❛ 𝐒𝐎𝐅𝐓𝐂𝐎𝐑𝐄 ❜
▬▬
❛ 𝐲𝐨𝐮'𝐫𝐞 𝐥𝐢𝐤𝐞 𝐭𝐡𝐞 𝐬𝐮𝐧, 𝐲𝐨𝐮 𝐦𝐚𝐤𝐞 𝐦𝐞 𝐲𝐨𝐮𝐧𝐠. 𝐛𝐮𝐭 𝐲𝐨𝐮 𝐝𝐫𝐚𝐢𝐧 𝐦𝐞 𝐨𝐮𝐭 𝐢𝐟 𝐢 𝐠𝐞𝐭 𝐭𝐨𝐨 𝐦𝐮𝐜𝐡. 𝐢 𝐦𝐢𝐠𝐡𝐭 𝐧𝐞𝐞𝐝 𝐲𝐨𝐮 𝐨𝐫 𝐢'𝐥𝐥 𝐛𝐫𝐞𝐚𝐤. 𝐚𝐫𝐞 𝐰𝐞 𝐭𝐨𝐨 𝐲𝐨𝐮𝐧𝐠 𝐟𝐨𝐫 𝐭𝐡𝐢𝐬? 𝐟𝐞𝐞𝐥𝐬 𝐥𝐢𝐤𝐞 𝐢 𝐜𝐚𝐧'𝐭 𝐦𝐨𝐯𝐞 ❜
▬▬
⠀
⠀⠀
Ręce młodego mężczyzny były już całkowicie obtarte przez więzy, które oplątywały jego nadgarstki. Świeża, jasnoczerwona krew spływa powoli po sznurze i skapywała na podłogę, tworząc na niej malutką, lepką kałużę. Równocześnie ślina białowłosego zmoczyła nieco klej taśmy zakrywającej jego usta, ale mimo to nie odpadła.
Był za mało ostrożny. Pozwolił, aby go schwytano, gdy szukał pewnych danych w systemie. Pytanie tylko, dlaczego Ran w tamtym momencie był akurat na terenie ich miejscówki? Czyżby coś podejrzewał i dlatego zmienił plany? Nie, niemożliwe. W końcu Kokonoi był dość spostrzegawczy. Zauważyłby, gdyby wcześniej coś mu umknęło.
Dolna partia ciała pulsowała znajomym bólem, więc Hajime zdołał już domyślić się, że ktoś ulżył sobie na nim w chwili, kiedy był nieprzytomny. Okropność. Naprawdę nienawidził tego uczucia, które witało go najczęściej bezpośrednio po odzyskaniu świadomości. Cholerni psychole. Ich zachowanie ani trochę nie przypominało tych ludzkich. Byli niczym zwierzęta, patrzący na innych przez pryzmat ich żądzy.
— Królewicz raczył się już obudzić? — Gdy światło w pomieszczeniu zostało zapalone, zmrużył oczy. Cóż, takie gwałtowne zmiany w widoczności robiły swoje. — Milusio. Już myślałem, że uderzyłem cię za mocno.
Więzień uniósł odrobinę głowę i obdarował pogardliwym wzrokiem towarzyszącego mu mężczyznę. Aż tak bardzo szczycił się tym, że nakrył go na wykonywaniu czynności, której nie powinien robić? Najwyraźniej był z tego nazbyt dumny, co strasznie drażniło Koko.
— Co z nim zrobimy? — Do uszu skrępowanego dotarł zachrypnięty głos Sanzu. Ton, w jakim przemówił, poinformował go, że właściciel różowych włosów jest pod wpływem narkotyków. Zły znak. — Jest potrzebny. Bez niego nasze akcje pójdą znacznie w dół. Kurwa mać, że akurat musiał dogadać się z tą dziwką... Porażka.
Nie musiał długo zastanawiać się, aby domyślić się, o kim mówią. Był pewny, że rozmawiają o jego ukochanej. Znów przywołał w swojej głowie obraz z poprzedniego dnia i zmarszczył brwi. Nie przypominał sobie, aby ktokolwiek zastał ich razem w bazie. Więc jakim cudem domyślili się wszystkiego? A może bracia Haitani skończyli robotę szybciej i tylko sobie znanym sposobem ich wytropili? Nie, wykluczone. Wtedy z pewnością wyczułby obecność znienawidzonych przez siebie osobistości.
— Najpierw na spokojnie go wypytamy. — Siedząc nieruchomo na krześle nie był w stanie na czas odwrócić głowy w kierunku głosu, który dobiegał zza jego pleców. Zdołał jedynie wyczuć dłoń, która oplotła jego szyję i boleśnie ją ścisnęła. Z tego powodu wydał z siebie zduszone sapnięcie, szarpiąc się kilka razy. — Siedź grzecznie. Chcę, abyś mógł mówić. — Brutalne szarpnięcie taśmy jedynie przywołało na jego usta niezadowolony grymas. — Nie bądź taki delikates. To dopiero początek gry.
— Czemu to robicie? — mruknął, uśmiechając się ironicznie. — Zabicie mnie nic wam nie da. A nawet stracicie więcej, niż zyskacie. W końcu nikt poza mną nie użyczy wam swojego dupska, aby... — gwałtownie umilkł, gdy stojący przed nim Sanzu uderzył go prosto w twarz. Jego głowa drgnęła i mimowolnie odwróciła się na bok, a na skórze od razu pojawiło się silnie zaczerwienione miejsce.
— Zamknij mordę, dmuchana lalo. — Haruchiyo oblizał z wściekłości zęby. — Myślisz, że chce mi się słuchać twojego pierdolenia? Oczywiście, że jesteś kurwą, to nie ulega wątpliwości.
— Miło, że przydzieliłeś mi rasę. Sam bym na to nie wpadł.
— Ty... — Egzekutor znów się zamachnął, ale jego pięść została zatrzymana przez zirytowanego Rindou. — Ha? — Jasnooki uniósł brew, gdyż gest towarzysza jeszcze bardziej go zdenerwował. Najchętniej odwróciłby się i kopniakami nauczył tego idiotę manier. — Na cholerę się wpierdalasz?
— Nie działaj pochopnie, bo wkurwiasz — syknął młodszy Haitani, drugą ręką poprawiając garnitur. — Miało być spokojnie. — Spojrzał na Hajime. — To jak będzie? Powiesz po dobroci, co planowałeś z tamtą zdzirą? Jeśli się przyznasz, pomyślimy nad złagodzeniem wyroku.
Kokonoi prychnął, wysuwając końcówkę języka w drwiącym geście.
— Możecie mi naskoczyć, cymbale. — Wiedział, że nie powinien rozjuszać tych potworów, ale to było silniejsze od niego. Zresztą, co miał do stracenia? I tak obstawiał, iż się go nie pozbędą ani nie zranią jakoś szczególnie. Wtedy przecież stałby się im zupełnie niepotrzebny. — Nic ci...
— Ależ my wszystko wiemy, kochany. — Te słowa z ust Rana zabrzmiały naprawdę przerażająco. Drgnął. — Mam ci powtórzyć?
Białowłosy uśmiechnął się, widząc błysk w oczach jego brata. Musieli blefować.
— Huh? No dobra, dawaj. Jestem w chuj ciekawy.
Wyższy westchnął z politowaniem i wreszcie podszedł do pozostałej dwójki wspólników. Stanął między nimi i zaczął przeszukiwać kieszenie. Wreszcie, gdy wymacał w nich to, czego potrzebował, wyprostował się dumnie i wyciągnął przed siebie przedmiot. A był to sprzęt przechowujący pliki audio.
— Zrzuciłem chyba właściwy fragment. Jeśli nie, to sorki. — Wyszczerzył się w stronę poobijanego gangstera, a potem uruchomił nagranie.
Kokonoi zacisnął wargi, słysząc słowo w słowo dokładnie to, o czym rozmawiał wczoraj ze swoją partnerką. Skąd on to miał? Przecież nikt nie stał przed drzwiami jego gabinetu, więc to było niemożliwe! A co, jeśli...
— Zamontowaliście... Podsłuchy w moim pokoju?
— Pewnie. Przecież własności należy pilnować, czyż nie? — Ran zbliżył się powoli, a potem zamachnął nogą, uderzając bezbronnego w tej chwili mężczyznę w brzuch. Kiedy białowłosy zgiął się w pół, zrobił to jeszcze raz i jeszcze raz, przez co drewniane, odrapane krzesło, na którym siedział, podrygiwało w rytm kopniaków, coraz bardziej sunąc w stronę równie obskurnej ściany.
Torturowany syknął głośno, spluwając krwią na podłogę.
— Zbyt wiele jej powiedziałeś! To dziennikarka, do cholery! — Zazgrzytał zębami, opierając podeszwę ciężkiego obuwia na klatce piersiowej gangstera. — Chcesz, żeby skończyła, jak te dwie suki z korporacji?
Hajime wzdrygnął się, przypominając sobie tamte wydarzenia. Cóż, nic dziwnego, że widok wyłamanej szczęki dwóch kobiet na długo zapadł mu w pamięć.
— Jest niewinna. To ja popełniłem błąd, tak?! — Również podniósł głos, a jego oddech znacząco przyspieszył.
— Co nie zmienia faktu, że wie za dużo! — Podkreślił stojący za katem Sanzu. Splunął na podłogę, opierając dłonie na biodrach. — Sam ściągnąłeś na nią taki los. Nie wmówisz mi, że nie byłeś tego świadomy. Ona zginie przez ciebie. Kolejna osoba umrze przez twoją złą decyzję.
Koko otworzył szerzej usta i zamrugał. Akurat te słowa trafiły prosto do jego obdartego, złamanego serca. Akashi miał rację. To przez niego ucierpi kolejna, niewinna osoba. Przecież w przypadku Akane było tak samo. Zginęła, gdyż pomylił ją z bratem. Owszem, z biegiem lat przestał żałować, że uratował przyjaciela zamiast niej, ale mimo wszystko... Myśli o tamtym wydarzeniu do tej pory przytłaczałby go nocami i powodowały koszmary. A teraz jeszcze zaczął sobie uświadamiać, iż Tomoni również pożegna się z życiem przez jego osobę.
Dlaczego? Czemu życie było tak okrutne?
— Dobra, bo to zaczyna być nudne. Aż mdli mnie na myśl, że znów ten idiota się popłacze. — Rindou odwrócił się na pięcie i po chwili zniknął, wychodząc na korytarz. — Zróbcie, co trzeba! Ja spadam, brzydzą mnie takie rzeczy! — Zawołał jeszcze, a potem już zupełnie zamilkł.
Białowłosego oblał zimny pot. Czy to znaczyło, że zamierzali go w jakiś szczególny sposób torturować?
— Serio myślicie, że zabijając mnie coś ugracie? Nie wydaje mi się — wychrypiał. Mimo swojej męskiej postawy, okropnie bał się śmierci. Był jeszcze za młody, żeby umierać. Poza tym, miał dla kogo żyć i pragnął przezwyciężyć dla tej osoby wszystkie trudności. Tak, właśnie. Nie mógł zginąć, dopóki nie upewni się, że Kenmotsu jest bezpieczna. — Powaliło was? Mikey wie? Sądzę, że rozgniewałby się, gdybyście sprzątnęli mnie bez jego wiedzy.
— Wie.
Po raz kolejny go zmroziło.
— Ach, tak? — Zaśmiał się nerwowo, wycierając pokryte krwią usta o materiał koszulki na ramieniu. — Zabawni jesteście.
— Coś ty... — Haitani zniżył głos do szeptu. — Nie zabijemy cię. — Uśmiechnął się, a jego oczy błyszczały w świetle starej, obskurnej lampy. — Bo masz świętą rację. Martwy już byś się na nic nie przydał, bo przykładowo... Nie jestem nekrofilem. Nie pociągałby mnie twój trup. Poza tym, kto ogarniałby za nas rachunki i szukał dobrych interesów? — Zaśmiał się nieprzyjemnie. — Spokojnie, nie masz się czym martwić. Jedynie troszkę cię uciszę. To chyba nic takiego, nie? Odrobinę poboli, ale potem przestanie.
— C-co? Nie, czekaj! Nie możesz! — Hajime wyczuł za sobą ruch, przez co odwrócił głowę, ale nie zdołał zrobić już niczego więcej, ponieważ Sanzu sprawnie unieruchomił go i naciskiem zmusił do otwarcia ust. — Stój! N-nie!
Ran wywrócił oczami, nie mając zamiaru rezygnować ze swojego wcześniejszego postanowienia. Klamka zapadła, ciemnooki nie mógł się wywinąć. Oczywiście, mężczyzna był świadomy, iż odbierając koledze mowę, ich komunikacja nie będzie już tak sprawna, jak przedtem, ale mówiło się trudno. Czasem trzeba było wybrać mniejsze zło. W tym wypadku było nim odcięcie organu odpowiedzialnego za sprawne wypowiadanie zdań.
— Och, trzeba ci to było, Koko? — Westchnął jeszcze, po czym wreszcie zbliżył ostrze do języka młodszego i jednym, sprawnym ruchem odciął go, brudząc krwią podłogę. Przy całym zabiegu jego powieka nawet nie drgnęła. Jedynie po wszystkim roześmiał się, obserwując trzęsącego się z bólu i szoku gangstera. — Teraz czas na zabawę w kotka i myszkę z naszą kochaną dziewczynką... — Znów zarechotał, zerkając na Haruchiyo. — Idź już na pozycję. Zaraz zacznie się etap drugi.
— Jesteś pewien, że przyjdzie?
— Bez zwątpienia. Według moich instrukcji powinna być tu za dwie godziny. — Haitani rzucił telefon Kokonoia na kafelki. — Zadbałem o odpowiednio ciekawą rozgrywkę. Bez obaw, nikt się stąd nie wymknie, póki sam o tym nie zadecyduję.
⠀⠀⠀
⠀⠀⠀
▬▬
⠀
⠀⠀
⠀⠀⠀
Kenmotsu poprawiła ubranie tuż przed wejściem do wieżowca, a potem skierowała się do windy, naciskając przycisk oznaczający chęć wjechania nią na wyższe piętro. Hajime obiecał jej, że dziś nie będzie tutaj nikogo, kto mógłby im jakoś szczególnie zagrozić, dlatego też stresowała się o wiele mniej, niż normalnie. Ufała mu i wiedziała, iż nigdy by jej nie okłamał. Zwłaszcza, iż doświadczył z ich ręki prawdziwego upokorzenia, za które chciał im się czym prędzej odpłacić.
Od białowłosego zdołała się dowiedzieć, że zarówno Sanzu, jak i szef całej grupy będą poza budynkiem, co dodawało jej potrzebnej w tej chwili odwagi. O wiele łatwiej będzie jej szperać w ich komputerze ze świadomością, iż nikt jej przy tym nie obserwuje.
Zadawała sobie jednak pytanie, co stało się z Rindou. Skoro w ich siedzibie miał znajdować się jedynie Kokonoi i starszy Haitani, to on również musiał mieć coś ważnego do załatwienia. Tak, dokładnie. Nie było się czym martwić, bo gdyby coś zagrażało powodzeniu ich misji, białowłosy z pewnością by do niej zadzwonił i wszystko odwołał. Póki co polegała więc na wysłanej przez partnera wiadomości.
Jak zwykle trzymała dyktafon w prawej kieszeni płaszcza, zwyczajnie chcąc zabezpieczyć się przed ewentualnymi groźbami. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że Bonten jest praktycznie nietykalne przez policję, ale jeśli zgłosiłaby pewne rzeczy mediom i spowodowałaby niezłe zamieszanie wokół ich gangu, to byłoby im okropnie nie na rękę. W końcu silne organizacje przestępcze, które szczycą się ogromną sławą na czarnym rynku, nie potrzebowały ogromnego rozgłosu wśród cywilów, racja?
Wreszcie, gdy drzwi się rozsunęły, weszła do środka i wybrała cyfrę osiem tak, jak zostało jej to przekazane w instrukcjach ukochanego. Musiała na spokojnie udać, że przyszła się z nim zobaczyć i niepostrzeżenie dostać się do pomieszczenia socjalnego. Tam, według wiedzy Kokonoia, powinna natrafić na niektóre z ważnych dokumentów, które mogłoby im zaszkodzić, gdyby wydostały się na światło dzienne.
Zaczekała, aż maszyna wjedzie na odpowiednie piętro, a potem wysiadła ponownie na korytarz, idąc w stronę pomieszczenia, w którym rozmawiała z młodym mężczyzną poprzedniego dnia. Zaniepokoiło ją trochę, że w tym pokoju było dosyć ciemno, ale powoli pchnęła drzwi, zaglądając do środka.
To, co tam ujrzała, kompletnie zbiło ją z tropu. Dostrzegła bowiem siedzącego na ziemi Hajime, którego ubrania były całkowicie rozszarpane i umorusane krwią.
Cholera, domyślili się? Ale jak, przecież byli ostrożni! Czyżby jednak zbyt zlekceważyła Haitanich? Dokładnie, to oni musieli za tym stać! Bo kto inny byłby w stanie zrobić coś takiego? Chociaż... Jakby się dogłębnie zastanowić, to trzeba było przyznać, że większość członków tej organizacji słynęło z brutalności.
— Hajime, matko jedyna... — Zbliżyła się, zrzucając po drodze torbę z ramienia. — Hajime, spójrz na mnie. — Brunetka ukucnęła przed siedzącym chłopakiem i ujęła jego zakrwawioną twarz w dłonie. Czuła, że drży, co zaniepokoiło ją jeszcze bardziej. Co tym razem się stało? — Ej, mówię do ciebie. — Spróbowała zmusić go do patrzenia sobie w oczy, ale średnio jej to wychodziło. — Hajime, do cholery... Powiedz coś.
Białowłosy wpatrywał się wciąż w podłogę, nie odzywając ani słowem.
— Och, nie krzycz na niego. — Drgnęła równo z młodym mężczyzną, kiedy usłyszała dobrze znajomy głos. Odruchowo przysunęła się bliżej Kokonoia, osłaniając go własnym ciałem. Gdyby się tak zastanowić, to dziwnym był fakt, iż jeszcze żyła. Przecież tyle razy wchodziła Haitanim w drogę, że zabicie jej jedynie przyniosłoby im korzyści. Zwłaszcza, że dziś była tu w dość specyficznym celu. — Na dziś mu starczy.
— Co mu zrobiłeś? — Prześledziła uważnym wzrokiem twarz starszego. Może to z niej uda jej się cokolwiek wyczytać?
Ran uśmiechnął się szeroko, przekrzywiając głowę w prawą stronę. Jego spojrzenie zaczynało ciążyć na młodej kobiecie, ale uparcie łapała z nim kontakt wzrokowy, zwyczajnie nie chcąc dać się zastraszyć.
— Tylko go uciszyłem. Może przez ten zabieg będzie mniej wydajny, jako suka, ale to i tak lepsze niż kontaktowanie się z niepowołanymi osobistościami z zewnątrz. Poza tym te ciągłe płacze i skargi były nie do zniesienia.
— C-co? — wymamrotała, odwracając się ponownie w stronę Hajime. W jednej chwili zsunęła dłoń na jego brodę i korzystając z tego, iż kompletnie się tego nie spodziewał, siłą otworzyła jego usta. Zaraz potem musiała spojrzeć zupełnie gdzie indziej, aby powstrzymać odruch wymiotny. — Dlaczego... — Jej dłonie zadrżały, a źrenice zmniejszyły się w przerażeniu. — Ty jebany potworze!
Haitani wywrócił oczami, po czym zbliżył się powoli do nich, opierając dłonie na biodrach. Musiał odciąć język Kokonoia, jeśli nie chciał, aby ich brudy wydostały się na zewnątrz. Oczywiście, białowłosy nadal potrafił komunikować się ze światem zewnętrznym, ale teraz przynajmniej jego wkład tracił na znaczeniu. W końcu zanim zdołałby cokolwiek komuś przekazać, zdążyliby go dopaść, racja?
Na samym początku myślał, aby po prostu wykończyć towarzysza, ale wreszcie zdał sobie sprawę, że Hajime był im potrzebny. Jeśli chodziło o finanse, to nie miał sobie równych. Naprawdę nie dorastali mu do pięt i ich zarobki bez niego z pewnością by podupadły. No, ale nawet jeśli będą musieli go zlikwidować, to i tak będzie to mniejszym złem niż te, kiedy wścibskie media zaczęłyby uporczywie przy nich węszyć. Zdarzenie to zdecydowanie zakłóciłoby ich harmonogram działań.
— Myślałaś, że o niczym nie wiem? Skarbie, tu wszędzie są ukryte kamery. — Ścisnął nasadę nosa, wzdychając potem cicho. — Słyszałem każde słowo, widziałem każdy wasz ruch. Nie wykręcisz się. Ani ty ani on. Naprawdę zawaliliście. Gdybyście porozmawiali o tym na ulicy, z dala od tego miejsca, zapewne nigdy bym się nie domyślił, co kombinujecie.
— Co..? — Kobieta zerknęła na twarz wyższego, niczego nie potrafiąc zrozumieć. Czyżby Kokonoi nie miał pojęcia o tym, że wszystko, co się tutaj działo, było nagrywane? W sumie... To by tłumaczyło swobodę, z jaką zdradzał jej szczegóły. Kurczę, powinna być bardziej ostrożna i przewidzieć taką opcję. No, ale czy też można było winić za to swoje zmysły? W końcu była tak zaszokowana tym, co usłyszała, iż nie brała takich ewentualności pod uwagę. — Wy... Obserwowaliście go? To nienormalne!
— Mhm, a czego się spodziewałaś? Nasze cacka nagrały nawet to, jak się z nim zabawiamy. Może chciałabyś zobaczyć?
Brunetka mocniej ścisnęła ramię ukochanego, jakby chcąc niemo przekazać mu, że jest z nim. Cholerny potwór. Jak on mógł w tej chwili mówić takie rzeczy? To było wręcz nieludzkie! Poczuła się tak, jakby przed nią stał sam szatan. Nikczemny demon, gotowy zniszczyć wszystko, co tylko stanie mu na drodze.
— Jesteś odrażający.
— Tak? Świetnie, ale nie interesuje mnie twoja opinia na mój temat. — Pochylił się lekko i uśmiechnął po raz kolejny. — Nudna jesteś, wiesz? Miałem nadzieję, że dostarczysz mi przed swoją śmiercią więcej rozrywki. No, ale trudno. Twój czas dobiegł końca. Pożegnaj się, mała.
Te słowa podziałały na nią, niczym impuls. W tym samym momencie, gdy wyraźnie ją zignorował i zajął się wyciąganiem pistoletu, rzuciła się na niego. W narastającej szamotaninie, zupełnie przypadkowo wbiła swoje ostre paznokcie w lewe oko tyrana. Krew trysnęła na jej twarz, a wypadające białko obrzydziło ją aż do tego stopnia, że krzyknęła, gwałtownie odskakując do tyłu. Dobrze, iż gangster zdołał ją puścić i wrzeszcząc przeraźliwie, osunąć się na stojące po jego prawej stronie biurko.
— Kurwa... — syknęła, ale już po chwili opanowała się i zerknęła na Hajime, który wreszcie otrząsnął się z szoku. Widząc, że wstaje, podeszła do niego szybkim krokiem, a raczej doskoczyła, ciągnąc w kierunku wyjścia. — Spadamy. Szybko, no już! — Wiedziała, iż jeśli tutaj zostaną, to oboje niechybnie zginą. Ucieczka również nie była najlepszym wyjściem, ale przynajmniej dzięki niej mieli nikłą szansę na wydostanie się ze szponów śmierci. — Wynośmy się. Nie martw się, wszystko będzie okej, tak?! Wydostaniemy się stąd zaraz. Trzymaj się blisko! — Zdawała sobie sprawę, że Koko zapewne dziwne czuje się z tym, iż go uspokajała, ale starała się o tym teraz nie myśleć. W końcu był poważnie ranny i potrzebował wsparcia bardziej, niż ona. Tak, dokładnie. Powinna skupić się przede wszystkim na jego uczuciach, a nie swoim strachu.
Kokonoi potrząsnął głową i choć twarz nadal pulsowała ogromnym bólem, starał się przestać zachowywać jak dziecko. Przecież do roli mężczyzny należało chronienie innych, prawda? Tomoni była silna psychicznie, ale fizycznie wręcz przeciwnie. Powinien więc ją obronić, choć widmo śmierci wisiało nad ich obojgiem.
Dzięki tym myślom, zebrał w sobie potrzebną odwagę. Dlatego też bardzo szybko zignorował nasilający się ból, chwycił kobietę w pasie i przerzucił sobie przez ramię. Prostując się, wydał z siebie ciche stęknięcie, ale nie zamierzał rezygnować z podjętej przed chwilą decyzji. Pomoże jej uciec za wszelką cenę.
— Hajime?! Zwariowałeś?! Puszczaj! — zawołała, jednak starała się zbyt nie szarpać. Wiedziała bowiem, że każdy jej ruch zapewne naruszy rany ukochanego. Owszem, nie chciała pozwalać mu się nosić w takiej sytuacji, ale teraz nie miała zbytnio innego wyjścia. — Winda? — Nawiązała z nim chwilowy kontakt wzrokowy. Kiedy skinął głową, odetchnęła. — Dobra, rozumiem. Ilu ich jest w budynku? Jeden? — Zaprzeczenie. — Dwóch? Trzech? — Gdy wreszcie gest mężczyzny pozwolił jej wybadać sytuację, zamyśliła się. Przecież niemożliwym było, żeby udało im się wyminąć wszystkich, więc nadzieja na ucieczkę stawała się coraz mniej realna. Mimo to... Pragnęła spróbować! — Szybciej, Koko!
Czarnooki wyhamował dopiero przed samą maszyną i przycisnął guzik w dół. Następnie pomógł jej zsunąć się ze swoich ramion na podłogę i stanął tak, żeby w razie czego móc ją ochronić. Miał taką cichą nadzieję, że Ran po wyłupieniu oka wpadnie w szał i nie pomyśli o poinformowaniu pozostałych o wszystkim, co się stało. Gdyby to zrobił, mieliby niemały problem. Póki co, wciąż była szansa, iż Sanzu czy Rindou nie byli przygotowani na taki obrót spraw.
Kiedy tylko drzwi windy rozsunęły się, wepchnął do środka kobietę. Sam pozostał jednak na zewnątrz i choć z ust nadal ciekła mu krew, a ból był nie do zniesienia, nie zamierzał dłużej być dla partnerki ciężarem. Może teraz zdoła odpokutować za wszystkie krzywdy, które wyrządził innym, będąc członkiem Bonten? Czyżby nadeszła właśnie ta chwila?
— Jebane... Sukinkoty! — Rozległ się huk, a na korytarzu w końcu pojawił się Ran. — Zajebię... — Wysoki mężczyzna wyprostował się z trudem, jedną z dłoni zasłaniając krwawiące oko. A raczej to, co z niego zostało. — Zarżnę jak psy... Cholerne... Pierdolone kurwy. — Sięgnął dłonią za plecy, próbując wyszarpnąć pistolet zza pasa spodni. Szło mu to jednak topornie, ponieważ przez okropny ból, jaki rozchodził się po jego ciele, ręce trzęsły mu się niemiłosiernie.
Kokonoi spojrzał na ukochaną przez ramię, w dalszym ciągu osłaniając jej osobę własnym ciałem. Zacisnął usta i ściągnął brwi, rozkładając ramiona. I tak wiedział, że zginie, więc jeśli mógł choć dać cień nadziei dziewczynie swoją postawą, to czemu nie miałby spróbować?
— Hajime?! — Serce niemal podeszło jej do gardła ze strachu. Przesunęła się na miejsce bliżej ściany.— Co ty wyrabiasz, co? Właź tutaj! — Nie miała pojęcia, że wcześniej, gdy wpychał ją do środka pomieszczenia, już zdołał nacisnąć odpowiedni przycisk, który na zawsze przypieczętował ich losy — Hajime!
Nie minęło nawet kilka sekund, kiedy rozległy się strzały. Dziewczyna z trudem zarejestrowała przez zasuwające się przejście upadające ciało białowłosego na podłogę. Nie zdążyła jednak zbliżyć się w porę i ostatnim, co usłyszała, był świst kuli, który wbił się w czaszkę mężczyzny.
Zakryła usta dłonią, momentalnie opadając na podłogę. Poczuła, jak winda wreszcie jedzie w dół, jednak szok nadal nie pozwalał ruszyć się jej z miejsca. Wciąż nie dowierzała w to, co się stało. Pragnęła w tej chwili cofnąć czas.
Niestety, było to niemożliwe. Jej oczy zapełniły się łzami, a gula w gardle powiększyła na tyle, że prawie nie umiała oddychać. Zginął. Kokonoi zginął. Poświęcił życie, aby mogła stąd uciec.
— Cholerny... Idiota... — wydusiła sama do siebie, ukrywając twarz w dłoniach. — Nawet się nie pożegnał...
Nie miała pojęcia, że ktoś już od dłuższej chwili obserwuje ją przez kamery.
Twarz właściciela różowych włosów rozjaśniła się w krzywym, kpiącym uśmiechu. Wreszcie nadeszła jego kolej.
⠀⠀⠀
⠀⠀⠀
▬▬
⠀⠀⠀
⠀⠀⠀
Tomoni szybkim krokiem kierowała się w stronę tajemnego przejścia, o którym dosyć dawno temu informował ją ukochany. Doskonale pamiętała, jak mówił, że gdyby kiedykolwiek coś jej groziło w tym budynku, powinna zjechać na sam dół i podążać za jego wskazówkami.
Dwa zakręty w lewo, aby dotrzeć do magazynu. Następnie miała minąć pomieszczenie socjalne, graciarnię i wydostać się na podziemny parking. Przy czerwonym znaczniku na ścianie odnaleźć kratę, a potem za pomocą drabiny zejść na dół do kanałów i wyjść ulicę dalej przy kubłach na śmieci. Brzmiało, jak dobry, niemal niewykrywalny plan.
Niestety, nie miała pojęcia, iż pewien tyran domyślił się, co zamierza zrobić.
Może i członkowie Bonten uchodzili za świrów, jednak wbrew pozorom byli bardzo inteligentni. A już w szczególności Sanzu, który teraz spokojnie wyczekiwał, aż jego ofiara sama na niego wpadnie. Niech sobie jeszcze trochę popłacze i pobiega. Jeśli chciał, jasnowłosy potrafił być naprawdę cierpliwym. Dodatkowo, trzymał go się bardzo dobry humor. W końcu zabijanie stawało się uzależniające, racja?
Kroki. Szybkie, ale zmysłowo lekkie. Haruchiyo nie musiał widzieć twarzy zbliżającej się osoby, aby odkryć jej tożsamość. Oczywiście, kiedy stukot obcasów umilkł, nieco się zdenerwował. Czyżby kobieta odkryła jego pozycję? Nie, nie było to możliwe. Między tymi kartonami nie mogła go dostrzec zwłaszcza, iż w pomieszczeniu było upiornie ciemno. Ponadto, gangster uważnie pilnował swojego oddechu, aby pozostał on tak cichy, jak to tylko było możliwe.
Brunetka jednak zdołała zauważyć, że coś jest nie tak. Skoro na górze padło kilka strzałów, zapewne ktoś w porę zdołał zareagować. Poza tym, jeśli nikogo wcześniej nie spotkała na swojej drodze, to znaczyłoby, iż zastawiono na nią jakąś pułapkę.
Z szalenie bijącym sercem i duszą na ramieniu chwyciła jakiś przedmiot w dłonie. Na całe szczęście okazało się, że to latarka; w dodatku naładowana. Przypadek? Czy może ktoś ułożył ją tutaj specjalnie?
Starała się nie wydawać z siebie żadnych, niepotrzebnych dźwięków, aby móc usłyszeć każdy, nawet najcichszy szmer. Niestety, było to dosyć trudne, gdyż jej ciałem wciąż wstrząsały drgawki. Nadal nie mogła wyzbyć się obrazu martwego ciała ukochanego.
To było nawet dla niej zbyt wiele.
Nagle zatrzymała się i odwróciła. Dlaczego odniosła wrażenie, że ktoś zamknął drzwi? Nie, niemożliwe. Musiało jej się wydawać! Zresztą, panował tutaj przeciąg; wyraźnie czuła na twarzy powiew powietrza.
Mimo tych myśli już nie potrafiła wyzbyć się spostrzeżenia, że jest obserwowana. Dlatego też wyostrzyła wszystkie zmysły, chcąc wychwycić podejrzane odgłosy.
I właśnie to postanowienie uratowało jej w tym momencie życie, ponieważ przechodząc obok sterty kartonów, jeden z nich poruszył się nienaturalnie, co zaalarmowało brunetkę. W jednej chwili pochyliła się i uniknęła strzału w głowę, pędząc w stronę drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Kiedy zdołała mniej więcej zapamiętać drogę, aby nie potknąć się o żaden rupieć, cisnęła latarką w kierunku napastnika licząc, iż uda jej się go tym choć odrobinę spowolnić. Plan ten na całe szczęście się powiódł i kupiła sobie kilka, cennych sekund, dzięki którym przedostała się na parking.
Ale nie miała czasu szukać tego, o czym mówił Kokonoi. Zabójca był już blisko, musiała się ukryć. Tylko gdzie?
Niecałe dwadzieścia sekund później wściekły Akashi wreszcie wypadł ze składziku, rozglądając się nerwowo wokół. Gdy nie zauważył swojego celu, przeklął siarczyście.
— Wyłaź, do kurwy nędzy... — mruknął bardziej do siebie, zaczynając obchodzić podziemną halę. W między czasie zastanowił się nad tym, co zrobiłby na jej miejscu. Czy z marszu pobiegłby do kanałów? Nie, nie ryzykowałby aż tak. Przecież nie miałby pewności, że zdąży się tam ukryć. Poza tym, nie słyszał charakterystycznego szczęknięcia metalu, które świadczyłoby o zamknięciu klapy. — Ugh, pierdolę taką robotę. — Opuścił na moment pistolet, znów zaczynając analizować sytuację. Skoro tajne przejście odpadało, a on już zdążył zajrzeć w prawie każdy, możliwy kąt, to znaczyłoby, że schowała się w... — Kurwa! — Zbyt późno się zorientował. Dlatego też ostatnimi, co udało mu usłyszeć przed nieuchronną kolizją, były warkot silnika pobliskiego samochodu i przeraźliwy pisk opon. Potem poczuł potworny ból, który na całe szczęście trwał tylko chwilę. Ostatnim, co zarejestrował przed tym, jak żebra przebiły mu płuca, było zderzenie z chłodną ścianą. Gęsta krew, w której się utopił, niebawem wypłynęła z jego ust, brudząc nieskazitelnie biały, lśniący lakier.
Dziennikarka była już tak przerażona, że zadziała impulsywnie. Szczerze mówiąc, nie chciała nikogo zabijać, ale jeszcze bardziej nie zamierzała zakończyć swojego życia tutaj. Hajime poświęcił się dla niej, więc powinna walczyć. Nawet, jeśli będzie to oznaczało skalenie własnej duszy i ubrudzenie sobie rąk.
— Przepraszam... — mówiąc to, zgasiła silnik. Następnie zacisnęła oczy, wzdychając głęboko. Dobrze, że białowłosy załatwił jej niedawno zapasowe kluczyki do swojego wozu i zmusił ją, żeby nosiła je cały czas przy sobie. Gdyby nie jego nadgorliwość, zapewne skończyłaby martwa. — Ja... — Kobiecie nie udało się dokończyć myśli. Do jej uszu dotarł odgłos wybuchu, a samochód pod wpływem siły uderzeniowej zakołysał się niebezpiecznie. Moment ten wyraźnie dał Tomoni znak, że powinna się stąd zbierać. Wysiadła więc i spróbowała rozejrzeć się wokół. Oczywiście, najpierw czynność tę wykonała siedząc jeszcze w środku maszyny, aby nie wpaść wrogowi prosto w ramiona. I tak miała świadomość, że była na przegranej pozycji, ale... Skoro miała szansę, musiała próbować. Dla siebie i dla Koko. — Teraz, albo nigdy — szepnęła do siebie, osłaniając drogi oddechowe dłonią z powodu dymu. Prawie niczego jeszcze przez moment nie widziała i dopiero po chwili dotarło do niej, co się stało. Ktoś wysadził kratę, niszcząc doszczętnie drabinę. — Szlag by to... — Choć czuła obrzydzenie, cofnęła się do ciała zmiażdżonego i odnalazła pistolet. Na całe szczęście, magazynek był nabity, a ona wiedziała, jak strzelać. Powinna wziąć broń ze sobą tak na wszelki wypadek. Owszem, wolałaby już nikogo nie zabijać, ale wiedziała, iż jeśli ktoś znów stanie jej na drodze, nie zawaha się ani przez chwilę. Powinna zachować zimną krew, jeśli chciała wyjść stąd w jednym kawałku.
Aby zadbać o swoje względne bezpieczeństwo, trzymała się ściany. Tym sposobem szybko i zupełnie bezproblemowo dotarła do miejsca, z którego wydostała się wcześniej. Zanim weszła do graciarni, jeszcze chwilę nasłuchiwała. Niestety, w sprawnej ocenie sytuacji przeszkadzał jej fakt, iż co chwilę do jej uszu docierały hałasy z kanałów. Trudno, najwyżej zginie podczas walki.
I tak już sporo wytrzymała. Kto wie, czy nie zbyt wiele.
Wychodząc na parter, również pozostała ostrożna. Nawet, gdy w końcu zorientowała się, iż Sanzu postrzelił ją w ramię, jedynie skrzywiła się, uciskając ranę. Na całe szczęście, kula przeszła przez jej ciało na wylot, więc powinna skupić się na zatamowaniu krwawienia.
Mimo przeczucia, że draśnięcie nie jest zbyt groźne, niebawem stała się strasznie otumaniona. Gdy adrenalina zupełnie opadła, strach i pulsujący ból powróciły, powodując przerażenie.
Cholera, co ona narobiła? Zabiła człowieka. Owszem, był on bezwzględnym mordercą, który nastawał na jej życie, ale to nie było w stanie wybielić skażonej duszy. Dokonała czynu barbarzyńskiego, potępianego przez siebie od zawsze.
— Nie, nie jest dobrze... — Różnego rodzaju emocje zaczęły atakować ją z ogromną siłą, przez co nogi stały się jak z waty. — Kurwa mać... Koko, pomóż... Proszę... — Obraz rozmazał jej się przez nadmierną ilość łez, które w mig zebrały się w jej oczach. — Ja już nie mogę! — Odrzuciła pistolet, który z hukiem wylądował na twardej posadzce. Następnie Tomoni zrobiła jeden, chwiejny krok w stronę głównych drzwi. Miała dość. Chciała stąd wyjść.
Nie myślała już zupełnie o niczym. Pragnęła czym prędzej opuścić to przeklęte miejsce i wyrzucić z głowy obrazy, które zdołała zobaczyć.
Och, gdyby miała pojęcie, jak bardzo ją to zgubi...
Przez narastające, paniczne roztargnienie nawet nie zarejestrowała, kiedy wypadła na zewnątrz. Dopiero, gdy do jej nozdrzy dotarło świeże powietrze, odrobinę się otrząsnęła. Ruszyła więc truchtem przed siebie, wciąż trzymając się za krwawiące ramię. Dość. Chciała w tej chwili zniknąć i nie czuć już tego okropnego bólu, który wręcz unicestwiał ją od środka.
Nie wiedziała, że ktoś również w tym momencie ją obserwował. Mężczyzna o białych, niczym śnieg włosach przypatrywał się jej sylwetce, skubiąc swoimi zębami wargi. Jedną nawet przygryzł do krwi, ale zignorował znajomy, metaliczny smak, do którego zdołał się już dawno przyzwyczaić.
— Och, gdybyś od początku wiedziała, że przegrasz... — Manjiro wychylił się z okna, zupełnie automatycznie nakierowując lufę pistoletu na oddalającą się kobietę. Pewnie nie miała pojęcia, że wciąż jest w zasięgu strzału, więc jej śmierć była tylko i wyłącznie kwestią czasu — To czy walczyłabyś tak zaciekle? A życie, którego tak kurczowo się trzymasz? Ma ono jakikolwiek sens, skoro i tak wszyscy umrzemy?
Nie wahał się już dłużej. Pociągnął za spust i zupełnie bez emocji zaobserwował, jak śmiercionośny pocisk wbija się w głowę uciekinierki, a ona sama upada, umorusana krwią.
Siedzący obok Ran, któremu brat opatrywał wciąż krwawiący oczodół, uśmiechnął się delikatnie, ignorując promieniujący, uporczywy ból w tamtej okolicy. Wszystko potoczyło się niemal zupełnie tak, jak zakładał. Nie przewidział tylko jednej sprawy, a mianowicie śmierci Sanzu. Mimo to, nie zamierzał nad nią jakoś szczególnie ubolewać, gdyż najwyraźniej mężczyzna okazał się na tyle głupi i nierozważny, iż padł ofiarą zwykłej, szarej obywatelki.
— Mówiłem, że nie pozwolę im odejść. — Przekrzywił lekko głowę, licząc na jakąkolwiek aprobatę czy pochwałę ze strony Sano. Nie miał jednak pojęcia, iż finał gry zakończy się zupełnie w inny sposób, niż na to liczył.
— Pewnie. — Lider wyprostował się i odwrócił, bez skrępowania kierując w stronę rannego nabitą broń. — Ja tobie też.⠀⠀⠀
⠀⠀⠀
▬▬▬▬▬▬
「 the end 」
▬▬▬▬▬▬
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top