać... Ten ktoś zdradził. i jej najbliższych. Oni już odeszli. Teraz nadszedł jej czas. Ale nim ona również umrze... Nim pogrąży się w pustce... Nim wpadnie w wieczną otchłań... Musi coś zrozumieć. Musi zrozumieć dlaczego... Mężczyzna szykował się do ostatecznego uderzenia. Nie odpowiadał na jej pytania. A było ich wiele. Nie mówił dlaczego. Nie tłumaczył się. Po prostu ruszył w jej stronę. Wiedziała, że to już koniec. Wiedziała, że nie ma już dla niej ratunku. Wiedziała, że umrze. Ale mimo to... Mimo to, była szczęśliwa. Cieszyła się, że jej ukochany i jej dzieci zarówno własne jak i te adoptowane przeżyją. Nie modliła się w tej chwili o swoje życie po życiu. Modliła się o dobrobyt dla rodziny, którą musi zostawić. Zamknęła oczy. Czekała. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Czuła jak się zbliża.
"Przepraszam." - szepnęła. - "Tak bardzo was przepraszam."
Mimo, czekała, cios nigdy nie nadszedł. Otworzyła oczy. Szczęście odeszło w mgnieniu oka. Na jego miejsce wkradło się przerażenie. Krzyknęła. Upadła na kolana i wzięła w objęcia martwe już ciało swojego ukochanego. Była wściekła i zrozpaczona. Nie rozumiała. Nie miała pojęcia dlaczego bogowie tak bardzo jej nienawidzą... Usłyszała krzyk. Zaraz po nim nastała cisza. Obróciła się. Ujrzała jej dzieci, a raczej ich trupy. Tylko jedno jeszcze żyło. Podbiegła do niego tak szybko jak mogła. Wzięła go w ramiona, by w swoich ostatnich chwilach mógł zaznać matczynej miłości.
- Przepraszam mamo. Ja... Ja naprawdę n-nie chciałem... - W trakcie mówienia zaczął krztusić się krwią. - My tylko... Tata kazał czekać, a-ale... Chcieliśmy tylko... P-pomóc... Tylko pomóc... - Łzy swobodnie spływały jej po policzkach.
- Już dobrze synku... Już dobrze... Wszystko już jest w porządku... Niedługo spotykasz się z braćmi i tatą... A ja wkrótce do was dołączę... I znów będziemy szczęśliwi... - Głaskała go po zakrwawionych włosach. Pod koniec uśmiechnęła się krzywo przez łzy.
- B-będę czekać mamo... P-powiem tacie i innym, że t-tęsknisz i chcesz się z nimi s-szybko z-zobaczyć... - coraz bardziej krztusił się czerwonym płynem. Uśmiechnął się resztkami sił, poczym wyzionoł ducha. Wstała. Grzywka zasłaniała jej oczy.
- Co się stalo, moja mała Miko? (tzn. Kapłanka) Czyżby nie został ci już nikt? Jaką szkoda... - Naraku zaśmiał się przeraźliwie. Mimo konieczności walki przez ostatnie cztery dni i noce nie wyglądał na zmęczonego. Chorobliwie blada twarz. Kruczo-czarne włosy. Krwisto-czerwone oczy. Tak. Był potworem. Budził strach i obrzydzenie w prawie każdej istocie. Usuwał wszystko, co stało mu na drodze do władzy. Podniosła głowę. Jej oczy przepełniała nienawiść.
- Ty... - Wysyczała. - Jakim prawem mordujesz ludzi?! Kto pozwolił ci rozdzielać rodziny?! Dlaczego to robisz?! Chcesz spełnić swoje chore ambicje?! Jeśli tak, to przestań krzywdzić niewinnych! - Mężczyzna tylko zaśmiał się.
- Chore ambicje, powiadasz? Cóż każdy ma swój własny sposób myślenia... Ja na ten przykład nie chcę tylko władzy. Pragnę uwielbienia. Chwały. Mocy. - W jego oczach widniało szaleństwo. - Chcę ciebie.
- Po moim trupie!!! - Sięgnęła po miecz. Tak ona, jak i jej wróg ruszyli ku sobie i zderzyli swe miecze w krwawym tańcu. Zwycięzca przeżyje. A jak powszechnie wiadomo... Zwycięzca, może być tylko jeden.

*P.O.V. Kagome*

- AAA! - Co? Kto krzyczał? Czyżbym to była ja? Ach, no tak. Znowu ten sen. Przeszłość mnie nawiedza. Powinnam przestać o tym myśleć. Czasem chcę zapomnieć. Odrzucić smutki w kąt i odejść w nieznane. Czy pragnę wiele? Tak. Stanowczo stawiam zbyt wiele żądań. Drzwi do mojego pokoju gwałtownie się otworzyły trzaskając o ścianę.
- Kagome?! Co się stało? Wszystko w porządku? - krzyczał Zero. Był przestraszony.
- Zero? Co ty tu robisz? - Po co pytam, skoro znam odpowiedź? Nie wiem. Ale to nic nadzwyczajnego. Wszystko jest teraz takie zagmatwane, niejasne... Czy rzeczy w moim życiu Noe mogą być choć odrobinę prostsze? Oczywiście, że nie. Bo przecież bogowie mnie nienawidzą...

*Koniec P.O.V. Kagome*
*P.O.V. Zero*

Usłyszałem krzyk. Znam ten głos. To ona. Wstałam i ruszyłem z prędkością światła w stronę jej pokoju. Tak bardzo się o nią bałem, że nie pomyślałem nawet o tym, żeby po ludzku otworzyć drzwi. No bo przecież po co... Zrobiłem wejście smoka do pokoju Kaggie. Mianowicie walnąłem z buta w drzwi tak mocno, że uderzyły z trzaskiem i ścianę, poczym wypadły z zawiasów. Siedziała na łóżku cała zalana potem i z przerażeniem wypisanymi na twarzy. Zapytałam, co się stało. Zapytała, co tu robię. Byłem zły. Podeszłem do niej i przytuliłem ją.
- Wiesz... Oboje mamy dość straszną przeszłość, ale właśnie dlatego tak dobrze się rozumiemy. Więc proszę... Nie ukrywaj przede mną swoich uczuć... Nie buduj miedzy nami muru. On nie da ci nic więcej prócz bólu i cierpienia, którego i tak przeżyłaś zbyt wiele. Bądź przy mnie. Ja zawsze będę przy tobie. Nawet jeśli zginę... Moja dusza pozostanie u twego boku. - wtuliła się we mnie. Dziękowałem w tym momencie wszystkim świętym, za to, że nie widzi mojej - jakże zarumienionej - twarzy.
- To tylko koszmar z przeszłości. Niewarto nawet o tym pamiętać. Wraz z pamięcią przychodzi ból. Zapomnienie jest ukojeniem. Lecz jest niemożliwe do osiągnięcia. Zapomnienie jest równoznaczne z poddaniem się swojej słabości. To hańba zarówno dla duszy, jak i ciała. Ja nie mogę zapomnieć. Złożyłam obietnicę. Mam zamiar dotrzymać danego słowa. - Tak. To cała Kaggie. Nieważne co... Ona zawsze spełni obietnicę. Nie będę gorszy. Choćby nie wiem co... Nie będę już nienawidzić wampirów. Nieważne, jak banalnie i fałszywie to brzmi w moich ustach. Dotrzymam słowa. Nic mnie nie powstrzyma...
- Zero? - Usłyszałem.
- Hmm? - Dałem jej znać, że słucham.
- Czy możesz zostać tu na noc? Ze mną? - Zatkało mnie. Cóż w prawdzie nie powinienem, ale jeśli dzięki temu będzie mogła zasnąć, to chyba nie robię nic złego...
- No cóż... Przecież nic się nie stanie... Prawda? - Miałem pewne wątpliwości, ale widok jej słodkiego uśmiechu rozwiał je wszystkie w mgnieniu oka.
- Naprawdę?! - Skinąłem głową. - Dziękuję! - Zarzuciła mi ręce na szyję. Położyliśmy się na łóżku i przykryliśmy kołdrą. Kagome niemal od razu wtuliła się w mój tors. Zasnęła w mgnieniu oka. A ja niedługo po niej. W myślach miałem jedynie wizję jutrzejszego poranka i piekła jakie zgotuje nam dyrektor, jeśli się dowie o tym, co zaszło...

OGŁOSZENIA PARAFIAAALNEEE!!! XD
Chcę was przeprosić, że dodaję dziś, a miało być wczoraj. Niestety ten rozdział pisałam równo osiem razy. Dziękuję Bogu, że ten rozdział nie usunął się hak poprzednie siedem. Otóż, gdy już miałam publikować, coś się działo i wszystko szlag trafiał. Mianowicie szkic rozdziału mi się usuwał. Mam nadzieję, że się nie gniewacie. Przepraszam, za wszystkie bledy i literówki. Nowy rozdział już się tworzy. Może dodam go jutro, albo pojutrze, o ile wattpad znów mi nie usunie szkicu... Dobrej nocki życzę...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top