Brat bliźniak

*P.O.V. Zero*

Otworzyłem oczy. Wszystko dookoła ogarniała ciemność. Zauważyłem ją jako pierwszą. Potem była cisza. Tylko cisza. Wnet usłyszałem okropny skrzek. Nie można było porównać go do czegokolwiek, co znałem. Ranił moje uszy. Poczułem uderzenie. Dostałem w tył głowy. Bolało. Bardzo bolało. Kolejny cios. Tym razem w ramię. Kolejny. Kolejny. Wszystko niemiłosiernie mnie bolało. Miałem mnóstwo siniaków i ran ciętych, zwłaszcza na nogach i rękach. Wszystkie piekły. Oddychałem ciężko. Nagle poczułem ból trzy razy większy niż poprzednio. Tym razem cios był skierowany w brzuch. Moje usta otworzyły się w niemym krzyku. Upadłem na kolana. Krew ciekła z prawego kącika moich ust. Tępo patrzyłem w przód. Przede mną zaczęła materializować się postać. W chmurze dymu pojawił się on. Przyczyna mojego bólu. Wysoki. Dobrze zbudowany. Srebrne włosy do ramion związane w niską kitkę. Ciemno-fioletowe oczy. Chorobliwie blada cera. Tak. To była moja największa zmora. Mój brat bliźniak. On... On był moim przekleństwem. Zresztą nie tylko moim. Gdy mieliśmy po 10 lat wraz z wampirem czystej krwi, w którym rzekomo się zakochał on... On zamordował naszych rodziców i wielu innych łowców... To było straszne. Nikt nie mógł go powstrzymać. Tego dnia pierwszy raz widziałem w jego oczach tyle szaleństwa i chęci mordu. Spojrzał na mnie.

- Witaj Zero. Dawno się nie widzieliśmy. - Spojrzałem na niego z nienawiścią.

- Może to i lepiej, Ichiru... Gdybym nie złożył przysięgi, to już byłbyś martwy. - Zaśmiał się.

- Nie pochlebiaj sobie braciszku. Przysięga, czy nie... Nie jesteś w stanie mnie pokonać i nigdy nie będziesz, choćbyś nie wiem jak bardzo tego pragnął... - Byłem wściekły. Jak on śmie kwestionować moją siłę?! Nie ma do tego najmniejszego prawa. Nie wie, jak silny się stałem! Nie było go siedem lat! Siedem pieprzonych lat! Spuściłem głowę. Grzywka rzucała cień na moje oczy.

- Co się stało Zero? Czyżbym naruszył twoje ego? - Kpił ze mnie. Jestem tego pewien. Wokół mnie pojawiła się ciemno-fioletowa aura śmierci.

- Kto ci pozwolił... Kto... - To nie był mój głos. To był ten demon.

- C-co? Kim jesteś?! - Ichiru był przerażony. To nigdy wcześniej nie miało miejsca. Nie wiedziałem, czego tak bardzo się boi. Do czasu... Poczułem, jakby ktoś rozrywał moją duszę na pół. Po chwili znalazłem się obok mojego - pożal się Boże - brata. Ale to nie było najdziwniejsze. Otóż stojąc obok Ichiru widziałem moje przemieniające się ciało. Spojrzałem na moje ręce. Były przezroczyste. To wyglądało, jakby moja ludzka część duszy wyszła z mojego ciała, ustępując miejsca demonom. Moje oczy mimowolnie powędrowały do zmieniającego się mnie... Fioletowa aura wciąż mnie otaczała. Wiatr przybrał na sile rozwiewając moje włosy na wszystkie strony tego świata. Na mojej - wciąż przemieniającej się - twarzy zawitał ogromny uśmiech. Moje zęby wyglądały na rekinie, czyli szpiczaste i bardzo, bardzo ostre. Moja głowa uniosła się ku górze. Oczy... Te oczy... One były czerwone. Ale nie chodzi mi tu o kolor. Nie. Chodzi o białka. One były krwisto-czerwone. Źrenice uległy poszerzeniu. Po chwili od całej gałki ocznej emanowało czerwone światło. Poczułem silny wiatr wiejący w moją stronę. Mrugnąłem. Nie minęła nawet sekunda, a Ichiru leżał ciężko pobity i wpół martwy u moich stóp. Przede mną zaś stał mój demoniczny zamiennik.

- Dlaczego to zrobiłeś? - Mruknąłem, myśląc, że nie usłyszy mojego głosu.

- Czy nie tego chciałeś? By cierpiał, za to co stało się przed laty?
- N-n-nie! Nie ważne, co zrobił! To mój brat. Mimo tego co mówię... Mimo tego, jak bardzo chcę go nienawidzić... Mimo tego, jak bardzo się staram.... Nie potrafię. Po prostu nie mogę... Nie mogę go skrzywdzić. - Nie wiedziałem, kiedy po moich policzkach zaczęły płynąc tak długo skrywane łzy.
- Przez tę głupią przysięgę byłeś bezradny. Nie mogłeś się bronić. Dlaczego po prostu jej nie złamałeś? To takie trudne? - Spuściłem głowę. Grzywka rzucała cień na moje oczy.
- Jak możesz tak mówić. Gdyby to był ktoś inny... Gdyby tylko to nie była ona... Wtedy z pewnością zacząłbym walczyć. Ale jej tego nie zrobię. Nie złamę danego słowa. Nie tego, które dałem jej.
- A dlaczego nie? Heee?! Czyżbyś się zakochał w tej kobiecie?! Ty?! Osoba bez serca, pozbawiona skrupułów i uczuć? Człowiek bez duszy, który poprzysiągł zemstę na mordercach rodziny? Który krzyczał do bogów, że nawet po śmierci będzie ich ścigał? Ty nie wiesz, co to jest prawdziwa miłość! - Na jego twarzy zagościł szyderczy uśmiech.
- Nie! To kłamstwa! Kłamiesz! - Zatkałem uszy dłońmi, a mój demoniczny odpowiednik zaśmiał się złowieszczo.
- Ja? Nie masz racji. To ty się okłamujesz. Nie widzisz, że kochasz. Dlaczego nie możesz tego po prostu przyznać? Czy to tak trudne?
- Ty nie rozumiesz! Ja to wiem! Ja to wszystko wiem!
- Co wiesz?
- Wiem, że ją kocham! Ale wiem też, że nie możemy być razem. Nieważne co zrobię... Nieważne kim się stanę... Ona mnie nie pokaocha. A ja... Ja nie narażę jej na niebezpieczeństwo... - spojrzał na mnie zdezorientowany.
- O czym ty mówisz? Jakie niebezpieczeństwo?
- Na prawdę tego nie widzisz? Jestem łowcą. Polują na mnie dziesiątki, jeśli nie setki wampirów wysokiej klasy. Przy mnie nigdy nie zazna spokoju. Jeśli ktoś dowie się, że mi na niej zależy, to...
- To co? - Czemu ten mały...?!
- Nie kpij sobie ze mnie! Mogą ją porwać! Skrzywdzic! Wykorzystać, by dostać się do mnie! Jeśli coś jej się stanie... Ja... Nigdy sobie tego nie wybaczę. Dotrzymam słowa i nigdy nie wyjawię jej, co tak na prawdę czuję... - Miałem spuszczoną głowę. Nic nie słyszałem. Brak śmiechów. Brak szyderstw. Nic. Nagle poczułem jego dłoń na mojej głowie.
- Wreszcie to zrobiłeś. - Brzmiał, jakby był ze mnie... Dumny...
- Co? Co tym razem zrobiłem? - zapytałam zdezorientowany.
- Przyznałeś, że kochasz. - Uśmiechnął się. Ale nie tak jak zwykle, tylko jakoś tak... Szczęśliwie... Zaraz, zaraz...
- O ty przebiegły szczurze! Ukartowałeś wszystko! - Wscieklem się i zrzuciłem z głowy jego dłoń.
- No! - Odpowiedział głupio.
- Ty! Ale masz tupet! Żeby się do tego tak bezczelnie przyznać!
- Oj, a co w tym złego? Chciałem, żebyś to powiedział. Ale mimo to... I tak jesteś głupcem. - Spoważniał.
- Co?
- Powiedz mi... Czy ty na prawdę wierzysz, że ona nie będzie w stanie się bronić? Naprawdę sądzisz, że jest tak słaba? Że wystarczy byle wampirzyna, żeby pokonac?
- No nie, ale...
- Ale co? To demon. D.E.M.O.N!!! Nie jest słaba. O nie. Jej moc jest tak ogromna, że ludzki umysł nie jest w stanie tego pojąć. Z każdym jej krokiem budzi się do życia nowa roślinność. Tupnięciem powoduje trzęsienia ziemi. Chuchnięciem zamraża na kość. Dmuchnięciem wywołuje tornada. Wystarczy jedno mrugnięcie, by tsunami zalało świat. Ruchem nadgarstka zaś może zmieść kontynent z powierzchni ziemi. Nawet to, co powiedziałem nie jest w stanie opisać ogromu jej mocy. Dociera to do ciebie?!
- Dobrze, ale to nie zmienia faktu, że się o nią martwie!
- Wiem. W końcu kochasz. Ale musisz też zrozumieć, że ona może się bronić. Nie jest dzieckiem, które wiecznie potrzebuje pomocy.
- Ech. Ale ja to wszystko wiem. Tylko... Ja... Uważam, że to naturalne martwić się o kogoś na kim nam zależy.
- Tak. Chyba masz rację. Przemyśl to, co ci powiedziałem.
Odszedł. Zniknął w obłokach białego dymu. W myślach miałem wizję Kaggie. Była cała we krwi. Martwa. Z mojej winy. Nie! Nie pozwolę na to! Nie mogę na to pozwolić! Ona nie umrze. Zakreciło mi się w głowie. Po chwili znalazłem się w pustce. Znów byłem nieprzytomny. Bycie nieprzytomnym podczas bycia nieprzytomnym. Naprawdę coś mi odbija. Zobaczyłem światło. Teraz pytanie było tylko jedno... Umieram, czy się budzę? Słyszę płacz. Czyli jednak nie umieram.

*** *** Chwilę później *** ***

Otworzyłem oczy. Oślepił mnie biały blask, więc niemal natychmiast zamknąłem oczy. Po chwili otworzyłem je ponownie i wydałem z siebie cichy jęk. Uniosłem się lekko na rękach i jęknąłem przeciągle. Rozejżałem się powoli. Byłem w lecznicy. U mego boku leżała Kagome. Była bledsza niż zwykle. Muszę powiedzieć, że gdy śpi wygląda cudownie. Delikatnie pogłaskałem ją po głowie. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Nasze oczy się spotkały. Nie minęła nawet sekunda, a Kagome przytulała się do mnie, niczym do ostatniej deski ratunku.
- Nigdy więcej tego nie rób. Proszę. - Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Martwisz się o mnie? Jak słodko! - Zażartowałem. Jednak w głębi duszy wiedziałem, że chciałbym tego. Wiedziałem też, że jeśli się martwi, to istnieje mała szansa, że jej na mnie zależy. Moje rozmyślania przerwało mocne uderzenie w głowę od Kaggie.
- Ej! A to za co?!
- Za te głupie żarty! Byłeś nieprzytomny przez dobre trzy dni! Lekarz powiedział, że jeszcze trochę i uznają to za śpiączkę! Jak mogłeś nas tak wystraszyć?!
- Nas?
- Kaien był przerażony. Nie wiedział, ci się z tobą stało. - Zabolało. Ukuło w okolicach serca.
- Od kiedy to jesteście na ty? - Zapytałem niby od niechcenia. Jednak w głębi duszy wszystko wrzało. Byłem... Zazdrosny.
- Znam Kaien'a od 10-u lat. To chyba dość, by mówić mu po imieniu. Ale nie ważne. Powiedz mi... Co się stało Zero?
- Nie wiem. Usłyszałem głos, a później ciemność. To tyle. - Postanowiłem pominąć scenę, w której przyznaję się do miłości do niej.
- Głos? To znaczy, że już się zaczęło...
- Co? Co się zaczęło? Kagome! O czym ty do cholery mówisz?!
- To był twój demon. Objawił się wczesniej, niż powinien. To oznacza, że powinniśmy przemienić cię niebawem.
- Ale dlaczego?
- Ponieważ on jest silny, a bitwa już się zbliża. Im szybciej się z nim porozumiesz i zjednoczysz, tym lepiej.
- Zjednoczysz?
- Zasada numer cztery. Twój wewnętrzny demon jest częścią ciebie. Ty nie możesz istnieć bez niego, a on bez ciebie. By móc używać z opanowaniem pełni jego mocy musisz się z nim zjednoczyć. Pokazać mu, że jesteś wystarczajaco inteligentny i silny, by móc z niej korzystać. Udowodnić, że jesteś jego częścią. Sprawić, by ci zaufał. Jeśli ci się to nie uda... Nigdy nie dasz rady jej opanować. Rozumiesz?
- T-tak.
- Dobrze. Więc wracaj do pokoju i odpocznij. Jutro czeka nas ciężki dzień.
- A co jest jutro?
- Idziemy do miasta... Zero...

Ogłoszenia parafiaaaalne!!!

Muszę przeprosić. Znów. Ale... Tym razem to nie jest moja wina. Przyznaję, że łapie mnie leń i mam dużo nauki, bo koniec roku za pasem i przydałoby się poprawić z paru przedmiotów. Ale mimo wszystko mam na kartce z 6 rozdziałów do przodu. Niestety Wattpad notorycznie usuwa moje rozdziały. Ostatnio chciałam go przechytrzyć i napisałam w Wordzie, a potem przekopiowałam. Kliknęłam "opublikuj" i ponownie wszystko zostało usunięte. Nie wiem ile razy dokładnie usunęło mi rozdział, bo po 15 przestałam liczyć. Na domiar złego przestały mi przychodzić powiadomienia i nie mogę przeczytać wszystkich komów. Czemu takie rzeczy spotykają tylko mnie?! W każdym razie zastanawiam się nad zawieszeniem opka do końca czerwca. No a przynajmniej do czasu, w którym się uporam z tum usuwaniem rozdziałów. Piszcie co sądzicie i dzięki, że wciąż jesteście ze mną. Kocham. ♥♥♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top