Mój Luby

(993 słów)

Bonem Noctis III

Oryginalna publikacja: 31.10.2024

๋࣭ ⭑⚝

Dźwięk łamanych gałęzi. Gryzący chłód. Zapach lawendy i świerku. Białe, migoczące światełka.

To od wieków wyznacznik śmierci w Lesie. Nieważne, kto tu wchodzi, Las go nie oszczędzi.

Las, a może Zwierzę? Nikt nie zdołał odpowiedzieć na to pytanie, bo nikt stamtąd jeszcze nie wyszedł. W końcu przestano się zapuszczać między krzywe, gęsto rosnące drzewa. Dziw, że dopiero teraz; klaustrofobiczne rośliny powinny były zacząć wszystkich odstraszać już dawno temu.

Zwierzę nigdy nie zostało opisane. Przed każdym kolejnym zaginięciem stada ptaków wzlatywały w powietrze, spłoszone przez wycie niepodobne do żadnego innego stworzenia. Niektórym przypominało nawet westchnięcie. Na wejściu do Lasu, w ciemnej ziemi, widoczne z daleka były ślady po ryciu, jakby odyńca, ale to nie mogły być one. W Lesie nic nie żyło. Nic, oprócz ptaków.

Śladów kopyt, łap ani stóp nigdy nie zauważono.

Śmiałkowie zawsze się pojawiali. Wystarczy, że durny nastolatek załapie wiatr plotek o tym miejscu, a już będzie jedną nogą w drodze. Nie da się zliczyć, ile matek straciło synów i córki w ten sposób. Nie da się zliczyć, ile żon i dzieci straciło swoich mężów czy ojców w bezmyślnych polowaniach na Zwierzę. Nie da się zliczyć, ilu czarodziejów wynajęto, by zrównał Las z piachem.

Tyle że żadna ludzka czy czarodziejska dusza nie była w stanie go zatrzymać. Nie, Las i Zwierzę się nimi żywiły. Bo jak inaczej wytłumaczyć wyczuwalny nawet przez człowieka wzrost magicznej energii w okolicach po każdym zaginięciu?

A najgłośniejsze wycie i pomrukiwanie Zwierzęcia słyszano po zaginięcie córki sołtysa wsi najbliżej Lasu.

Dziewczyna spotkała się ze swoim chłopakiem. Namówił ją na spacer w kierunku Lasu. Obiecał, że tam nie wejdą, tylko chwilę poobserwują.

"Uwierz mi, moja Miła! Nie chcę mieć z tym miejscem, które odebrało mi rodziców nic wspólnego!"

Więc mu uwierzyła, bo była jego Miłą. Wiedziała też, co to strata, bo ona sama nie zbliżała się nigdy do oceanu, który odebrał jej matkę.

Po drodze nie szczędził sobie jednak durnych plotek.

Zwierzę pożera swoje ofiary. Zwierzę przejmuje ich wspomnienia i wchłania we własne, nikomu nie znane ciało. Zwierzę zdziera skórę, zlizuje mięso i chrupie kości znalezionych ludzi. Ale Zwierzę nigdy nie opuszcza Lasu, bo to jego dom. Jeśli by wyszło, kto by go bronił? Nie mogło pozwolić na splądrowanie swojej własności, a podobno było w posiadaniu największych bogactw świata.

Miła powinna była się domyślić, że obietnica zostanie złamana. Jej Luby ostatnio nie potrafił się trzymać tego, czego przysięgał.

Nie zważał na jej mokre od perlistego potu czoło, szeroko rozwarte powieki i frenetyczne kręcenie głową. Zbliżył się do drzew Lasu. Wyciągnął nożyk i przyciągnął ją wolną ręką do siebie, śmiejąc się słodko, jakby to była zabawa.

"Popatrz, popatrz, dotykam drzewa, moja Miła. Nic mi nie jest! Podejdź, moja Miła, wyryjemy w korze nasze imiona i pokażemy, że ten potwór nie ma nad nami takiej kontroli, jakiej pragnie!" — mówił Luby.

Tylko że Miła już dostrzegała białe światełka w każdej dziupli, każdej przerwie między drzewami. A skoro Zwierzę miało oczy w każdym zakątku Lasu, to uszy również.

Zwierzęciu się jego słowa, naturalnie, nie spodobały. Bo to ono miało kontrolę nad Lasem i wszystkim, co w nim jest, a ten człowiek chciał go zbezcześcić. Wyśmianie go nie obchodziło, ale nikt nie ma prawa ruszać tych drzew. Nawet samo Zwierzę.

Miła zaczęła błagać, aby odeszli. Luby natomiast wziął głęboki oddech. Już przymierzał się do rycia w drzewie, jego ukochana patrzyła na niego z przerażeniem. Ciągnęła za rękaw, prosiła szeptem. Mówiła, co widzi i co słyszy. Miała wrażenie, że dźwięk łamanych gałązek wwiercił się w tył jej głowy, a źródło musiało mieć gdzieś daleko. Musiało, prawda?

Luby zamachnął się nożem. Wbił go nie w drewno, a własną dłoń. Milczał jak grób, dając nawrzeszczeć się swojej Miłej, przerażonej jego postępowaniem.

Krzyczała za nim również wtedy, gdy wbiegł głębiej w Las, bez choćby spojrzenia na nią.

"Co robić, co robić?" — myślała sobie Miła. Panika przejęła kontrolę nad jej ciałem i ruszyła za ukochanym. Miała taką łatwość, że zostawiał za sobą krople szkarłatnej krwi.

Drżące kolana przeszkadzały. Gula w gardle nie pozwalała nawoływać jej Lubego. Ściśnięty żołądek groził zwróceniem jedzenia z całego dnia. Zaciskające się serce bolało.

To na pewno Zwierzę. Ten potwór z Lasu. Przez niego Luby sobie to zrobił. Przez tę bestię. Co teraz będzie?

Miła powtarzała to jak mantrę. Szeptała pod nosem. To się Zwierzęciu również nie spodobało, bo miało uszy w każdym liściu, na każdej gałęzi Lasu. Chciało tylko dbać o to, co jego, więc co mu zostało? Obserwować i czekać, aż to ona zniszczy mu dom?

Dziewczynie zrobiło się lodowato, jak w tę jedną zimę, gdy wyszła z domu nieodpowiednio ubrana. Widok przysłoniły jej czarne plamki. Czy tak czuło się słońce, gdy nadlatywały ciemne chmury? Wbiła desperacko paznokcie w korę najbliższego drzewa, by nie upaść. Nogi ugięły się pod ciężarem ciała, krew trysnęła strumieniem z nosa. Zatoczyła się jak marionetka o podciętych sznurkach i padła na ziemię.

Chmury przed oczami się rozstąpiły, odgłos łamanych gałęzi rozniósł się znów po czaszce. Miła podniosła wzrok i zamarła.

Postać, która stanęła przed nią nie miała wielu wyróżniających cech. A może po prostu nie miała czasu na zobaczenie czegokolwiek poza nienaturalnie wysokim wzrostem, białymi, zmrużonymi ślepiami wyglądającymi na nią spod wielkiego kaptura i porożem przypominającym to łosia?

Bo Miła już nigdy miała nie zobaczyć ani szczegółów jego wyglądu ani dziur po paznokciach, które zostawiła w krzywym pniu. Zresztą, po co było jej widzieć cokolwiek? Luby ostatecznie nie zdążył nic zrobić, a Zwierzę się nim niedługo zajmie, więc to tylko sprawiedliwe, że Miłej należy się gorszy los, prawda?

Białe ślepia zaświeciły wyraźniej jak gwiazdy na nocnym niebie. Podniosła się do siadu, chciała wycofać. Nie wiedziała, że już na to za późno.

Zwierzę odetchnęło tak głośno, że kilka małych, czarnych ptaków o pomarańczowych dziobach wzniosło się w powietrze, dając mu chwilę sam na sam z Miłą. Wraz z oddechem Zwierzęcia, w stronę dziewczyny popłynął biały dym pachnący jak lawenda. Kilka szyszek z pobliskich świerków uderzyło o ciemną ziemię.

Tylko skąd to wiadomo?

Cóż. Chrupanie kości dziewczyny zaginęły gdzieś głęboko w moim żołądku, więc chyba się nigdy nie dowiemy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top