❛ 𝐋𝐈𝐅𝐄 𝐈𝐍 𝐃𝐀 𝐓𝐑𝐀𝐒𝐇 ❜

▬▬

❛ 𝐰𝐞 𝐚𝐫𝐞 𝐚 𝐩𝐚𝐫𝐭 𝐨𝐟 𝐛𝐥𝐢𝐧𝐝 𝐧𝐚𝐭𝐢𝐨𝐧. 𝐛𝐮𝐫𝐧𝐢𝐧𝐠 𝐝𝐨𝐰𝐧, 𝐝𝐢𝐬𝐚𝐩𝐨𝐢𝐧𝐭𝐞𝐝 𝐠𝐞𝐧𝐞𝐫𝐚𝐭𝐢𝐨𝐧. 𝐢'𝐦 𝐨𝐧 𝐚 𝐝𝐞𝐚𝐝 𝐥𝐢𝐧𝐞, 𝐤𝐞𝐞𝐩𝐢𝐧𝐠 𝐟𝐮𝐜𝐤𝐢𝐧𝐠 𝐟𝐮𝐧𝐧𝐲 𝐬𝐦𝐢𝐥𝐞. 𝐝𝐨 𝐲𝐨𝐮 𝐰𝐚𝐧𝐧𝐚 𝐪𝐮𝐢𝐭 𝐭𝐡𝐞 𝐬𝐲𝐬𝐭𝐞𝐦 𝐨𝐫 𝐲𝐨𝐮 𝐰𝐚𝐧𝐧𝐚 𝐛𝐫𝐞𝐚𝐤 𝐢𝐭 𝐢𝐧𝐬𝐢𝐝𝐞? 𝐛𝐫𝐨𝐤𝐞𝐧 𝐬𝐨𝐮𝐥𝐬, 𝐩𝐞𝐨𝐩𝐥𝐞 𝐢𝐧𝐬𝐚𝐧𝐞 ❜

▬▬

⠀⠀

Hajime był już całkiem spocony, a podbrzusze bolało go cholernie, ale grzecznie opierał się rękoma o biurko, zaciskając palce na blacie. Ciche, zduszone sapnięcia co chwilę opuszczały jego usta, a rozpuszczone włosy przysłaniały mu widok. Dodatkowo czuł kościste, duże dłonie drugiego gangstera na swoim brzuchu i biodrze, które co chwilę pocierały jego wilgotną z wysiłku, bladą skórę. Obrzydliwe.

W pewnym momencie, gdy penis dominatora otarł się mocniej o jedną ze ścianek w jego wnętrzu, syknął głośno, zerkając przez ramię na twarz mężczyzny. Od razu zorientował się, iż tamten jest zupełnie pochłonięty tym, co robił i zapewne nie będzie chciał go posłuchać. No, ale spróbować mógł, racja? Niczego w tym momencie nie tracił. A przynajmniej wtedy jeszcze myślał, że już nic gorszego go spotkać nie może.

— Zwolnij — wydusił wreszcie, kiedy narzucone, szaleńcze tempo nie pozwalało mu miarowo oddychać. — R-rindou... Poważnie, zwolnij.

Na samym początku usłyszał tylko cichy, kpiący śmiech, co już zupełnie utwierdziło go w przekonaniu, że nie ma na co liczyć.

— Och? Już wymiękasz? Dopiero zaczęliśmy. — Zauważył, zgarniając swoje fioletowe włosy z czoła. Wykonał kolejne, silne pchnięcie, przy którym zamilkł, nasłuchując dźwięków wydawanych przez młodszego. — Nie marudź, już i tak wybłagałeś u mnie tylko jedną rundę. A teraz ułóż klatę na blacie. Nie chce mi się dłużej podtrzymywać twojego dupska.

Kokonoi zacisnął z wściekłości zęby, jednak zastosował się do polecenia bez szemrania i pochylił się, niemal całkiem rozkładając na stole. Jeśli miał być ze sobą szczery, to nie lubił, gdy ktoś zmuszał go do przyjęcia akurat tej pozycji. Wtedy odczuwał wszystko o wiele bardziej, a korzystający aktualnie z jego ciała mężczyzna mógł wchodzić w niego o wiele głębiej i mocniej.

Teraz nie było inaczej. Starszy penetrował go bezlitośnie, w ogóle nie przejmując się tym, jak się czuł. Bo jakże by inaczej? W końcu w oczach tego tyrana był tylko erotyczną zabawką, którą mógł w każdej chwili wyrzucić na śmietnik.

— Ugh, zaczekaj — poprosił po raz kolejny, podtrzymując się rogu blatu. Łezki bólu ponownie zebrały się w jego oczach, ale zamrugał kilkukrotnie, momentalnie się ich pozbywając. Nie miał zamiaru tutaj płakać, oj nie. Z pewnością ponarzeka sobie później, kiedy zostanie już sam i dadzą mu spokój. — P-proszę... Chwileczkę, o-okej?

Na czole Haitaniego pojawiła się nerwowa żyłka, ale w końcu zdecydował się pójść chłopakowi na rękę. Zwolnił odrobinę i teraz wchodził w niego dość leniwie, lecz nadal głęboko. Inaczej cała ta zabawa straciłaby w jego oczach na znaczeniu.

Dopiero miarowe skrzypnięcie drzwi pobudziło zmysły ciemnowłosego, który obejrzał się za siebie. Widząc na progu osobę, która wyraźnie zainteresowała się widowiskiem, przewrócił oczami. Cholera, jak na złość zapomniał zamknąć drzwi na klucz. Teraz jego brat zapewne przyłączy się do igraszek, co niezbyt mu się uśmiechało. No, ale trudno. Następnym razem będzie pamiętał, żeby się odpowiednio zabezpieczyć, kiedy zechce sobie troszkę poużywać ciała Koko.

— Huh? Ran, możesz nie przeszkadzać? — Rindou zatrzymał się, pozwalając Kokonoiemu na moment oddechu. Zamierzał protestować. — Nie wpierdalaj się tutaj, jak do siebie. Przecież przez telefon gadałem ci, że będę zajęty i masz dać mi spokój.

Starszy przewrócił oczami. Tak, jakby go w ogóle obchodziło to, co ten idiota chciał robić w samotności. Tak się składało, że on również miał ochotę na zabawę, więc czemu nie skorzystać, skoro Hajime był w tym momencie do dyspozycji?

— Przestań. Myślisz, że nie widziałem cię nago ani razu? Poza tym, to nie pierwszy raz, gdy lampię się, jak się z kimś pieprzysz. Więc zluzuj poślady, zanim zlecę cię komuś dojechać. — Zbliżył się do dwójki mężczyzn i odsunął krzesło od biurka, przyglądając się przez chwilę dyszącemu czarnookiemu. — Daruj, ale on nie jest tylko twój. Mieliśmy się dzielić we trójkę, czyż nie? — Uniósł kąciki ust, czując na sobie palące, pełne obrzydzenia spojrzenie torturowanego. — Jesteś śliczny. — Nachylił się i nie zważając na protesty, obrócił jego głowę, wpijając się we wąskie, malinowe usta. Oczywiście, pocałunek nie trwał zbyt długo, bo młodszy ostentacyjnie odwrócił twarz. Koko naprawdę dziwnie czuł się, gdy całował go ktoś inny, niż Tomoni. — Ojej, co to za zachowanie?

— Zrób, co musisz i nie przedłużaj — fuknął, prostując się. Poczekał, aż Rindou z niego wyjdzie, a potem odwrócił się powoli, przysłaniając jedną z dłoni swoje miejsca intymne. — Wkurwiasz mnie tym swoim pierdoleniem. Nie wystarczy ci, że zrobiłeś ze mnie pieprzoną dziwkę na każde swoje skinienie? Brzydzę się tobą. Jesteś obleśny. — Przez wspomnienie, że wyższy Haitani był brutalniejszy w swoich poczynaniach, wzdrygnął się, ale zaraz potem znów przybrał obojętny wyraz twarzy. Zero emocji, sama pustka. — Nienawidzę cię... Ogólnie was wszystkich.

— Zamknij pizdę, zasrańcu. Myślisz, że obchodzi mnie twoje zdanie?

— Gdyby Mikey...

— Mikey nie ma czasu na takie bzdety, kochaniutki. Więc lepiej się zamknij, jeśli nie chcesz, żebyśmy zrobili coś gorszego. — Ran przysiadł na odsuniętym przez siebie chwilę temu krześle i powoli sięgnął do paska spodni, który rozpiął w mgnieniu oka. Tak samo szybko obsunął materiał bokserek i chwytając za białe włosy młodszego, przysunął jego twarz blisko swojego krocza. — Bądź grzecznym chłopcem, Koko. — Wyczuł, że tamten się wzdrygnął, ale nie zareagował na to w żaden sposób. Już przyzwyczaił się do tego, iż kolega zwykł marudzić podczas tej czynności. — No, już... — Pociągnął ponownie za kosmyki zmuszając Hajime, żeby bardziej się pochylił. — Chcesz znów wylądować w burdelu za karę?

Słysząc tę groźbę, czarnooki rozchylił usta, zaczynając zajmować się przyrodzeniem mężczyzny. To, do czego go zmuszano, było naprawdę obrzydliwe i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie był jednak w stanie protestować z powodu postawionych mu wcześniej warunków. Gdyby zaczął kombinować i próbowałby uciec od cierpienia, ludzie z Bonten zapewne skrzywdziliby kogoś z jego bliskich. Już raz przecież pobili Inuiego tylko dlatego, że Koko ośmielił się uciec przed następnym upokorzeniem.

Sapnął, kiedy kolejny raz poczuł znajome, bolesne wypełnienie. Zacisnął oczy, aby nie wypuścić łez, które zebrały się w kącikach jego oczu, a potem znów zaczął poruszać głową w górę i w dół. Musiał to przetrwać. Jeśli teraz spełni ich oczekiwania, zapewne dostanie dwa dni wolnego od tych upokarzających tortur. Oby tylko Ran nie spróbował narzucić mu sposobu pieszczenia jego penisa.

Niestety, przeliczył się. Niecałe kilka sekund później starszy mężczyzna złapał go za głowę i docisnął do swojego krocza, niemal dusząc Hajime, który szarpnął się momentalnie, kiedy przyrodzenie zostało wsunięte zbyt daleko. Miał ochotę zwymiotować, ale dzielnie stłumił w sobie ten odruch, choć było to naprawdę ciężkie.

— Świetnie ci idzie. — Przez tę pochwałę poczuł się jeszcze gorzej, ale niemal od razu o niej zapomniał, będąc zbyt skupionym na tym, żeby nie stracić oddechu. — Jesteś taki grzeczny... — Bolało i to cholernie. Z każdym słowem rosła mu ochota, aby po prostu zacisnąć zęby i odgryźć gangsterowi tę upiorną część ciała. Może byłoby to rozsądnym posunięciem? — K-kurwa...

Ran nawet nie śmiał ostrzec go, kiedy dochodził. Gdyby Hajime bacznie nie obserwował jego twarzy, z pewnością udusiłby się przez białą ciecz, która już chwilę potem wypełniła jego usta. Dobrze, że Rindou szczytował dokładnie w tym samym momencie i zdołał dosyć szybko z niego wyjść. Dzięki temu Kokonoi odwrócił się niemal natychmiast, wypluwając na podłogę zalegającą mu w gardle spermę. Kiedy wreszcie pozbył się nieprzyjemnej wydzieliny, podniósł wzrok, patrząc pustym wzrokiem prosto we fioletowe oczy gangstera. Cholerny tyran, powinien smażyć się w piekle.

— Nie gap się tak na mnie, bo ci gały wylecą — prychnął, zapinając guzik spodni. Poprawił spadającą mu z ramion marynarkę, prostując się. Założył ręce na piersi, obserwując klęczącego na podłodze Koko. — Zbieraj manatki i wynocha. Teraz mam tutaj coś do załatwienia z Rinem.

— Mówże po ludzku, debilu. — Brat dźgnął go palcem w bok, a dopiero potem oddalił się od towarzyszy, aby się ubrać. — Rindou. Nie lubię, gdy zdrabniasz moje imię.

— No coś ty, wtedy jest urocze.

— Nie, nie jest — mruknął, okrywając biodra spodniami. Oczywiście, wcześniej nałożył na siebie również bokserki, aby nie kusić losu. — No, już. Spierdalaj. — Zerknął na obolałego Koko, który dopiero teraz zaczął zbierać z podłogi swoje ubrania. Naciągając je na siebie, stęknął kilka razy przez nieprzyjemne uczucie w miejscach intymnych. Znając życie, teraz przez przynajmniej jeden wieczór będzie kuśtykał. — Wynocha.

Białowłosy wolał zniknąć im z oczu jak najszybciej, więc kiedy tylko względnie się oporządził, wyszedł z pokoju i ruszył w stronę łazienki. Z powodu panującej na korytarzu ciemności, prawdziwym cudem trafił na odpowiednie drzwi i wszedł do środka. Od razu zakluczył przejście i rzucając kurtkę na umywalkę, pognał w kierunku muszli klozetowej. Następnie uklęknął przed nią i zwymiotował.

Dobrze, że zrobił to teraz, a nie wcześniej. Gdyby nie wytrzymał tak długo, zapewne dostałby jakąś wymagającą karę, czego psychicznie już by nie zniósł.

— Pierdolę taką robotę — syknął sam do siebie, podnosząc się wreszcie z podłogi. Otarł wargi, a potem zbliżył się do kranu, odkręcając zimną wodę. Wypłukał usta, obmył twarz i wytarł ją ręcznikiem. — Jebani fanatycy... — Nienawidził ich. Tak bardzo ich nienawidził, że aż miał ochotę złapać za nóż i w tej chwili poderżnąć im gardła. Niestety, nie był w stanie tego zrobić. Nie, gdy jego bliscy mogliby na tym ucierpieć.

Przyjrzał się na moment swojemu marnemu odbiciu w lustrze, po czym znów zebrał rzeczy i otworzył łazienkę, chcąc wreszcie zająć się papierologią w swoim gabinecie. Cóż, pech chciał, że zaczepił go ktoś jeszcze.

— Co tu robisz? Myślałem, że jesteś z braciakami. — Zachrypnięty głos Haruchiyo zmroził go już zupełnie, przez co stanął, jak wryty. — Masz może chwilę? — Z trudem dostrzegł wyciągającą się w jego kierunku dłoń. Ciemne oczy poszerzyły się w przerażeniu, a ciało przyjęło pozycję obronną.

— N-nie... Nie mam. Innym razem — Zapobiegawczo ułożył dłoń na klatce piersiowej Sanzu, chcąc go odepchnąć. Czuł, że tego dnia nie zniesie większej ilości poniżeń. — Poważnie. Muszę skończyć liczenie kwitków. — Głos białowłosego mężczyzny wreszcie przestał się trząść. Tak, doskonale. Właśnie o to mu chodziło. — Przyleź potem, dogadamy się na termin.

— Ugh, niech ci będzie. Ale wiedz, że nie odpuszczę ci, kiedy skończysz.

— Mhm, okej, okej. — Zbył go czym prędzej, a potem wreszcie ruszył w kierunku, jaki wcześniej sobie obrał. Dobrze, że dziś miał już wszystkich z głowy. Spodziewał się, iż wypełnienie przydzielonych mu obowiązków zajmie sporo czasu, ale pragnął choć chwili przerwy. Naprawdę chciał sobie przeznaczyć przynajmniej pół godziny na dojście do siebie, gdyż po ludzku tego potrzebował.

Reszta drogi na szczęście nie sprawiła mu żadnych problemów i kompletnie nic nie wskazywało na fakt, iż mogłoby się to zmienić. Niestety, gdy już miał zamykać drzwi gabinetu, aby odciąć się od świata, pewne wydarzenie zburzyło jego plany.

— Och, Koko? — W jednej chwili zatrzymał się i odwrócił z przerażeniem. — Wszystko okej? Jesteś jakiś rozdrażniony...

Zbladł.

— Co ty tutaj robisz, hę? — syknął, dostrzegając stojącą na progu dziewczynę. Skąd się tutaj wzięła? Przecież wyraźnie prosił, aby nie wchodziła do tego miejsca dla własnego bezpieczeństwa! Gdyby któryś z braci Haitani ją tu zobaczył, z pewnością oboje mieliby z tego tytułu problemy. — Ugh, chodź tutaj. — Wyciągnął rękę przed siebie, a w jego oczach można było dostrzec ogromną panikę. — Rusz dupsko. — Nie zwracał teraz uwagi na etykę, najzwyczajniej pragnąc, aby ukochana w tej chwili się do niego zbliżyła. — Tomoni...

Kenmotsu zmarszczyła brwi i choć w jej głowie zrodziła się masa pytań, zdecydowała się go posłuchać. Podeszła i chwyciła mężczyznę za rękę, chwilę potem wraz z nim zamykając się w pomieszczeniu na klucz.

— Hajime, co to ma znaczyć? — Mimo rozdrażnienia, zachowała spokojny ton głosu. Nie miała zamiaru na niego krzyczeć, jak na dzieciaka. Był dorosłym człowiekiem i doskonale zdawał sobie sprawę, jakie szkody wyrządzają różnorakie mury w związkach. — O co chodzi? Chciałam ci tylko przynieść telefon, bo zapomniałeś go u mnie wczoraj.

Kokonoi przeklął sam siebie w myślach.

— Kurwa, ale musiałaś przyjść akurat teraz? — Cisnął trzymaną przez siebie kurtką o ziemię, odwracając się do brunetki plecami. Bał się. Cholernie przerażała go wizja, że zaraz nie wytrzyma i wpadnie dziewczynie w ramiona, płacząc niczym mały chłopiec. Zresztą, zawsze ronił łzy po gwałtach, ale nie wyobrażał sobie odkrywać własnych, skrytych emocji w czyjejś obecności.

Dlaczego? Cóż, po prostu nie chciał komukolwiek pokazać, że nie radzi sobie z doświadczeniami, jakie spotykały go z rąk pozostałych gangsterów.

Kobieta zamrugała, zupełnie nie rozumiejąc jego pretensji. O co mu chodziło? Przecież zazwyczaj nie odzywał się do niej w taki sposób nawet, jeśli był jakimś wydarzeniem roztrzęsiony. Brunetka widziała w nim człowieka uczuciowego, nieco zadziornego i zabawnego, ale nie nerwusa. Coś było na rzeczy, ku temu nie miała już żadnych wątpliwości.

— Koko, uspokój się. — Zrobiła krok i wyciągnęła dłoń, kładąc ją na jego ramieniu. Zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy kategorycznie odciął się od jej dotyku, odsuwając jak poparzony do tyłu. — Hej, co... Co ci?

Dopiero po chwili dotarło do mężczyzny, jak zareagował. W jednej chwili jego oddech stał się cięższy, a oczy zacisnęły się.

— Przestań... Proszę cię. — Wsunął dłonie w swoje włosy i pociągnął za nie mocno, wyrywając kilka kosmyków. — Przestań... Już dość. Dość!

— Ej, ej... Ej! — Zbliżyła się w jednej chwili, wyciągając dłonie przed siebie. — Spokojnie, okej? Nie mam pojęcia, co się stało, ale nie panikuj, tak? Jestem tutaj tylko ja, rozumiesz? — Powoli dotknęła jego drżących ramion. Poczekała chwilę, aż przestanie się wzbraniać i się wyrywać, a potem przytuliła go mocno do siebie, przyciągając smukłe ciało jak najbliżej swojego. — Już dobrze... Jestem przy tobie.

Nie dopytywała. Nie miała zamiaru stresować go żadnym przesłuchaniem, choć cholernie zmartwił ją ten atak rozdrażnienia z jego strony.

— Ja... — Wziął głębszy wdech, starając się zapanować nad tonem głosu. Nie chciał, aby się jakoś szczególnie łamał. To byłoby naprawdę niewskazane w tym momencie. Zwłaszcza, iż Kenmotsu wciąż była tuż obok niego. — Ugh, sorry... — Wydusił z siebie jedynie tyle, nie chcąc mówić już niczego więcej. Zamiast tego wreszcie objął jasnooką i schował twarz w zagłębieniu jej szyi, przymykając powieki. — Mamy mały problem z... Firmą. Przykrywka została spalona.

Skinęła lekko głową, choć jasnym dla niej był fakt, że kłamał.

— Nic więcej?

— Nic.

— Skarbie... Błagam cię. Powiedz mi, co cię gryzie.

— To nic ważnego, nie ma o czym gadać. Zaufaj mi. — Wiedział, że w tym momencie prosi o zbyt wiele, ale nie miał niczego do stracenia. Nie chciał, aby się dowiedziała, jak bardzo cierpi. — Serio, nieważne. Daj mi mój telefon i zmykaj. Postaram się przyjść do ciebie wieczorem.

Niebieskooka zazgrzytała zębami i odsunęła się od ukochanego, od razu chwytając mocno za jego ubranie. Następnie popchnęła go na ścianę i korzystając z tego, że była od niego jedynie kilka centymetrów niższa, zbliżyła twarz bardzo blisko tej jego. Zauważyła, iż Hajime drgnął znacząco, ale nie zamierzała mu tego mówić. Niech myśli, że jest mało spostrzegawcza.

Kiedy tylko obite plecy Koko zetknęły się z chłodnym betonem, syknął cicho. Trochę zabolało, ale nie chciał jej teraz obwiniać za tę złość. W końcu była całkowicie naturalna w obecnej chwili.

— Jesteś idiotą! — warknęła, wciąż trzymając ciemny materiał jego koszulki. Zacisnęła na nim mocniej palce i przymknęła na moment powieki. — Nie jestem głupia, tak? Powiedz... Czy ktoś ci wyrządził krzywdę?

Pytania partnerki coraz bardziej pobudzały go do powiedzenia jej prawdy, ale mimo to w dalszym ciągu uparcie wzbraniał się przed tym. W końcu doskonale zdawał sobie sprawę ze słów Rana, który wyraźnie zarysował mu, że o relacji seksualnej między członkami Bonten ma nie wiedzieć nikt z zewnątrz. Za złamanie tej zasady, delikwenta czekała śmierć.

— Nie? Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? — Zaśmiał się nerwowo, próbując utrzymać z nią kontakt wzrokowy.

— Masz rozpięte spodnie, a koszulkę na wierzchu. To nie podobne do twojego stylu.

Zmrużył oczy, starając się obalić jej podejrzenia. Przecież jeśli dowie się o tym, co się z nim tutaj dzieje i co robią mu ci ludzie, zapewne zacznie się brzydzić jego osobą.

— Wychodziłem z łazienki, śpieszyło mi się — rzucił, choć ton nie brzmiał na zbyt pewny siebie, co jedynie podsyciło złość stojącej naprzeciwko kobiety.

— Koko, przestań. Wiesz, co w tym wszystkim jest najstraszniejsze? — Odsunęła się wreszcie i stanęła w bezpiecznej odległości, wzdychając cicho. — Że mi nie ufasz. Dlaczego?

— To nie tak! — Zaprotestował od razu, przeklinając zaraz potem. — Nie zrozumiesz... To naprawdę nie jest temat, żeby...

— Czy ktoś cię wykorzystał? — To pytanie kompletnie wybiło go z rytmu. Spojrzał prosto w jej oczy przerażonym wzrokiem, a potem doskoczył do niej, chwytając za ramiona. — U-uh? Co...

— Cicho... Nie mów tak głośno. — Wcisnął twarz w jej kurtkę, zaciągając się zapachem bijącym od dziewczyny. Nie wiedział, dlaczego, ale bardzo często potrafił się dzięki niemu trwale uspokoić, choć teraz wątpił, że to się uda. — Jak się tu wjebią, to wezmą w obroty ciebie.

Brunetka spięła się, otwierając szeroko oczy. Czyli miała rację?

— Matko... — Wręcz zabrakło jej słów. Nie miała pojęcia, co powinna mu teraz powiedzieć i jak go wesprzeć. Co na jej miejscu zrobiłby w tej chwili Seishu? Albo Akane? Naprawdę żałowała, że nie mogła w tej chwili zdobyć ich porady na ten temat. — Cholera, Koko... — Coraz to nowe, tego typu słowa opuszczały jej usta samoistnie, ponieważ była w zbyt wielkim szoku, aby nad nimi zapanować. — Który to? Zajebię... Zajebię skurwiela. Bądź skurwieli, jeśli było ich więcej.

Determinacja ukochanej podziałała na Koko niczym zastrzyk energii. Może powinien jej to zdradzić? Rozum podpowiadał, że będzie to błąd, ale serce zdecydowanie lgnęło do prawdy. Pragnął to wszystko wreszcie z siebie wyrzucić.

— Pamiętasz tych trzech gości, którzy kiedyś po mnie przyszli?

— Tak.

— To już znasz odpowiedź.

— Nie wierzę... — Urwała na moment, starając się opanować. — N-nie jesteś sam, skarbie... — szepnęła i choć kilka łez spłynęło na jej policzki, nie płakała. Teraz przede wszystkim powinna skupić się na wspieraniu Hajime. Cholera, dlaczego nie zauważyła niczego wcześniej? Powinna zorientować się, co go spotkało, gdy te kilka tygodni temu po raz pierwszy zaczął zbywać jej zainteresowanie swoją osobą. Może gdyby zareagowała, nie musiałby tyle cierpieć? — Spokojnie... Jestem przy tobie, tak? Cały czas i nigdzie się nie wybieram. — Wahała się, ale finalnie złożyła lekki pocałunek na jego ciepłej szyi. — Nawet nie myśl, że cię teraz z tym zostawię.

— Przepraszam... — Jego ciało coraz bardziej drżało, a z oczu wreszcie wypłynęła odrobina słonych kropel. Te bardzo szybko zmoczyły skórę, zaraz potem wsiąkając w ubranie Tomoni. — Ja... Pomóż mi, proszę... Błagam. — Po tych słowach rozpłakał się niczym bezbronne dziecko, chowając zaczerwienioną twarz mocniej w jej ramieniu, aby stłumić wszelkie odgłosy. — Nie dam już rady... Mam dość.

— Wiem... — Kenmotsu również zaczęła szlochać, przytulając do siebie chłopaka. — Byłeś silny zbyt długo. — Przesunęła dłoń na tył jego głowy i zaczęła uspokajająco przeczesywać jego jasne, długie włosy. — Już wystarczy. Wystarczy...

Nie trudno było stwierdzić, że oboje żyli na wysypisku.

Stercie strachu, cierpienia i kłamstw.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top