Gniew
Ło matko bosko kochano! Jak mnie tu dawno nie było... Ponad dwa miesiące wychodzi, co nie? (*nerwowy śmiech i westchnienie*) Wybaczcie... Mam tak dużo pracy... W wakacje mnie praktycznie w domu nie było. A teraz szkoła i wieczna nauka. Zero wolnego czasu. Nie ma nawet chwili, żeby coś napisać. Błagam o wybaczenie na klęczka. Do tego moja wena kopnęła mnie w dupę i uciekła ze śmiechem. A pisanie na siłę mnie męczy. To wtedy nie ma sensu. Bo chodzi o to, żeby się dobrze bawić, prawda? Poza tym... Tylko ja jestem na tyle głupia, żeby zapomnieć hasła. Jak wiecie nie mogę dodawać z telefonu, bo wiecznie mi usuwa zapisane fragmenty. Na szczęście odnalazłam zeszyt z hasłami i już mogę dodawać rozdziały. Yeyyy! Bardzo przepraszam i . (Nie wiem, które konto jest aktualne.) Nie dodam waszej... twojej... (mniejsza o to) nominacji do #StopPlagiatom, bo to już drugi raz i nie mam pomysłu. Bez zbędnej gadaniny zapraszam do lektury. O ile jeszcze ktoś to czyta. Wiecie... Nie liczę na "O patrzcie na nią. Wróciłą i teraz sądzi, że wszystko jest świetnie i dalej bedziemy ją lubić." . Poprostu mam nadzieję, że jest jeszcze ktoś, komu zależy na czytaniu. Jeśli to nie jest zbyt dużo, to proszę dodajcie komentarz pod tym rozdziałem. Chcę się zorientować, czy wogóle jest sens to kontynuować. O rany... Chyba tracę wiarę w siebie. No nic. Miłego czytania. :D
*P.O.V. Zera*
Stałem przed jej drzwiami. Dlaczego byłem tak zestresowany? Przecież nic się nie dzieje. Wiele razy tam byłem. No tak. Teraz jest inaczej. Jestem jej chłopakiem. To coś innego. Tak długo na to czekałem. A teraz, gdy moje marzenie wreszcie się spełniło nie wiem, co robić. Boje się, że zrobię coś nie tak.
- Kocham Cię Zero. Zawsze kochałam. I zawsze będę. Bez względu na wszystko. Zapamiętaj to. Proszę. - Złożyła delikatny pocałunek na jego policzku.
Te słowa znikąd pojawiły się w mojej głowie. Z determinacją spojrzałem przed siebie. Nie poddam się. Nie spojrzę wstecz. Ona jest u mego boku i nic tego nie zmieni. Zwłaszcza Kuran.
*Godzinę później*
- Jesteś pewna? - Zapytałem.
- Tak Zero. Jestem pewna. Chodź już. - Odpowiedziała Kagome. Piękna jak zwykle.
Wyszliśmy z naszego Akademika, a Kagome uśmiechnęła się łapiąc mnie za rękę.
- Awww! Jak ty się słodko rumienisz! - To prawda. Pewnie wyglądem przypominam pomidora. Wciąż nie jestem przyzwyczajony do... Tego. - Ale dziś upał.. Chodźmy. Im szybciej tam dojdziemy, tym szybciej staniemy w cieniu. - Uśmiechnąłem się lekko.
- Zaczynam myśleć, że nie lubisz słońca Kagome. - Nawet nie zauważyłem kiedy doszliśmy do Akademika Księżyca.
- Uwielbiam, ale tylko, gdy mogę się opalać. - Położyła dłoń na moim ramieniu. - U twego boku. - Zbliżyła swoją twarz do mojej. - W bikini. - Zagryzła dolną wargę.
- Kocham, gdy to robisz. - Złapałem ją w pasie i pocałowałem z całą pasją jaką kryłem w sobie od tak dawna. Nie obchodziło mnie, że wszystkie osoby jakie tam stały obserwowały nas z niedowierzaniem.
Jej usta były tak miękkie. Smakowała jak truskawki w czekoladzie. Pogłębiłem pocałunek. Pragnąłem jak najdłużej cieszyć się tą wspaniałą chwilą. Mam gdzieś Kurana. Jestem już prawie przemieniony. Nie pozwolę mu skrzywdzić mojej księżniczki.
*Wspomnienie*
Zapukałem i wszedłem do pokoju Kagome. Stała ubrana w czarne, skórzane rurki i czerwoną koszulę w czarną kratę. Włosy związane w warkocza opadały delikatnie na prawe ramię, a grzywka oprawiała jej smukła twarz.
- I jak wyglądam? - Zapytała śmiejąc się.
- Pięknie jak zawsze, księżniczko. - Podszedłem i pocałowałem ją.
- Księżniczko? - Zapytała, gdy odsunęliśmy się od siebie z powodu braku tlenu.
- Dla mnie zawsze nią będziesz... - Uśmiechnąłem się. - Idziemy? - Odwróciłem się do wyjścia.
- Zaczekaj! - Złapała mnie za nadgarstek.
- Co? - Zmieszałem się. - Coś nie tak? Dobrze się czujesz? Może powinniśmy zostać? - Dotknąłem jej czoła, by sprawdzić temperaturę. Jestem przewrażliwiony. Na pewno nic jej nie jest... Spokojnie Zero. Weź głęboki oddech i się uspokój... Moje rozmyślania przerwał śmiech. Kagome złapała mnie za ręce.
- Spokojnie. Nic mi nie jest. Nie musisz się martwić. Umiem o siebie zadbać.
- Więc o co chodzi?
- Pomyślałam, że zanim tam pójdziemy, to powinnam... Cię... Przemienić... - Spojrzała na mnie niepewnie przygryzając dolną wargę.
- Dlaczego? Martwisz się o coś?
- Nie! To tylko... - Kłamca. Bardzo słaby kłamca.
- Mów prawdę. Niczego przede mną nie ukrywaj. Kocham Cię teraz i zawsze będę. Nieważne, co się stanie...
- Zero... To jest po prostu... trochę trudne do wyjaśnienia... Ja... - Westchnęła, gdy spojrzałem na nią wyczekująco. - Martwię się o Kurana. - Gdy tylko wypowiedziała to przeklęte nazwisko coś we mnie pękło. Byłem wściekły.
Kuran. Kuran. Kuran. Ostatnio tylko o nim słyszę. Mam gdzieś co inni o nim sądzą... Ale Kagome nie jest tylko kolejną nieważną dla mnie osobą. Jest kimś więcej. Nie chcę jej stracić. Nigdy. Ale spokojnie. Podejdźmy do sprawy logicznie... Cholera! Nie mogę!
- -ro! Zero! Słyszysz mnie?!
- Wybacz. Czy możesz powtórzyć?
- Mówiłam, że martwię się o reakcję Kurana.
- Hę? Reakcję? Na co?
- Oj Zero... Na to, że jesteśmy razem. On Cię nie znosi. Co jeśli zrobi Ci jakąś krzywdę? - No nie powiem... Oburzyłem się.
- Przecież nie jestem słaby. Mogę nas obronić. Poza tym... Nieważne, jak ciężko mi to przyznać... Kuran nie jest głupi. Nie zrobi nic w obecności ludzi...
- Ale nie zapominaj, że mamy dziś nocną wartę. Co jeśli wtedy coś złego się stanie? Mam złe przeczucia. Mój szósty zmysł szaleje. Coraz trudniej mi go kontrolować. Mój wewnętrzny demon boi się Kurana. Zabrania mi się do niego zbliżać. Coś tu jest stanowczo nie tak...
- Dobrze. Skoro chcesz. - Uśmiechnęła się.
- Dziękuję. Nawet nie wiesz, jak szczęśliwa teraz jestem.
- Mamy pół godziny. Zdążymy?
- Tak. Weź tę tabletkę i ugryź mnie w szyję. - Podała mi jakąś żółtą... brązową... a może szarą... Nie jestem w stanie określić koloru tego... czegoś...
- Ok. Wziąć tabletkę i ugryźć w... Czekaj moment! Że co mam niby zrobić?!
- Musisz zmienić się w demona. Mam złe przeczucia. Boję się o ciebie. Wiem, że umiesz o siebie zadbać, ale to nic nie zmienia. W potyczce z nim nie masz najmniejszych szans. Zwłaszcza, że zaraza rozprzestrzenia się w twoim krwiobiegu. jak tak dalej pójdzie, to w ciągu czterech do sześciu dni przemienisz się w wampira najniższego poziomu. - Miała łzy w oczach. - A wtedy będę musiała... oni zmuszą mnie do... - Przerywała szlochając. Nie mogła tego powiedzieć. A ja miałem złe przeczucia.
- Do czego? Kagome. Odpowiedz mi. Proszę. - Ująłem jej twarz w swoje duże dłonie i zmusiłem, by spojrzała mi w oczy. Nie mogła już pohamować płaczu. Objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Oparła głowę o mój tors. Słyszała moje serce. Biło tak spokojnie. Sam też mogłem je usłyszeć w tej wszechogarniającej ciszy.
- Jeśli się zmienisz... Będę musiała... Ja... - Mówiła już spokojniejsza.
- Ciii... Nie ma pośpiechu... Najpierw się uspokój. - Mój podbródek wylądował delikatnie na czubku jej głowy. Rękami zataczałem drobne kręgi na jej plecach.
- Każą mi Cię zabić... Nie będę mieć wyboru... - Zaczęłam szlochać jeszcze bardzie. Zero tylko przytulił mnie mocniej.
- Nie będziesz musiała robić nic podobnego, ponieważ nie dam się zmienić. Stanę się demonem i będziemy razem. Już na zawsze. - Ucałowałem ją w czoło i otarł jej łzy. - Więc nie płacz już nigdy więcej. Z uśmiechem bardziej Ci do twarzy. - Pogłaskałem ją po policzku. - Powiedz mi tylko, co mam zrobić.
- Weź tę tabletkę.
- Co ona robi? - Zapytał, gdy ją połknął.
- Uśmierza ból.
- A czemu miałaby to robić?
- Bo muszę przekazać ci demoniczną krew i jad. To może trochę zaboleć. Ale nie martw się. Dzięki lekom, które Ci dałam nic nie poczujesz... Prawie...
- Czekaj. Nic mi o tym wcześniej nie wspomniałaś. - Zmarszczyłem brwi.
- Ech... Bo wiedziałam, że zaczniesz zadawać pytania. A nie ma na to czasu. Zaraz otworzą bramy. Powinniśmy tam być, a mamy mniej niż pół godziny.
- No dobrze. - Westchnąłem zrezygnowany. - Ale potem wszystko mi wyjaśnisz.
- Obiecuję. - Zaczęła zdejmować bluzkę.
- Czekaj moment! Co myślisz, że robisz?! Nie rozbieraj się! - Byłem bordowy jak wiśnia. Zachichotała.
- To nic o czym myślisz zboczeńcu. - Odsłoniła ramiona, a ja stałem się jeszcze czerwieńszy. - Musisz ugryźć.
- Co? - Moje oczy się rozszerzyły. - Ja nie mogę... Co, jeśli nie dam rady przestać? Zrobię ci krzywdę. Ja... Nie... Proszę Kagome... Nie zmuszaj mnie do tego...
- Zero. Spokojnie. Ufam Ci. Wiem, że mnie nie skrzywdzisz. Nie mógłbyś tego zrobić. Jesteś zbyt dobrym człowiekiem. - Ucałowała mnie w usta. - Zrób to. Proszę.
- Ja... Jeśli posunę się za daleko... Powstrzymaj mnie. Dobrze? - Pokiwała twierdząco głową.
- Wierzę, że to nie będzie konieczne. Zaczynaj. - Zbliżyłem swoją twarz do jej szyi. Wgryzłem się w nią. Z pewnością poczuła lekkie ukucie. Nagle zaczęło mnie piec. Paliło od środka. Nie wiedziałem, o co chodzi... Co się dzieje... Usłyszałem jej głos. To były jej myśli. Słyszałem je.
"To tylko ukucie. Wiem, że jego boli bardziej niż mnie. W moim krwiobiegu krążą uprawnienia Miko (tzn. kapłanka). One wraz z krwią płyną do organizmu Zero. To działa jak antygeny i przeciwciała. Miko Ki (tzn. "moc" kapłanki) odnajduje wampirzy gen i wyniszcza go. To sprawia, że Zero czuje się, jakby spalano go od środka. To jest ogromny ból. Minęło już kilka minut. Zaczynam się czuć słabo. Muszę to przerwać. W przeciwnym razie zemdleję z utraty krwi."
Usłyszałem coś. Z początku był to tylko szmer. Jednak z czasem przerodził się w niespójne słowa.
- Z-Zero... Przestań. Proszę. Już... dość... - Czułem, że słabnie. Musiałem się oderwać, ale jej krew była tak słodka. "Nie! Zero! Ocknij się do cholery! Nie możesz zabić dziewczyny, którą kochasz!" Krzyczałem na siebie psychicznie. Wreszcie udało mi się odsunąć. W moich oczach musiał być wielki smutek, ponieważ Kagome przytuliła mnie.
- Wybacz mi. Ja... - Zamknąłem oczy i zacisnąłem pięści. Podniosła dłoń kładąc ją na jego policzku.
- Zero... Jest w porządku. To tylko chwilowe osłabienie. Zaraz mi przejdzie. Jak się czujesz?
- To ja powinienem Cię o to zapytać. - Uśmiechnęłam się. - Jest dobrze.
- Bardzo bolało?
- Nie, kotku. - Zrobiła się okropnie czerwona, przez co zacząłem się śmiać. Jej oczy gwałtownie się rozszerzyły. - Kagome? Co się stało? - Zapytałem zaniepokojony.
- Spóźnimy się! - Zerwała się z łóżka i pobiegła do łazienki, by przemyć ranę i ją zabandażować. - Jesteś już połowie przemieniony. Jad przekażę Ci wieczorem, a potem rozpoczniemy trening. Teraz ruchy, bo Yuuki nie da sobie bez nas rady. - krzyknęła, doprowadzając się do porządku.
*Koniec wspomnienia*
Więcej nie dam się tak ponieść. To cud, że jeszcze stoi po utracie takiej ilości krwi. Teraz jestem jej obrońcą. Sprawię, by byłą szczęśliwa. Nic mnie nie powstrzyma. Zwłaszcza ta cholerna pijawka.
*Koniec P.O.V. Zero*
*P.O.V. Kaname*
Wściekłość. To było jedyne, co czułem. Czaiła się wewnątrz mnie. Paliła od środka. Nie wiedziałem, co robić. Miałem ochotę go zabić. Zniszczyć. Sprawić, by cierpiał. Jak on śmiał?! Nie miał prawa jej pocałować! Ona jest moja! Tylko moja!
- Hej! - Zmrużyłem oczy, gdy nie zareagował. - Nie ignoruj mnie Kiryuu! - Warknąłem.
- Bo co? - Zapytał, gdy skończył całować MOJĄ Kagome.
- Bo zaraz ci flaki wypruję!
- A to niby czemu? - Mówił to tak od niechcenia. Jakbym nie był dla niego wyzwaniem. Jakbym nie był królem wampirów. Przez to byłem coraz bardziej wściekły.
- Ponieważ... - Zmusiłem się do względnego spokoju. - Nikt nie ma prawa odbierać mi tego, co należy do mnie.
- Och... - Uniósł jedną brew. - A zdradzisz mi o czym mowa? Bo nie wydaje mi się, żebym widział tu coś twojego... - Uśmiechnął się drwiąco. Niech ja go tylko dopadnę! Zginie marnie. I nic go już nie uratuje!
- Ona jest moja. - Wskazałem na Kagome nie zauważając jej gniewu.
- Nie jest twoja. Ona nie należy do nikogo. Jest wolną istotą, która ma prawo do podejmowania własnych decyzji. Nie masz nawet najmniejszego prawa, by jej rozkazywać. To jaki masz status nie czyni z ciebie władcy świata. Każdy jest panem samego siebie. Moja dziewczyna ma prawo robić to, na co ma ochotę. A ty nie masz tu absolutnie nic do powiedzenia, pijawko. - Jak śmiał?! Nikt przez ostatnie pięć tysięcy lat nie odważył się mi ubliżyć! Z każdym słowem jego gniew narastał, tak samo jak mój. Mogłem to poczuć. Kątem oka zauważyłem ruch. Kagome położyła dłoń na ramieniu Zero. Ten uspokoił się i rozluźnił niemal natychmiast, po czym westchnął. - Wybacz. - Złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie. A jakby tego było mało, ten... ten drań... ośmielił się... schował nos w zgięciu jej szyi. Zabije go! Zostawię po nim tylko kupkę popiołu!
Już miałem się rzucić na tego idiotę, gdy poczułem dłoń na ramieniu. Spojrzałem na osobę, która ośmieliła się mnie dotknąć. To był Kain. Pokiwał przecząco głową. Wtedy mnie olśniło. Większość ludzi znajdująca się na dziedzińcu patrzyła się w naszą stronę. Niedobrze. Kain ma rację. Nie powinniśmy robić zbytniego zamieszania, jeśli nie chcemy, by ludzie poznali naszą tajemnicę.
- Kiryuu!
-Czego pijawko? Nie widzisz, że jestem zajęty? - Zapłaci mi za to. Ale jeszcze nie teraz. Trochę cierpliwości. Wszystko w swoim czasie...
- Chcę pojedynku. - To przyciągnęło jego uwagę. - Jeden na jeden. Wygrany... dostanie Kagome...
- Głupcze! Czy nie mówiłem Ci, że ona nie jest przedmiotem?! Przestań ją tak traktować! - Dobrze. Im bardziej się wścieknie tym mniejsze ma szanse na wygraną.
- Zero... - Wtrąciła się Kagome. - Nie daj się ponieść. Nie obchodzi mnie, co on mówi... Kocham Cię. Wcale nie musisz z nim walczyć. Jestem twoja. - Położyła dłonie na jego policzkach i przyciągnęła go do pocałunku. Był krótki i delikatny. - Nieważne, co zrobisz... Nie opuszczę Cię. Nigdy. - To doprowadza moją krew do wrzenia! Ona jest moja! Moja! Moja! Moja! Mam gdzieś to, że działam jak rozpieszczony bachor, któremu odebrano zabawkę! Chcę ją mieć i ją dostanę. W końcu jestem Kaname Kuran. Ja ZAWSZĘ dostaję to, czego chcę!
*Koniec P.O.V. Kaname*
*P.O.V. Kagome*
Co mam robić? Co mam do jasnej cholery zrobić? Oni zaraz się pobiją. Nie mogę na to pozwolić. Zero dopiero dostał nowe umiejętności. I to nie całkowicie. Ma moc, ale nie umie jej kontrolować. To może go zabić. Agh! To takie trudne. Wiem, że Zero chce walczyć. Nie chcę mu tego zabraniać, ale martwię się o niego. To chyba naturalne, że boję się o osobę, którą kocham. Może... Nie będę go powstrzymywać. To jego życie i jego decyzje. Jeśli chce może walczyć. Będę obserwować z boku i w razie problemów wkroczę do akcji. Nim zdążyłam pomyśleć moje ciało ruszyło do przodu i wypowiedziało słowa, które chciałam.
- Wiem Kagome. Dziękuję. Będę z nim walczył. Ale nie zgadzam się na te warunki. Nie pozwolę mu Cię tknąć. Czuje jakie ma wobec Ciebie zamiary i przeraża mnie to. Jeśli coś Ci się stanie... Nigdy bym sobie nie wybaczył...
- Więc ustalcie łagodniejsze zasady. Wiem, że go nienawidzisz. Wiem, że chcesz się za wszystko odpłacić. Ale wiem też, że nie dasz rady, jeśli ten jeden raz nie pójdziesz z nim na kompromis.
- Obiecuję, że sobie poradzę. Nie zbliży się do ciebie. - Uśmiechnęłam się lekko. On naprawdę mnie kocha.
- Oi! Kuran!
- Czego Kiryuu?!
- Mam propozycję. - Wampir uniósł brew.
- Kontynuuj Kiryuu.
- Będę z tobą walczyć. - Kaname się uśmiechnął. - Ale Kagome nie będzie nagrodą. - Mina niemal od razu mu zrzedła.
- Więc co proponujesz? - Zmrużył oczy.
- Jeśli wygram... Zostawisz ją w spokoju. - Kaname uśmiechną się kpiąco.
- A jeśli przegrasz Kiryuu? Co ja będę z tego miał? - Widziałam, że Zero nie ma pomysłu. Kompletnie nie wiedział, co powiedzieć.
- Jeśli ty wygrasz... Spędzę z tobą cały dzień. - Wtrąciłam się. Po minie Zera widziałam, że niezbyt mu się to podoba.
- Co?! Nie ma mowy, że się na to zgodzę! Przecież- - Przerwał, gdy złapałam go za ramię.
- Zaufaj mi Zero... Po prostu mi zaufaj... - Musiał dostrzec desperację w moich oczach, bo nic już nie powiedział. - Więc co ty na to? - Odwróciłam się do wampira. - Zgadzasz się?
- Tylko tyle, Kagome-chan? A czemu nie tydzień? - Uśmiechnął się perfidnie.
- Zadałam proste pytanie i żądam równie prostej odpowiedzi. - Moja twarz pozostała niewzruszona.
- Ne... Nie podniesiemy szczebla do dwóch dni, prawda? - Nie odpowiedziałam. Kaname westchnął. - Zgoda. Ale dobrze Ci radzą. Przygotuj się, bo niedługo spędzimy razem cały, długi dzień. - Z każdym słowem przybliżał się do mnie o krok. Gdy skończył mówić, nasze nosy niemal się stykały.
- Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele Kuran. - Warknęłam.
- Jaka zadziorna. Wierzę, że miło spędzimy nasz wspólny czas. - Schował kosmyk moich włosów za ucho. Odepchnęłam jego dłoń.
- Przyjmij do wiadomości, że nie ma żadnego my. Nigdy nie było i nigdy nie będzie. A jeśli spróbujesz czegoś niewłaściwego, to przysięgam na wszystko, co święte, że stracisz ręce szybciej, niż zdążysz przeprosić. Zrozumiałeś? - Zapytałam lodowatym tonem. Na co on się tylko uśmiechnął.
- A niby jak tego dokonasz, co? - W mgnieniu oka złapałam go za nadgarstek i ściskałam, dopóki nie usłyszałam chrupnięcia. Uśmiechnęłam się szatańsko, a mordercze intencje spływały ze mnie falami.
- Wierzę, że mam dobre argumenty. A ty jak sądzisz, Kuran? - Zapytałam słodko. Zbyt słodko. Musiał wyczuć zagrożenie. Jego oczy uległy nieznacznemu poszerzeniu.
- T-Tak. - Odpowiedział szybko. Puściłam jego nadgarstek.
*Koniec P.O.V. Kagome*
- To świetnie, że się ze mną zgadzasz. Chodźmy Zero. Czas rozpocząć nasz nocny patrol. - Powiedziała łapiąc oszołomionego Zero za rękę i ciągnąc go za sobą.
- Jeszcze będziesz moja, głupia dziewucho. - Wyszeptał Kaname tuląc złamaną rękę do piersi, poczym odszedł.
Nikt z obecnych tam osób nie zauważył dwóch samotnych postaci stojących w cieniu drzew. Jaka wielka szkoda. Gdyby spojrzeli w tę stronę ujrzeliby bowiem osoby, z którymi przyjdzie im w przyszłości walczyć.
- Zdradzili Cię. I to jest jej wina. Kiedyś pragnęli ciebie. Teraz jesteś dla nich nic niewartym śmieciem. Tylko ona się liczy. Tylko ona jest ważna. Chcesz zemsty, prawda? Chodź ze mną, a dam ci wszystko, czego zapragniesz. Będziesz mieć ich obu. Zrobisz z nimi, co chcesz. Czy jesteś gotowa pogrążyć się w ciemności i władać światem u mego boku? - Zapytał mężczyzna.
- Zabierz mnie stąd. Potrzebuję mocy. Chcę mocy. Ty możesz mi ją dać. - Odpowiedziała kobieta.
- Owszem. Mogę. - Uśmiechnął się. Miał ją już w garści.
- Możesz ich zbić.
- Hm?
- Możesz zabić ich wszystkich... Możesz zrobić z nimi co chcesz... Ale ona jest moja...
- Wedle życzenia.
Zniknęli zatopieni w cieniu. O ich obecności świadczyły tylko dwa czarne pióra zabrane przez wiatr. Los zgotował dla tej szkoły niemiłą niespodziankę. Wojna podąża ramie w ramie ze śmiercią. Wiadomo, kto jako pierwszy zapuka do ich drzwi. Ale nikt nie wie, jak dalej potoczą się ich losy.
Gdyby tylko zechcieli spojrzeć na te dwie nieszczęsne postacie ukryte w cieniu... Gdyby tylko powstrzymali ich przed odejściem... Może wtedy... Może zmieniliby los... Może wszystko potoczyłoby się inaczej... Ale teraz, gdy ostateczna decyzja zapadła i nic już nie można zrobić, by uchronić ich przed nadchodzącym cierpieniem... Teraz, gdy wszystko zostało przypieczętowane... Gdy nie ma już odwrotu... Mogą tylko czekać... Czekać i modlić się, by wraz ze śmiercią, przed którą nie mogą się już uchronić nadszedł ratunek, którego tak bardzo będą potrzebować...
#Ogłoszenia Parafialne!!!#
Hej! Mam parę spaw...
Po pierwsze: Kaname Kuran vs. Zero Kiryuu. Który ma wygrać? Jak wolicie?
Po drugie: Jak sądzicie, kim były te dwie postacie spod drzewa?
Po trzecie: Dzięki wielkie, dla wszystkich, którzy dobrnęli do końca. Mam nadzieję, że zbytnio nie przynudzam w rozdziałach. Jeśli macie jakieś uwagi, to piszcie.
Po czwarte: Przesyłam podziękowania dla , za uświadomienie mi, że muszę się zebrać do kupy i wreszcie to napisać.
I wreszcie: Podziękowania dla . Już ty dobrze wiesz za co. Y-Y
Słów: 3034
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top